POGROMCA GUDERIANA
KLEEBERG i
SAMODZIELNA GRUPA OPERACYJNA
"POLESIE"
Cz. II
NIEMIECKO-SOWIECKA AGRESJA
(WRZESIEŃ-PAŹDZIERNIK 1939)
Cz. I
Niemiecka agresja na Polskę z 1 września 1939 r. zastała gen. Franciszka Kleeberga jako dowódcę Okręgu Korpusu nr. IX w Brześciu nad Bugiem. Pierwsze wojenne dni upłynęły spokojnie, lecz ponieważ nie udało się zatrzymać nieprzyjaciela na linii obrony na Narwi, Bugu, środkowej Wiśle i Sanie, a Wehrmacht - stosując taktykę blitzkriegu, okrążał jednostki polskie wychodząc na ich tyły i zmuszając je do cofania się na wschód, stawało się coraz bardziej pewne, że Niemcy również dotrą do Brześcia. Gdy 7 września pojawiła się wiadomość o zbliżaniu się do miasta czołgów gen Heinza Guderiana, 9 września Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły polecił generałowi Kleebergowi przygotowanie obrony na linii Brześć-Pińsk oraz podporządkowanie sobie wszystkich drobnych grup żołnierzy z rozbitych oddziałów, które wycofywały się na wschód. Zadanie które otrzymał do wykonania gen. Kleeberg nie było łatwe, gdyż główna siła jaką dysponował obsadzała twierdzę brzeską, a żeby teraz utworzyć linię obrony na wschód od niej, musiał w ciągu kilku dni sformować zupełnie nowe jednostki. Trzeba jednak przyznać że los sprzyjał Kleebergowi, gdyż miał do dyspozycji mnóstwo żołnierzy z wcześniej rozbitych na zachodzie jednostek, które teraz szukały swoich macierzystych pułków lub przyłączały się do formacji od nowa tworzonych, takich jak choćby Zgrupowanie "Kobryń", które zaczął formować nasz bohater. Formowanie tego oddziału Tak oto opisywał potem pułkownik Adam Epler: "Nowa dywizja powstawała w oczach, z godziny na godzinę. Nawet broń przyszła na nagle, niespodzianie: przywiozły ją autobusy warszawskie wypełnione po brzegi ewakuowanymi z Dęblina i ckm-ami, rkm-ami, moździerzami, pistoletami. Było jej aż za dużo. (...) Dochodziły do dywizji oddziały artylerii, saperów, łączności, oddziały specjalne, służby, tabory, samochody. Meldowali się oficerowie przydzieleni przez generała na stanowiska w sztabie. Zaczęła się tworzyć dywizyjna kawaleria".
Oczywiście pojawiły się też i problemy oraz niedociągnięcia, brakowało np. armat (w tym dział przeciwpancernych), niewielkie też były rezerwy pocisków artyleryjskich i amunicji. Mimo to gen. Kleeberg postanowił tutaj właśnie na dogodnym terenie, czyli na porośniętej lasem równinie, pełnej rzek i bagien - przyjąć pancerne zagony gen Guderiana. Pierwsze niemieckie czołgi pojawiły się pod Kobryniem 14 września i szybko stało się jasne, że przewaga sprzętowa niemieckiej dywizji została zniwelowana ukształtowaniem terenu, który skutecznie utrudniał wykorzystanie przewagi broni pancernej i powodował, że tak naprawdę "każdy kawałek tego terenu stawał się twierdzą". W ciągu kolejnych dni intensywnych walk stało się jasne, że Niemcy wpadli w pułapkę i czołgi oraz samochody pancerne na niewiele się tutaj zdadzą. Po szczególnie krwawych i zawziętych dwóch dniach walk (17-18 września), Guderian (pod koniec drugiego dnia walk) zdecydowany był wycofać się stamtąd aby uniknąć dalszych wielkich strat wśród żołnierzy i sprzętu. Mało tego, Kleeberg miał plan okrążenia Niemców i zmuszenia ich do kapitulacji - co wręcz zakrawa na nieprawdopodobne, żeby dziesięciokrotnie słabsza liczebnie armia była do tego zdolna. Ale bez wątpienia gen. Franciszek Kleeberg wpisywał się w najlepsze tradycje wojenne dawnej Rzeczpospolitej, gdy w polu Wojsko Polskie było nie do pokonania dla żadnego wroga, a takie niesamowite wiktorie, jak ta pod Kircholmem (1605), Kłuszynem (1610), Chocimiem (1621), Ochmatowem (1644), Beresteczkiem (1651), Połonką (1660), Cudnowem (1660), Podhajcami (1667), Chocimiem (1673), Żórawnem (1676), Wiedniem (1683), Parkanami (1683), Hodowem (1694) i Podhajcami (1698) - a wymieniłem jedynie największe bitwy z tzw. "Epoki Wielkich Hetmanów". W ogromnej większości przypadków (w ponad 90%) te bitwy zostały wygrane przy co najmniej dwukrotnej lub trzykrotnej przewadze liczebnej nieprzyjaciela, natomiast w bitwie pod Hodowem przewaga ta była stukrotna. W ogromnej większości zwycięstwa te odniesione były dzięki pancernym uderzeniom husarii, przełamującej ciężkiej kawalerii z którą długo nie mogła sobie poradzić żadna armia. Ci uskrzydleni jeźdźcy, których formacja na początku XVI wieku przeniesiona została z Węgier do Polski, stali się wręcz Polski symbolem i choć kilka innych państw próbowało potem również stworzyć formacje husarskie (Francuzi i Moskale) to jednak żadnym się to nie udało (moskiewscy husarze byli przede wszystkim zagrożeniem dla siebie samych).
Wspomniany już płk. Epler tak to opisuje: "Ostatnie dni przyniosły nam znowu dowody naszej olbrzymiej żywotności narodowej. Napotkaliśmy dwa nasze oddziały dywersanckie. Jeden z nich dowodzony przez znanego nam majora Gr. (major Adam Remigiusz Grocholski ps. "Brochwicz")., drugi przez inżyniera z Genewy, p. W (inżynier Stefan Witkowski - jeden z późniejszych "Muszkieterów"). Oba - każdy w sile kilkudziesięciu ludzi - grasowały na tyłach niemieckich i sowieckich, niszczyły mosty, mordowały żołnierzy, niszczyły nawet samotne wozy pancerne i czołgi. Dawaliśmy im środki do walki i pomagaliśmy razem z ludnością cywilną. Pracowały jeszcze bardzo długo po złożeniu przez nas broni" (pisałem już kiedyś o potwornym, wręcz panicznym strachu jaki udzielał się żołnierzom niemieckim - czego echem były chociażby ich listy wysyłane do rodzin - wobec walki przeciwko "polnische banditen". Walka przeciw grupom dywersyjnym była dla nich gorsza pod względem psychicznym, niż walka z regularnymi oddziałami Wojska Polskiego i to do tego stopnia, że w obawie przed "partyzantami" dochodziło wielokrotnie do zranień, a nawet wzajemnych zabójstw pomiędzy samymi żołnierzami Wehrmachtu). Żołnierze z wyżej wymienionych grup dywersyjnych (szczególnie ta Witkowskiego) wyposażenie byli (wg. Jerzego Rostkowskiego) w słynne przeciwpancerne karabiny kb Ur, zwane "Urugwajami" (był to karabin przeciwpancerny polskiej produkcji, który w tamtym czasie bez wątpienia należał do najlepszych na świecie. Pocisk kumulacyjny wystrzelony z takiego karabinu powodował jedynie małą dziurkę w czołgu, ale wybuch następował wewnątrz pojazdu, zabijając całą załogę i realnie unieszkodliwiając czołg).
Tak też zdarzało się na trasie przemarszu oddziałów gen. Kleeberga, z tym że paradoksalnie pomimo toczonych walk jego siły wcale nie malały a wręcz nieustannie rosły, jako że co chwila dołączali się do jego zgrupowania żołnierze z rozbitych wcześniej oddziałów. I wówczas to Kleeberg przemianował swoje zgrupowanie na Samodzielną Grupę Operacyjną "Polesie" (W jego skład wchodziły: Zgrupowanie "Kobryń" płk. Eplera, Zgrupowanie "Brzoza" płk. Ottokara Brzozy-Brzeziny - czeskiego oficera służącego w Wojsku Polskim {formacje oddziałów czeskich zaczęto formować u boku Wojska Polskiego po upadku państwa czechosłowackiego w marcu i kwietniu 1939 r.}, Dywizja Kawalerii "Zaza" - o której to było w pierwszej części, Podlaska Brygada Kawalerii oraz eskadra rozpoznawcza porucznika Edmunda Piorunkiewicza ("ostatniego lotnika 1939 r."). Piorunkiewicz miał jeden samolot na którym latał, a z braku bomb i pocisków do walki używał... własnego rewolweru. Wydawałoby się że coś takiego jest nieprawdopodobne i raczej skazane na niepowodzenie, ale według pułkownika Eplera Piorunkiewicz dokonywał swoim samolotem nieprawdopodobnych i wręcz brawurowych wyczynów, atakując niemieckie i sowieckie kolumny pancerne i paradoksalnie - co może wydawać się dziwne - zadawał im straty, sam zaś wszelkie dziury po kulach w kadłubie, w płatach czy nawet w siedzeniu pilota, łatał na bieżąco czym tylko się dało. A co najważniejsze nigdy nie został zestrzelony.
PS. Swoją drogą nie chciałbym być złośliwy, ale Totalna Opozycja na 1 października wyznaczyła datę tzw.: "Marszu Miliona Serc" w Warszawie. Nie wiem jednak kto im wybierał tą datę i jacy spin-doktorzy byli tam aktywni, ale jest to również data wkroczenia wojsk niemieckich do Warszawy w 1939 r. I tak mi się jakoś kojarzy tamten poprzedni "marsz miliona serc"
OJCIEC Z CÓRKĄ
OFIARY NIEMIECKIEGO BOMBARDOWANIA WARSZAWY
(WRZESIEŃ 1939)
CDN.
Polecam muzeum w Woli Gułowskiej poświęconej bitwie pod Kockiem. Bardzo nowoczesna i fajna placówka. W dniu, w którym ją odwiedzałem (wrzesień, poza sezonem, ze trzy lata temu) byłem tam chyba jedynym zwiedzającym.
OdpowiedzUsuń"jest to również data wkroczenia wojsk niemieckich do Warszawy w 1939 r" - wchodziły one etapami od 30 września.
OdpowiedzUsuńCzyli jednak źle trafili, mogli np. 8 października, na tydzień przed wyborami zorganizować taki marsz.
UsuńMogli 5-go w rocznicę niemieckiej defilady
UsuńTys prowda 👍
Usuń