Łączna liczba wyświetleń

środa, 26 czerwca 2024

KOCHAM CIĘ ŻYCIE... Cz. V

CZYLI WSPOMNIENIA LUDZI Z OSTATNICH OŚMIU MIESIĘCY 1939 ROKU, TUŻ PRZED APOKALIPSĄ





V
WSPOMNIENIA BARBARY KUBICKIEJ
(CZĘSTOCHOWA)


 "Halo, halo! Tu Polskie Radio Warszawa. Nadajemy komunikat specjalny". Spokojny głos spekera nieco wolniej i dobitniej informował: "Dziś rano o godzinie 4:45 wojska niemieckie przekroczyły granicę Rzeczpospolitej..." Było to już oficjalne powiadomienie społeczeństwa o rozpoczęciu wojny. Mówiło się o niej, zwłaszcza od marca, kiedy kilkuletni sprzedawcy gazet przekrzykiwali się by zyskać nabywców: "Wojna na Zachodzie, Wojna na Wschodzie!". Trudno było przejść obojętnie obok nich, trudno nie kupić gazety, tak sensacyjnie zapowiadanej. Wojna! Uczyłyśmy się o niej na lekcjach historii, ale zawsze działa się gdzieś daleko, kiedyś dawno, bardzo dawno. Teraz dotarła do nas. Jeszcze nie odczułyśmy jej grozy. Irka z maturalnej klasy nawet cieszyła się, że bez egzaminów otrzyma maturę, bo kto będzie zajmował się prozą życia wobec tak ważnych wydarzeń? Halina z naszej klasy już w maju otrzymała promocję, bo wyjeżdżała do Londynu. Była najbogatszą dziewczyną w mieście. Ojciec jej zmarł nagle pod wpływem wieści o spaleniu Żydów w synagodze w Bytomiu. Nam zdawało się to niemożliwe. A jednak... Nie spotkałyśmy się nigdy więcej.

Wakacje były normalne. Po raz pierwszy brałam udział w obozie harcerskim, zorganizowanym przez naszą ukochaną profesorkę/polonistkę. Niezapomniane przeżycia: warty nocne, podchody, ogniska wieczorne, budzenie echa w górach... Poczucie swobody na tle przepięknej przyrody nad Jeziorem Żarnowieckim, wschody i zachody słońca, nasłuchiwanie śpiewu ptaków nocnych, dalekie wędrówki piesze z Kartoszyna do Wejherowa po zakupy i lato, obłędnie urocze lato wolne od jakichkolwiek kłopotów.

W tym nastroju przygotowywałyśmy książki i zeszyty na nowy rok szkolny. Białe kołnierzyki i mankiety do mundurka, wstążki do warkoczy wyprasowane i poukładane równiutko, gotowe na uroczyste rozpoczęcie zajęć. A tu ten komunikat radiowy. Nie będzie zajęć. Nie będzie szkoły. Nie będzie tego wszystkiego, do czego przywykliśmy w ciągu lat. A co będzie? Co to znaczy wojna?

Najpierw - opuszczenie mieszkania i wędrówka w nieznane. Nie ma ustalonych pór posiłków, nie ma w wygodnych łóżek do spania w nocy, ani krzeseł do siedzenia. Zatłoczonymi drogami trzeba przedzierać się dniami i nocami, byle dalej, byle na wschód, byle ujść przed nacierającymi Niemcami, o których zachowaniu krążą przerażające wieści. Mamy ze sobą niewygodne i ciężkie maski gazowe i lekkie, ręcznie szyte z flanelki w ostatnim tygodniu. W plecakach -  niezliczoną ilość skarpet i mydło. Nie było czasu go wyjąć. Szliśmy w nieprzeliczonym tłumie dorosłych i dzieci, starych i młodych, zdrowych i chorych, jeśli tylko mogli poruszać się jako-tako.

Nagle dał się słyszeć warkot samolotów. Ktoś krzyknął "Alianci! Alianci! Pomoc nadchodzi". Samoloty nadleciały, zniżyły nieco swój lot, więc machaliśmy rękami, powiewali chustami, czym kto mógł. Przecież nie zapomnieli o nas, nie zostawią nas samych! Po kilku zniżonych okrążeniach najniespodziewaniej zaczęto strzelać z karabinów maszynowych do tłumu. Niemcy, po zrobieniu historycznych zdjęć, jak to Polacy witają entuzjastycznie swych wybawców, żałowali bomb i jak do kaczek strzelali do bezbronnej ludności. Potem polecieli dalej pełnić swą potworną misję niesienia zagłady.

To właśnie była wojna. Ciągła niepewność, świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenie, które czaiło się wszędzie, więc nie było przed nim schronienia.



STYCZEŃ 1939 
Cz. II


2 stycznia amerykański tygodnik społeczno-polityczny "Time" w okładkowym artykule pt. "Adolf Hitler, the man of the year 1938" napisał: "Najważniejsze wydarzenia 1938 r. miał miejsce 29 września, kiedy czterej politycy spotkali się w rezydencji Führera w Monachium, żeby przerysować mapę Europy. Na tę historyczną konferencję przybyli premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain, premier Francji Éduard Daladier, dyktator Włoch Benito Mussolini. Jednak wbrew pozorom najważniejszą postacią w Monachium był niemiecki gospodarz Adolf Hitler. Wódz narodu niemieckiego, naczelny dowódca niemieckiej armii, marynarki wojennej i lotnictwa, kanclerz III Rzeszy, pan Hitler zebrał tego dnia w Monachium żniwo zuchwałej, prowokacyjnej, bezwzględnej polityki, którą prowadził przez 5 i pół roku. Złamał postanowienia traktatu wersalskiego. Uzbroił Niemców po zęby, ukradł Austrię na oczach przerażonego i bezsilnego świata. Wszystkie te wydarzenia wstrząsnęły narodami, które zaledwie 20 lat temu pokonały Niemców na polach bitwy. Nic tak jednak nie przestraszyło świata, jak bezwzględne metodyczne działania nazistów wobec Czechosłowacji, które latem i jesienią ubiegłego roku zagroziły wojną światową. Kiedy więc bez rozlewu krwi Hitler obrócił Czechosłowację w swoje marionetkowe państwo, wymusił drastyczną rewizję europejskich sojuszów obronnych i uzyskał obietnicę od Wielkiej Brytanii (a potem Francji) o wolnej ręce w Europie Wschodniej, bez wątpienia stał się człowiekiem roku 1938. Większość innych postaci wraz z końcem roku traciła na znaczeniu".




W nocy z 1 na 2 stycznia zmarł Roman Dmowski (ur. w 1864 r.) polski polityk, dyplomata, przywódca obozu narodowego. Zmarł w majątku swoich przyjaciół Marii z Lutosławskich i Mieczysława Niklewiczów w Drozdowie na ziemi łomżyńskiej. Pierwotnie przywódcy Stronnictwa Narodowego (Kazimierz Kowalski i prof. Władysław Folkierski) zamierzali uzyskać zgodę od prymasa kardynała Augusta Hlonda, aby ciało Romana Dmowskiego złożyć w poznańskiej Złotej Kaplicy Bolesława Chrobrego, lecz gdy kardynał odmówił, uznano że ciało przywódcy obozu narodowego spocznie w grobie rodzinnym na bródnowskim cmentarzu w Warszawie. 4 stycznia trumna z ciałem Dmowskiego została wystawiona we dworze Niklewiczów, (w salonie przerobionym na kaplicę). Przed budynkiem gromadziła się spora grupa ludzi którzy po raz ostatni chcieli pożegnać Dmowskiego. Następnie trumnę przeniesiono na sanki, i konno zwieziono do katedry łomżyńskiej. 

Izabella z Lutosławskich-Wolikowa (siostra Marii) tak zanotowała to wydarzenie w swoim pamiętniku: "Kiedy orszak wkracza w ulice miasta, za trumną idą już ogromne tłumy. W takt marsza żałobnego Chopina kondukt z trudem posuwa się naprzód. Trumnę z ramion działaczy narodowych przejęli przedstawiciele obywatelstwa łomżyńskiego. W bogato przybranej katedrze złożono na wyniosłym katafalku zwłoki Wielkiego Polaka. Obok ustawiono dwa wielkie miecze Chrobrego, okryte czernią". Po uroczystościach żałobnych w Łomży, trumnę z ciałem Dmowskiego ustawiono w wagonie-kaplicy pociągu udającego się do Warszawy. Po drodze (podobnie jak prawie cztery lata wcześniej w owe dni majowe 1935 r. gdy żegnano Marszałka Józefa Piłsudskiego - który jednocześnie był antagonistą Dmowskiego, choć wydaje się że ów spór obu panów trwał bez wzajemnej nienawiści. Spotkali się po raz pierwszy jeszcze w 1893 r. w Wilnie, a poróżniła ich głównie miłość do tej samej kobiety - Marii Juszkiewiczowej. Zwycięsko z tego boju wyszedł Piłsudski, a Maria sześć lat później została jego żoną. Poza tym różniły ich też kierunki polityki zagranicznej, Piłsudski twierdził bowiem że przede wszystkim należy rozbić Imperium Rosyjskie, po bez tego nie narodzi się wolna Polska, Dmowski zaś największe zagrożenie widział w Niemcach. Piłsudski również dążył do odbudowy nowej Rzeczypospolitej Jagiellońskiej, Dmowski zaś uważał że należy inkorporować zajęte terytoria i je "spalszczać", a tych których nie da się spolszczyć - odrzucić.

 Jednak w książce "Myśli nowoczesnego Polaka" z 1903 r. (Notabene, z tego co słyszałem od swoich znajomych z Niemiec, to dopiero niedawno została ona przetłumaczona na język niemiecki) znalazło się wiele odniesień Dmowskiego, które doskonale można przełożyć na czasy współczesne. Jak choćby te: "W społeczeństwie naszym, nawet wśród szlachetniejszej jego części oświeconej, jest o wiele więcej kosmopolitów, niż nam się zdaje (...) zamiast bliskiego sobie społeczeństwa stawiają sobie na ołtarzu oderwaną ludzkość z jej niepochwytnymi prawami i interesami, zamiast realnego życia - fikcję, która nic w życiu nie zawadza, bo do niczego nie zobowiązuje". Albo: "Wszystko co polskie jest moje: niczego się wyrzec nie mogę. Wolno mi być dumnym z tego, co w Polsce jest wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na naród za to, co jest w nim marne". Albo: "Na głębszych podstawach oparty patriotyzm nie potrzebuje też żywić się i wspierać przekonaniem o wyższości swego narodu nad innymi, a poczucie niższości własnego narodu pod jakimkolwiek względem nie może zmniejszyć jego moralnej siły". Albo: "Najpopularniejsze u nas hasło: nie drażnić wrogów - jest hasłem narodu pragnącego sobie zapewnić spokojną wegetację, nie życie, bo wszelkie przejawy naszego życia, naszej energii czynnej z natury rzeczy najsilniej tych wrogów drażnią". Albo: "Nasza moralność narodowa przy pewnym jałowym sentymentalizmie dziś polega przeważnie na braku zupełnym czynnej miłości ojczyzny".


PIERWSZE SPOTKANIE PIŁSUDSKIEGO I DMOWSKIEGO W DOMU MARII JUSZKIEWICZÓWNY 
(WILNO - 1893)



Tak więc po drodze trasy pociągu z trumną Romana Dmowskiego zbierały się olbrzymie tłumy. 6 stycznia trumna została umieszczona w kaplicy katedralnej w Warszawie, a uroczystość pożegnalna odbyła się w owej katedrze 7 stycznia (nabożeństwo transmitowano również za pomocą głośników na Rynku Starego Miasta i na ulicy Świętojańskiej). Następnie ruszył kondukt żałobny (który otwierało 58 kapłanów) idący na cmentarz bródnowski. Było mnóstwo najróżniejszych stowarzyszeń (na czele oczywiście ze Stronnictwem Narodowym), obecny był również były prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski. W sumie kondukt żałobny tworzyło jakieś 100 tys. ludzi (nie było tylko prezydenta Ignacego Mościckiego i członków rządu - mimo wszystko... nie rozumiem - dlaczego). Ojciec Bonawentura Podhorecki tak scharakteryzował postać Romana Dmowskiego: "Szanując jednostkę, szanował naród. Widział w narodzie twór Boży, wierzył w posłannictwo narodu i starał się je z tła dziejów odczytać. Mimo że znał wady swego narodu na wylot, nigdy narodu swego z błotem nie zmieszał, nigdy nie opluł. Naród nie był dlań stadem zwierząt, które trzeba popędzać batem, ale zbiorem wolnych jednostek, które należy wychowywać podsuwaniem wartości i stawianiem ideałów przed oczy".

5 stycznia w Obersalzbergu minister spraw zagranicznych Rzeczpospolitej Józef Beck spotkał się z kanclerzem Rzeszy Adolfem Hitlerem. Tak tę wizytę opisywał "Ilustrowany Kurier Codzienny" (czyli popularny "Ikac"): "Wizyta ministra Becka u kanclerza Hitlera nie jest nagłą niespodzianką, lecz logiczną konsekwencją polskiej polityki zagranicznej i stosunków łączących Polskę z Rzeszą... Przyjęcie, jakiego minister Beck doznał w Obersalzbergu i okazane mu honory uważane są za wyrazy dążenia rządu Rzeszy do utrzymania z Polską jak najbardziej przyjaznych stosunków". Tak naprawdę podczas tego spotkania Hitler zdecydowanie postawił kwestię zwrotu Niemcom Gdańska i budowy eksterytorialnej autostrady i linii kolejowej przez polskie Pomorze do Prus Wschodnich. Stwierdził: "Gdańsk jest niemiecki, zawsze pozostanie niemiecki i wcześniej czy później stanie się cząstką Niemiec". Dodał jednak że Niemcom zależy na dobrych stosunkach z Polską i nie zamierzają wszczynać z tego powodu wojny. Beck odmówił przyłączenia Gdańska do Rzeszy, a w swych pamiętnikach zapisał: "Po mojej spokojnej, ale uzasadnionej odmowie cofnął się jeszcze, tym razem nie stawiając sztywnych formuł ani definitywnych żądań". 6 września Józef Beck spotyka się z ministrem spraw zagranicznych Rzeszy - Joachimem von Ribbentropem i on raz jeszcze formułuje te same żądania co dzień wcześniej Hitler, tylko w ostrzejszej formie. Beck raz jeszcze odmawia, ale po powrocie do Warszawy zdaje relację prezydentowi i marszałkowi Edwardowi Rydzowi Śmigłemu ze swych niemieckich negocjacji, podkreślając że to wszystko może prowadzić do wojny. Podczas narady na Zamku zapada ostateczna decyzja co do dalszego postępowania w kwestii niemieckich żądań - po pierwsze stanowczość, po drugie zachowanie spokoju i określenie wyraźnej granicy między prowokacją a non possumus. Przyjęcie niemieckich żądań byłoby bowiem jednoznaczne z uznaniem Polski za wasala lub też z satelitę Niemiec, a na to ludzie którzy 20 lat wcześniej odzyskali niepodległą Polskę nie mogli sobie pozwolić.




7 stycznia w "Kurierze Warszawskim" ksiądz doktor Zygmunt Wędłowski ubolewa nad niepokojącymi przesłankami w kwestii przyrostu naturalnego, pisząc: "Jednym z najbardziej niepokojących przejawów naszego życia narodowego jest spadek przyrostu naturalnego (...) Ojcostwo i macierzyństwo staje się pogardzane i znienawidzone. Strach przed dzieckiem przeradza się w nienawiść do dziecka. Dziełem tej nienawiści jest wielkie żniwo śmierci nienarodzonych. I u nas wytworzony stan rzeczy musi budzić przerażenie. Czystość pojęć o celu małżeństwa zanika w Polsce coraz bardziej. Przewrotność występku w tej dziedzinie zaczyna tracić swą grozę. Ludzie przestają się już wstydzić czynów przeciwnych naturze. Odwrotnie, wyrafinowana propaganda, idąca pod hasłem tak zwanego świadomego macierzyństwa, uczyniła z tych występów przedmiot mody, wyraz rzekomego postępu społecznego i kulturalnego (...) te występki zyskują coraz szersze prawo obywatelstwa i bywają przez niektórych podnoszone do rangi nowego obyczaju narodowego. Szerzą się one nie tylko wśród naszej inteligencji, ale dzięki propagandzie przeniknęły do sfer robotniczych i na wieś (...) polska rodzina, będąca dotychczas obrazem zdrowia moralnego i płodności, zaczyna ulegać tej chorobie. Coraz mniej małżeństw i coraz mniej dzieci". No proszę, jakby wyjęte ze współczesności.

8 stycznia pilot Tadeusz Góra został uhonorowany najwyższym odznaczeniem szybowniczym przyznawanym przez Międzynarodową Federację Lotniczą - medalem Otto Lilienthala (medal ten został wówczas wręczony po raz pierwszy). Tadeusz Góra zdobył go wykonując w maju poprzedniego roku swobodny przelot szybowcem PWS-101 na trasie o długości 577 km. między Bezmiechową Górną w Bieszczadach a Solecznikami. Był też szykowany na planowaną w 1940 r. Olimpiadę w Helsinkach. We wrześniu 1939 r. dostał się do niewoli sowieckiej, z której zbiegł i po licznych perypetiach dotarł do Wielkiej Brytanii. Tam latał w polskich dywizjonach myśliwskich 305, 306 i 315, zaś na liście zwycięstw powietrznych znalazł się na 220 pozycji (na 447 miejsc). Po wojnie w stopniu porucznika wrócił do Polski (a raczej do polskiej komunistycznej rzeczywistości). W 2007 r. dostał awans na generała brygady w stanie spoczynku.




11 stycznia w pamiętniku Romany Oszczakiewicz znalazł się zapis: "Zwlekałam z rozpoczęciem w tym roku notatek chcąc ten rok zapoczątkować na wesoło. Właściwie mogłabym, bo życie dało mi wiele różnych radości, ale moje samopoczucie pozbawia mnie beztroskiego tonu. Może winę ponosi za to brak zdrowia. Dziwnie jednak podobny jest mój niepokój, a nawet strach z okresu, jaki poprzedzał nagłą śmierć Marszałka. Świadomość tego podobieństwa potęguje jeszcze trwożne oczekiwanie czegoś przykrego. Przykrego to określenie nieudolne, ale nie chcę roztrząsać nastrojów wynikłych być może z neurastenii. Parę dni temu minister Beck wracając z wczasów na wybrzeżu francuskim zatrzymał się w Niemczech. Bardzo serdeczna rozmowa z Hitlerem trwała trzy godziny. Mimo tej serdeczności gazety nadal donoszą o ekscesach niemieckich. A nasza delegacja, która pojechała do Berlina w sprawie nieszczęśliwej mniejszości Polskiej wróciła z niczem. Wyszła też broszura niemiecka w języku angielskim skierowana przeciwko Polsce z mapką, na której Pomorze i Poznańskie należą do Niemiec, a wschodnia część kraju do Ukraińców. O czym więc mówił Beck z Hitlerem? Czy Beck jest patriotą, czy zdrajcą?"

CDN.

ZEMSTA NA WROGACH! - Cz. X

CZY ZEMSTA JEST ROZKOSZĄ BOGÓW?





JUSTYNIAN II RINOTMETOS

(668-711)

Cz. X







RODZINA 
(608-668)
Cz. X



 Teraz celem cesarzowej Teodory i jej przyjaciółki Antoniny (małżonki Belizariusza walczącego na Wschodzie z Persami), było doprowadzenie do upadku potężnego ministra cesarza Justyniana, Jana z Kapadocji, gdyż Teodora zdawała sobie doskonale sprawę że jest on jej nieprzychylny, a poza tym to właśnie on sprowadził z kraju arabskich Gaznawidów jej nieślubnego syna, którego ona kazała następnie umieścić w domu dla obłąkanych). Nie było to proste zadanie, ale obie matrony postanowiły wykorzystać do tego celu córkę Jana - Eufemię. Cesarzowa Teodora wyznaczyła jej bowiem kandydata na męża, którego owa dziewczyna nie chciała poślubić i starała się znaleźć sposób, aby uniknąć owego ożenku. Tutaj z pomocą przyszła jej Antonina, która stwierdziła że rozumie młodą dziewczynę i pragnie jej szczęścia. Starała się zyskać zaufanie Eufemii, a gdy obie kobiety zaczęły się ze sobą coraz częściej widywać, wreszcie wyjawiła jej, iż nienawidzi Justyniana, gdyż nie traktuje on dobrze Belizariusza, który przecież rozszerzył panowanie rzymskie na Italię i Afrykę, zdobył wielkie bogactwa które zapełniły skarbiec cesarski, a mimo to nie uzyskał godnego zadośćuczynienia. Gdy zaś Eufemia dopytywała się dlaczego zatem Belizariusz nie użyje wojska i nie zrzuci z tronu Justyniana, ona odparła że to nie jest takie proste, że do tego trzeba mieć poparcie wpływowych ludzi na dworze, a poza tym Belizariusz nie ma ambicji zostania nowym władcą, natomiast ona wie że takie ambicje posiada ojciec Eufemii Jan i gdyby on im dopomógł, wspólnie pozbyliby się Justyniana I Teodory. Eufemia przekazała te informacje swemu ojcu, mówiąc że Antonina i Belizariusz liczą na jego pomoc w obaleniu cesarza. Janowi spodobał się ten pomysł, tym bardziej że kilka lat wcześniej nadworny astrolog rzekł do niego, iż w przyszłości przywdzieje on cesarską purpurę i będzie to najszczęśliwszy dzień na dworze. Kazał więc przekazać córce iż Antonina i jej małżonek mogą na niego liczyć. Antonina poinformowała więc Jana że wyjeżdża do Dary, aby spotkać się z mężem i opowiedzieć mu o zawiązanym spisku. Jednocześnie dała znać Janowi iż spotka się z nim następnej nocy w sadzie majątku Belizariusza w Rufinianae na przedmieściach Konstantynopola. Następnie poinformowała Teodorę że Jan wpadł w zastawioną na niego pułapkę. Teodora natychmiast poinformowała męża o zdradzie Jana z Kapadocji, ten jednak początkowo nie chciał uwierzyć w spisek, na którego czele miałby stanąć jego minister. Ostatecznie jednak uległ namowom małżonki i kazał swojej gwardii cesarskiej (dowodzonej przez Narsesa i Marcellusa) udać się do sadu Belizariusza i w ukryciu zaczekać tam na Jana. 

Gdy przybył na miejsce ze swymi dwunastoma ochroniarzami, zaczął od razu (w obecności Antoniny) wyklinać Justyniana i nazwać go tyranem. Wreszcie gdy ta wybuchnęła śmiechem z ukrycia wyszli żołnierze gwardii cesarskiej i zaczęła się walka. W jej wyniku poważnie ranny w kark został Marcellus (upadł na ziemię i myślano że nie żyje, ale rana nie była aż tak groźna). Ostatecznie obezwładniono owych dwunastu wojowników Jana, lecz on sam zdołał uciec i ukrył się w kościele św. Ireny. Popełnił błąd, gdyż Justynian nie był mimo wszystko do końca przekonany co do jego zdrady i gdyby natychmiast zjawił się w Pałacu i powiedział iż przybył do Rufinianae aby odwieść Antoninę od spisku, być może władca by mu wybaczył. Jednak teraz Teodora i Antonina obie oskarżyły go o udział w spisku, dlatego też cesarz napisał list do Jana, w którym stwierdzał kategorycznie: "Wiemy wszystko. Poddaj się albo umrzesz. Twoja wspólniczka, Antonina, jest w naszej niełasce". Cesarz zapewnił też że jeśli Jan się podda nie grozi mu śmierć, ten więc tak uczynił. Justynian dotrzymał słowa, wysłał go do klasztoru, a wszystkie jego ziemie i majętności skonfiskował. Władca uczynił go jednak archidiakonem i wysłał mu togę zmarłego niedawno jego poprzednika, który nosił imię August. Spełniła się więc przepowiednia pałacowego astrologa - Jan został wyniesiony do godności archidiakona i dano mu togę Augusta, jednocześnie wywołało to ogromną radość na dworze, gdyż był on osobą nielubianą (szczególnie wśród możnych, którym kazał płacić podatki podobne tym, jakie płaciła reszta mieszkańców miasta). Miało to miejsce w roku 541, który to jednocześnie był ostatnim rokiem w którym powołano konsula. Tak oto (po dokładnie 1050 latach) instytucja konsulatu przechodziła do historii (pierwszymi rzymskimi konsulami po obaleniu króla Tarkwiniusza Priskusa byli w 509 r. p.n.e. Lucjusz Juniusz Brutus i Tarkwiniusz Kolatyn, ostatnim zaś Bazyliusz). Paradoksalnie zniesienie konsulatu (chociaż - co też ważne - dla żyjących w tamtym czasie ludzi niepowołanie konsula w latach następnych nie oznaczało jeszcze całkowitego zniesienia tej instytucji. Sądzono bowiem że wcześniej czy później ponownie powoła się konsula, tak się jednak nie stało i z dzisiejszej perspektywy możemy już stwierdzić że był to ostatni konsulat) nie pociągnęło za sobą problemów z liczeniem kolejnych lat (w rzymskiej tradycji bowiem Nowy Rok zaczynał się nowym konsulatem i tak też liczono czas w starożytnym Rzymie oraz pierwszych wiekach Cesarstwa Wschodniego. Natomiast po likwidacji konsulatu po prostu pisano: ten a ten rok, po konsulacie Bazyliusza. Poza tym w tradycji bizantyjskiej liczono czas "od stworzenia świata", ale powoli wchodziła również rachuba Anno Domini, czyli od narodzin Chrystusa. Została ona obliczona w ok. 525 r. przez jednego z mnichów, który co prawda pomylił się w rachubach o ok. siedem lat jeśli chodzi o narodziny Jezusa Chrystusa, tak więc dzisiaj czas ten wciąż liczony jest z błędem). Teraz Teodora i Antonina triumfowały. Jana odesłano do klasztoru Cizicus, ale po roku cesarz zwrócił mu wszystkie majętności jakie wcześniej skonfiskował, co bardzo rozgniewało Teodorę. Starała się więc w każdy możliwy sposób uprzykrzyć życie Janowi. Wymyślała najróżniejsze przeszkody w wyniku których po pierwsze nie mógł on korzystać z własnych dóbr, a po drugie musiał skrupulatnie wypełniać wszystkie obowiązki mnicha.




Lata 540-541 nie należały do szczęśliwych dla Cesarstwa. Co prawda powrót z Italii do Konstantynopola Belizariusza wraz z licznymi łupami stał się prognostykiem szczęśliwego zakończenia wojny na Zachodzie, ale jednocześnie łupieżcza wyprawa władcy Persów Chosroesa I na Syrię, a w roku następnym na Lazykę, były katastrofalne dla państwa i jego funduszy. Poza tym wiosną 541 r. w głąb Cesarstwa ruszyli Bułgarzy, paląc i pustosząc wszystko na swej drodze. Realnie nie miał kto ich powstrzymać, gdyż większość armii rzymskiej stacjonowała w Italii lub na Wschodzie, tak więc Bałkany były całkowicie bezbronne. Bułgarzy podzielili się na dwie części, jedna część pustoszyła Grecję i dotarła aż do Przesmyku Korynckiego, druga weszła przez Trację na półwysep Gallipoli i dotarła nieopodal Konstantynopola. Ludność okolicznych terenów uciekała do miast, szczególnie do stolicy - gdyż Konstantynopol uważano za niezdobytą twierdzę (podobnie myślano o Rzymie, aż w 410 r. Alaryk władca Wizygotów zdobył miasto i to była nie tyle wojenna czy nawet polityczna, ale moralna i społeczna katastrofa dla ówczesnych rzymskich obywateli, gdyż utrata miasta które jeszcze nigdy nie zostało zdobyte przez barbarzyńców oznaczała realnie koniec ich świata, gdyż nic już nie mogło pozostać bezpieczne, skoro ostatni fundament został utracony). Bułgarzy co prawda wkrótce się wycofali (uprowadzając 120 000 jeńców i liczne łupy), ale granica na Dunaju wciąż była niebezpieczna. Cesarz rozpoczął więc projektowanie systemu nowych twierdz nadgranicznych, które miałyby uniemożliwić w przyszłości kolejną taką inwazję i mocno się w ten projekt zaangażował. Jednocześnie sytuacja zaczęła się psuć na Zachodzie. Po śmierci króla Ostrogotów Witigesa (540 r.) Goci, po utracie Neapolu, Rzymu i Rawenny, w Pawii wybrali sobie na króla Hildebalda, który szybko przystąpił do odtwarzania upadającego Królestwa. Niestety władca ten zginął wkrótce (541 r.) w wyniku zamachu na jego życie, a nowym królem wybrany został Eraryk z plemienia Rugiów (notabene za zabójstwem tym mogła również stać wzajemna niechęć żon Hildebalda i Eraryka). Nowy władca wysłał posłów do Konstantynopola z propozycją zawarcia pokoju na dotychczasowym status quo (gdyby zaś cesarz miał odmówić, prywatnie twierdził że gotów jest oddać całe Królestwo, jeśli cesarz zapewni mu majątek i bezpieczeństwo). Gdy wieści o tym ujrzały światło dzienne, Eraryk został zamordowany a nowym królem Goci wybrali Totilę -  siostrzeńca Hildebalda. I teraz też dla Rzymian w Italii zaczęły się ciężkie dni, gdyż Goci powoli zaczęli odzyskiwać zdobyte przez Belizariusza terytoria.




O ile jednak lata 540-541 były ciężkie dla Cesarstwa, o tyle nikt się nie spodziewał że rok 542 będzie wręcz katastrofalny i porównywalny jedynie do roku 536 który oficjalnie był uważany za rok diabła (w tym bowiem roku na Islandii doszło do erupcji tamtejszego wulkanu, co spowodowało że powietrze było bardzo ciężkie i wielu ludzi zmarło gdyż nie mogło oddychać. Poza tym nawet w środku dnia było ciemno prawie jak w nocy i stan ten trwał bodajże 15 albo 16 miesięcy, w czasie którego naliczono wiele zgonów - stąd też wzięła się nazwa owego roku). Rok 542 przyniósł bowiem dwie wielkie katastrofy. Po pierwsze szach Persji Chosroes I postanowił po raz trzeci wyprawić się przeciwko Cesarstwu, licząc na kolejne łatwe i szybkie zwycięstwo. Po drugie na Cesarstwo spadła okrutna zaraza, która wymordowała ponad 50% mieszkańców Imperium. Chosroes ruszył wiosną 542 r. że 100 000 armią idąc szlakiem swej wyprawy syryjskiej, z tym że zdawał sobie doskonale sprawę że skoro maksymalnie wycisnął finansowo Syrię, nie ma więc sensu drugi raz wracać tam po drobne. Dlatego też tym razem skierował się ku Palestynie, a konkretnie ku Jerozolimie. Dowódcą obrony Wschodu wciąż był Bouces (ten który zbiegł w czasie wyprawy Chosroesa z roku 540), który z małą armią zamknął się w twierdzy Hierapolis i nie wyściubiał z niej nosa. Słał tylko listy do Justyniana, domagając się posiłków co najmniej w liczbie 50 000 żołnierzy (było to niewykonalne, żeby zgromadzić taką liczbę wojska musiałby Justynian ogołocić całe centralne prowincje, a już nie było tam żołnierzy gdyż szczęść posłał do Italii). Justynian ponownie więc wysłał jako dowódcę Wschodu belizariusza, jednocześnie gdy powoływał go na to stanowisko, stwierdził rzekł do niego tymi słowy: "Najwierniejszy i najświetniejszy generale, przebaczamy ci wszelkie zło, jakie nam wyrządziłeś w przeszłości, i pamiętamy jedynie twoje zasługi..." - było to bez wątpienia upokarzające dla Belizariusza, tym bardziej że żadnych win swoich wobec cesarza nie pamiętał, natomiast w drugą stronę mógłby wymienić ich sporą liczbę). Belizariusz z 20 ludźmi popędził najpierw do Dara, tam zebrał 1 500 swych weteranów i z nimi ruszył do Karkemisz (gdzie również listownie wezwał Boucesa). Łącznie przybyło jeszcze 5 000 dalszych żołnierzy Belizariusza, 5 000 wojsk Boucesa, oraz 2 000 z Carrhae i Zeugmy. Łącznie siły Belizariusza nie przekraczały więc 14 000 żołnierzy. Król Chosroes choć dysponował znacznie liczniejszą armią, gdy dowiedział się że obroną kieruje Belizariusz nie był pewien jak ma postąpić, czy przyjąć bitwę bez zdobywania najpierw Hierapolis (co stwarzało niebezpieczeństwo dla jego flanki), czy też zdobywać twierdzę i narazić się na ataki wojsk Belizariusza (tym bardziej że Belizariusz nigdy jeszcze nie przegrał bitwy w obronie). Postanowił zasięgnąć najpierw wiadomości na temat liczebności armii rzymskiej, wysłał więc swoich posłów do obozu Belizariusza z propozycją zawarcia rozejmu (a tak naprawdę w celu rozejrzenia się jak liczna jest jego armia i czy warto przyjmować bitwę). Ten jednak odgadł zamiary szacha, zebrał przyboczny pułk i wyjechał posłowi na spotkanie rozbijając obóz gdzie indziej. Jego przeboczne wojsko nie miało ze sobą tarcz i mieczy a było uzbrojone jedynie w łuki i lekkie topory. 




Belizariusz przyjął perskiego posła siedząc na pieńku na środku swego nowo rozbitego obozu - ubrany był jedynie w cienką tunikę i bardziej zafrasowany wydawaniem komend dla swej jazdy. Poseł wyraził zdziwienie że Belizariusz nie jest przebrany w szkarłaty i w pancerze, na co ten odrzekł że gdyby wiedział iż zbliża się do niego perski poseł zapewne przyjąłby go inaczej, ale nie jest on dworzeninem a żołnierzem. Poseł następnie stwierdził że wielki król przybywa ze 100 000 armią, lecz pragnie najpierw uzgodnić warunki rozejmu aby nie przelewać krwi, na co Belizariusz miał się zaśmiać, twierdząc że walczył już w wielu krajach ale nigdy jeszcze nie widział sytuacji, w której król wiodący 100 000 żołnierzy pragnąłby najpierw rozmawiać. Poza tym stwierdził że okolica nie jest przygotowana na tak wielką liczbę "gości", i jeśli król rozpuści swą armię, ten gotów jest podjąć go po królewsku. W międzyczasie poseł przyglądał się dyscyplinie żołnierzy którzy pochodzili z różnych krain, a którzy teraz służyli pod rozkazami Belizariusza i to nie z przymusu, a z własnej woli. Gdy więc wrócił do swego króla, powiedział mu iż Belizariusz dał mu 5 dni do namysłu, ale on radzi wycofać się, gdyż jeśli główne siły rzymskie są choćby w połowie takie jak ta straż przednia którą widział, to Persowie nie mają szans. Król Królów postanowił skorzystać z rady swego posła (który jednocześnie był magiem - czyli kapłanem Ahura Mazdy i bogini Anahity) i wrócić do siebie. Miało to miejsce latem 542 r. zaś wojsko rzymskie kroczyło za armią perską krok w krok, jakby ją odprowadzając i pilnując, aby nie wyrządzili szkód na mijanych przez siebie ziemiach. Chosroes był rozczarowany, nie zyskał żadnych łupów, a wycofywał się jak przegrany (chodź nie przegrał też żadnej bitwy). Nie wiadomo co ostatecznie zadecydowało za podjęciem decyzji o wycofaniu się Persów z Syrii, czyżby jedynie była to obawa przed doświadczeniem wojennym Belizariusza i jego żołnierzy? wydaje się to mało prawdopodobne, aczkolwiek nie można w pewien sposób wykluczyć również i tej możliwości. Wydaje się jednak że głównym powodem wycofania się Persów była informacja o wybuchu zarazy, jaka pojawiła się w Palestynie i w Syrii z Egiptu (a do Egiptu miała dojść z Etiopii). Wkrótce też Justynian wezwał Belizariusza do Konstantynopola, a to spowodowało że rzymska armia przestała iść za Persami i postanowili oni to wykorzystać. Ruszyli na twierdzę Kalinikum której umocnienia nie były ukończone, załoga uciekła, a Chosroes wziął w niewolę mieszkańców miasta, zaś miasto całe spalił. Teraz miał swój łup i mógłbym wracać jako zwycięzca. Natomiast Belizariusz miał potem stwierdzić, że Karkemisz było najmilszym ze wszystkich jego zwycięstw, jako że przepędził tam 100 000 armią perską, nie tracąc przy tym ani jednego żołnierza (czyli postąpił zgodnie ze sztuką wojenną Sun Tsu, który twierdził iż największe zwycięstwa odnosi się bez wyciągania miecza i bez przelewu krwi).




Zaraza dymiczna, jaka wybuchła z pełną siłą wiosną i latem 542 r. nie była tutaj widziana od stuleci (ponoć ostatni tak gwałtowny przypadek odnotowano w Atenach w latach 430-426 p.n.e.). Mówi się że do Egiptu przybyła ona z Etiopii (inne źródła twierdzą że z Chin, zainfekowane miały być chińskie dywany). W każdym razie bardzo szybko - w roku 541 - rozprzestrzeniła się w Peluzjum i Aleksandrii oraz w innych miejscach Egiptu, wiosną 542 pojawiła się w Palestynie i Syrii, natomiast latem tego samego roku była już w Konstantynopolu niosąc za sobą ogromne śmiertelne żniwo (prawdopodobnie chorobę tę przenosiły szczury, które najpierw zaraziły się na okrętach, a te okrętowe potem zaraziły szczury portowe, te zaś szczury kanałowe i szybko przeszło to potem na ludzi). W kolejnych zaś miesiącach pojawiła się owa dżuma na Bałkanach, w Italii, w Afryce Północnej i w Galii frankońskiej. W Konstantynopolu dziennie umierało 5 000 mieszkańców, potem 10 000 a ostatecznie nawet i 16 000. System grzebania ciał totalnie się załamał, ciała po prostu wywożono za miasto i zostawiano w ułożone jeden na drugim w pustych domach, lub ładowano na okręty i puszczano je na Morze Marmara żeby sobie dryfowały. Objawami zakażenia było pokrycie ciała (najczęściej lędźwi lub okolic głowy, często były to miejsca za uszami) okropnymi wrzodami, które rosły i pęczniały, a gdy pękały, ludzie wyli z bólu i umierali (niektórzy przy tym tracili rozum, biegali po mieście jak szaleni i rzucali się do morza aby w nim utonąć). Ci którzy tylko mogli, całymi rodzinami opuszczali Konstantynopol i przenosili się w rejony wyżej położone, o czystszym powietrzu, ale zdarzało się - i to wcale nie rzadko - że również i ci chorowali i umierali, natomiast pracownicy którzy zajmowali się wywożeniem ciał (oczywiście nie wszyscy, ale o tym piszą współcześni temu historycy) i lekarze nie ulegali chorobie, chociaż mieli doczynienia z tysiącami zakażonych ciał dziennie (wydaje mi się że tajemnica tego ,fenomenu tkwi w DNA danego człowieka. Często bowiem bywało tak w historii, że określona grupa ludności nie chorowała na zarazę która dotykała na przykład ich sąsiadów. Tak było chociażby w latach 1347-1353 w czasie epidemii Czarnej Śmierci w Europie. Miejscem które w minimalny, wręcz śladowy sposób zostało dotknięte tą epidemią, to były ziemie Królestwa Polskiego: Małopolska, Wielkopolska i większa część Mazowsza, a także okolice Mediolanu. Trzeba natomiast powiedzieć że te pięć lat Czarnej Śmierci w Europie, to była katastrofa porównywalna z co najmniej trzema wojnami światowymi jednocześnie. Spadek ludności w miastach europejskich był nieprawdopodobny i nieporównywalny z niczym wcześniej. Jeżeli w danym miejscu zanotowano spadek w wysokości tylko 50% pierwotnej ludności, to był ogromny sukces i można było powiedzieć, że dane miasto przeszło epidemię prawie bez strat. Często zaś te straty sięgały 70 a nawet 80%. Były też takie miejsca, które zupełnie się wyludniły. Natomiast u nas było inaczej. Oczywiście Czarna Śmierć nie ominęła Królestwa Polskiego, ale były to jakieś nieliczne przypadki. To zaś pozwoliło bardzo krótkim czasie nadrobić pewien dystans demograficzny do Europy Zachodniej. W końcu triumf spod Grunwaldu nie wziął się tylko i wyłącznie z reform gospodarczych Kazimierza Wielkiego, ale również z tego, że przeszliśmy Czarną Śmierć suchą stopą).




Ludzie w Konstantynopolu na różne sposób ratowali się przed zarazą. Jedni odprawiali modły i używali krzyżyków lub innych talizmanów które miały chronić przed chorobą, inni wracali do kultów pogańskich również znajdują w najróżniejsze zaklęcia i przepisy ochronne, jeszcze inni stosowali zadymianie, czy też okadzanie dymem pomieszczeń domowych (w wielu przypadkach okadzanie okazywało się właściwym posunięciem, choć nie zawsze). Jeszcze inni pili wodę z cytryną, jedli marynowane śliwki lub spożywali duże ilości twarogu. Ale zaraza nie była jedynym problemem trapiącym mieszkańców miasta i okolic (jak również innych rejonów Europy). Inną równie groźną plagą był głód, jako że wszelki handel wymarł, okręty nie przybijały do portu w obawie przed epidemią i kto nie miał zrobionych zapasów żywności a oszczędziła go zaraza, umierał z głodu. Ponoć zachorował również sam cesarz Justynian - wrzód pojawił się na jego pachwinie, a on odmawiał spożywania posiłków. Szybko też gruchnęła wiadomość że cesarz umarł i dotarła ona również do obozu Belizariusza na Wschodzie. Gdy przybyła do niego delegacja oficerów z zapytaniem komu teraz będzie służył, on odparł że podporządkuje się decyzji Senatu, a będzie głosował za kandydaturą Justyna, syna siostry Justyniana - Wigilancji. Cesarz jednak wyszedł z choroby, wyzdrowiał (choć choroba pozostawiła u niego krótkotrwały paraliż języka) i dowiedziawszy się o słowach Belizariusza, kazał go czym prędzej wezwać do Konstantynopola. W tym czasie zaraza zaczęła już powoli ustępować z miasta zniknęła całkowicie na jesieni 542 r zabierając ze sobą żniwo 300 000 mieszkańców Konstantynopola (który przed epidemią liczył nieco ponad 800 000 mieszkańców). W każdym razie Belizariusz (wraz z innymi generałami) miał teraz przybyć na sąd do stolicy, który zarzucał mu zdradę stanu i nawoływanie do buntu przeciwko cesarzowi.


CDN.

niedziela, 23 czerwca 2024

SUŁTANAT KOBIET - Cz. XLV

HAREMY WYBRANYCH WŁADCÓW
OD MEHMEDA II ZDOBYWCY
DO ABDUL HAMIDA II





SERAJ SULEJMANA WSPANIAŁEGO

Cz. XXXIV







ŻONA
SERAJ POD RZĄDAMI
ROKSOLANY/HURREM
(1534-1558)
Cz. XVIII



GDZIE TRZECH SIĘ BIJE... - CZYLI WOJNA NA ZACHODZIE
Cz. III



 Jesienią 1543 r. cesarz Karol V postanowił przeprowadzić ostateczną ofensywę w wyniku której zamierzał zdobyć Paryż i zmusić króla Franciszka do poddania się oraz przyjęcia warunków narzuconego pokoju. Nie było to jednak rozsądne, gdyż zbliżały się mrozy, a wraz z nimi wszelkie terenowe jak i zaopatrzeniowe przeszkody którym sprostać musiała jego armia. Szybko jednak okazało się, że największą przeszkodą jest oczywiście brak pieniędzy, dlatego też cesarz 27 października 1543 r. napisał list do syna - doń Felipe (który pełnił w tym czasie rolę regenta królestwa), aby czym prędzej uzyskał od kortezów Kastylii i Aragonii nowe środki pieniężne, niezbędne do kontynuowania wojny. 16-letni książę Filip oczywiście starał się pomóc ojcu, ale przede wszystkim miał na głowie (zprojektowany wcześniej przez Karola) ożenek z infantką Portugalii domą Marią Manuelą, córką króla Portugalii Jana III z dynastii Aviz. Ślub ten odbył się 12 listopada 1543 r. w Salamance, a para młoda była rówieśnikami. W tym czasie cesarz Karol świadomy kruchości ludzkiego życia (jego ojciec bowiem, Filp I Piękny zmarł w wieku zaledwie 28 lat w 1506 r. gdy sam Karol miał 6 lat, matka zaś Joanna, po śmierci swego męża popadła w obłęd, ubierała się czarne suknie i nie odstępowała swego małżonka nawet na krok. Jego trumna leżała w jej komnacie, a ona spała obok niego przez długie lata i nie pozwalała żadnej kobiecie się do niego zbliżyć), do roku 1543 pozostawił synowi dwa testamenty, mówiące o tym, jak powinien postępować jako dobry władca (pierwszy spisał jeszcze w listopadzie 1539 r. w Madrycie przed wyjazdem na wojnę do Francji, drugi - bodajże najważniejszy ze wszystkich - w Palamos w maju 1543 r. Trzeci testament zaś powstanie w styczniu 1548 r. w Augsburgu. Instrukcje te były przeznaczone tylko dla jego oczu, dla nikogo innego, i cesarz Karol radził synowi aby je zniszczył po przeczytaniu i przyswojeniu sobie tych wskazówek, gdyż rady jakie dawał Filipowi polegały na tym, aby nie ufać nikomu, szczególnie tym, którzy wygłaszają pochlebstwa i przymilają się do tronu. Ci bowiem są najbardziej niebezpieczni i należy ich w najlepszym razie wykorzystywać, ale nigdy nie ufać i nie opierać się na ich radach. Karol radził też synowi aby postępował zgodnie ze swym rozumem, ufał Bogu i opiekował się swymi siostrami, ale rady te były również nieco intymnej natury. Zalecał bowiem Filipowi by zbyt często nie odwiedzał komnaty swej nowo poślubionej małżonki, gdyż niewieścia uroda osłabia mężczyzn i powoduje że przestają panować nad emocjami i tracą zimne rozeznanie sytuacji. Wręcz twierdził że syn tak powinien to wszystko rozegrać, aby to żona sama starała się o jego względy i prosiła go o to, aby odwiedził ją w alkowie i tym samym to on uzależnił by ją od siebie, a nie ona od niego).

A tymczasem we wrześniu 1543 r. do Konstantynopola powrócił z wyprawy węgierskiej sułtan Sulejman. Przez ponad 20 lat od chwili kiedy Roksolana/Hurrem zjawiła się w jego haremie jako niewolnica (1520 r.) jego miłość do niej wcale nie osłabła, a wręcz przeciwnie, z każdym rokiem rozkwitała (ówczesny ambasador Genui pisał w liście do władz swego kraju: "Sulejman nie czyni niczego bez konsultacji ze swą żoną. Im bardziej się starzeje, tym bardziej ulega jej perswazjom. Trudno z nim załatwić cokolwiek"). Od 1541 r. i pożaru starego seraju, Hurrem mieszkała w Pałacu Topkapi. Oczywiście twierdzono początkowo że tylko tymczasowo, do chwili odbudowy starego seraju, ale w ciągu tych dwóch lat Sulejman kazał w Topkapi zbudować dla swej małżonki wspaniałe apartamenty, wraz z oddzielną łazienką z wannami. Poza tym pieniądze które miały służyć odbudowie starego Pałacu, Roksolana chciała przeznaczyć na budowę Meczetu Sulejmana Wspaniałego w Konstantynopolu i on - choć niechętnie - z czasem się na to zgodził (budowę meczetu jego imienia zaczęto wznosić dopiero w roku 1549) i ostatecznie pozwolił Hurrem pozostać w Topkapi na stałe, tym samym zapoczątkowała ona tradycję iż harem władcy znajdował się odtąd w Pałacu Topkapi, a nie w starym Pałacu Mehmeda II Zdobywcy. Jednak rok 1543 nie był dla sułtańskich małżonków szczęśliwy. 7 listopada tego roku zmarł bowiem w swojej prowincji -Manisie najstarszy syn Hurrem, 22-letni książę Mehmed, którego ona sama widziała jako następcą Sulejmana (oczywiście z pominięciem starszego księcia Mustafy, syna Mahidewran - drugiej żony Sulejmana). Był to cios od życia, który jeszcze bardziej zbliżył do siebie Sulejmana i Hurrem (Roksolana miała oczywiście jeszcze trzech synów: 19-letniego Selima - który już wówczas przejawiał skłonności do różnych słabości, szczególnie alkoholu; 16-letniego Bajazyda - on odziedziczył zarówno dobre jak i złe cechy swego ojca, bywał bowiem sprawiedliwy i dzielny, ale jednocześnie nazbyt wyrywny i niechętny kształceniu się (bardzo nie lubił się uczyć i nawet raz pobił swego nauczyciela);  oraz 12-letniego Dżihangira - które od urodzenia skreślony był z zasad dziedziczenia, gdyż urodził się jako kaleka z garbem na plecach. Bezwzględnie też jednego z nich zamierzała Hurrem posadzić na tronie, tak aby nie przyjął go najstarszy syn Sulejmana, 28-letni książę Mustafa, bodajże najzdolniejszy ze wszystkich synów władcy. Mustafa był bardzo sympatycznym człowiekiem (bardzo popularny w wojsku jak również wśród członków dworu, cieszył się wielkim autorytetem wśród ludu, był też dobrze wykształcony, zdolny, posiadał po ojcu talent do poezji oraz pięknie malował) i zapewne Hurrem skrycie podziwiała go, a nawet lubiła, być może nawet żałowała że nie jest jej synem, ale pragnienie posadzenia na tronie swego potomka okazało się silniejsze niż cokolwiek innego. Trudno się też dziwić postępowaniu Hurrem, w końcu po śmierci sułtana los sułtańskich żon był raczej nie do pozazdroszczenia. Dożywały swych dni w samotności w starym Pałacu, otoczone jedynie nieliczną służbą. Czasem nowy sułtan (dla zabawy) wydawał żonę swego ojca (która nie była jego matką) za mąż za jakiegoś innego dostojnika - co dla niej było upokorzeniem, a zdarzało się też i tak, że sułtani - również dla zabawy - po prostu topili w Bosforze żony poprzedniego sułtana.





A tymczasem Hizir Reis Barbarossa ze swą flotą wciąż stacjonował w Tulonie, (ku rozpaczy Francuzów, którzy nie tylko musieli dostarczać Turkom zaopatrzenia {kurczaków, koźląt, królików, owoców itp.} i pieniędzy (30 000 dukatów miesięcznie ze skarbu królewskiego), ale przede wszystkim obecność bisurmanów jako sojuszników Francji miała negatywny wpływ na odbiór arcy-chrześcijańskiego Królestwa w całej chrześcijańskiej Europie. Postanowiono że najwyższy już czas aby Turcy w opuścili Francję, tylko nie wiedziano jak ich do tego skłonić, gdyż Barbarossa nie był teraz chętny aby odpływać (tym bardziej że dostawał pieniądze za to tylko, że jego flota stała bezczynnie w Tulonie). Poza tym w maju 1543 r. poślubił 18-letnią, bardzo urodziwą córkę gubernatora Gaety - Don Diego Gaetano, Donnę Marię, przy której prawie nie opuszczą łoża (potem niektórzy twierdzili że właśnie pragnienie sprostania młodej dziewczynie w łożu była powodem śmierci tego prawie 80-letniego korsarza, a obecnie wielkiego admirała floty tureckiej). Tymczasem na froncie północnym wojna ugrzęzła w śniegach i z powodu braku pieniędzy, które nie nadeszły do końca 1543 r. Paryżanie co prawda obawiali się ataku wojsk cesarskich, ale nie widać było tam żadnych większych oznak paniki czy licznych ucieczek, szczególnie jeśli porównamy sobie to do Rzymu, który jeszcze niedawno (bowiem w maju i czerwcu 1543 r.) ogarnęła prawdziwa panika, gdyż mieszkańcy Wiecznego Miasta obawiali się inwazji floty Barbarossy (jak pisał Paolo Giovio, naoczny świadek tych dni: "Kobiety zamężne, panny na wydaniu, mniszki -  wszystkie opuszczały swoje domy i swoje klasztory i zapominając o własnej godności, płaczliwym głosem nagabywały pierwszego lepszego przechodnia napotkanego w mroku, by pokazał im drogę do najbliższej miejskiej bramy i niósł przed nimi światło"). Uspokoili się Rzymianie dopiero wtedy, gdy kapitan Polin (czyli baron de la Garde) dowodzący flotą francuską przekonał ich, iż "Wielki Turek rozkazał Barbarossie by nawet palcem nie tknął posiadłości papieża".




Warto też słów kilka powiedzieć o strukturze społecznej ówczesnej Francji, gdyż w tamtym czasie gdy mówiło się o społeczeństwie francuskim, to wymieniało się przede wszystkim dwór, rycerstwo i Sorbonę (czyli uniwersytet), zapominając jednak o tym kluczowym stanie -  najuboższym, który przecież żywił wszystkich tych królów, arystokratów i rycerzy. Piękny obraz społeczeństwa francuskiego, a raczej jego najniższych dołów, pozostawił nam urodzony sto lat wcześniej od omawianego obecnie okresu (czyli w roku 1431) ojciec François Villon. Oczywiście możemy powiedzieć że stulecie to już jest okres, w którym pojawić się musiały znaczne zmiany w strukturze społecznej, ale nie w najniższych warstwach, gdyż tam tak szybko nie docierały echa Odrodzenia, nie dochodził też ani grecki ani łaciński język, który co najwyżej odbijał się wśród drewnianych domów paryskiego pospólstwa (w Polsce to było troszeczkę inaczej, u nas bowiem mieszczanie, a nawet niekiedy chłopi byli w przyklasztornych i przykościelnych szkołach uczeni języka łacińskiego, który realnie stawał się drugim, a literacko był pierwszym językiem kraju i dopiero w XVI wieku zaczęło się to zmieniać). Kto bowiem urodził się w ubogiej mieszczańskiej rodzinie paryskiej (ten stan oczywiście można podciągnąć pod i inne miasta Francji, szczególnie północnej), ten prawie całe swoje życie spędzał na brudnych ulicach, często głodny i obdarty (a przynajmniej tak to opisuje Villon, który sam wiódł takie życie). Ulice L'Abreuvoir-Mascon, Glatigny, Froidmantel i kilka innych opanowane były przez tutejsze prostytutki (których za Franciszka I było ok. 6 000 w samym Paryżu). Stały one w drzwiach własnych domów czekając na klientów, gdyż pod groźbą kary nie wolno im było opuszczać tych dzielnic. Starały się oczywiście przystrajać w najlepsze i najbardziej urodziwe suknie jakie posiadały, ale najczęściej były to zwykłe łachmany, tym bardziej że po ulicach chodziły kury, pełno też było błota gdzie pasły się świnie. Prócz pań do towarzystwa w dzielnicach biedoty pełno było sprzedawców, oferujących przysłowiowe "cegły", czyli najróżniejsze szpilki, krzyżyki które wciskano przechodniom domagając się zapłaty, a jeśli ci odmawiali obrzucano ich błotem, nieczystościami lub polewano wodą z okien. Nocą oczywiście zapadały tam egipskie ciemności, a ulice nie były oświetlane pochodniami, chyba że graniczyły z królewskimi pałacami (jak plac Maubert czy Rue Tiron na których wyrósł Villon). 

On sam miał szczęście, gdyż za darmo uczył go czytać i pisać pewien franciszkanin, ale nie zmieniało to w niczym jego społecznego położenia. Po latach pisał że za młodu siadał gdzieś na ulicy i marzył o Karolu Wielkim, o Joannie d'Arc a z czasem zaczął pisywać krótkie wiersze i ballady, wzorowane na przedstawieniach które dawało "Towarzystwo męki Pańskiej" ("Confrérie de la Passion") przy bramie Saint Denis, obok szpitala Świętej Trójcy. Na dole odbywały się przedstawienia, a na piętrze owego budynku mieściło się schronisko dla podróżnych i ubogich pielgrzymów. Villon opisuje że były tam tylko dwa rzędy ławek, a salę oświetlały dwie lampy umieszczone po bokach. Tak wyglądał pierwszy paryski teatr. Pomimo często religijnych treści granych przedstawień, przemycano tam również wiele podtekstów seksualnych, dlatego też ów teatrzyk cieszył się ogromnym powodzeniem wśród mieszkańców Paryża (poza tym miejsce gdzie schodziło się ze sceny było całkowicie zaciemnione, a tam grasowali młodzieńcy którzy zaciągali swoje damy...  w wiadomym celu). Aktorzy byli na cenzurowanym zarówno u władz (czyli u króla - w 1512 r. na krótko Ludwik XII zakazał owych przedstawień teatralnych, jako że krytykowano tam jego skąpstwo, potem jednak zezwolił na ich ponowne odgrywanie, a nawet sam stał się widzem takich przedstawień) a także ze strony Kościoła (aktorom zabraniano na przykład podawania eucharystii, jako że nieustannie mieli znajdować się pod wpływem grzechu śmiertelnego, zakazywano też chowania ich w poświęconej ziemi - ale w praktyce zakazy te nie były przestrzegane, gdyż często aktorów chowano nawet w samych kościołach, a także stawiano im pomniki). Od czasów Franciszka I (wstąpił na tron w 1515 r.) w teatrach mogły również grywać kobiety, chociaż nie miały one lekko i często były mylone z prostytutkami. W każdym razie to właśnie teatr i Kościół pozwoliły François'owi Villon'owi poddać się jego pisarskiej pasji i wyjść z brudnych ulic Paryża, pełnych nędzy i najróżniejszych rzezimieszków.


"1670"
"Miałem szczęście urodzić się szlachcicem w Polsce, najpotężniejszym państwie na świecie. (...) My Sarmaci jesteśmy narodem wybranym, z wyraźnej woli Stwórcy mamy największe umysły, serca i fallusy. 😉 Dlatego staram się cieszyć tym, co mam. W końcu gdzieś tam na świecie dzieci głodują, o, na przykład tutaj 😂 dzieci chłopów, biedne głodne dzieciaczki. A właśnie - obiad 🤭"



Jako ciekawostkę jeszcze dodam (choć nie jest ona bezpośrednio związana z tematem), że ok. roku 1510 wójt wsi Brzeziny Jakub Melsztyńczyk, w przypływie albo szaleństwa albo okazji do nabicia naiwnych w butelkę i tym samym zarobienia ich kosztem trochę pieniędzy, zaczął rozgłaszać wszem i wobec że jest Chrystusem który ponownie powrócił na ziemię. Wraz z niejakim Piotrem Zatorskim z Krakowa i jedenastoma innymi pomocnikami, chodził od wsi do miasta i od miasta do wsi i wszędzie czynił "cuda". Znajdował na przykład rzeczy w miejscach, w których nie powinny się one znajdować (jak na przykład ryby w trzęsawisku), które wcześniej sam tam umieszczał. Przyciągał tym zaciekawioną gawiedź, która była oczarowana jego cudami. Mało tego, wskrzeszał również umarłych (oczywiście byli to ludzie należący do jego grupy). Udał się też do klasztoru w Częstochowie, gdzie jednemu ze swoich kazał udawać opętanego przez diabła i gdy mnisi pochwycili owego "piekielnika", ten wyrwał się im, podbiegł do ołtarza na którym leżały pieniądze, wrzucił je do swego płaszcza (w którym miał ukrytą specjalną kieszeń) i zaczął uciekać, a gdy został schwytany, mnisi w kieszeniach znaleźli tylko upchane kamienie i sądzili że pieniądze zostały w diabelski sposób zamienione w kamienie, poczęto więc odprawiać nad nimi egzorcyzmy, podczas gdy cała reszta oddaliła się w tymże czasie. Następnie grupa udała się na Śląsk, gdzie dotarli do posiadłości pewnego szlachcica, którego akurat nie było w domu a przyjęła ich jego żona. Powiedzieli jej że oto przybył Chrystus z Apostołami i ona musi teraz złożyć im ofiarę (🤭). Ta stwierdziła że męża nie ma w domu i nie może spełnić ich prośby, ale ofiarowała im płótno. A gdy domagali się drugiego, rzekła że tego im dać nie może. Wówczas jeden z nich wrzucił w poły płótna rozgrzany kamień, a gdy kobieta zaniosła owe zawiniątko do kufra, wkrótce stanęło ono w płomieniach, które szybko rozszerzyły się i spaliły cały dom. Oszustów nie było już wówczas w pobliżu, ale kobieta była załamana i twierdziła że to właśnie niegodne przyjęcie przez nią "Chrystusa" doprowadziło do tej katastrofy. Gdy przybył jej mąż i powiedziała mu że utrata dobytku jest karą za jej postępek, on stwierdził że to nie był Chrystus, tylko oszust i szybko zwołał sąsiadów z okolicy którzy ruszyli w pościg za oszustami. Gdy oszuści dowiedzieli się o pościgu będąc już w sąsiedniej wsi, czym prędzej uciekli, ale tamtejsi chłopi zapewne również się na nich poznali, gdyż zaczęli ich ścigać, a gdy ich dopadli, zbili ich pałkami i biczami i krzyczeli przy tym "Prorokuj nam o Chryste". Jednak po spuszczeniu im solidnego łomotu i zapewnieniu że nie będą dalej oszukiwać (mieli nawet stwierdzić że udawanie Chrystusa i Apostołów przychodziło im z coraz większą trudnością), puszczono ich wolno - nie wiadomo co potem się z nimi działo.

A tymczasem ostatniego dnia grudnia 1543 r. cesarz Karol V i król Anglii Henryk VIII zawarli porozumienie wymierzone przeciwko Francji, a konkretnie królowi Franciszkowi I. Zaś w innym miejscu, na granicy Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz Porty Otomańskiej co rusz wybuchały nowe afery, zaś stronnictwo wojenne na dworze krakowskim otwarcie już zaczęło dążyć do sprowokowania wojny z Sulejmanem (publicysta Stanisław Orzechowski w swoich - wydanych drukiem właśnie w 1543 r. "Turcykach" wygłaszanych na wzór filipik Demostenesa, nawoływał do takiej właśnie wojny). Tak więc dalsze trwanie (istniejącego już dziesięć lat) wzajemnego polsko-tureckiego traktatu pokojowego stanęło teraz pod znakiem zapytania.




CDN.

sobota, 22 czerwca 2024

PIERWSZE" ODKRYCIE AMERYKI - Cz. XIV

CZYLI JAK WŁADCY MUCHOMORZA
DOTARLI DO NOWEGO ŚWIATA





HALFDAN JASNOWŁOSY
Cz. XIII





 Po zażegnaniu buntu szyickiego pretendenta do władzy nad kalifatem - Jahji Ibn Abd Allaha al-Mahda w Tabaristanie w roku 793 (dzięki akcji mediacyjnej mlecznego brata kalifa Haruna al-Raszida - al-Fadla Barmakidy), to już charydżyckie powstanie jakie wybuchło w Iraku w roku 794 należało stłumić zbrojnie. Ledwie dobiegło ono końca, gdy na dwór kalifa do Bagdadu przyszła wiadomość o wypędzeniu z Egiptu tamtejszego namiestnika (i znienawidzonego poborcę podatkowego) Ishaka Ibn Sulejmana. W roku 795 Harun ar-Raszid wyznaczył na to stanowisko Harsamę Ibn A'jama z rozkazem stłumienia buntu mieszkańców Egiptu. Ten konsekwentnie wziął się do pracy i szybko spacyfikował większą część kraju (potem stwierdził że dokonał "drugiego podboju" Egiptu i Afryki Północnej). Tak więc bunty i powstania (i to wcale nie w odległych prowincjach, przecież w Iraku znajdował się sam Bagdad) przeplatały się za panowania Haruna ar-Raszida z okresami względnego spokoju i bezpieczeństwa. Gospodarka mimo tych buntów kwitła, rozwijała się też kultura (o czym wspominałem wcześniej). Dwór kalifa w Bagdadzie był zaś totalnie oderwanym miejscem od reszty kraju i żył jakby pośrodku, pomiędzy światem muzułmańskim, a ostoją i swobodą elit. Liczny harem kalifa, suto urządzane uczty (na których prym wiódł magister elegancji, brat al-Fadl Dżafar, będący najbliższym przyjacielem samego kalifa), przepych i padanie przed kalifem na twarz, to nie było coś, co można by powiązać z przykładnym życiem dobrego muzułmanina, a wręcz przeciwnie, było to jego zaprzeczeniem (co podkreślali chociażby szyici). Być może właśnie pod wpływem docierających do kalifa wieści o niezadowoleniu społeczności muzułmańskiej (ummy) z postępowania władcy prawowiernych (czego efektem mogły być kolejne bunty i powstania), Harun ar-Raszid postanowił ostatecznie opuścić Bagdad (796 r.) i przenieść się do mniejszej miejscowości na północnym zachodzie, czyli do Al-Rakki (północno-wschodnia Syria). Tam też osiadł ze swym dworem i nigdy już, do końca swego życia w roku 809 nie wrócił do Bagdadu. Czy ów krok był podyktowany tylko potrzebą propagandowego utrzymania odpowiedniego wizerunku pobożnego władcy wśród społeczności ummy, czy też czymś jeszcze? W każdym razie przeniesienie stolicy do Rakki (z której co prawda bliżej było do Armenii i nad granicę anatolijską z Bizancjum, a także do Egiptu i do prowincji zachodnich, ale jednocześnie dalej do prowincji wschodnich, które były równie buntowniczo nastawione i na których przecież opierało się panowanie rodu Abbasydów) oddalało kalifa od korzeni, które przyniosły władzę jego dynastii, zaś Bagdad (po prawie 35 latach od chwili swego powstania i uczynienia zeń siedziby kalifa -przynajmniej tymczasowo - stracił to miano.

Wkrótce potem (797 r.) wybuchło kolejne powstanie, tym razem w Ifrikiji (dzisiejsza Tunezja i zachodnia Libia). Podobnie jak to egipskie, wybuchło ono z pobudek ekonomicznych, po prostu tamtejsi mieszkańcy Kairuanu, Tunisu i Trypolisu nie chcieli płacić podatków w takiej ilości, w jakiej wyznaczył im je sam kalif (40 000 sztuk złota rocznej daniny). Ar-Raszid wysłał tam jako nowego namiestnika Ibrahima Ibn al-Aghlaba z takim samym zadaniem, z jakim do Egiptu posłał Ibn A'jama - pacyfikacji regionu i ponownego przywrócenia tam władzy kalifa (a przede wszystkim wznowienia poboru danin, gdyż jak wiadomo - liczyła się tylko kasa). Al-Aghlab jednak nie radził sobie tak dobrze, jak A'jam i bardzo szybko doszedł też do wniosku, że znacznie lepiej będzie mu się opłacało, jak stanie na czele zbuntowanej prowincji jako lokalny jej władca. W 800 roku przestał wysyłać jakiekolwiek daniny do Rakki, a Ifrikija stała się zbuntowaną prowincją (kolejną po emiracie kordobańskim rządzonym przez obaloną wcześniej dynastię Omajadów, emiratem Idrysydów rządzącym w Maghrebie {Maroko} a konkretnie w mieście Fez, czy z teoretycznie podporządkowaną kalifowi, ale realnie zarządzaną przez Charydżytów prowincją Sistan {Afganistan i wschodni Iran}). Jednak bunty w Egipcie, w Iranie czy nawet w Tunezji nie były aż tak trudne do zdławienia (a Ifrikiję można było odpuścić, była to bowiem prowincja bardzo daleko wysunięta na zachód, nie było więc sensu dokonywać wyprawy żeby ponownie ją podporządkować tylko po to, żeby za jakiś czas znowu się zbuntowała), prawdziwe wielkie powstania wybuchły na Wschodzie i Południu, czyli głównie na ziemiach Iranu i Arabii. W 795 r. zbuntował się Jemen, skąd miejscowa ludność przepędziła lokalnego namiestnika Hammad al-Barbariego, słynącego nie tylko ze skrupulatności w zbieraniu podatków, ale przede wszystkim z okrutnych rządów. Na czele tego powstania stanął al-Hajsam al-Hamadani, z którym wojska kalifa nie mogły dać sobie rady przez dziewięć kolejnych lat. al-Hamadani nie ogłosił się jednak emirem i nie założył swojego państwa w Jemenie, stanie się to dopiero w roku 860, gdy region ten opanuje ród Zajdytów, w każdym razie położył on podwaliny pod odrębność Jemenu od Arabii.




Równie wielkie powstanie wybuchło w Chorasanie (północno-zachodni Afganistan). 797 r. Ar-Raszid mianował tam namiestnikiem Alego Ibn Isę Ibn Mahana - który również odznaczał się okrucieństwem wobec ludności sobie podporządkowanej. Było więc oczywiste że taki krok to proszenie się o kolejne wielkie powstanie, tym bardziej że Chorasan to była beczka prochu i to nie tylko dlatego że tamtejsza ludność wręcz endemicznie sprzeciwiała się wszelkim odgórnie narzuconym im prawom, ale przede wszystkim dlatego, że były to tereny po-irańskie, na których przetrwała pamięć o dawnych perskich Sasanidach, a także wciąż tliło się jeszcze zarzewie zaratusztranizmu i mitraizmu. Co prawda to właśnie Chorasan wyniósł do władzy Abbasydów, ale tamtejsi mieszkańcy nie byli przywiązani do żadnej dynastii, a przede wszystkim patrzyli na swoją własną wolność i swobodę. Mianowanie Ibn Mahana było dodatkowo o tyle groźne, że w roku 795 w Sistanie (leżącym na południe od Chorasanu) wybuchło krwawe powstanie charydżytów i wciąż nie zostało stłumione. Przewodził mu Hamza Abd Allah który opanował Herat i władał stamtąd niczym udzielny emir, a z Heratu było wręcz o rzut kamieniem do Chorasanu. I rzeczywiście na efekt nie trzeba było długo czekać, bowiem jeszcze w 797 r. w Chorasanie wybuchło powstanie pod przywództwem Abu al-Chasiba Wuhajba Ibn Abd Allaha, z którym wojska kalifa nie mogły dać sobie rady. Powstanie zaś rozszerzyło się na sąsiednie prowincje Kirman i Fars, a w 801 r. al-Chasib zajął Nisę, a w roku następnym Tus, Najsabur i  Abiward. Zbuntowane i zrewoltowane zostały praktycznie całe wschodnie prowincje Kalifatu Abbasydów (jednak te powstania to i tak jeszcze nic w porównaniu z wielkim powstaniem jakie wybuchnie za rządów syna i następcy Haruna al-Raszida - al-Mamuna, a mam tutaj na myśli powstanie "ubranych na czerwono", które było kolejnym wielkim zrywem "kolorowym" po opisanym przeze mnie wcześniej buncie "ubranych na biało"). Dopiero w roku 802 wojskom "ubranych na czarno" (czyli Kalifatu Abbasydów) udało się w bitwie pod Merwem ostatecznie rozbić siły al-Chasiba, który nazbyt wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę i ufny że jest nieśmiertelny (a nawet twierdził że jest wybrańcem Boga) podzielił swoje wojsko na dwie części (jedna część szturmowała Merw, druga wystąpiła przeciwko wojskom Kalifatu) twierdząc że i tak zwycięży, bo taka jest wola Allaha (swoją drogą tak też myślą politycy którym uda się któryś raz z rzędu wygrać wybory. Większość z nich wówczas jest przekonana że będzie rządzić do końca świata i jeden dzień dłużej, a przynajmniej do śmierci - ciekawe zjawisko socjologiczne) natomiast w sistanie utrzymał się Hamza i charydżyci (walka z nimi zajęła łącznie Kalifatowi jakieś 30 lat).




Jednocześnie prócz wewnętrznych powstań i buntów, Kalifat co jakiś czas przeprowadzał wyprawy inwazyjne na Anatolię, gdyż zamiarem kalifa ar-Raszida było cofnięcie Bizancjum jak najdalej na Zachód, a nawet całkowite jego podporządkowanie (rządy nieudolnego cesarza-nastolatka Konstantyna VI i jego matki Ireny, znacznie mu to ułatwiały). Pierwsze zwycięstwo Arabowie odnieśli już w roku 788 w bitwie pod Podandus w górach Izauryjskich. W 794 roku na krótko zdobyli Amisos (Samsun) nad Morzem Czarnym, zaś w roku następnym ruszyła wielka wyprawa na Anatolię, która dotarła prawie pod mury Amorion (środkowo-zachodnia Anatolia). Co prawda wyprawa z roku 792 przeciwko temowi Chaldia zakończyła się porażką Arabów, ale wyprawy odwetowe cesarza Konstantyna VI z lat 791 i 795 niczego nie osiągnęły. W 797 r. kalif Harun ar-Raszid po raz pierwszy osobiście stanął na czele swej armii i ruszył ku Wrotom Cylicyjskim, zdobywając miasto Safsaf, a jego dowódcy ruszyli dalej ku Anatolii i dotarli do Ankyry (Ankary). Gdy cesarz Konstantyn szykował się do kontrofensywy, w sierpniu 797 r. doszło do zamachu pałacowego w Konstantynopolu i jego matka Irena odsunęła go od władzy, sama wstępując na tron jako pierwsza w historii cesarzowa rzymska (bizantyjska). Konstantyn został uwięziony i oślepiony (zmarł w lochu ok. 804 r. w wieku 33 lat). Nowa władczyni zaraz wysłała posłów do Haruna z propozycją zawarcia trwałego pokoju, ale kalif odpowiedział że nie zwykł rozmawiać o polityce z kobietami i tym samym zakończył wszelkie ewentualne rozmowy. Stwierdził też że skoro tron w Konstantynopolu jest pusty (rządy kobiety znaczyły dla niego tyle co opustoszały tron, zresztą również dla Karola Wielkiego który twierdząc że na Wschodzie nie ma już cesarza, w grudniu 800 r. koronował się na pierwszego od 476 r. cesarza Zachodu). Zresztą panowanie Ireny było wielkim problemem dla niej zarówno pod względem zewnętrznym jak i wewnętrznym, gdyż aby utrzymać spokój w kraju musiała się opłacać (szczególnie w wojsku, ale także administracji Cesarstwa i tym, którzy mogli jej zagrozić), w efekcie, gdy została obalona w roku 802, stan finansów państwa był katastrofalny, a Cesarstwo nie miało nawet pieniędzy na wystawienie nowej armii do walki na Wschodzie. W 798 r ruszyły też dwie wyprawy arabskie na Anatolię. Pierwsza, która miała za zadanie zdobycie rasowych koni ze stadniny cesarskiej w Malaginie, zakończyła się całkowitym sukcesem. Druga połowicznie, co prawda spustoszyła tem Opsikion, ale już pod murami Efezu musiała zawrócić, gdyż Kalifat od północy zaatakowali Chazarowie (sprzymierzeńcy Bizancjum). Doszło do tego że kalif został zmuszony do zawarcia pokoju z Ireną (zgodziła się na płacenie corocznego haraczu) i nastał czteroletni pokój.




W roku 800 ulubiona żona kalifa Zubajda bint Ja'far, w czasie swojej piątej pielgrzymki do Mekki, nakazała pogłębić wyschniętą już świętą studnię Zamzam i za astronomiczną kwotę 2 milionów dinarów zaopatrzyła w wodę mieszkańców Mekki i okolicznych prowincji (do inżynierów którzy odradzali jej te prace, twierdząc iż spowoduje to olbrzymie koszty oraz wyliczali problemy techniczne, odpowiedziała że jest zdeterminowana kontynuować prace, "nawet jeśliby każde uderzenie kilofa kosztowało jednego dinara"). Prace trwały kilka lat, a mieszkańcy tych okolic byli jej za to bardzo wdzięczni (chociaż w zbudowanych przy utwardzonej drodze do Mekki zbiornikach, czasami tonęli ludzie gdy chcieli się napić wody). Z innych ciekawostek warto nadmienić, że w roku 805 w Bagdadzie powstał pierwszy publiczny szpital (bimaristan) - o czym zresztą pisałem już w poprzednich częściach. Szpital był całkowicie darmowy, finansowany był bowiem ze skarbu kalifa, a powstał za sprawą jego ulubieńca Dżafara Barmakidy (chodź sam Dżafar w tamtym czasie stracił już uznanie kalifa - podobnie jak inni członkowie tego rodu). Odznaczał się też wysokim - jak na tamte czasy - standardem medycznym i dobrze wykształconą kadrą lekarzy (pacjentów których leczono w tym szpitalu, trzymano dopóty, dopóki ostatecznie ich nie wyleczono). Poza tym leczono tam pacjentów bez względu na wyznanie czy rasę. Był to pierwszy przypadek tak niezwykle rozwiniętego szpitala w całej Europie (co prawda pierwszy bimaristan powstał w Damaszku w roku 706, ale był to niewielki ośrodek medyczny, podobnie jak kolejne bimarustany jakie powstawały w świecie arabskim). W tamtym czasie bowiem w Europie chrześcijańskiej wiedza medyczna znacznie się obniżyła w porównaniu z tym, co było w Imperium Rzymskim, czy nawet jeszcze w czasach antycznej Grecji. Tak więc Arabowie bezwzględnie wówczas pod tym względem dominowali (nie tylko zresztą pod tym względem, bowiem ich osiągnięcia na polu matematyki, algebry, astronomii były wówczas ogromne i nieporównywalne z niczym, co można było wówczas osiągnąć w Europie chrześcijańskiej). Wydaje się że czasy panowania Haruna al-Raszida są szczytem Złotego Wieku kultury arabskiej, ale to nieprawda. Ich Złoty Wiek skończył się w zasadzie dopiero gdzieś w połowie wieku XIV ,czyli jakiejś... 500 lat później.




W roku 799 z dalekiego kraju Franków do państwa kalifa Haruna al-Raszida wyruszyło poselstwo od Karola Wielkiego. Dotarli oni najpierw do Rakki, a potem udali się do Bagdadu aby obejrzeć to "okrągłe miasto". Celem wyprawy było oczywiście nawiązanie relacji pomiędzy tymi dwoma krajami (czy też imperiami). Poselstwo oczywiście zostało odpowiednio powitane na dworze kalifa, a sam Harun obdarzył Karola licznymi podarkami, między innymi wysłał mu słonia który robił prawdziwą furorę na dworze w Akwizgranie (jak również na wszystkich ziemiach frankońskich, przez które owi posłowie wracali, gdyż w Italii i w południowej Francji po raz ostatni widziano słonie w czasach Hannibala, czyli jakieś 1000 lat wcześniej, zaś w północnej Francji... ostatni słoń jakiego tam widziano to był mamut, być może około 10 000 lat temu). Innym dziwnym podarkiem był zegar, który emitował różne dźwięki, jak również wraz z każdą kolejną godziną pojawiały się na nim jakieś ruchome figurki. Zegar ten spowodował dosyć duże przerażenie w Akwizgranie. Uznano bowiem że jest to wytwór diabelski i chciano nawet go zniszczyć, ale ostatecznie tak się nie stało (choć odprawiano przy nim modły i egzorcyzmy). Pierwszy kontakt pomiędzy Imperium Karolingów a Kalifatem Abbasydów zapewne był również spowodowany wymuszeniem uznania przez Konstantynopol cesarskiej koronacji Karola, która miała miejsce w Rzymie 25 grudnia 800 r. Bizantyjczycy bowiem nie zamierzali pogodzić się z tym "haniebnym aktem", w ramach którego barbarzyńca został wyniesiony na cesarza Rzymian (Wschód bowiem zawsze patrzył na Zachód z wyższością. W Konstantynopolu uważano bowiem zachodnie plemiona - które przerodziły się w państwa - za barbarzyńców, którym co prawda musiano zezwolić na założenie własnych królestw, ale w dalszym ciągu są one podległe cesarzowi konstantynopolitańskiemu i przynajmniej symbolicznie od niego zależne. Na Zachodzie zaś z czasem zaczęto postrzegać Bizantyjczyków jako zniewieściałych i zagubionych w swej ortodoksji religijnej i również nimi pogardzano, ale dopiero gdzieś tak od X/XI wieku, kiedy na Zachodzie realnie zaczęły kształtować się współczesne państwa). Rzymska koronacja Karola była dla Bizantyjczyków haniebnym wydarzeniem, podziałem Kościoła Chrystusowego na dwie części i chodź Karol zaproponował Irenie małżeństwo i w tym celu wysłał do Konstantynopola swoje poselstwo które miało dogadać sprawę, to jednak ostatecznie do niczego takiego nie doszło, gdyż Irena została obalona (802 r.) a jej miejsce zajął dotychczasowy logoteta (minister finansów) Nicefor (Nikeforos). 

Po wstąpieniu na tron Nicefor I uczynił dwie rzeczy; po pierwsze odmówił uznania Karola za cesarza Zachodu, twierdząc że Cesarstwo jest tylko jedno niepodzielne w Konstantynopolu; a po drugie zerwał umowy jakie zawarła Irena z kalifem ar-Raszidem i zażądał nawet oddania sum, które ona wypłaciła Kalifatowi w ramach corocznych danin (w liście jaki Nicefor wysłał do Haruna, było napisane: "Od Nikeforosa, króla Rzymian, do ar-Raszida, króla Arabów. Kobieta ta wyniosła ciebie, twego ojca i brata na pozycje króla, a siebie postawiła w pozycji człowieka z gminu. Ja stawiam ciebie na innym miejscu i przygotowuję się do najazdu na twojej ziemie i ataku na twoje miasta, jeśli nie spłacisz mi tego, co kobieta ta dała tobie. Żegnaj!" Kalif odpisał: "W imię Boga litościwego, miłosiernego, od sługi Boga, Haruna, księcia wiernych, do Nikeforosa, psa Rzymian. Zrozumiałem twój list i mam dla ciebie odpowiedź. Zobaczysz ją na własne oczy, a nie usłyszysz". Wzburzony kalif jeszcze zimą 802/803 r. wysłał swoje wojska, które dotarły aż do Heraklei, a w lipcu 803 r. wyprawił do Anatolii jednego ze swych synów al-Kasima, który jednak w sierpniu zawarł rozejm z Bizancjum, uzyskując zwolnienie 320 muzułmańskich jeńców. Teraz obsesją Haruna stało się zadanie tak wielkiego ciosu Rzymianom, aby ci nie byli już w stanie się podnieść i aby Nicefor został upokorzony i musiał zapłacić daninę. Nim jednak doszło do ostatecznej rozgrywki Bizancjum z Kalifatem, ar-Raszid postanowił rozprawić się z wszechmocną rodziną perskich Barmakidów, którą do tej pory wspierał i wywyższył, a dwaj jej członkowie al-Fadl i Dżafar byli jego najbliższymi przyjaciółmi i braćmi mlecznymi. Co było tego powodem tej kopernikańskiej zmiany w w stosunku kalifa do swych przyjaciół...?




CDN.

środa, 19 czerwca 2024

DOMEK Z KART!

 GDZIE MY ŻYJEMY?




 Wybaczcie mi że dzisiaj nie będę dużo pisał, a raczej skupię się na przekazie medialnym, ale przyznam się szczerze że nie mam ani nastroju, ani też nie chce mi się w wielu kwestiach powtarzać o tym, co pisywałem wielokrotnie wcześniej. Oczywiście wiadomo już że temat będzie dotyczył tego, co obecnie się dzieje w naszej kochanej Polsce, a raczej w kraju, który swobodnie możemy już nazwać generalną gubernią pod unijnym zarządem komisarycznym. Ciężko mi o tym pisać i ciężko mi też komentować te kwestie, bo serce mnie boli jak na to patrzę, a jeszcze bardziej przeraża mnie to, że jestem tak bezradny, w sytuacji gdy wewnętrzne marionetki powiązane z zewnętrznymi siłami - no co tu ukrywać - po prostu niszczą mój Kraj, moją Ojczyznę, mój Dom. Od razu też nasuwają mi się skojarzenia nie tylko z okresem okupacji niemieckiej, ale również z rokiem 1939, gdyż obecnie mamy sytuację dokładnie taką samą jak wówczas, z tą różnicą jedynie że granic naszych nie szturmuje regularne wojsko, lecz tabuny migrantów, używane jako broń w wojnie hybrydowej przeciwko mojej Ojczyźnie. Staram się o tym nie mówić, nie pisać, ani nie pokazywać po sobie, ale wewnętrznie spala mnie to do kości. Czuję wręcz fizyczny ból duszy, gdy pomyślę sobie o tym, co przez te pół roku zostało już poczynione przeciwko Polsce i to głównie rękami samych Polaków. W głowie układam różne scenariusze wydarzeń, ale niestety większość z nich sprowadza się do tego, że aby przebudzić to - co by nie mówić - w dużej mierze oszukane społeczeństwo, należy pozwolić tej ekipie która obecnie administruje naszym krajem (bo nie są to nawet rządy) jeszcze przez jakiś czas pozostać u steru. Niestety, wydaje się bowiem że nie ma innego wyjścia jak nauka przez porządny wpi...l, niestety, jeśli ktoś na własnej dupie nie doświadczy tych wszystkich "wspaniałości" które serwuje nam obecna ekipa "uśmiechniętej Polski", jeśli nie doświadczy tego namacalnie tak, aby zabolało, to niestety dalej będzie wchodziło dwa razy do tej samej kałuży z której w 2015 udało się w jakiś sposób wyjść. Dla mnie jest to niepojęte, ale może ja jestem mocno ograniczony w swojej perspektywie pojęciowej. W każdym razie musi boleć, niestety nie ma wyjścia. To społeczeństwo raz jeszcze musi doświadczyć porządnego kopa w tyłek. A poza tym za dobrze nam było, za szybko się rozwijaliśmy, za bezpiecznie było w kraju, nie było gwałtów, nie było niebezpieczeństwa terrorystycznego, no ale był PiS, a jak wiadomo nie ma nic gorszego na tym świecie niż PiS (i Konfederacja przy okazji). 

Uśmiechnięta Polska będzie więc nas raczyła całkowitym cofnięciem wszelkich inwestycji pro-rozwojowych (CPK, atom, port kontenerowy w Świnoujściu, rozbudowa portu w Szczecinie - o tym można zapomnieć). Swoją drogą czy to nie jest żałosne, że sami obywatele muszą wymuszać na rządzie tworzenie inwestycji które służą naszemu krajowi? Przecież to jest jakieś kuriozum, ja tego nie pojmuję i jedyne co mi przychodzi do głowy to jawne działanie na niekorzyść Rzeczypospolitej i w interesie czy to Brukseli czy Berlina, czy Moskwy... to już bez znaczenia. Teraz zaś Polska jest atakowana z dwóch stron od wschodu i od zachodu. Na wschodzie mamy od prawie trzech lat ataki hybrydowe na naszą granicę w celu destabilizacji sytuacji wewnętrznej w naszym kraju, w przypadku jakiegokolwiek poważniejszego konfliktu wojennego. Co zaś z tym robią rządzący? Co robi Kosiniak-Kamysz, co robi Bodnar, i co wreszcie robi Donald Tusk? Zabraniają wojsku (które sami wysłali na granicę) i Straży Granicznej (choć oczywiście w przypadku tej drugiej to wchodzą w grę zupełnie inne procedury) używać broni przeciwko najeźdźcom, którzy chcą się do nas dostać, chcą włamać się do naszego domu, a wojsko ma związane ręce. Nie może strzelać, żołnierze nie mogą się nawet bronić, a co najwyżej mogą ginąć na granicy, bo dla Tuska liczą się aktywiści z grupy granica (i innych temu podobnych c*** wie przez kogo finansowanych), działających przeciwko naszemu państwu jako piąta kurwa kolumna. Śmierć sierżanta Mateusza Sitka, który zginął kilka dni temu na wschodniej granicy w obronie ziemi Najświętszej Matki Polski, dla tych ludzi jest jak splunięcie - wczoraj był, dzisiaj go nie ma, jutro może zginie kto inny - kogo to obchodzi?! A w Moskwie i w Mińsku śmieją się z tych debili z naszego rządu, bo żołnierz polski nie może nawet użyć broni na gumowe kule przeciwko inwazji która cały czas trwa. Jak to skomentować? bo ja nie potrafię. 

To teraz do tego wszystkiego przyszedł również atak ze strony Niemiec, którzy po wprowadzeniu tutaj (jak to się wyraził Rafał Ziemkiewicz) swojego strupla w osobie Donalda Tuska, już na bezczela oficjalnie traktują nas jak swoją podkolonię a niemiecka policja bezczelnie przerzuca do nas imigrantów, którzy teoretycznie zjawili się w Niemczech przechodząc przez Polskę, ale kto to udowodni? Kto to sprawdza? My mamy im wierzyć na słowo? A może pytanie powinno brzmieć zupełnie inaczej, czy mamy w ogóle mamy jakiekolwiek służby, czy to już jest taki kartonowy kraj, coś na kształt domku z kart. Przyznam się szczerze ręce opadają. Nie będę też Was dziś zanudzał swoimi wynurzeniami zbyt długo, być może coś jeszcze napiszę w tym temacie (widząc do jakiej czarnej dziury wkłada wrzuca nas ta ekipa "uśmiechniętej Polski", to raczej pewne że tak się stanie). Chciałbym jednak aby wszyscy politycy (czy to z wewnętrznej piątej kolumny, czy też reprezentujący siły zewnętrzne) którzy myślą że ten naród można ujarzmić i w jakiś sposób znowu podporządkować, żeby wiedzieli że tak się nie stanie. Polska zresztą jest niesamowitym krajem, zobaczcie jaki my mamy niesamowity potencjał wzrostowy, a jesteśmy notorycznie gnębieni przez niekontrolowaną biurokrację i wszelkiego typu ograniczenia jakie są nam narzucane, a i tak nasz kraj ma niesamowity potencjał wzrostowy. Gdyby stworzyć warunki umożliwiające nam swobodny rozwój gospodarczy, gdybyśmy stworzyli potężną armię, stalibyśmy się najsilniejszym krajem w Europie i nikt nie byłby w stanie nas pokonać ani gospodarczo, ani militarnie, ani politycznie (tutaj należałoby totalnie wymienić kadry i zgodnie z powiedzeniem Cejrowskiego "Wszyscy k...a won!"). Wrócilibyśmy do czasów wielkiej Rzeczypospolitej, o której na początku XVII wieku pisał jeden z francuskich podróżników, że gdyby Polacy zaprzestali wzajemnych waśni i zjednoczyli się politycznie pod wspólnym sztandarem, żadna siła w Europie nie byłaby w stanie się im oprzeć, a Azja łatwo stałaby się ich łupem. Dziękuję i przepraszam za zbyt emocjonalne ukazanie tematu.





A TUTAJ ROZWINIĘCIE TEGO O CZYM NAPOMKNĄŁEM














PS: KONIECZNIE NALEŻY ODTWORZYĆ KORPUS OCHRONY POGRANICZA, A POZA TYM ZBUDOWAĆ CPK, ELEKTROWNIĘ ATOMOWĄ... I CO TU DUŻO MÓWIĆ - JA PO PROSTU DOMAGAM SIĘ BUDOWY WIELKIEJ POLSKI.