Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 13 sierpnia 2023

SUŁTANAT KOBIET - Cz. XLIV

HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW
OD MEHMEDA II ZDOBYWCY
DO ABDUL HAMIDA II





SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO

Cz. XXXIII




PRZEJAŻDŻKA SUŁTANA PO BOSFORZE




ŻONA
SERAJ POD RZĄDAMI
ROKSOLANY/HURREM
(1534-1558)
Cz. XVII



GDZIE TRZECH SIĘ BIJE... - CZYLI WOJNA NA ZACHODZIE
Cz. II


 Cesarz Karol V spędził u boku swego brata Ferdynanda Habsburga w Innsbrucku cztery dni (9-12 lipca 1543 r...). Już kiedyś był w tym mieście trzynaście lat wcześniej (wkrótce po swej cesarskiej koronacji w Bolonii). Od tamtego czasu to miasto niewiele się zmieniło, chociaż cesarz i tak większość czasu spędzał w otoczeniu rodziny, odpoczywał, ponownie się relaksował zrzucając z siebie ciężar władzy. Tyle zmartwień trapiło jego głowę i w Innsbrucku odnalazł znów kilka dni spokoju. Niestety, nie było czasu na dłuższy odpoczynek, należało bowiem czym prędzej ruszyć w dalszą podróż ponieważ stawką tej zbliżającej się kampanii było nie tylko ocalenie Niderlandów przed kolejnymi łupieżczymi najazdami Francuzów, ale przede wszystkim ostateczny triumf Cesarstwa nad francuskim lisem - Franciszkiem Walezjuszem, sojusznikiem osmańskiego antychrysta Sulejmana. 12 lipca cesarz opuścił więc to spokojne tyrolskie miasto i udał się w dalszą - męczącą - drogę przez Niemcy. 22 lipca dotarł do Stuttgartu, a dopiero 12 sierpnia do Moguncji. Podróż była długa i uciążliwa i nie chodziło tylko o upalną pogodę do której zresztą Hiszpanie byli przyzwyczajeni, ale o ogólne bezpieczeństwo (chociaż maszerowano głównie przez kraje katolickie), dlatego też robiono częste i dosyć długie postoje. 20 sierpnia cesarski orszak wojskowy dotarł do Bonn, 50 km. od tego miasta znajdowała się twierdza Düren, należąca do sojusznika Franciszka, księcia Cleves. Twierdza była dobrze umocniona i obsadzona silną załogą, gdyż książę Cleves spodziewał się ataku Karola V (jako że należał do jego najbardziej radykalnych przeciwników w Rzeszy). Cesarz musiał się śpieszyć, gdyż była już końcówka lata, a potem przyjdą jesienne słoty i trzeba będzie znowu zawrzeć zimowy rozejm. 22 sierpnia podszedł więc pod Düren z 45 000 piechoty i 6500 jazdy w skład których wchodzili zarówno Hiszpanie, Włosi, Niemcy, Flamandowie oraz Walonowie księcia Orańskiego. 24 sierpnia nad ranem artyleria cesarska rozpoczyna ostrzał tej twierdzy, a po południu następuje szturm. Dopiero przy trzecim szturmie podjętym tego samego dnia już pod wieczór, udaje się Hiszpanom wedrzeć do twierdzy - i zaczyna się masakra obrońców oraz mieszkańców (cesarz karze oszczędzić jedynie kobiety i dzieci).

To niesamowicie szybkie zwycięstwo, prawdziwy ówczesny blitzkrieg, a także zmasakrowanie obrońców twierdzy Düren, podziałało niczym kubeł zimnej wody na pozostałe twierdze w tym regionie. Tak więc kilka dni później kolejno poddawały się bez walki: Jülich i Roermund, a gdy na początku września 1543 r. cesarz rozbił swój obóz naprzeciwko twierdzy Venloo w której znajdował się książę Cleves - ten, nie widząc szansy na francuską odsiecz, poddał się Karolowi V (7 września książąt Cleves upadł na kolana przed siedzącym na tronie cesarzem Karolem V i oddał mu swój miecz). Był to duży sukces cesarza, zmusił bowiem do kapitulacji jednego z najbardziej radykalnych krytyków jego polityki w samej Rzeszy i sojusznika Francuzów, mógł więc czuć się zwycięzcą tej  kampanii roku 1543, jeszcze przed ochłodzeniem i pojawieniem się pierwszych śniegów. Do najwybitniejszych doradców armii cesarza Karola V należeli wówczas - tam pod Venloo - włoski szlachcic i z nadania Karola wicekról Sycylii - Ferrante Gonzaga, Hiszpan, kapitan Alvaro dr Sande oraz Wilhelm Orański. Ci dowódcy - jak i przede wszystkim sami żołnierze - których przywiódł ze sobą cesarz Karol V, budzili prawdziwe przerażenie wśród okolicznych mieszkańców miast, a ci, którym udało się w jakiś sposób wydostać z twierdzy Düren,  opowiadali o Hiszpanach niestworzone historie, mówiąc że nie walczyli z ludźmi ale z samymi diabłami, że Hiszpanie są mali i o nieco przysmalonej skórze, ich paznokcie przypominają szpony, ich oblicza są obrzydliwie nieludzkie a oni sami przyklejali się do murów i ścian budynków niczym nietoperze. To wszystko budziło prawdziwe przerażenie i powszechną niechęć do walki z najeźdźcami i ludzie - aby uniknąć zniszczeń oraz prawdopodobnej rzezi - woleli już się poddać. Teraz "Cezar" ponownie odzyskał pewność siebie - nieco nadwątloną po klęsce w Algierze - i był przekonany że wystarczy jeszcze tylko mały wysiłek, trzeba tylko docisnąć jeszcze Franciszka i zmusić go do zawarcia pokoju na warunkach dogodnych dla Cesarstwa, a cała kampania - a co za tym idzie ta wojna - zakończy się pełnym sukcesem. Optymistyczne były również wieści z Hiszpanii, które słał cesarzowi przewodniczący Królewskiej Rady Kastylii - Ferdynand Valdes.




Z początkiem sierpnia 1543 r.- po długim postoju w Prowansji (który to wpływał deprymująco na osmańskiego wielkiego admirała - Hizir Reisa Barbarossę - o czym pisałem już w jednej z poprzednich części), wreszcie wyruszyła w morze owa francusko turecka flota. Francuzami dowodzili Diuk d'Enghien (18 okrętów), kapitan Polin, baron de La Gardie (prowansalscy ochotnicy) i Leone Strozzi (toskańscy sojusznicy), a cała wyprawa skierować się miała przeciwko Nicei - stolicy księstwa Sabaudii, będącej we władaniu księcia Karola III Dobrego. 5 sierpnia flota ta dobiła do Villefranche, skąd kapitan Polin wydał odezwę do mieszkańców Nicei aby poddali się królowi Franciszkowi Walezjuszow, gdyż - jak twierdził - w interesie mieszkańców powinno być pozostanie we władzy silnego króla który mógłby zapewnić im bezpieczeństwo, niż trwanie u boku słabego księcia. Obrona twierdzy nicejskiej była nieliczna, składała się z ok. 300 żołnierzy piechoty i sześciu kompanii arkebuzerów, mimo to Nicejczycy odrzucili ultimatum barona de la Gardie, co doprowadziło do tego, że 6 sierpnia Turcy podjęli pierwszy szturm murów miasta. Wydawałoby się że przy tak nielicznej obronie tego jakby nie było dużego miasta, uda się Turkom szybko przełamać siłę obrońców. Okazało się jednak że nie jest to wcale takie proste, a osmański szturm został odparty przy dość dużych stratach jakie ponieśli poddani sułtana Sulejmana. Mimo to kapitan Polin wystosował drugie ultimatum do mieszkańców miasta, żądając w nim bezwarunkowej kapitulacji i podporządkowania się królowi Franciszkowi, w przeciwnym razie - jak groził - miasto zostanie zniszczone, a ludność oddana w niewolę Turkom. Włoski poseł który przyniósł władzom miejskim tę oto wiadomość (Giovanni Benedetto Grimaldi), został uwięziony, wychłostany a następnie powieszony - i taka właśnie była odpowiedź mieszkańców na francuskie ultimatum. Hizir Reis tym razem jednak nie podejmuje się kolejnego ataku, a wręcz przeciwnie, twierdzi że miasto trzeba otoczyć ścisłym kordonem i zmusić do kapitulacji głodem. Tak też się dzieje, ustawione zostają trzy reduty: jedna na wzgórzu Cimiez, druga na zboczach góry Boron i trzecia na zboczu Mont-Gros.




Kolejne dni nie przynosiły jednak istotnej zmiany dla atakujących, chociaż mury Nicei były nieustannie bombardowane zarówno z armat ustawionych na lądzie jak i z morza. Dopiero 15 sierpnia udało się tureckim galerom dokonać wyłomu w murach sabaudyjskiego miasta (120 galer nieustannie pluło kulami w jedno miejsce, nieopodal bramy Pairoliere i dzięki temu udało się poczynić ów wyłom). Wówczas do ataku ruszyli Turcy, Toskańczycy i Prowansalczycy wdzierając się przez wyrwę w murze sieją popłoch wśród obrońców, którzy poczynają ustępować. Wydawało się że Nicea tym razem już upadnie, ale wówczas zdarzył się prawdziwy cud. Oto pewna kobieta - zwykła praczka o imieniu Catherine Segurane, widząc że żołnierze poczynają ustępować pod naporem atakujących, sama rzuca się na tureckich żołnierzy ze zwykłą kijanką w ręku (dla tych co nie wiedzą wyjaśnię, że było to urządzenie służące do ubijania lub oklepywania mocno namoczonej odzieży). Ci, nie spodziewając się ataku kobiety (tym bardziej nieposiadającej żadnej broni), stają jak wryci, co wykorzystuje owa Katarzyna wyrywając jednemu z Turków sztandar, który ten miał już zatknąć na szczycie murów i wymachując nim mobilizuje do ataku pozostałych obrońców. Tak oto napastnicy ponownie zostają odparci, tracąc w walce 300 zabitych i nieznaną liczbę rannych. Po początkowym zdezorientowaniu i zdziwieniu faktem, że pokonani zostali tak naprawdę przez kobietę, ani Turcy ani Francuzi nie zamierzają jednak zaprzestać kolejnych ataków i znów rozpoczyna się bombardowanie miasta oraz następne nieudane (lecz nieustannie ponawiane) szturmy. Straty wśród obrońców też zaczynają rosnąć i gdy kończy im się amunicja a rannych wciąż przybywa, postanawiają ostatecznie poddać się królowi Franciszkowi, ale pod warunkiem zachowania życia i własnego majątku. Francuzi są skłonni przystać na tę propozycję, ponieważ im realnie zależy na zdobyciu miasta, ale Turcy mają co do tego odmienne zdanie. Im nie zależy na tym, aby Nicea wpadła pod władzę króla Francji, im zależy na zdobyciu i obrabowaniu miasta, oraz wzięciu ludności w jasyr - co miałoby ostatecznie zrekompensować straty, jakie tutaj ponieśli. Wybuchł więc konflikt pomiędzy dotychczasowymi sojusznikami, a Turcy zamierzali teraz uderzyć na cytadelę i dzięki temu próbować opanować miasto od tej strony (20 sierpnia).

Francuzi ostatecznie zapragnęli przyłączyć się do tego ataku, ale nagle okazuje się że brakuje im prochu. Barbarossa wpada we wściekłość i wykrzykuje na cały głos: "Te niewierne psy woleli załadować w Marsylii na statki wino niż rzeczy potrzebne do prowadzenia wojny". Nie zamierza też Hizir Reis więcej patyczkować się z Francuzami i postanawia zakuć francuskich dowódców w kajdany na własnym statku. Nim jednak do tego doszło, w ręce sprzymierzonych wpadła wiadomość wysłana dowódcy obrony miasta od księcia Sabaudii Karola Dobrego, w której władca prosił komendanta, by ten wytrzymał jeszcze parę dni zanim nadejdzie odsiecz. Francuzom odechciało się dalszej walki, Turkom zresztą też, tym bardziej że sojusznik sprawiał więcej problemów niż pożytku. Nim jednak odpłynięto od brzegów Nicei, kapitan Polin otrzymał wiadomość o zbliżaniu się do Villefranche hiszpańskiej floty pod wodzą Andrea Dorii i tą wiadomość przekazał Barbarossie, pragnąc go przekonać do zaatakowania Hiszpanów na morzu. Hizir Reis początkowo rzeczywiście zamierzał wykorzystać tę wiadomość i wyruszył na spotkanie nieprzyjacielskiej floty, ale gdzieś na wysokości Antibes zatrzymał się i zrezygnował z ataku. Francuzi byli tym nieco zaskoczeni, ale Barbarossa uczynił tak aby odpłacić się Dorii za jego gest, jaki ten poczynił w Prewezie w 1538 r. Wówczas Doria odpłynął po pierwszych sukcesach tureckich, chociaż mógł kontynuować walkę dalej i dzięki temu Barbarossa stał się wielkim zwycięzcą tej bitwy. W tamtych czasach pojęcie honoru i wdzięczności - nawet pomiędzy ludźmi innej wiary - było bardzo silne, a szczególnie wśród tych, którzy parali się taką samą profesją. Barbarossa więc odpuścił Dorii z wdzięczności za tamta bitwę i skierował się do portu w Tulonie, gdzie król Franciszek zaproponował mu bezpieczny postój na zimę. Nicea zaś przetrwała, obroniła swą niezależność i sprzymierzeni nie osiągnęli tutaj żadnego zamierzonego wcześniej celu. Opór i determinacja obrońców okazała się zbawienna, a czyn i postawa Katarzyny Segurane został zapamiętany przez historię (pomimo jej niskiego pochodzenia społecznego i faktu - który był determinujący mimo wszystko - iż była niewiastą, to dlatego jej atak spowodował takie zdziwienie wśród Turków iż praktycznie w miejscu oniemieli).




Nieliczne okręty francuskie zaatakowały też niewielkie asturyjskie miasto Luarka w Hiszpanii, ale również bez powodzenia. Miejscowi również bronili się dzielnie i zatopili jeden francuski statek, oraz wzięli do niewoli dziewięciu francuskich marynarzy (zostali oni następnie wychłostani i obcięto im uszy, na co wspomniany wyżej Ferdynand Valdes pytał się w liście do cesarza Karola czy nie postąpiono z nimi jednak zbyt okrutnie). Informacje te były bardzo korzystne dla Karola V, a jeszcze korzystniejsze dla niego okazało się oburzenie chrześcijańskiej Europy na fakt, iż arcykatolicki król Francji pozwolił muzułmanom przezimować w Tulonie (oczywiście wcześniej cała ludność została wysiedlona na rozkaz króla, gdyż - jak głosił królewski nakaz - "Nie przystoi mieszkańcom zostać na miejscu i dbać o naród turecki"). Oburzenie jednak na postępowanie Francuzów, a szczególnie króla Franciszka było bardzo silne i to do tego stopnia, że cesarz wręcz uważał że jeszcze tego samego 1543 r. na fali owego oburzenia będzie mógł wkroczyć do Francji i zająć Paryż jako obrońca religii Chrystusowej. Tak więc cesarz Karol V rozpoczął przygotowania do jesiennej inwazji na Francję. A tymczasem w opuszczonym Tulonie ("opuszczonym" nie znaczy że nie było tam żadnych Francuzów, a wręcz przeciwnie, gdyż miasto zostało jedynie opróżnione z mieszkańców, ale w tamtejszym porcie wciąż kotwiczyły francuskie okręty barona de la Gardie i innych królewskich oficerów) Barbarossa zachowywał się jak zdobywca który zajął miasto - lecz niczego nie niszczył i nie rabował - utrzymując jednocześnie ścisłą dyscyplinę wśród swoich żołnierzy. Francuzi byli pod wielkim wrażeniem dyscypliny jaka panowała wśród Turków, gdzie każdy znał swoje miejsce, wiedział jaką pracę ma wykonać i to czynił. Ponieważ flota francuska i osmańska kotwiczyła w jednym porcie, starano się w jakiś sposób zakopać niedawny topór wojenny i oficerowie poczęli przekazywać sobie najróżniejsze prezenty (często ze złota i srebra). Poza tym flota turecka pozostawała na utrzymaniu skarbu francuskiego i co miesiąc Barbarossa otrzymywał z tego tytułu 30 000 dukatów. (Nie mówiąc już o dostarczaniu obfitego jadła, istnieje bowiem długa lista produktów jakie Francuzi dostarczali na stół kapudana paszy, a były wśród nich kurczęta, koźlęta, króliki i oczywiście owoce). To wszystko bardzo mocno obciążało francuski budżet, a król starał się część tej sumy scedować na lokalnych książąt oraz hrabiów (np. hrabia Strozzi aby wywiązać się z tego zadania mocno się zapożyczył), nie mówiąc już oczywiście o miastach i wsiach, które również musiały płacić za pobyt Turków na francuskiej ziemi.




W czasie gdy nie toczono wojny Turcy byli tylko utrapieniem i nie chodzi już nawet o sam fakt łożenia na nich ogromnych sum pieniędzy oraz dostarczania im znacznych ilości upolowanych zwierząt. Przede wszystkim jednak Francja bardzo mocno na tym układzie traciła wizerunkowo, a w czasach gdy religia stanowiła realną podstawę życia każdego mieszkańca (bardziej bowiem utożsamiano się z daną religią, niż z państwem, królem czy narodowością). Tym bardziej iż szpiedzy króla Franciszka informowali go, że Karol V szykuje się do jesiennej inwazji na Francję. Francuzi znaleźli się w prawdziwym klinczu, nie mogli bowiem użyć Turków jako sojuszników w walkach na lądzie - a teraz taki właśnie front stawał się najważniejszy - jednocześnie ponosili ogromne koszty utrzymania ludzi, którzy byli śmiertelnymi wrogami wiary wyznawanej na kontynencie europejskim, a co za tym idzie Francja spadała do roli pomocnika "Belzebuba Sulejmana, wroga religii Chrystusowej". Nic więc dziwnego że Francuzi coraz częściej i coraz bardziej otwarcie starali się informować Barbarossę, że już nie musi im pomagać i może wreszcie odpłynąć do siebie. Problem polegał tylko na tym, że Hizir Reis nie widział obecnie korzyści w odpłynięciu z Francji, a wręcz przeciwnie - nie musząc narażać życia swoich żołnierzy otrzymywał pokaźne pieniądze, to tak jakby nic nie robiąc wciąż dostawał łupy za to tylko że jest - tylko głupi nie chciał by z tego korzystać maksymalnie jak najdłużej. Nic więc dziwnego że zaczęło dochodzić do kilku nieprzyjemnych incydentów, z których najpoważniejszym było zabójstwo dwóch Turków w Conil koło Busset (poza tym francuscy kronikarze zaczęli wymyślać historie o porwaniach mężczyzn, kobiet i dzieci, torturach i zabójstwach jakich mieli dokonywać Turcy. Nie miało to jednak żadnego potwierdzenia w rzeczywistości, ponieważ Francuzom bardzo zależało na tym, aby Turcy wreszcie odpłynęli z ich ziemi i w tym celu można było tworzyć najróżniejsze teorie spiskowe. Turkom się jednak nie spieszyło, gdyż nie tylko zyskiwali na tym materialnie, ale również Prowansja zaczęła im się po prostu podobać (np. Sinan Cavus - turecki kronikarz który opisywał wyprawę Barbarossy do Francji, nie mógł się nachwalić pięknem tamtejszej przyrody i zapachem kwiatów oraz śpiewem ptaków - szczególnie słowików).




Sytuacja powoli stawała się nie tylko nieprzyjemna ale wręcz niebezpieczna dla Francji i nie chodzi wcale o obawy przed planowaną inwazją cesarza Karola V (można by nawet rzec, iż owa inwazja w najmniejszym stopniu spędzała sen z powiek króla Franciszka). Znacznie poważniejsze było wykluczenie Francji z grona państw chrześcijańskich, a to już było poważne niebezpieczeństwo o skali wręcz egzystencjalnej. Coraz więcej francuskich dyplomatów przekonywało się o tym dosłownie na własnej skórze (jak choćby kardynał du Bellay, który gdy przybył na sejm Rzeszy w Spirze, nie tylko nie został dopuszczony na obrady, ale wręcz zakomunikowano mu otwarcie że tutaj uważa się króla Francji "za takiego samego wroga chrześcijaństwa jakim jest Turek"). W tym czasie król Franciszek podróżował pomiędzy Paryżem a pałacem w Fontainebleau (gdzie w tym czasie znajdowała się Gioconda - namalowana przez Leonarda da Vinci, czyli sławna po dziś dzień Mona Lisa, nabyta przez dwór francuski w 1500 r. za 4000 złotych talarów we Florencji. Notabene warto by było kiedyś przedstawić pełną listę wynalazków Leonarda da Vinci wraz z ich opisem. Mam ją gdzieś spisaną i skatalogowaną tylko muszę poszukać, w każdym razie facet miał głowę, w tamtych czasach opracować prototyp samolotu, okrętu podwodnego a nawet armii robotów przypominających rycerzy, którzy walczyliby w bitwie zamiast prawdziwych ludzi - prawdziwy szacun. Istnieje też ciekawa teoria na temat owego geniuszu Leonarda, która mówi że ten człowiek był po prostu przybyszem z przyszłości który się "zaplątał" w średniowieczu i nie mógł powrócić do swoich czasów. Oczywiście teoria ta musiałaby automatycznie zaprzeczyć geniuszowi owego człowieka, ale trzeba powiedzieć że jednak mimo wszystko nie ma aż takich zbiegów okoliczności, a w przypadku Leonarda tych wynalazków było mnóstwo, zaś część z nich w dzisiejszych czasach jest jeszcze mało możliwa do realizacji, tak więc wciąż pozostaje ten element niepewności). 




Król Franciszek przebywał również chętnie na Zamku w Chambord (po raz ostatni przed swą śmiercią w końcu 1545 r.), który sam kazał zbudować (prace rozpoczęły się w 1523 r.). Tam właśnie ów dobiegający pięćdziesiątki monarcha o dużym orlim nosie, obwisłych policzkach i małych oczach (nigdy nie był zbyt przystojny, ale z wiekiem rzeczywiście coraz bardziej uwidaczniała się jego fizyczna brzydota, chodź wrodzona elegancja i niesamowity czar jaki otaczał jego osobę, skutecznie te fizyczne mankamenty zakrywały), wpadł na pomysł jak wreszcie pozbyć się z Francji przykrego "sojusznika".




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz