Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 9 września 2021

WIELKA TRWOGA - Cz. II

CZYLI WOJNY GRECKO-PERSKIE.

WIDZIANE OCZYMA

NIE TYLKO ZWYCIĘSKICH

ATEŃCZYKÓW I SPARTAN,

LECZ GŁÓWNIE MIESZKAŃCÓW

ZAGROŻONYCH PRZEZ

PERSÓW GRECKICH WYSP I MIAST

 



 

Ο φόβος των Περσών 

Cz. II 





 
 Po opanowaniu Sardes i śmierci króla Lidii - Krezusa (grudzień 547 r. p.n.e.) zwycięski Cyrus Perski przystąpił teraz do nowej organizacji greckich miast na małoazjatyckim wybrzeżu, dotąd podlegających Lidyjczykom. Co prawda, jeszcze w trakcie wojny z Krezusem, Cyrus posłał do wielu greckich polis swoich wysłanników, którzy mieli zaproponować Grekom wystąpienie przeciw Lidii i zawarcie nowego układu z Persami (który miał się opierać na zasadzie utrzymania dotychczasowego, dogodnego dla Greków status quo). Miasta te, zostały podporządkowane Lidii jeszcze za czasów pra-pradziada Krezusa, króla Gygesa - założyciela dynastii Mermnadów, który miał panować od ok. 687 r. p.n.e. Według legendy, pierwotnie miał on być pasterzem kóz i pewnego razu, gdy jak co dzień wypasał swe stado w dolinie Tmolosu, doszło do niewielkiego trzęsienia ziemi, które spowodowało wyrwę w ziemi i odsłoniło leżący w rozpadlinie dziwny obiekt, który nieco przypominał gigantycznego konia. Gyges wszedł do środka i choć wewnątrz panował mrok, oświetlił sobie drogę łuczywem i szedł dalej, aż dotarł do sali, w której leżały szczątki człowieka o nadludzkiej posturze. Uwagę Gygesa przyciągnął wspaniały pierścień, który ów olbrzym miał na palcu i zerwawszy go, zabrał go ze sobą. Dzięki temu pierścieniu, trafił Gyges na dwór królewski do Sardes i zdobył zaufanie króla Kandaulesa z rodu Heraklidów, zostając jednym z jego ministrów. Nawiązał też romans z żoną króla - Nyssą, która namówiła go do zamordowania jej męża, aby mogła poślubić i oficjalnie zostać żoną Gygesa. Ten, początkowo wzbraniał się na myśl o morderstwie człowieka, który był jego dobroczyńcą, ale ostatecznie zwyciężyła pycha i ambicja zostania nowym królem. Zaczaił się więc w sypialni Nyssy, gdy odwiedził ją tam król Kandaules, a gdy ten zasnął, Gyges wbił w niego swój sztylet. Nyssa ogłosiła, że ostatnią wolą jej męża, było przekazanie władzy w ręce Gygesa i tak oto były pasterz, został teraz nowym władcą Lidyjczyków. Niestety, spora część z nich nie zaakceptowała go jako swojego króla i oskarżyła o zamordowanie Kandaulesa. Aby ostatecznie uciszyć te głosy i uzyskać akceptację, wysłał on posłów do wyroczni Apollina w Delfach (ofiarowując Świątyni pokaźny datek i) prosząc o "boską akceptację" swego panowania. Pytia miała stwierdzić, że bóg nie jest zadowolony z postępku Gygesa, ale udziela mu swego błogosławieństwa, jednak tylko do piątego pokolenia. Według przepowiedni, pra-prawnuk Gygesa miał zostać zabity z ręki potomków rodu Heraklidów. Potomkiem Gygesa w piątym pokoleniu był właśnie Krezus, obalony przez Cyrusa, który to uznał się za mściciela Kandaulesa i całego rodu Heraklidów).

Za rządów Gygesa nastąpiły daleko idące zmiany w polityce i ekonomii Lidii, które oddziaływały także na inne ziemie. Przede wszystkim to właśnie od panowania Gygesa, Lidyjczycy (a za nimi Grecy) zaczęli bić na szeroką skalę monety, dając tym samym początek gospodarce walutowej, która zastąpiła dotychczasowy handel wymienny (co prawda wcześniej handlowano również złotem, srebrem, diamentami etc. etc. ale nie wybijano monet z domieszką tych szlachetnych metali). Gyges i Lidyjczycy zapoczątkowali więc cały system ekonomii, który właściwie trwa po dziś dzień, a który mocno rozpropagowali Grecy (Milet i Efez, a potem Fokaja, Chios i Samos). Ale system monetarny sensu stricte stworzony został w Argos, a jego twórcą był król Fejdon, który panował mniej więcej w czasie (ok. 650 r. p.n.e.), gdy ostatecznie ukształtował się system relacji pieniądza do różnych metali (w zależności od tego, z jakich był wybity). Powstały dwa systemy monetarne. Pierwszym był system lidyjski (zwany potem eubejskim), zapoczątkowany na Samos i obejmujący Lidię, Milet, Efez, Fokaję, Chios, Chalkis, Korynt, Cyrenę i (od 593 r. p.n.e.) Ateny. Drugim był system eginecki, obejmujący Eginę, cały Peloponez, Beocję, Megarę i (do 593 r. p.n.e.) Ateny. Gyges też jako pierwszy rozpoczął politykę wojenną, zrywając z dotychczasową pokojową polityką rodu Heraklidów wobec greckich polis małoazjatyckich. Toczył walki z Miletem, podporządkował sobie Kolofon, a jego syn i następca - Ardys (panował ok. 652-603 r. p.n.e.) zdobył Priene w Jonii. W tym też czasie (ok. 652 r. p.n.e.) Jonię i Eolię spustoszyli koczowniccy Kimmerowie pod królem Lygdamisem (którzy na krótko zdobyli także i Sardes). Następca Ardysa - Sadyattes (ok. 603-590 r. p.n.e.) kontynuował wojnę z Miletem (w latach 597-591 p.n.e.), ale nie udało mu się go zdobyć, musiał też wycofać się spod Klazomenaj. Ograbił jednak świątynię Ateny Asseja w Jonii i wkrótce potem poważnie zachorował, co poczytywano właśnie jako karę bogów za dokonanie owej profanacji. Król postanowił więc ostatecznie zawrzeć z Miletem pokój i oddać skradzione ze świątyni kosztowności, jednak niewiele mu to pomogło, gdyż zmarł w kilka miesięcy później. Jego syn - Alyettes (ojciec Krezusa, panujący ok. 590-560 r. p.n.e.) podbił i podporządkował sobie większość greckich miast-państw Jonii i Eolii, jednocześnie dalej utrzymywał pokój z Miletem (co było korzystne dla obu stron, bowiem Lidyjczycy - eliminując z wojny Milet - po kolei zdobywali poszczególne polis, a Milezyjczycy utrzymali dominację handlową na wodach Morza Egejskiego i Śródziemnego). Do ok. roku 580 p.n.e. stworzył potężne mocarstwo lidyjskie, które na Wschodzie sięgało rzeki Halys i graniczyło z Medami, na Zachodzie opanowało Karię, Jonię (wraz z Efezem - handlowym konkurentem Miletu) i Eolię. Nie udało mu się tylko zdobyć Lycji oraz Pamfilii na Południu, Myzji i Frygii na Północy, a także greckich małoazjatyckich wysp na Morzu Egejskim.




Sojusz z Miletem trwał nadal, ale widząc że niewspółmiernie wzmacnia on to greckie polis, Alyattes zaproponował Efezowi i pozostałym greckim portom przez siebie ujarzmionym, że nie będzie się wtrącał do ich wewnętrznej polityki i zadowoli się jedynie corocznymi daninami, które miasta te miały mu wypłacać również ze swych przychodów handlowych, a w zamian on otworzy przed greckimi kupcami z tych ośrodków rynki Lidii i całej Azji Mniejszej. Dzięki takiej polityce, gdy na tron wstępował Krezus (ok. 560 r. p.n.e.) Lidia była niezwykle majętnym królestwem, a sam władca cieszył się opinią wielkiego bogacza (porównywano go do mitycznego Midasa, który czego się dotknął, zmieniał to w złoto). Gdy więc przeciwko takiemu królestwu wyruszył na wojnę Cyrus, zaproponował on małoazjatyckim greckim polis wystąpienie przeciwko Krezusowi i zawarcie takiego samego polityczno-handlowego układu z Persami. Układ był korzystny dla zarządzającej polis oligarchii kupieckiej, ale Grecy postanowili dochować wierności Krezusowi i odrzucili perską propozycję sojuszu. Jedynie Milet (który uznał, że na zmianie pana może jedynie zyskać) przyjął tę propozycję. Aby usprawiedliwić swoją polityczną woltę, zwrócili się Milezyjczycy do Świątyni Apollona w Didymach (na południe od Miletu, na skrawku cyplu wychodzącego na morze), a tamtejsza wyrocznia miała im doradzić taki właśnie krok (nie wiadomo tylko ile perskiego złota tam poszło, aby ostatecznie "przekonać" kapłanów Świątyni do takiego kroku, wiadomo jednak że po zdobyciu Sardes, Cyrus miał do dyspozycji całą dotychczasową fortunę Krezusa i mógł ją wydać w dowolny dla siebie sposób). W każdym razie Milezyjczycy usprawiedliwiali się potem wyrocznią Apollona w tej sprawie. Gdy zaś miasta Jonii i Eolii przekonały się, że źle wybrały, postanowiły wysłać swych posłów do Cyrusa (wiosna 546 r. p.n.e.), z propozycją przystania na wcześniejsze warunki Persów. Cyrus uznał to za zuchwalstwo i odmówił im, żądając jednocześnie by wpuścili do siebie perskich naczelników. Małoazjatyckie polis, widząc że nic więcej nie ugrają, poczęły szykować się do wojny, przystępując do budowy i umacniania murów obronnych, angażując hoplitów oraz budując okręty wojenne. Wysłano też poselstwa z prośbą o pomoc - głównie do Sparty, która była wówczas najpotężniejszym polis kontynentalnej Grecji.

Lacedemończycy jednak, od chwili swego zwycięstwa nad Tegeą (ok. 560 r. p.n.e.), w której to wojnie pomścili swą klęskę sprzed piętnastu lat, postanowili oficjalnie zmienić dotychczasowa politykę podbojów i aneksji i zastąpić ją polityką układów z innymi miastami Peloponezu, opartych na zasadzie wzajemnej pomocy. A ponieważ Spartanie byli w tym układzie najsilniejsi, to właśnie oni zaczęli dominować w zaprojektowanym (ok. 556 r. p.n.e. za eforatu Chilona, kierując się przykazaniami mędrcy Glaukusa, syna Epikidesa) Związku Peloponeskim. Nie wiadomo ile w tym wszystkim było podstępu (tak naturalnego Grekom), ale wyrocznia delficka zapowiedziała Lacedemończykom, że nie pokonają Tegei dopóty, dopóki nie odnajdą i uroczyście nie pochowają kości owego Orestesa, syna Agamemnona i Klitajmestry (który pomścił śmierć ojca - zabitego przez matkę i jej kochanka, mordując jego zabójców, za co bogowie zesłali na niego szaleństwo), którego kości miały spoczywać gdzieś w nieuświęconej ziemi. Co w tym momencie uczynili Spartanie? Ano wygrzebali skądś kości jakiegoś rosłego mężczyzny i przedstawili je jako te orestesowe, po czym uroczyście złożyli je do grobu i... natchnąwszy tym samym swych obywateli do nowej wojny, ruszyli przeciwko Tegei i tym razem odnieśli sukces (uwalniając swych pobratymców, którzy przez piętnaście lat musieli - jako zakuci w kajdany niewolnicy, obrabiać pola wokół tego miasta). "Kości Orestesa" natchnęły Spartę nowym duchem (taka to jest moc symboli), jednak nie była ona już zdolna do ekspansji militarnej w celu podporządkowania sobie całego Peloponezu, dlatego też (za eforatu Chilona) nastąpiła zmiana tej polityki, na "progrecką" (Chilon miał wypowiedzieć te oto słowa: "Poniechajmy odtąd wszelkiej myśli o podboju ziem sąsiednich. Jeżeli jesteśmy silniejsi od innych - użyjmy siły naszej, żeby bronić Hellenów od wspólnego wroga i wspierać sprawiedliwość tam, gdzie będzie deptana"). Tak oto stworzona została potęga Symmachii Spartańskiej, ale w czasie, gdy małoazjatyckie polis szykowały się do wojny z Cyrusem, Sparta musiała jeszcze poskromić jedno uparte miasto na Peloponezie - Argos, stolicę Argolidy, która nie chciała przyłączyć się do owego Związku. Wojna 546 r. p.n.e. i mit "kości Orestesa" zrobiły swoje, a Argos zostało pokonane w bitwie (choć Argiwczycy również ogłosili zwycięstwo, ale potem wycofali się do swego miasta, czym dali Lacedemończykom okazję do pochowania swych zmarłych i postawienia pomnika zwycięstwa na placu bitwy). Musiało więc ono oddać Sparcie terytorium Cynurii z Tyreą (północno-wschodni rejon Lakonii), lecz wciąż zachowało swą niezależność.




Sparta była więc zajęta wojną, w czasie gdy miasta-państwa wybrzeża wschodniego gotowały się do odparcia perskiej inwazji, jednak - kierując się zasadą "obrony Hellenów" - nie mogła po raz drugi (Sparta nie udzieliła już raz pomocy Krezusowi, który miał z nią wzajemny sojusz od 555 r. p.n.e. i pozwoliła zniszczyć jego królestwo), zachować się w tak haniebny sposób. Wysłali więc Lacedemończycy do "Króla Królów" swoje poselstwo (pod przywództwem Lakrinesa), ostrzegając go, aby nie ważył się podnieść ręki na małoazjatyckich Greków, bo jeśli to uczyni, Sparta go ukarze. Cyrus musiał przysłuchiwać się tych gróźb zarówno z rozbawieniem (ponoć wybuchł śmiechem) jak i z zażenowaniem, jako że do tej pory znał Spartan głównie z faktu nieudzielenia pomocy Lidyjczykom, a jednocześnie zdumiony był tak hardą przemową skierowaną w jego stronę. Odpowiedział posłom, że uczyni tak, jak zechce, a jednocześnie zapowiedział, że jeśli raz jeszcze spotka posłów z Lacedemonu, a ci wcześniej nie upadną przed nim na twarz, ten ich nie przyjmie i nie wysłucha. Tak wyglądała wzajemna rozmowa, po czym poselstwo odpłynęło do Sparty, a Cyrus wrócił do Ekbatyny, powierzając dowodzenie wojskiem w Lidii nowo mianowanemu satrapie - Paktyesowi. A tymczasem małoazjatyccy Grecy musieli się naradzić, co czynić w sytuacji, gdy Sparta nie przyśle im pomocy (słowa i traktaty nie poparte siłą mieczy oraz włóczni nie były przecież nic warte). Zebrano się więc w Świątyni Posejdona w Panionion i radzono nad dalszym postępowaniem. Wielu mówców zabierało głos, niektórzy byli bardzo radykalni w swych planach - jak choćby Bias z Priene, który twierdził, że przewaga Persów jest zbyt duża i nie ma żadnego ratunku, poza opuszczeniem dotychczasowych miast i... emigracją na Sardynię. Tales z Miletu uważał zaś, że dotychczasowy związek 12 miast (Dodekapolis, w skład którego wchodziły: Fokaja, Klazomenaj, Erythraj, Teos, Lebedos, Kolofon, Efez, Priene, Myus, Milet oraz dwie wyspy - Samos i Chios) jest już nieefektywny i należy pomyśleć nad stworzeniem ściślejszego sojuszu politycznego wszystkich Jonów z głównym ośrodkiem na Teos. Ostatecznie postanowiono dalej trwać w oporze i nie poddawać się (jedynie Fokejczycy i Tejczycy postanowili zaprzestać dalszej walki i ratować się ucieczką - do nich jeszcze powrócę w kolejnej części).




Grecy mieli jednak nieco szczęścia, ponieważ mianowany przez Cyrusa satrapa - Paktyes, który pozostał w Sardes (i miał odesłać do Ekbatany złoto króla Krezusa), zapragnął sam obwołać się władcą Lidii i przejął cały tamtejszy skarb. Wojna z Cyrusa z Paktyesem (546/545 r. p.n.e.), który zaczął najmować do swej armii greckich hoplitów - trwała krótko i gdy z początkiem nowego roku został on oblężony w Sardes, przez posłanych w celu stłumienia tej rebelii: Persa Tabalosa oraz Meda Mazaresa, jego żołnierze (widząc przewagę liczebną wroga) odmówili dalszej walki i poddali się Persom, ale Paktyes zdołał zbiec z miasta i schronił się w Kyme (chodzi o małe miasto w Eolii, a nie to sławne polis z Kampanii na italskiej ziemi). Mieszkańcy Kyme wysłali poselstwo do Amfiktionii Apollona w Didyme, z pytaniem czy mają wydać zbiega w ręce Persów. Ponieważ zaś u milezyjskich Brachnidów dała się od początku tego konfliktu zauważyć wyraźna sympatia pro-perska (szczególnie gdy Cyrus obsypał Świątynię złotem Krezusa), przeto kapłani nakazali natychmiastowe wydanie Paktyesa w ręce Tabalosa, ale wówczas pewien Kymeńczyk, io imieniu Aristodikos, syn Herakleidesa, zabrał głos na zgromadzeniu współobywateli i... odmówił wykonania wyroku "boga" (co było rzadkością w tamtym czasie, gdyż groziło to oskarżeniom o bezbożność, a to znów wykluczało zarówno jednostkę, jak i całą społeczność z grona Hellenów i wystawiało ich na wszelkie niebezpieczeństwa losu bez widoków na jakąkolwiek pomoc). Stwierdził on bowiem że bóg musiał "się pomylić" (był to oczywiście eufemizm - wiadomo było o co chodzi, to nie "bóg się pomylił", tylko Brachnidzi z Didymy wzięli zbyt dużo złota od Persów i wyrok był taki, jakiego tamci oczekiwali). Wysłano więc do Świątyni nowe poselstwo na czele z Aristodikosem, który zadał Apollonowi podobne co wcześniej pytanie - czy naprawdę mają wydać w ręce Persów błagalnika, który prosi ich o schronienie? gdzie pewnym jest, że tam czeka go śmierć. Odpowiedź boga, jakiej udzielono mu za pośrednictwem kapłanów, była taka sama, jak poprzednio. 

Wówczas Aristodikos namówił swych towarzyszy do popełnienia świętokradztwa i wyłapania wszystkich ptaków (oraz jaj) z drzew okalających Świątynię, które to - w opinii wiernych, uchodziły za błagalników Apollona. Wtedy ze Świątyni rozległ się potężny głos (akustyka w takich miejscach musiała być zadziwiająca, ale podobnie było w świątyniach egipskich, gdzie "wytwarzano" potężny, często przerażający "głos boga", który musiał oddziaływać na umysły zgromadzonych wiernych). Ozwał się więc ów głos słowami: "Człowieku najnikczemniejszy z nikczemnych, jak śmiesz to czynić? Jak śmiesz usuwać mych błagalników ze świątyni?" Towarzysze Aristodikosa zdrętwieli słysząc te przerażająco głośne słowa i wypuścili z rąk schwytane ptactwo, jednak sam Aristodikos, upadłszy na kolana zapytał: "O Panie, jakże to: swoim błagalnikom chcesz nieść pomoc, a Kymejczykom nakazujesz wydać ich własnego?". Bóg (a z pewnością mówiący w imieniu Apollona do pewnej niosącej echo tuby  kapłan) odrzekł wówczas: "Tak właśnie nakazuję, żeby was tym bardziej zgubiła wasza bezbożność i byście nigdy więcej nie przychodzili po wyrocznię w sprawie błagalników!" Decyzja co prawda cofnięta nie została, ale swoim podstępem wykazał Aristodikos obłudę Brachnidów, którzy podszywając się pod miłosiernego Apolla, bardziej pokochali perskie złoto, niźli wypatrywanie boskich znaków. Co prawda Aristodikos nie został ukarany za swoją próbę "porwania" ptaków Apollona, ale ponieważ stanowisko Świątyni pozostało niezmienne w sprawie Paktyesa, nie mógł on dalej przebywać w Kyme - jeśli polis to nie chciało zesłać na siebie niechęci ze strony zarówno Persów, jak i Greków. Poradzono mu więc, aby się udał do Mityleny na Lesbos. To była wyspa, więc był bezpieczny, gdyż Persowie wówczas jeszcze nie mieli floty, zaś wyrocznia z Didymy odnosiła się tylko do Kymejczyków, nie zaś do mieszkańców Mityleny. Tak też postanowiono, jednak o tych planach i zawartych umowach dowiedzieli się Persowie, którzy zamierzali przekupić Mityleńczyków, by ci wydali uciekiniera. Gdy więc okręt z Kyme (na którego pokładzie znajdował się Paktyes) dopłynął na Lesbos, dowiedziano się o odstępie Persów i szybko odpłynięto na Chios, do tamtejszej Świątyni Ateny, gdzie przy jej ołtarzu miał Paktyes prosić o łaskę dla siebie. Chioci przysięgli, iż zapewnią błagalnikowi ochronę i nie wydadzą go Persom, bez względu na ich groźby, więc żeglarze okrętu z Kyme wrócili do siebie w nadziei dobrze spełnionego obowiązku.




Niestety, może i rzeczywiście na perskie groźby Chioci byli odporni, ale nie byli odporni na perskie złoto i wkrótce potem dobito targu z wysłannikiem Tabalosa. Nieszczęsnego Paktyesa wydarto siłą (co było jawnym świętokradztwem) sprzed ołtarza bogini Ateny i haniebnie ciągnięto go po ziemi, by potem jakby nigdy nic, oddać w ręce Persów. W zamian za to, wyspa Chios otrzymała mieścinę na stałym lądzie w Atarneus (naprzeciwko Wysp Arginuzy). Paktyes został zaś przewieziony w klatce do Ekbatany i tam zawieszony za nogi na cienkich drewnianych belkach nad płonącym poniżej stosem. Król i jego świta zapewne przyjmowali zakłady, czy najpierw ogień skruszy belkę i Paktyes wpadnie w stos, czy też płomienie osmolą mu włosy i z płonącą głową wyzionie ducha. Trochę to koszmarne, ale kto się niegdyś przejmował takimi detalami jak humanitarne pozbawianie człowieka życia, należało to raczej do pewnego rodzaju zabawy, która często rozpraszała nudę na królewskich dworach. Teraz Persowie przystąpili już bezpośrednio do pacyfikacji zbuntowanych greckich polis w Jonii oraz w Eolii, i do nich to (będę je wymieniał każde z osobna) przejdę w kolejnej części.
 






PS: Piękny mecz rozegrała z Anglią nasza reprezentacja i choć to tylko remis (1:1) to wydaje się, jakbyśmy pokazali większą klasę niźli Anglicy. Spokojnie mogliśmy ten mecz wygrać, zabrakło nieco więcej szczęścia (było kilka "pewnych" sytuacji, które nie zostały wykorzystane - szkoda). Niepotrzebnie wpadła ta pierwsza bramka, strzelona przez Harry'ego Kane'a, ale cóż, to zawodnik światowej klasy, a nasi obrońcy nieco przyspali i po prostu wykorzystał nadarzającą się okazję, strzelając z pierwszej piłki. Pięknie natomiast wyrównał Damian Szymański w 92 minucie meczu - wielkie brawa, piękne podsumowanie dobrej gry Polaków. Szkoda że tylko 1:1, mogło być co najmniej 3:0 dla nas w meczu z wicemistrzami Europy.



ANGLICY SKŁADAJĄ HOŁD POLSKIM PILOTOM, 
ZA ICH UDZIAŁ W BITWIE O ANGLIĘ 😉









  
CDN. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz