Łączna liczba wyświetleń

sobota, 11 września 2021

"JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. IV

CZYLI, JAK TO W POLSCE

NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?



 

 

PIERWSZA ELEKCJA

1573 r.

Cz. II

 



 
 Szlachta zjechała się na zjazd elekcyjny do wsi Kamień pod Warszawą już 5 kwietnia 1573 r. oczywiście "pod bronią" i w ogromnej liczbie (łącznie było jakieś 200 000 głów, z czego samych wyborców, czyli szlachty ok. 40 000), a ponieważ niektórzy magnaci przywiedli ze sobą również działa, całość wyglądała tak, jakby właśnie szykowano się do podboju obcego królestwa, niźli radzono nad wyborem nowego króla. Nad zapewnieniem porządku na polu elekcyjnym, czuwało czterech hetmanów (dwóch koronnych i dwóch litewskich) i oni to podzielili "obszar wyborczy" na poszczególne ziemie, tak, iż każdy z wojewodów stawiał oddzielny namiot dla szlachty ze swojej ziemi, a dodatkowo jeszcze marszałek wielki koronny - Jan Firlej postawił na środku pola elekcyjnego wielki namiot, w którym zgromadzono wszystkie "sprzęty" po Zygmuncie Auguście, czyli koronę, berło i wszystkie inne oznaki monarsze. Otoczony wysokim parkanem namiot (praetorium), mógł pomieścić wewnątrz jakieś 6000 ludzi, a stale obradowali w nim senatorowie i tam tam też przyjmowane były obce poselstwa. Jednak każdy szlachcic miał wolne wejście do tego namiotu, tak, aby można się było przysłuchiwać obradom senatu i obietnicom obcych dworów. Nieopodal tego centralnego namiotu senatorskiego, postawiono nieco mniejszy namiot poselski (rota equestris), w którym obradowali deputaci województw, wybrani wcześniej na sejmikach ziemskich, których marszałkiem obrany został Rafał Leszczyński - przywódca wielkopolskich protestantów. Deputaci zostali wybrani, aby mogli razem z senatorami debatować nad kandydaturą kolejnych książąt aspirujących do polskiej korony, i jednocześnie byli łącznikiem pomiędzy senatem a narodem w kwestii prezentowania opinii zarówno magnaterii, jak i szlachty. Obrady toczono zarówno w namiocie senatorskim, poselskim, jak i w rozłożonych na ponad 20 kilometrów namiotach wojewódzkich. Marszałkiem całego sejmu obrany został referendarz koronny - Stanisław Sędziwój Czarnkowski, a także wybrano sąd sejmowy, który miał czuwać nad przestrzeganiem porządku i bezpieczeństwa podczas obrad (na pole elekcyjne nie było wolno wejść z bronią palną i wolno było mieć przy sobie tylko szable, koncerze lub miecze, ale wyjęcie szabli z pochwy było zakazane i groziło wysoką grzywną, zaś zranienie lub zabicie kogokolwiek (choćby strażnika strzegącego mostu warszawskiego) groziło karą śmierci. Nie wolno też było wejść na pole elekcyjne pijanym, ani też posiadać przy sobie jakiegokolwiek alkoholu - a jeśli takowy znaleziono, ulegał on konfiskacie).

5 kwietnia rozpoczęto obrady uroczystą mszą świętą w kolegiacie św. Jana w Warszawie (katolicy), zaś protestanci oddawali cześć Bogu w swoich zborach. Następnie na Zamku Królewskim senatorowie i wybrani posłowie ustalili porządek głosowania, który potem musiały zaakceptować poszczególne województwa (nie obyło się bez sprzeciwów i niesnasek, ale ostatecznie warunki te wszędzie przyjęto). Uzgodniono wspólnie, iż elekcja będzie się odbywać zasadą viritim (osobiście oddanym głosem każdego szlachcica, głosującego w ramach swojego województwa), ale protestantów przerażała duża nadreprezentacja szlachty katolickiej (licząca jakieś 30 000 ludzi) i obawiali się, że w takiej sytuacji ich kandydat może przepaść w głosowaniu bezpośrednim, dlatego też postulowali, aby głosy oddali jedynie wybrani na sejmikach posłowie i oczywiście senatorowie (wśród których lekko dominowali protestanci). Jednak stronnictwo prymasowsko-profrancuskie, wsparte przez starostę Jana Zamoyskiego, wymogło głosowanie zasadą virtim, jako najbardziej zgodną z kwestią równości szlacheckiej (głosowano najpierw w ramach województw, a następnie zliczano głosy danego województwa i podawano jako jeden głos i zwyciężał ten kandydat, który uzyskał akceptację większości województw), odrzucono przy tym zarówno zasadę głosowania "w kupie" - czyli całej szlachty jednocześnie (swoją drogą przypomniały mi się zabawne słowa ze "Starej Baśni" Ignacego Kraszewskiego, w której lud na słowiańskim wiecu debatuje nad obaleniem księcia Popiela i miast wybrać wodza, wołają: "Kupą się zwalim" 😂), zasadę głosowania senatorsko-poselskiego (czyli reprezentacyjnego, wspieranego przez protestantów), jak również zasadę jednomyślności (w tej sytuacji miano obradować tak długo, aż większość przekona całą mniejszość do swego zdania i dojdzie do jednomyślnego wyboru nowego władcy. Uznano jednak że taka elekcja zbyt długo by się przedłużała, a króla należało wybrać bezzwłocznie, ze względu na zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne zagrożenia państwa). 
 
 

 
8 kwietnia przystąpiono do wysłuchania cudzoziemskich posłów, a pierwszym z nich był nuncjusz papieski w Polsce - Giovanni Francesco Commendone. Przemawiał on kilka godzin, starając się przekonać senatorów, posłów i całą szlachtę do wyboru "króla-katolika", a jednocześnie ostro wystąpił przeciw zawiązanej niedawno Konfederacji Warszawskiej (o której to pisałem w poprzedniej części), gwarantującej pokój religijny w państwie. Oburzony jego atakami na ów akt, w pewnym momencie przerwał mu Piotr Zborowski (kalwin), który stwierdził, iż nuncjusz jest jedynie posłem, a nie radcą, na co Commendone odrzekł, że również i Zborowski nie jest senatem, aby samodzielnie decydować, co wywołało niemałe zamieszanie, a kilku krewkich szlachciców chwyciło za rękojeści swych szabel, choć oczywiście do żadnych poważniejszych zatargów nie doszło. Commendone występował wówczas za kandydaturą jednego z Habsburgów (chociaż potem, gdy stwierdził, iż nie ma on większych szans, przerzucił - za zgodą papieża - swoje poparcie na kandydata francuskiego). 9 kwietnia przemawiali posłowie czescy za kandydaturą arcyksiążąt z rodu Habsburgów (co ciekawe, cześć Czechów nieoficjalnie jeździła po polu elekcyjnym i rozmawiając z wyborcami mówiła im: "Tylko nie wybierajcie Niemca. Spójrzcie jak nas uciemiężyli"). Pierwszy głos zabrał (po czesku) Wilhelm Rosenberg, który przemawiał za kandydaturą Ernesta Habsburga (20-letniego syna cesarza Maksymiliana II), który poprzez swą babkę - Annę Węgierską spokrewniony był z Jagiellonami. W swej przemowie Rosenberg rysował zjednoczenie trzech królestw: polskiego, czeskiego i węgierskiego oraz wielkiego księstwa litewskiego pod jedną dynastią Habsburgów. Byłoby to odnowienie dawnej potęgi jagiellońskiej, która władała tymi właśnie czterema krajami. Twierdził też, że dzięki tej kandydaturze, Rzeczpospolita miałaby olbrzymie wsparcie nie tylko Węgier i Czech, ale również Austrii i krajów niemieckich w walce z Turkami, Tatarami oraz Moskwą, a także łatwiej dałoby się zjednoczyć Inflanty i Prusy Książęce z resztą Rzeczpospolitej, jako że w tych krajach dominował żywioł niemiecki. Mało tego, obiecywał on zwrot księstwa Bari w Italii, oraz wypłacenie owych sum neapolitańskich, których król Hiszpanii - Filip II winien był Zygmuntowi Augustowi. Zapowiadał również, że jego pan utrzyma w mocy wszystkie przywileje szlacheckie, a nawet przyzna kolejne. Przychylni tej kandydaturze byli magnaci, większość biskupów i przedstawiciele niektórych miast (które również miały prawo głosu) jak: Krakowa, Gdańska, Elbląga, Torunia i Rygi, oraz szlachta Prus Królewskich, Inflant i część Litwinów (którzy to tylko w niewielkiej grupie zjechali się na zjazd elekcyjny pod Warszawę). Zdecydowanie jednak wroga była tej kandydaturze cała reszta szlachty (i pozostałe miasta elekcyjne: Warszawa, Poznań, Lwów i Sandomierz).

Jeszcze tego samego dnia (9 kwietnia) przemawiać miał poseł francuski - Jean de Montluc, ale czując wzrastającą wrogość (spowodowaną wydarzeniami Nocy św. Bartłomieja w Paryżu) wytłumaczył się niedyspozycją zdrowotną i poprosił o przełożenie swej mowy o jeden dzień. W tym czasie już, po polu elekcyjnym zaczęły krążyć pisma sprowadzonego z Francji - Guy'a de Faur de Pibrac, w których ten, piękną łaciną (a język ten był w Polsce bardzo popularny, o czym pisał choćby w swej relacji, obecny na owej elekcji poseł wenecki - Lippomano: "Polacy (...) Uczą się (...) prawie wszyscy języka łacińskiego, wielu włoskiego, niektórzy niemieckiego. Ale język łaciński jest między nimi w tak powszechnym używaniu, że mało jest takich nie tylko między szlachtą lecz nawet pomiędzy mieszczanami i rzemieślnikami, którzy by go nie rozumieli i płynnie nim nie mówili") starał się wytłumaczyć ową masakrę, spiskiem, który jakoby miał przygotowywać na króla Karola IX - admirał Gaspard de Coligny, przywódca hugenotów, zamordowany w czasie Nocy św. Bartłomieja. Pibrac'owi odpowiadał w swych broszurach inny uczestnik elekcji, spolonizowany Niemiec - Wolfgang Prisbachius (jednak należy tutaj dodać, że gdyby go nazwać Niemcem - choć wywodził się z niemieckiej rodziny, zapewne by się obraził, gdyż sam siebie określał iż: "zrodziłem się w Polsce i Polak jestem z urodzenia"), który zarzucał Pibrac'owi, iż ten dopuszcza się jawnego kłamstw, gdyż Coligny nie planował zamachu, a oskarżenia te są jedynie wymysłem jego katów. Nocą zaś (9/10 kwietnia) Jean de Montluc, wraz z magnatem wielkopolskim - Janem Zborowskim, opracowali treść dokumentu, któremu nadano nazwę: "Postulatum Polonicum", a był on po prostu wierną kopią zawartej w styczniu 1573 r. Konfederacji Warszawskiej, która wprowadzała powszechny pokój w Rzeczpospolitej między katolikami i protestantami. Otóż "Postulatum Polonicum" przewidywał wprowadzenie we Francji dokładnie takiej samej zgody religijnej pomiędzy katolikami i hugenotami, w tym szeroką wolność publicznego kultu, powrót wygnańców, restytucje majątków, ukaranie morderców Nocy św. Bartłomieja, a nawet wprowadzenie wolności słowa i wolności druku. Pod tym dokumentem podpisało się dwóch z trzech głównych francuskich posłów wysłanych przez Karola IX do Polski (Montluc i Guy de Lanssac), odmówił podpisu jedynie opat de Noailles, twierdząc, że król i tak nie zaakceptuje tego dokumentu, gdyż został on spisany w ramach przekroczonych przez Montluca pełnomocnictw. To jednak nie miało większego znaczenia, liczyło się tylko to, aby polska szlachta uzyskała potwierdzenie, iż we Francji również zapanuje zgoda religijna i wolność słowa. To bowiem bardzo zwiększało wybór księcia Henryka d'Anjou na króla Rzeczpospolitej.

10 kwietnia wybuchł konflikt o pierwszeństwo zabrania głosu, pomiędzy posłem francuskim - Montluca'em, a posłem hiszpańskim - don Pedro Fassaro, który to ostatecznie zwyciężył Montluc, uzyskując zgodę na pierwszeństwo przed senatem. Obrażony tym Fassaro opuścił pole elekcyjne i wyjechał z Polski (jednak przed odjazdem pożegnał się - jak to było w zwyczaju - z księżną Anną Jagiellonką). Ówczesna Francja była pod dużym wpływem Hiszpanii, a Hiszpanie dosłownie rządzili się tam, jak u siebie. Król Filip II Habsburg pisał dyrektywy do swego posła w Paryżu - don Francesca de Alva, a ten bezpośrednio przedstawiał je (jako "życzenia" króla Hiszpanii) Karolowi IX i jego matce - Katarzynie Medycejskiej. To właśnie Filip już w 1571 r. pisał o admirale Coligny iż: "Jest zamiarem skończenia z tym obrzydliwym człowiekiem, co by było aktem wielkiej zasługi i rzeczą honoru!" Najwidoczniej dwór francuski podzielał te plany, gdyż (przeczuwający zapewne co się święci) monsieur de Montpensier (z osobistego orszaku króla Karola), który spotkał Coligny'ego na zamku w Blois, miał go ostrzec tymi słowy: "Jakże mało dbasz o swoje życie, że tak samotnie tutaj się przechadzasz. Czyż nie wiesz, z jakimi ludźmi masz do czynienia? Gdyby ci co złego się stało, powiedziano by tylko, że byłeś nieostrożnym". Admirał zapytał jednak: "Przecież jestem w domu naszego króla", na co tamten odparł: "Tak, ale w domu, w którym król nie zawsze jest panem". To jawnie świadczyło o hiszpańskich wpływach na francuskim dworze królewskim, chociaż owe mieszanie się Hiszpanów do polityki francuskiej zaczynało być dokuczliwe dla wszystkich, a szczególnie dla Karola IX, jak również (częściowo) dla Katarzyny Medycejskiej, i obawiał się Filip, że niechęć do Hiszpanów może zwyciężyć wśród Francuzów i połączyć tamtejszych katolików z protestantami. Jednak gdy z końcem października 1571 r. dotarła do Francji wiadomość o wielkim zwycięstwie Hiszpanii w bitwie morskiej z Turkami pod Lepanto, nagle projektowane po cichu plany antyhiszpańskiego wystąpienia i zajęcia Flandrii (jakie Coligny snuł z królem Karolem) stały się teraz nieaktualne (nie warto było narażać się na wojnę z taką potęgą, która - jak mawiał sułtan Selim II, syn i następca Sulejmana Wspaniałego  - "podcięła mu brodę", i była zdolna zarówno do akcji ofensywnej na morzu, jak i - dzięki doskonałej hiszpańskiej piechocie - również na lądzie). Zresztą przeciw zajęciu Flandrii przez Francję ostro wystąpiła także i Anglia Elżbiety I (Coligny w styczniu 1571 r. miał prywatną rozmowę z sir Middlemorem - jednym z agentów angielskiej królowej, który jasno i otwarcie stwierdził, że Anglia nie ścierpi zajęcia Flandrii przez Francję, gdyż to oznaczałoby duże zagrożenie dla angielskiego handlu). Anglicy nieco złagodnieli po hiszpańskim zwycięstwie pod Lepanto, ale plan wojny Francji z Hiszpanią już i tak upadł (angielski poseł w Paryżu, sir Walsingham donosił do Londynu, że usłyszawszy o Lepanto, król Karol IX, na skutek próśb i płaczu swej matki - zrezygnował z planów wojny z Hiszpanią). Tak oto triumf nad Selimem II zapewnił Filipowi II utrzymanie pokoju, ale to jednak mu nie wystarczało.





Gdy więc do Madrytu doszły wiadomości o rzezi hugenotów w Paryżu (podczas których ludzie z białymi przepaskami na ramieniu i białym krzyżem na kapeluszu, mordowali dosłownie każdego, kto nie miał przy sobie białego znaku - ginęły więc dzieci, kobiety i starcy, a żądne krwi "tygrysy" wpadały do domów - oznaczonych kredą, i urządzały tam krwawą jatkę - oczywiście przy poparciu samego króla i akceptacji jego matki. Potem morderstwa te przeniosły się na resztę miast Francji - w Orleanie ponoć trwały aż trzy dni - a łącznie miało zginąć 50 000 osób, z czego 2000 w samym Paryżu), król Filip II wręcz podskoczył z radości w górę i klasnął w dłonie, gdyż Francuzi nie mogli dać mu wówczas lepszego prezentu. Wiedział bowiem, że ta zbrodnia na długo złączy Francję z Hiszpanią, gdyż pozostałe kraje (poza Stolicą Apostolską, gdzie papież Grzegorz XIII również kazał bić w dzwony i odśpiewać Te Deum w Pałacu św. Marka, a posłańcowi, który mu przyniósł tą wiadomość, kazał wypłacić hojną premię) teraz odsuną się od Francji, jako kraju, w którym król osobiście nawołuje do mordów swoich poddanych (ponoć w pierwszych dniach po dokonaniu owej zbrodni, Karol IX cieszył się, że ona nastąpiła i że dokonana została pod jego przewodem, ale gdy już nieco ochłonął i zastanowił się nad tym, co się stało, uznał że jednak nie było to godne królewskiej godności i zaczął całą sprawę zrzucać na prywatny spór rodów Lorraine i de Chatillon). Król Filip II pisał potem w liście do Katarzyny Medycejskiej, że bardzo go raduje, iż wychowała ona takiego syna i tytułował Karola IX "arcykatolickim" królem. Swą radość potwierdził też, pisząc list do nowego posła Hiszpanii w Paryżu - don Cunigi, w którym stwierdzał, że dokonana we Francji zbrodnia: "była jedną z moich największych radości w życiu". Noc św. Bartłomieja wiele zmieniła w stosunku narodu francuskiego do monarchii, którą wcześniej uważano za "nietykalną" i nikomu by do głowy nie przyszło, że można otwarcie wystąpić przeciw własnemu królowi. Teraz monarchia stała się współwinna zbrodni i europejskie kraje odwracały się od dynastii Walezjuszy oraz Francuzów jako takich (swoją drogą nimb króla, jaki panował w Polsce, był taki sam jak wcześniej we Francji. Nikt u nas nigdy nie ośmieliłby się nie tylko otwarcie wystąpić przeciwko królowi - wyłączając spory sejmowe, które często przybierały różne oblicza - ale w obecności króla nie było wolno podnieść głosu ani też wyciągnąć szabli, za to bowiem groziła kara śmierci - nie mówiąc o tym że w ogóle można by było w jego obecności dokonać zbrodni. Król też zawsze był bezpieczny, bez względu na okoliczności. Po prosu w naszym kraju panował duży szacunek dla władzy monarszej, mimo że król realnie tej władzy w Polsce posiadał bardzo niewiele).

Jean de Montluc zabrał więc głos i począł zachwalać młodego (nie mającego jeszcze nawet 22 lat) księcia Henryka d'Anjou. Przede wszystkim mówił o podobieństwach obyczajów polskich i francuskich, twierdził że "jeden jest duch rycerski, jedna szlachetność i ludzkość" miedzy Francuzami i Polakami i że nigdy nie było między nimi żadnych konfliktów i nieprzyjaźni. Porównywał też Parlament Paryża do polskich sejmów, a także stwierdził, że bogactwo Henryka jest tak wielkie, iż z własnej kieszeni pokryje on wszystkie długi Rzeczypospolitej. Tłumaczył też, że dzięki Henrykowi Polska zachowa pokój z Turkami Osmańskimi (co było silnym argumentem dla niechętnej do ponoszenia kosztów prowadzenia wojen - polskiej szlachty). Na koniec, na pytanie o utrzymanie tolerancji religijnej, panującej w Rzeczpospolitej, kazał rozdać (wydrukowany w 1500 egzemplarzach) manifest "Postulatum Polonicum", który miał zostać wprowadzony również we Francji, a dotyczył zagwarantowania wolności religijnej pomiędzy katolikami i protestantami. Dodał również, że Karol IX bardzo żałuje tego, co się stało podczas Nocy św. Bartłomieja i twierdził że król sam próbował powstrzymać rzezie, wyruszając na miasto na czele 800 kawalerzystów i 1000 piechurów, a gdy ktoś stwierdził, że ci sami żołnierze przyłączyli się potem do rzezi i rabunków, Montluc odparł, że król nie nad wszystkim mógł zapanować i że tak naprawdę to nie była jego decyzja o dokonaniu tej zbrodni, tylko wrogów Francji - Habsburgów, którzy mieli zły wpływ na Katarzynę Medycejską. Wybór Henryka Walezego na króla Polski wspierali: Olbracht Łaski (liczący że uda mu się uzyskać tytuł hospodara Mołdawii), ród Zborowskich, Dembińskich, Opalińskich (czyli większość Wielkopolski i duża część Małopolski) oraz wsparcie biskupa Stanisława Karnkowskiego. Zdołał też Montluc przekonać księżnę Annę Jagiellonkę do małżeństwa z dużo młodszym od niej księciem Henrykiem, twierdząc (m.in.) że Francuz będzie lepszym małżonkiem i lepszym królem, niż Niemiec. I rzeczywiście, widać było że księżna "rozkwitła" na myśl, że zostanie żoną młodego i przystojnego króla, jak bowiem pisał potem Jean Choisin: "Ta dostojna pani ma lat około czterdziestu (ciekawe, bowiem większość zagranicznych posłów odmładzała Annę o jakieś dziesięć lat - czy naprawdę na tyle wyglądała, mając w 1573 r. lat 50, czy też była to zwykła "dyplomatyczna grzeczność?"), ale jest tak świeża i czerstwa, że gdyby wyszła za mąż, mogłaby jeszcze spodziewać się potomstwa". Anna otrzymała też portret Henryka, z którym ponoć się nie rozstawała. 

     

 
16 kwietnia głos zabrał szwedzki poseł - Lorch, który występował w imieniu swego króla - Jana III Wazy. Uważał on, że tron polski powinien zostać nadal w rękach dynastii Jagiellonów, choćby była ona tylko po kądzieli (małżonką Jana III była siostra króla Zygmunta Augusta - Katarzyna Jagiellonka, która była również matką 7-letniego wówczas Zygmunta Wazy). Co prawda Jan wyznawał wiarę luterańską, ale Katarzyna pozostała katoliczką i w takiej to wierze wychowywała swego syna. Jan III był zresztą bardzo pozytywnie usposobiony do katolików i nawet zamyślał czy nie zmienić wyznania, ale ostatecznie uznał że jednak Szwecja nie jest jeszcze na to gotowa i pozostał przy protestantyzmie. Byłby to wymarzony kandydat zarówno dla katolików, jak i protestantów, człowiek o wielkiej tolerancji religijnej. Poza tym sojusz ze Szwecją (czy też wspólna unia personalna) mógłby być bardzo przydatny w ostatecznym odepchnięciu Moskwy od Bałtyku i wyrwaniu jej dawnych litewskich ziem: Smoleńska, Połocka, Siewierza, Księstw Wierchowskich, a nawet Pskowa i Nowogrodu Wielkiego. Jan był też bardzo dobrze wykształcony (znał osiem języków: łacinę, niemiecki, polski, francuski, włoski, angielski, fiński i grecki) i cieszył się znakomitym zmysłem estetycznym, ale jednocześnie był gwałtownikiem (który podczas częstych wybuchów gniewu, ciskał ze złości ciężkimi i ostrymi przedmiotami, np... sztyletami). Jednocześnie był wiernym mężem (za wiernym, żył bowiem bardzo cnotliwie, wręcz tak, jakby był pustelnikiem i w niczym nie przypominał swego rozwiązłego brata i konkurenta do władzy - Eryka XIV, który nawet stworzył sobie swój prywatny "Harem Północy", do którego sprowadzał najpiękniejsze damy swego - i nie tylko swego - królestwa). Nim Jan został królem Szwecji, wiele podróżował (zwiedził m.in.: Gdańsk, Rygę, Wilno, Antwerpię, Kopenhagę, Lubekę, Wyborg, Malmo i Londyn). Nosił długą brodę i zajmowały go głownie sprawy państwa, religii, kartografii i nauki, natomiast całkiem zaniedbywał swą żonę - Katarzynę Jagiellonkę. Szczerze nienawidził też cara Rosji - Iwana IV Groźnego i pisywał do niego pełne nienawiści, obraźliwe listy, jak choćby ten: "Dostaliśmy twój list i czytając go jak i poprzednie, widzimy stosowaną przez ciebie wobec Nas niedorzeczność, chłopską pychę, kłamliwość i pogardę. Gdybyśmy nie słyszeli, że twój ojciec był wielkim księciem Rusi, to moglibyśmy na tej podstawie sądzić, że twoim ojcem jest jakiś mnich albo chłop, bo piszesz tak ordynarnie, jakbyś wychował się wśród chłopstwa lub innych powsinogów bez honoru" (😀). Iwan nie pozostawał dłużny i pisał choćby tak: "Zanim twój ojciec nie wstąpił na tron, nikt w ogóle nie słyszał o jakimś królestwie Szwecji", po czym żądał - w zamian za podjęcie negocjacji pokojowych - wysłania mu jako zakładników do Moskwy żony Katarzyny i dwóch synów Jana. Tak to sobie "ćwierkali" jeden z drugim (oczywiście nie cytuję bardziej pikantnych listów, gdzie oboje obrzucali się po prostu obelgami i porównywali do niewolników, kłamców, tyranów i... ścierw). Kandydaturę Jana wspierało kilku senatorów z Prus Królewskich, marszałek Firlej i wojewoda podolski - Mikołaj Mielecki, większego poparcia Jan III jednak nie zyskał - przynajmniej na razie.

W kolejnych dniach przemawiali posłowie Rzeszy Niemieckiej (oczywiście za Habsburgami - Ernestem, Rudolfem lub ich ojcem, samym cesarzem rzymskim - Maksymilianem II). Potem przemówił w imieniu cara Iwana IV Groźnego, polski poseł wracający z Moskwy i Nowogrodu, który został upoważniony przez Iwana, aby przedstawił jego kandydaturę - Rusin Michał Haraburda (odznaczy się on potem wielce w czasie wojen Stefana Batorego z Moskwą). Tę kandydaturę wspierała szlachta litewska (zagrożona ciągłą wojną z Moskwą i słabym jak dotąd wsparciem ze strony "Koroniarzy") oraz część tamtejszej magnaterii. Jednak Iwan oficjalnie nie zgłosił swojej kandydatury, wychodząc z założenia że to nie on powinien się prosić o koronę, ale to jego należy poprosić, by ją przyjął. Proponował zjednoczenie Polski, Litwy i Rosji w jedno państwo, przy czym korona polsko-litewska miała odtąd stać się dziedziczna i pozostać w jego rodzinie, a on sam miał zostać przy prawosławiu (chyba że katoliccy kapłani pokonaliby w starciu na argumenty swoich prawosławnych odpowiedników i tym samym udowodnili wyższość religii katolickiej). Jedyne co ze swej strony gwarantował, to utrzymanie dotychczasowych praw i wolności szlacheckich, a nawet obiecywał je rozszerzyć. Co ciekawe, polecił Haraburdzie dodać, że gdyby Polakom jego argumenty nie odpowiadały, to cóż, zadowoli się przynajmniej samą Litwą, która miałaby zostać przyłączona do Moskwy. Iwan - patologiczny morderca (który delektował się widokiem umierających w kaźni ludzi, a nawet osobiście ich torturował i zabijał - o czym chociażby pisał naoczny świadek jednego z takich wydarzeń, angielski poseł Jerome Horsey) mimo poparcia szlachty litewskiej, wśród Polaków nie znalazł zrozumienia i jego kandydatura do tronu Rzeczpospolitej przepadła jeszcze szybciej, jak kandydatura Jana III Wazy. 




Potem przemawiał jeszcze poseł wołoski, który w imieniu wielkiego wezyra, odczytał list, spisany z poparciem sułtana Selima II. Wielki Wezyr Sokollu Mehmed Pasza doradzał Polakom wybór kandydata rodzimego ("Piasta") lub ewentualnie kandydata francuskiego, ale przestrzegał przed wyborem Habsburga, deklarując, że panujący od czterdziestu lat układ pokojowy polsko-osmański (zawarty jeszcze za czasów Hurrem i królowej Bony Sforzy, przez przedstawicieli Sulejmana Wspaniałego i króla Zygmunta I Jagiellończyka), zostałby poddany poważnej próbie wytrzymałości. Jednocześnie obiecywał, że osobiście przykazał Tatarom i Wołochom, aby powstrzymali się oni od najazdów łupieżczych na ziemie Polski i Litwy. Rodzimy kandydat do tronu nie wchodził w rachubę, jako że nie było nikogo, kto zdobyłby sobie poparcie i szacunek całej magnaterii oraz szlachty i mógłby założyć swoją dynastię. Zresztą wybór "Piasta" przeciął sam Jan Zamoyski, deklarując, aby na czas głosowania wszyscy kandydaci (obcy i ewentualnie rodzimi) opuścili pole elekcyjne (4 maja wysłano posła habsburskiego do Łowicza, francuskiego do Płocka, a szwedzkiego do Zakroczymia). Nikt z magnatów i szlachty się na to nie zdecydował, więc nie było żadnej innej kandydatury "Piasta", poza osobą księżnej Anny Jagiellonki, której po prostu należało wybrać męża. Oczywiście nie od razu przystąpiono do głosowania nad danym kandydatem, a kolejne dni mijały na rozpatrzeniu spraw ważnych dla kraju (żołdu dla wojska, zbadania nadużyć sług, którzy po śmierci Zygmunta Augusta dopuścili się kradzieży części jego majątku). W dniach 20 kwietnia - 2 maja, zajęto się korekturą praw i ostatecznie - w burzliwych dyskusjach - przedstawiono senatowi projekt uchwał (które potem otrzymają nazwę Artykułów Henrykowskich) zawierających spisane prawa, których to król bezwzględnie musiał przestrzegać, a gdy to już ostatecznie uzgodniono, przystąpiono wreszcie do samej elekcji.

4 maja rozpoczęło się głosowanie. Każdy z kandydatów otrzymał oddzielne arkusze papieru, na których zapisywano nazwiska głosujących na daną kandydaturę. Głosowano oczywiście województwami, po czym opieczętowane arkusze przekazywano do senatu i tutaj zliczano głosy oraz ogłaszano wyniki. Najmniej głosów uzyskali: "Piast" (nikt bowiem się nie zgłosił jako kandydat ogólnonarodowy, bo nikt nie chciał się ośmieszyć) oraz car Rosji - Iwan IV Groźny. Najwięcej głosów zdobyli: królewicz francuski - Henryk, arcyksiążę Ernest oraz król Szwecji Jan III Waza i tylko ta trójka jeszcze się liczyła. Przystąpiono teraz do ponownego wysłuchania argumentów, przemawiających za wyborem danego kandydata, po czym ponownie rozpoczęto głosowanie, które pozostawiło już tylko dwóch kandydatów: Henryka i Jana, zaś Ernest, jako "Niemiec" odpadł z dalszej rywalizacji. Znów więc wysłuchano argumentów za wyborem kandydatów i raz jeszcze zabrano się do głosowania (ale tylko w tych województwach, w których panowało duże rozbicie głosów, natomiast te głosy szlachty z województw gdzie zdecydowanie opowiedziano się za danym kandydatem - były już wcześniej zaliczone). 9 maja zaznaczyła się zdecydowana przewaga kandydata francuskiego (głosowało za nim 27 województw, a jedynie 5 było za królem Szwecji), jednak wówczas powstał spór z częścią niezadowolonej z takiego obrotu spraw szlachty (głosującej wcześniej głównie na Ernesta Habsburga, a teraz na Jana III), która opuściła pole elekcyjne i przeniosła się pod Grochów. Nie można było tego tak zostawić, należało bowiem doprowadzić do zgody i pojednania zwaśnionych stron. Głosy (m.in. Jana Zamoyskiego i starosty żmudzkiego - Jana Chodkiewicza) za tym, aby "nie rozdzierać" i "nie ranić" Rzeczpospolitej, przeważyły nad partykularnymi interesami oraz osobistymi animozjami i mniejszość spod Grochowa, uznała wybór większości.




12 maja 1573 r. ogłoszono więc wybór królewicza francuskiego - Henryka d'Anjou, jako nowego króla Polski i wielkiego księcia Litwy, Prus, Rusi, Inflant etc. etc. Tego też dnia przyjęto i podpisano Artykuły Henrykowskie, w których nowy król zobowiązywał się do przestrzegania praw i wolności obywatelskich panujących w Rzeczypospolitej i potwierdzenia ich, jako niezaprzeczalnych i niezmiennych. Konkretnie Montluc i inni Francuzi z jego poselstwa, zobowiązywali się w imieniu młodego Henryka do: utrzymania wolnej elekcji, łożenia z własnych dochodów na wojsko kwarciane (zaciężne oddziały formacji narodowych, formowane w celu obrony Kresów południowo-wschodnich głównie przed Tatarami), zwoływania sejmu co najmniej raz na dwa lata, zwoływania pospolitego ruszenia szlachty i nakładania nowych podatków tylko za zgodą sejmu. Jako kontrolerów tej umowy, wyznaczono 16 senatorów-rezydentów, którzy mieli prawo wypowiedzieć królowi posłuszeństwo i wezwać do buntu (rokoszu) cały naród szlachecki, jeśli król złamałby któreś z owych postanowień. 13 maja dołączono do Artykułów Henrykowskich również i Konfederację Warszawską (czyli wymóg utrzymania przez króla pokoju religijnego w kraju). Następnie przystąpiono do spisywania Pacta Conventa - co znaczy osobistych obietnic króla, które ten miał wypełnić podczas swego panowania. Przedstawiciele francuskiego poselstwa w imieniu nowego króla Henryka IV (choć w polskiej historiografii funkcjonuje on bez przypisanego sobie numeru, jako że był pierwszym polskim królem o tym imieniu, więc realnie powinien nosić imię Henryka I, ale ponieważ był to już czwarty Henryk - władca Polski  [poprzedni byli książętami], przeto taką też stosuję numerację).

Zatem obiecywał Henryk opłacić długi po zmarłym Zygmuncie Auguście, wpłacać do skarbu państwa corocznie kwotę w wysokości 450 000 złotych, odnowić Akademię Krakowską, zapewnić (na swój koszt) naukę i wychowanie w Krakowie lub w Paryżu dla 100 osób spośród szlacheckiej młodzieży, poślubić księżną Annę Jagiellonkę (ponoć ten warunek Henryk przyjął bardzo niechętnie, gdyż nie uśmiechało mu się poślubienie "starej baby", ale jego doradca - Claude de Bourg wytłumaczył mu to tak, mówiąc o Polsce i Litwie, jako nowym królestwie Henryka: "Potęga tak wielkiego królestwa, które wystawia do boju osiemdziesiąt tysięcy dobrych koni, uczyni zawsze siostrę królewską bardzo młodą i pożądaną", więc Henryk - chcąc, nie chcąc - musiał się zgodzić na ślub). Ale to wcale nie koniec zobowiązań, które musiał spełnić Henryk, otóż miał jeszcze zawrzeć trwały sojusz polsko-francuski, sprowadzić z Francji posiłki wojskowe na wojnę z Moskwą, zbudować polską flotę wojenną na Bałtyku (jej budowę rozpoczął od 1561 r. król Zygmunt II August. a w marcu 1568 r. powołał nawet specjalną Komisję Morską z siedzibą w Gdańsku, mającą za zadanie administrowanie flotą i obronę wybrzeża, jako swoisty zaczątek polskiej admiralicji, ale po śmierci króla w 1572 r. zarówno flota jak i Komisja zostały rozwiązane), dalej miał król Henryk zahamować a następnie zlikwidować rosyjski handel narewski, oraz ograniczyć do niezbędnego minimum liczbę cudzoziemców na swoim dworze. Po podpisaniu tych dokumentów, po raz drugi już oficjalnie - 16 maja 1573 r. Henryk d'Anjou został obrany królem Rzeczpospolitej i od tej chwili oczekiwano jego przybycia do nowego królestwa. Do Paryża wiadomość o zwycięstwie Henryka w elekcji do polskiego tronu dotarła dopiero po miesiącu, dokładnie 17 czerwca 1573 r., a królowa matka - Katarzyna Medycejska usłyszawszy ją... rozpłakała się. 


 CDN.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz