Łączna liczba wyświetleń

środa, 2 sierpnia 2023

JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. XXIII

CZYLI, JAK TO W POLSCE
NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?





BATORY - KOSZMAR MOSKALA

Cz. IX







GDAŃSKA ZADRA
Cz. V


 Zwycięstwo Jana Zborowskiego nad najemnikami Jana Winkelbrucha odniesione nad Jeziorem Lubiszewskim (17 kwietnia 1577 r.), co prawda uradowało samego króla, jak i przeraziło Gdańszczan, jednak bardzo szybko sytuacja uległa diametralnej zmianie. Co prawda dzięki temu zwycięstwu rozbito armię zwerbowanych przez miasto niemieckich najemników (a wydane już w początkach czerwca 1577 r. we Frankfurcie nad Menem przez Jana Łaskiego dzieło pt.: "Clades Dantiscanorum", sławiło ową bitwę jako wielkie zwycięstwo i tak też została ona rozpropagowana po Europie - notabene Batory dobrze wiedział jak umiejętnie stosować propagandę w polityce międzynarodowej), szybko jednak cała para poszła w przysłowiowy gwizdek. Po pierwsze - zwycięzcy żołnierze zaczęli teraz słać do króla prośby, by zgodnie ze staropolskim zwyczajem zezwolił im na porzucenie służby po zwycięstwie (inni chcieli oddalić się tylko na pewien czas), a Batory przecież wciąż gromadził wojsko i potrzebował każdego żołnierza, dlatego też takie prośby bardzo go irytowały (można wręcz powiedzieć, że gdy dostawał takie prośby idące wbrew jego zamierzeniom, dosłownie ręce mu opadały). Król nie zamierzał jednak się na to godzić, zakomunikował więc żołnierzom że nie jest to obyczaj polski - porzucać służbę po wygranej bitwie, bo w taki to sposób można przegrać wojnę. Wspominał też zasługi rycerstwa z dawnych czasów, w którym to: "Odnowiło się starożytne męstwo polskie" i wyraził też nadzieję że i obecnie żołnierze dochowają dyscypliny wojskowej i będą chcieli dorównać swym przodkom w ich męstwie. Po drugie zaś - Gdańszczanie bardzo szybko przystępują do odnowienia utraconej siły zbrojnej, ponownie werbują nowych najemników, gromadzą prowiant, wodę i amunicję, wzmacniają mury miejskie a wewnętrzne spory zostają wygaszone, wszystko zaczyna działać jak w dobrze naoliwionym niemieckim zegarku i już z końcem maja Gdańsk ponownie wystawia 10 000 najemnych żołnierzy. Ta konsekwencja zostaje skonfrontowana z niestety polskim słomianym zapałem, który to trwał do pierwszej zwycięskiej bitwy, po której to (szlacheckim głównie obyczajem) starano się jak najszybciej wojnę zakończyć. Nic więc dziwnego że to nie zwycięstwa mobilizowały Polaków a klęski, bowiem klęski sprawiały, że potrafili wznieść się na nieprawdopodobne wyżyny bohaterstwa i poświęceń, ale tylko do jednej, ewentualnie dwóch zwycięskich bitew - potem natychmiast zapał opadał i już szukano możliwości zawarcia pokoju. Batory mocno pragnął zmienić to nastawienie, gdyż jego celem było jak najszybsze skierowanie się ku Inflantom - które stały przed niebezpieczeństwem moskiewskiej inwazji.

Podobnie twierdził Jan Zborowski, który już 8 maja napisał do króla list, w którym ponaglał go, by czym prędzej przysłał mu większe siły, gdyż: "Nieprzyjaciel zemdlony i strachem zdjęty", przeto łatwo będzie ponownie go pobić. Król też zdawał sobie sprawę z konieczności szybkiego działania i w odpowiedzi Zborowskiemu pisał: "Cały zysk naszego zwycięstwa polega na szybkości działania, abyśmy, zanim Gdańszczanie zbiorą nowe wojska, albo Latarnię zdobyli, albo obóz między Latarnią a Gdańskiem od strony Żuławy nad Wisłą założyli i prędko most na Wiśle zbudowali, w ten sposób łatwo powstrzymamy posiłki i nowe ich wojska". Król list ten pisał już z Brodnicy na Pomorzu, choć jeszcze 1 maja był w Warszawie, gdzie (wraz z królową Anną Jagiellonką) uroczyście świętował pierwszą rocznicę swojej koronacji. Król jednak jest człowiekiem czynu, nie interesują go zabawy, kobiety ani spokojne dworskie życie, interesuje go wojna i nieustanny ruch - działanie. Pewnych rzeczy i on nie jest jednak w stanie przeskoczyć - wojsko zbiera się opieszale, poza tym na przeszkodzie wciąż staje brak pieniędzy, który jest tak uciążliwy, że doprowadza Batorego do żywej pasji. Co prawda 19 maja 1577 r. w Piotrkowie zbiera się synod prowincjonalny, zwołany przez prymasa Uchańskiego, który ma wspomóc króla finansowo - ale realnie wyższe duchowieństwo nie jest skore żeby obarczać siebie zbyt dużym jednorazowym podatkiem i dopiero pod koniec zjazdu 24 maja (widząc jak opornie idzie zbieranie funduszy na wojnę - od której duchowni starają się wymigać, mówiąc że nie są po to, aby ułożyć pieniądze na przelewanie krwi chrześcijańskiej) biskup Karnkowski rzuca na szalę 1000 zł, a prymas Uchański 3000. To nieco mobilizuje duchownych, ale łącznie zostaje zebranych 70 000 zł (czyli dokładnie taka sama kwota, jaką wziął król za zastawienie już w styczniu 1577 r. u kasztelana śremskiego - Jakuba Rokosowskiego - swojej własnej... korony królewskiej). Problemy jednak wciąż się piętrzą (np. tak wywyższony przez króla Elbląg odmawia przysłania pieniędzy a nawet puszkarzy, twierdząc że brak mu środków oraz że w mieście został tylko jeden intendent puszkarzy którego nie można przysłać. Król zatem odpowiada żeby przysłali tego jednego, a potem zadbali, aby owych intendentów było więcej). 




Jednak niesamowity wręcz królewski zapał, pracowitość i niespożyta energia Stefana Batorego, dodają siły, oraz zamykają usta wszelkim malkontentom. Gdy pojawiają się pieniądze dla wojska, pojawia się nowa broń, armaty, wszędzie ściągani są konni oraz formowana piechota, pojawia się zaopatrzenie (i to wszystko dzięki niesamowitemu wręcz zapałowi króla aby zdobyć niepokorne miasto), wówczas dopiero nastroje królewskiej armii zaczynają się zmieniać i ci, którzy do tej pory chcieli porzucić służbę po pierwszej wygranej bitwie i ci, którzy twierdzili, że miasto jest zbyt duże i zbyt silnie ufortyfikowane aby je zdobyć - więc nie ma sensu ryzykować życia, teraz gadali, że skoro jest nowa broń (zarówno ta tnąco-siekąca, jak i broń palna oraz armaty) są pieniądze, no to warto ich użyć w bitwie, żeby się nie zmarnowały. Zaczyna się rodzić zupełnie inne myślenie, król zaraża innych swoją pewnością siebie, wiarą w zwycięstwo i determinacją w działaniu. A król ma przecież wielkie plany i nie dotyczą one tylko Gdańska, który jest zaledwie wstępem do jego wielkich mocarstwowych zamierzeń. Już myśli nad stworzeniem polskiej floty bałtyckiej, która ma powstać w Elblągu; planuje wreszcie skonfrontować się z carem Iwanem IV Groźnym i wyrwać mu zagrabione twierdze w Inflantach oraz zdobyć Połock, a być może nawet Psków (i kto wie może nawet Moskwę). Ostatecznie jednak planuje wielką wyprawę na Turcję Osmańską, która byłaby wyzwolenczą kampanią dla Węgier i być może większości krajów bałkańskich, a skończyłaby się zdobyciem samego Konstantynopola. Czyż to nie wielkie i ambitne plany dla człowieka, który aby zdobyć tylko jedno miasto musiał zastawić swoją własną koronę? Ale właśnie tacy ludzie są solą zmian i to oni dyktują powstanie nowej epoki i nowych czasów; ich determinacja, zapał i poświęcenie zmienia bowiem dzieje świata. Tak było od czasów Aleksandra Macedońskiego, Hannibala, Juliusza Cezara czy... Józefa Piłsudskiego.




 Jednak nim te wielkie plany zostaną urzeczywistnione, król musi się skupić na mniejszych założeniach, zatem nakazuje sprawdzenie spławności czterech rzek: Bugu, Warty, Noteci i Gwdy. Żegluga śródlądowa jest dla Batorego niezwykle ważna, ale jeszcze ważniejsze jest powstanie i uruchomienie silnej floty morskiej - niestety brak wielkich tradycji morskich w narodzie polskim nieco tę sprawę komplikuje, ale przecież Batory wywodzi się z Siedmiogrodu - kraju który nie ma dostępu do morza, a mimo to król dostrzega sens, potrzebę i konieczność stworzenia floty wojennej i handlowej, w kraju, w którym zboże płynie Wisłą do portów w Gdańsku i Elblągu, a następnie morzem do całej Europy, do najdalszych zakątków tego Kontynentu (pisałem już kiedyś, że gdy pod koniec XVI wieku polski poseł w Niderlandach - Paweł Działyński zagroził wstrzymaniem dostaw zboża dla tego kraju, jeśli dalej będzie toczył wojnę z Hiszpanią, w Holandii wybuchło przerażenie, gdyż wstrzymanie dostaw zboża równało się realnie powstaniu klęski głodu). W połowie maja 1577 r. król był w Malborku (gdzie spędził jakieś trzy tygodnie), wyjechał stamtąd 11 czerwca z 10 000  żołnierzy (6000 jazdy i 4000 piechoty, czyli klasyk jak na polskie warunki, u nas bowiem zawsze dominowała jazda) i 22 armatami. 12 czerwca w Pruszczu Gdańskim król zwołał radę wojenną, na której przedstawił swój plan ataku na miasto - celem miało być odcięcie miasta od morza, czyli zdobycie twierdzy zwanej Latarnią (jej opanowanie bowiem uniemożliwiało drogą morską dostarczanie do miasta amunicji jak i żywności, o sprowadzaniu dalszych najemników do Gdańska nawet nie wspominając). Plan ten popierał podkanclerzy - Jan Zamoyski i dowodzący piechotą Jan Wejher z Pucka, przeciwko byli Jan Zborowski i kasztelan lubelski - Andrzej Firlej - którzy namawiali króla do bezpośredniego ataku na Gdańsk, twierdząc że istnieje tam silna partia pokojowa i jeśli tylko rozpocznie się ostrzał miasta, tamci zdobędą przewagę i rozpoczną rozmowy kapitulacyjne. Król był przeciwny bezpośredniemu atakowi na miasto, gdyż wiedział że Gdańszczanie dysponują nie tylko silnymi murami obronnymi, ale również mogą przerwać śluzy i zatopić wojska które będą próbowały ich atakować. Postanowiono więc ostrzeliwać miasto z dział, a jednocześnie zdobyć Latarnię odcinając Gdańsk od wszelkich dostaw.

14 czerwca Wejher podszedł pod Latarnię, ale ostrzał prowadzono tylko od strony południowej i południowo-zachodniej, bowiem reszta terenu została zalana przez Gdańszczan którzy zerwali śluzy, zamieniając te tereny w podmokłe grzęzawiska. Król rozłożył swój namiot na Stolzenbergu, skąd mógł obserwować zarówno działania pod Gdańskiem, jak i te prowadzone pod twierdzą Latarnia. Z obu stron przemówiły działa, jednak gdy rajcy gdańscy wysłali do obozu królewskiego swego posła, wydawało się że zarówno Zborowski jak i Firlej mieli rację i w mieście rzeczywiście istnieje partia, która pragnie porozumieć się z królem. Król posłał teraz na rozmowy do Gdańska swoich posłów pod przewodnictwem Jana Działyńskiego, ale domagali się oni od miasta bezwarunkowej kapitulacji i uznania praw króla, wypłacenia zaległych należności oraz całkowitego podporządkowania się. To nie mogło się spodobać nawet najbardziej pro-polsko (czy raczej pro-królewsko) nastawionym rajcom (zresztą nie było ich też zbyt wielu). Działyński postanowił wówczas (zapewne na polecenie króla) dokonać rozłamu pomiędzy rajcami a gdańskim mieszczaństwem i w wygłoszonej 19 czerwca z okien ratusza mowie, stwierdził, że jeśli mieszczanie gdańscy otworzą bramy miasta przed wojskami królewskimi i złożą przysięgę na wierność Batoremu, ten daruje im wszelkie wcześniejsze winy, a ukaże jedynie bezpośrednich winowajców całej tej "awantury". Niestety, mowa ta nie spotkała się z aprobatą ludu Gdańska i nie udało się królowi wbić klina pomiędzy rządzących miastem, a mieszkańcami grodu nad Wełtawą. Rozmowy jeszcze trwały, ale były coraz bardziej jałowe, gdyż Gdańszczanie domagali się coraz bardziej nierealnych zobowiązań królewskich, a król żądał od nich bezwarunkowej kapitulacji i bezwzględnego posłuszeństwa. Ponieważ obie strony nie doszły do porozumienia, 29 czerwca armaty królewskie ponownie zaczęły ostrzeliwać miasto. Kanonada ognistych, świszczących kul, wystrzeliwanych z dział wyglądała efektownie (poza może płoszeniem koni), ale była mało efektywna. Mury miejskie Gdańska były niezwykle solidne i nic nie wskazywało na to, że uda się je szybko skruszyć (czy choćby zrobić w nich większy wyłom), poza tym również pod Latarnią Wejher poniósł porażkę, gdy (za sprawą zdrady) 3 lipca o świcie jego szańce (spowite wówczas mgłą) zostały zaatakowane przez wypad załogi z Latarni, dowodzonej przez Duńczyka - Klausa Ungerna. Atak był tak silny i niespodziewany, że o mały włos nie skończył się wybiciem całego oddziału Wejhera i tylko odsiecz husarii Marcina Kazanowskiego zmusiła atakujących do odwrotu. Straty jednak wśród żołnierzy Wejhera były znaczne, zniszczono prawie cały obóz a poza tym zabrano aż 14 armat. Była to więc dotkliwa porażka poniesiona przez siły królewskie.

Wkrótce do obozu królewskiego pod Gdańsk doszły niepokojące wieści z Inflant, gdzie w początkach lipca 1577 r. oddział Tatarów (będących na służbie Iwana IV Groźnego) pokonał w jednym ze starć słabe inflanckie siły Macieja Dembińskiego, zmuszając je do odwrotu (wkrótce potem z Inflant wycofał się administrator tej prowincji Jan Chodkiewicz). Kraj został więc oddany na łup tatarskich hord i stojącej jeszcze pod Pskowem 30-tysięcznej armii moskiewskiej. Co prawda Tatarzy miast nie atakowali, ale załogi miast inflanckich były nieliczne i gdy tylko pojawiłaby się armia moskiewska zapewne musiałyby się poddać, aby uniknąć późniejszych mąk (bowiem Moskale za opór zabijali w sposób okrutny nie tylko obrońców tych twierdz, ale i mieszkańców którzy im pomagali). 13 lipca car Iwan IV opuścił Psków kierując się z główną armią na Marienburg, zaś książę duński - Magnus (zięć cara) miał opanować zachodnią część Inflant do rzeki Gawii. Jako pierwsi Moskale 15 lipca wkroczyły na Inflanty siły kniazia Tymofieja Tubeckiego, liczące 4300 ludzi. Spustoszyli oni okolice Wolmaru i Trykatu. Poprzedzał ich książę Magnus, który wystosował apel do okolicznych twierdz, aby poddały się jemu - jako księciu duńskiemu, inaczej - gdy nadejdzie car - wszyscy mieszkańcy poniosą konsekwencje swojego uporu, a z poprzednich kilkunastu lat wszyscy wiedzieli co dokładnie to oznacza. Nic więc dziwnego że większość miast poddawała się masowo: Nitau, Szujen, Erla, Festen, Jurgensburg, Lenwardu, Asferaden i Kokenhausen nad Dźwiną (upadek tego ostatniego miasta wywołał przerażenie na Litwie, tym bardziej że rotmistrz Derpkowski - który poddał twierdzę -  otrzymał wsparcie 300 ludzi wysłanych mu przez Krzysztofa Radziwiłła - co prawda siły te dotarły pół godziny po kapitulacji miasta - a poza tym wojsko, którym dysponował Magnus pod Kokenhausen było tak nieliczne, że wręcz otwarcie oskarżono Derpkowskiego o zdradę). Natomiast książę Magnus - po kapitulacji Wendenu - ogłosił się tam królem Liwonii (uczynił to bez porozumienia ze swym teściem, co potem skończy się dla niego dość nieprzyjemnie, co tylko potwierdzi fakt, że realnie Magnus był tylko marionetką w rękach cara Iwana).




Porażka Wejhera pod Latarnią mocno wstrząsnęła Batorym, który 14 lipca zwinął swój obóz, spalił resztki zabudowań i wycofał się spod Gdańska. W mieście zaczęto się radować ze zwycięstwa, wystrzelono z armat na dowód tego, że miasto wygrało z królem - jednak radość mieszkańców była przedwczesna. Gdańszczanie nie docenili Batorego, tak naprawdę nie zdawali sobie sprawy z jak upartym i konsekwentnym człowiekiem przyjdzie im toczyć walkę. Co prawda porażka pod Latarnią doprowadziła Batorego do cofnięcia się z miasta, ale to nie oznaczało wcale że zrezygnował ze zdobycia Gdańska, a wręcz przeciwnie. Przez cały drugą połowę lipca Batory snuł najbardziej dziwaczne plany zmuszenia miasta do kapitulacji (m.in. planował zmienić bieg Wisły i skierować rzekę w innym kierunku). 19 lipca 1577 r. Batory zażądał od miasta Elbląg wystawienia pierwszych okrętów, będących podstawą tworzonej na przyszłość floty wojennej. Na początek miało to być 10 okrętów, pływających pod czerwoną banderą z ramieniem trzymającym miecz (Batory dodał, że jeśli miasto nie posiada takich okrętów, to powinno je wynająć np. od Szwedów i wystawić na Bałtyk zgodnie z królewskim żądaniem). Rada Miasta Elbląga - która zdawała sobie sprawę z królewskich łask, jakie do tej pory spływały na miasto - nie zamierzała jednak nic w tej sprawie robić, dlatego też na potęgę mnożyła przeszkody i słała do króla żale, twierdząc że nic nie udało się w tej sprawie uczynić. Ciągle ktoś rzuca mi kłody pod nogi - zapewne tak właśnie myślał sobie wówczas król Batory - szlachta mamrocze pytając dlaczego nie zwołuję sejmu walnego. Chcieliby się zbierać jak sójki za morze przez trzy tygodnie, a potem przez kolejne sześć tygodni radzić jak zmusić mnie do wycofania się spod Gdańska i jak nie dać mi żadnych więcej pieniędzy. Elblążanie nie są w stanie wystawić dziesięciu okrętów floty, car Iwan zajmuje kolejne twierdze w Inflantach a Tatarzy... no właśnie, Tatarzy.

29 czerwca 1577 r. w pałacu w Bakczysaraju na Krymie zmarł chan Dewlet I Girej (panujący nad Ordą przez 26 lat). Był to silny władca Krymu, o którym sam sułtan Selim II (syn Sulejmana Wspaniałego) mówił: "Emir Krymu, szczery i lojalny przyjaciel naszego tronu". Dewlet Girej przysłużył się nieco Batoremu, organizując od 1572 r. coroczne najazdy na Moskwę. Czasem wyprawy te kończyły się niepowodzeniem Tatarów (jak ta z 1572 r.) lub pustoszeniem południowych połaci państwa Iwana Groźnego (car bowiem zajęty był głównie wojną z Polakami, Litwinami i Szwedami w Inflantach, a także mordowaniem własnych poddanych, więc na obronę państwa przed Tatarami nie starczało mu już czasu ani środków). Nie oznacza to jednak że chan tatarski działał w jakiejś zmowie z Batorym, tym bardziej, że dokonując wypraw na Moskwę, jednocześnie Tatarzy atakowali ziemie Rzeczpospolitej (głównie Ukrainę, Podole, Wołyń i Ruś Czerwoną). Tatarzy byli bowiem stepowymi piratami, atakowali sąsiednie państwa nie w celu zdobycia nowych ziem, tylko w celu rabunku - pojmania jasyru (czyli niewolników), koni, bydła i kosztowności. To było pirackie państwo, którego ekonomika opierała się w ponad 90% na rabunku i sprzedaży zrabowanego towaru. Dlatego też powstrzymać Tatarów przed najazdami można było tylko na dwa sposoby: albo im płacić za nieatakowanie danych terenów (co nazywano upominkami dla chana), albo też podbić i zlikwidować Chanat Krymski - innego sposobu powstrzymania tych najazdów nie było. Po śmierci Dewleta jego następcą został syn - Mehmed II Girej "Semiz" (czyli "Tłusty" - zwany tak ze względu na swoją wagę, która uniemożliwiała mu nawet dosiadanie konia). 17 lipca w Konstantynopolu został odnowiony akt przymierza pomiędzy Polską a Turcją (zawarty po raz pierwszy w styczniu 1533 r.), a to spowodowało że sułtan Murad III (syn Selima II) rozkazał Mehmedowi Gierejowi, aby dopomógł Rzeczpospolitej w wojnie z Moskwą. Wkrótce potem do Bakczysaraju wysłany został poseł Batorego - Jędrzej Taranowski (od którego na Krymie Tatarzy zaczęli domagać się "upominków", co było dosyć komicznym, aczkolwiek nieco żałosnym widokiem). Batory mógł się jednak spodziewać, że w zbliżającej się wojnie z Moskwą Orda Krymska stanie po stronie Rzeczpospolitej.




Król coraz bardziej tracił już cierpliwość w stosunku do Elblążan i ich wymówek odnośnie floty. W końcu wysłał tam starostę małopolskiego - Piotra Kłoczowskiego (który wcześniej wysyłany jako poseł do różnych miast hanzantyckich, miał wyrobione odpowiednie kontakty i doświadczenie). Wynajął on sześć statków holenderskich, obsadził je ośmioma działami zdjętymi z murów Elbląga i powierzył je dowództwu Bartłomieja Becka, z zadaniem zdobycia pozostałych okrętów na Gdańszczanach. A tymczasem król Stefan Batory 7 sierpnia 1577 r. z 16000 żołnierzy ponownie wraca pod Gdańsk (ku przerażeniu jego mieszkańców), a konkretnie pod Latarnię i ustawia armaty, otwierając ogień w kierunku tej twierdzy.






PS. Z okazji 79 rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego chciałbym powiedzieć tylko tyle, że mam, miałem i będę miał zawsze ogromny szacunek dla ludzi, którzy mimo przeciwności losu podjęli się walki (często beznadziejnej i straceńczej, jak chociażby powstańcy warszawscy - chociaż w ich przypadku oni wierzyli, że Powstanie realnie potrwa tylko kilka dni i zakończy się zwycięstwem, bo Niemcy już są rozbite, bo widać było jak do miasta zwożą z frontu rannych niemieckich żołnierzy, którzy wyglądali żałośnie i nie przypominali już tych butnych, pewnych siebie wehrmachtowców - rycerzy tysiącletniej Rzeszy) o swoją wolność, o ludzką godność, o niepodległość swej Ojczyzny i bezpieczeństwo dla swych rodzin. Tak więc Powstańcy Styczniowi, Żołnierze Niezłomni czasów drugiej konspiracji i oczywiście Powstańcy Warszawscy, to są ci ludzie których ja podziwiam i uważam, że powinni być oni mimo wszystko (piszę "mimo wszystko" ponieważ przegrali) brani za przykład dla przyszłych pokoleń. Bo oczywiście można żyć w gównie, nawet jeśli jest się człowiekiem honoru, ale w końcu ten zapach cię zabije, a przynajmniej zabije cię bezczynność i poczucie że wewnętrznie się rozpadasz, giniesz w tym smrodzie. Dlatego też jak ktoś mówi pozytywizm, praca u podstaw, to powiem - owszem, to jest dobre i ja tego nie zamierzam wcale negować. Ale to jest dekady (a często na pokolenia) i nie tworzy ona mimo wszystko realnego podglebia pod zmiany. Spójrzmy bowiem jak to wygląda w naszej historii - Powstańcy Styczniowi byli wzorem dla tych, którzy wywalczyli nam Niepodległość w latach 1914 -1918 i obronili ją w 1920 roku. Żołnierze Niezłomni, Żołnierze Wyklęci byli zaś podglebiem współczesnych patriotów, ludzi, którzy dziś - dzięki ich poświęceniu i walce tworzą swoisty pomost pokoleniowy (a także pomost pamięci genetycznej co bardzo ważne) pomiędzy II a III Rzeczpospolitą (bo przecież nikt normalny nie powie, że PRL był jakąkolwiek formą łączności z dawną, przedwojenną Polską), a po transformacji ustrojowej - jakże żałośnie to brzmi - ludzie o pokroju Kuronia, Gieremka czy Michnika - również nie chcieli budować tego pomostu, im powiem bliżej było do PRL-u, bowiem w większości wywodzili się ze środowisk komunistycznych. Powstańcy Warszawscy są są dumą Miasta i całej Polski. To również jest pomost pokoleniowy pomiędzy starym a nowym światem, pomiędzy tradycją i tym co piękne w naszej historii, a współczesnością i naszą wzrastająca rolą w Europie i myślę że i już wkrótce także na Świecie.








CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz