Łączna liczba wyświetleń

sobota, 12 sierpnia 2023

LIBERATOR... - Cz. I

NIE KAŻDY CEZAR MA SWEGO BRUTUSA, 

ALE KAŻDY JUSTYNIAN MA SWEGO BELIZARIUSZA!




 Użyte przeze mnie w nagłówku słowa, są moją prywatną opinią na temat wybitnych ludzi w dziejach świata, którzy choć nie zawsze byli pozbawieni życia w wyniku jakichś wstrząsów politycznych czy przewrotów "pałacowych", to jednak zawsze musieli zmagać się z obecnością u swego boku ludzi prawie tak samo wielkich jak oni, a częstokroć nawet sławniejszych. Taka opinia przyszła mi do głowy analizując życiorys Louisa Nicolasa Davout'a - bez wątpienia najgenialszego marszałka napoleońskiej Francji, któremu zazdrościł (a nawet w pewien sposób jego sławy się obawiał) sam wielki Cesarz. I rzeczywiście Marszałek Davout wydaje się, że militarnie był większym geniuszem od Bonapartego - tak więc obawy cesarza nie były wcale bezpodstawne (a jak wiadomo nikt nie lubi konkurencji, szczególnie w dziedzinie, w której sam uważa się za mistrza). W polityce (szczególnie w polityce, ale nie tylko) już tak jest, że jeśli ktoś może rzeczywiście zagrozić pozycji pełniącemu dotąd władzę "cezarowi", staje się automatycznie jego konkurentem do władzy i przeciwnikiem (a niekiedy nawet wrogiem), dlatego też ci najbardziej pozbawieni skrupułów, moralności i sumienia "cesarze" - fizycznie eliminowali takich przeciwników.

Na przykład Stalin pod koniec swego życia wpadł już w taką paranoję, że praktycznie każdego ze swego otoczenia podejrzewał o spisek. Być może jednak wcale nie było w tym większej przesady, ponieważ duża część sowieckiego establishmentu po prostu się Stalina obawiała i wyczekiwali oni chwili, kiedy wreszcie ta bestia wyda swoje ostatnie tchnienie - a niektórzy prawdopodobnie pomogli Stalinowi opuścić ten padół. Gdy więc dyktator stracił przytomność po nocnej popijawie (z 4 na 5 marca 1953 r.) w Kuncewie i gdy wszyscy goście rozjechali się już do domów, osobisty strażnik ochrony Stalina pukając do jego drzwi i nie otrzymując żadnej odpowiedzi, odważył się wreszcie wejść do środka (miał facet jaja, mogło się to bowiem dla niego skończyć egzekucją, tak jak dla tego żołnierza, który, aby nie budzić towarzysza Stalina odgłosem żołnierskich butów na kremlowskim korytarzu, założył na te buty wełniane onuce zrobione mu przez żonę na drutach. Stalin - gdy nie słyszał kroków żołnierza na korytarzu - wpadł w popłoch. Wezwał tego żołnierza do siebie, porozmawiał z nim i gdy usłyszał że owe onuce włożył po to, żeby nie budzić wodza podczas snu swoimi krokami, Stalin uśmiechnął się do niego, podziękował mu i pożegnał. Na drugi dzień zaś tego żołnierza aresztowało NKWD i natychmiast rozstrzelało. Stalin bowiem czuł się bezpiecznie tylko wtedy, kiedy słyszał nie tylko kroki, ale gwar swoich żołnierzy, bo wtedy był pewien że jest w miarę bezpieczny. Natomiast gdy ich nie słyszał, to obawiał się że taki żołnierz mógłby go zamordować - choćby podczas snu. Jak to się mówi, niestety dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane). 




Tak więc gdy ów szef osobistej ochrony Stalina wszedł do jego gabinetu, zastał "wodza" leżącego na podłodze przy łóżku, Stalin już się nie ruszał, choć jeszcze coś rzęził pod nosem. Przerażony oficer - zamiast od razu wezwać lekarza - najpierw zadzwonił do Berii (obawiał się bowiem podjęcia decyzji bez konsultacji z "wyższymi czynnikami"). Beria kazał mu przestać panikować i odłożył telefon. Po jakimś czasie jednak ów szef ochrony Stalina po raz drugi zadzwonił do Berii, ponieważ stan zdrowia Stalina nie poprawiał się, a wódz już w ogóle nie kontaktował (ustało nawet owo rzężenie), poprosił też towarzysza Berię o jak najszybszy przyjazd do daczy Stalina w Kuncewie. Tak też się stało, była jeszcze noc 5 marca 1953 r. gdy kierowca służbowym autem przywiózł kompletnie pijanego Berię. Ten nachylił się nad głową Stalina, popatrzył na niego, po czym ledwo trzymając się na nogach mocno zrugał szefa ochrony osobistej wodza, informując że "Towarzysz Stalin śpi i nie należy go budzić do rana". Zakazał też wzywać lekarza, po czym odjechał do siebie. Lekarza wezwano dopiero po kilku godzinach nad ranem, było już za późno - Stalin już nie żył. Większość prominentnych członków aparatu partyjnego Komunistycznej partii Związku Sowieckiego odetchnęła z ulgą. Ten, który dotąd trzymał całe państwo w okowach strachu i terroru zakończył swój żywot.




W tej jednak serii - którą nazwałem "Liberator", nie zamierzam pisać ani o Stalinie, ani o Berii, ani też o Napoleonie czy marszałku Davout'e. W tej serii zamierzam przenieść się do okresu historycznego który co prawda już rozpocząłem w jednym z tematów, ale dotyczy on większego zagadnienia niż ten który chciałbym tutaj przedstawić. Mianowicie chciałem napisać o człowieku, któremu rzeczywiście należy się przydomek "liberator", ponieważ to właśnie on wyzwolił szereg terenów, które niegdyś należały do Imperium Romanum, a które w czasach kryzysu V wieku odpadły od Cesarstwa Rzymskiego. Mam tutaj oczywiście na myśli owego przytoczonego przeze mnie w nagłówku wodza cesarza Justyniana Wielkiego - Belizariusza i wszystko co bezpośrednio związane jest z jego osobą. Może też nie jestem zbyt sprawiedliwy pisząc jedynie o samym Belizariuszu, bowiem trzeba też pamiętać że są ludzie, którzy często z pozoru wydają się nie pasować do pewnych ról które nakłada na nich los, a którzy wywiązują się potem z tych zadań w sposób wręcz wyborny. Taką osobą był na przykład Narses, inny sławny wódz Justyniana. Ten eunuch bowiem, który większość życia spędził wśród kobiet, zajmując się układaniem kwiatów i wyborem materiałów na stroje i suknie i który swą posturą w żadnym razie nie przypominał wojownika, potem odznaczył się jako dzielny i niezwykle skuteczny wódz, i to tak naprawdę w dużej mierze opanowanie Italii w latach 50-tych VI wieku naszej ery było właśnie jego udziałem. Postaram się więc - opowiadając o samym Belizariuszu - nie pominąć jednak Narsesa, i gdy tylko będzie można nieco więcej napiszę również o tym człowieku, ponieważ tak to już w życiu jest że nie zawsze to, co wydaje się na pierwszy rzut oka niewłaściwe lub niepasujące do pewnych utartych schematów - rzeczywiście takowym jest. Narses nie miał żadnego wyszkolenia wojskowego, był bowiem niewolnikiem, potem wyzwoleńcem któremu odebrano męskość. Jednak odznaczał się wybitną inteligencją i to, czego osobiście nie doświadczał w praktyce, starał się uzupełniać wiedzą teoretyczną. 

Historia skrywa wiele takich postaci, ludzi wybitnych którzy odznaczali się w swoich czasach inteligencją i odwagą, a jednocześnie zawsze mieli trochę tego przysłowiowego szczęścia w życiu. Nie wszystkie te postaci są znane do dziś, wiele pokryły piaski czasu, inne nie miały tyle szczęścia aby napotkać na swej drodze ludzi, którzy opowiedzieliby potem ich historię. Uważam jednak że warto doceniać ludzi którzy wyrośli pomimo przeciwności losu, otoczenia w którym żyli oraz ludzi którzy gotowi byli ich zniszczyć tylko za to że nie należeli do pewnej grupy społecznej, pewnego środowiska politycznego, albo też pozbawieni byli finansowego wsparcia, a co za tym idzie realnie skrzydeł dających wolność. Mimo to ci ludzie pokonali trapiące ich przeciwności losu i za to - tak uważam - należy im się przynajmniej przypomnienie że w ogóle kiedykolwiek żyli. Mówię to, kierując się jednocześnie mottem które kiedyś wypowiedział Marszałek Józef Piłsudski i które mocno przypadło mi do gustu, a mianowicie: "My nie jesteśmy ani dla prawicy, ani dla lewicy, my jesteśmy dla wszystkich!".




CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz