Łączna liczba wyświetleń

1,269,470

niedziela, 23 marca 2025

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. XX

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO 
MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA
Cz. XX





 Pobyt królewskiej pary w Gdańsku trwał do początków grudnia 1651 r. po czym (z królewskim orszakiem) Jan II Kazimierz i Ludwika Maria wrócili do Warszawy. Święta Bożego Narodzenia minęły jeszcze spokojnie, choć wszyscy już na dniach spodziewali się narodzin królewicza. Poród zaczął się w godzinach nocnych 5 stycznia 1652 r. i trwał kilka godzin. Królewicz Jan Zygmunt Waza urodził się o świcie 6 stycznia i wiadomość tę natychmiast zaniesiono królowi, a następnie ludowi Warszawy obwieścił tę dobrą nowinę kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł. Urządzono wielkie przyjęcie, kazano strzelać z armat i puszczano fajerwerki oraz rakiety. Nim ostatecznie chłopcu nadano imiona, jego matka, królowa Ludwika Maria  - jako Francuzka z pochodzenia - chciała aby dać mu na imię Ludwik (na cześć panującego wówczas we Francji 13- letniego Ludwika XIV), ale Jan Kazimierz zaprotestował i ostatecznie nowonarodzony książę otrzymał tradycyjne imiona rodziny Wazów. Obaj rodzice byli dumni ze swego potomka, ale ich radość była przesłonięta nie tylko wciąż nie zakończonym powstaniem Chmielnickiego, lecz również osobistymi sprawami podkanclerzego Hieronima Radziejowskiego, oraz jego żony Elżbiety ze Słuszków (o których pisałem w poprzedniej części), gdyż ten konflikt dopiero się zaczynał. Wydarzenia do jakich doszło w obozie pod Sokalem i Beresteczkiem, a następnie podróż do Gdańska królewskiej pary i flirt króla z Elżbietą, wszystko to uświadomiło królowej Ludwice Marii, że należy opowiedzieć się po stronie Hieronima, przeciwko jego małżonce i tak też uczyniła. Gdy tylko po powrocie do Warszawy Elżbieta prosiła królową o audiencję, aby wytłumaczyć się z plotek pojawiających się na jej temat, Ludwika Maria odmówiła jej w sposób ostentacyjny (co było sygnałem jej niełaski). Ta jednak nie dawała za wygraną i raz jeszcze zwróciła się do królowej z prośbą o spotkanie i wytłumaczenie się, ale małżonka Jana Kazimierza ponownie jej odmówiła, nakazując opuszczenie dworu. 




W tym czasie jej małżonek Hieronim Radziejowski zajął opustoszały pałac Kazanowskich, który uważał za swój własny (choć według prawa był on własnością Elżbiety, jako że otrzymała go od swego poprzedniego męża marszałka koronnego - Adama Kazanowskiego w testamencie). Czyn ten spotkał się z poparciem samej królowej, ale Elżbieta postanowiła zawalczyć nie tylko o swoją własność, ale również już zdecydowana była na rozwód. Przy wsparciu jednego ze swych braci (a miała ich pięciu) Bogusława Słuszki, złożyła w nuncjaturze prośbę o rozwód z Radziejowskim i na czas oczekiwania na decyzję przeniosła się do klasztoru Klarysek. W tym czasie na dworze zaszły pewne zmiany, gdyż Elżbieta miała tam wielu przyjaciół (a przede wszystkim przyjaciółek, które były w otoczeniu królowej jako jej dwórki). Przekonali więc oni Ludwikę Marię aby przyjęła na audiencji Elżbietę i przynajmniej jej wysłuchała. Zezwoliła więc Elżbiecie na przybycie na dwór, ale okazało się teraz że to już jest niemożliwe, gdyż przebywa ona w klasztorze Klarysek, którego nie może opuścić do czasu wydania decyzji nuncjatury apostolskiej. Królowa ponownie obraziła się na Elżbietę za ten nietakt (gdyż odrzucenie zaproszenia monarchini było w istocie nietaktem). Sam Radziejowski (podczas rozmów z królową), starał się ją przekonać, aby wywarła presję na Elżbietę, by ta do niego wróciła (na co królowa przystała). Następnie zwrócił się do nuncjusza z żądaniem, aby odrzucił wniosek rozwodowy żony i przymusił ją do powrotu, a jeśli nie zechce wrócić, to aby nie wypuszczał jej z klasztoru Klarysek, zmuszając ją do zostania mniszką. Pomimo poparcia królowej dla tej sprawy, nuncjatura odrzuciła to żądanie i proces rozwodowy rozpoczął się przed trybunałem w Piotrkowie. 

Po odrzuceniu jego apelacji, Radziejowski nie próżnował, zaczął pisać listy do króla, wygłaszał płomienne mowy do szlachty (i całej Rzeczpospolitej), ale dość szybko zdał sobie sprawę, że poparcie ma niewielkie. Będąc jeszcze w Piotrkowie napisał więc dwa testamenty (pierwszy 13 lutego, a drugi 15 lutego 1652 r.), a następnie przez Wieluń udał się na Śląsk, a stamtąd do Wiednia, rozpoczynając tym samym ponad trzyletni okres tułania się po Europie. Ludwika Maria prawie nie zauważyła wyjazdu z kraju jej protegowanego, tym bardziej że 20 lutego króla i królową spotkała tragedia. Tego bowiem dnia (z nieznanych przyczyn) zmarł, urodzony zaledwie miesiąc wcześniej Jan Zygmunt Waza. Królewicza pochowano w skromnej uroczystości na Wawelu, a król napisał na jego cześć smutny list (który się zachował do dziś dnia). To już drugie dziecko które razem stracili, ale życie toczyło się dalej. Natomiast po wyjeździe Radziejowskiego z kraju, Elżbieta (przy wsparciu swych braci) usunęła z pałacu Kazanowskich urzędników mianowanych z woli małżonka i wprowadziła swoich własnych. Następnie ogołociła pałac ze wszystkich mebli i wartościowych przedmiotów, tak, że pozostały tylko gołe ściany. W tym czasie Hieronim Radziejowski wciąż przebywał w Wiedniu, na dworze cesarza Ferdynanda III Habsburga. Zyskał tam wielu stronników, a także starał się nieustannie o audiencję u cesarza, na co ten grzecznie, acz zdecydowanie odmawiał. Radziejowski zaczął deklarować, że jeżeli cesarz obdarzy go wsparciem wojskowym, to gotów jest ruszyć na Rzeczpospolitą i zdobyć dlań Kraków, a nawet i całą Polskę cisnąć pod cesarskie stopy, jeśli ten tylko zechce. Ferdynand co prawda zaczął wypłacać Radziejowskiemu niewielką pensję, aczkolwiek nie dopuścił przed swe oblicze i wszelkie takie deklaracje traktował jak dobry żart. 




Widząc że niczego w Wiedniu nie wskóra, Hieronim postanowił zadziałać na własną rękę i przy poparciu niemiecko-austriackich przyjaciół (jakich zdobył w stolicy Austrii), powrócił (na krótko) do kraju, aby osobiście rozprawić się z małżonką. Zebrawszy niewielki oddział, postanowił zabrać ją z klasztoru, a następnie wymusić na niej wycofanie pozwu rozwodowego, lub przynajmniej przekazanie mu pałacu Kazanowskich i (ewentualnie) innych dóbr. Problem polegał tylko na tym, że klasztor był pod stałą ochroną gwardii królewskiej, (właśnie ze względu na osobę Elżbiety ze Słuszków). Tak więc nie udała się próba porwania małżonki z klasztoru, i aby uniknąć aresztowania, Radziejowski napisał list do króla, w którym pragnął się wytłumaczyć ze swego postępowania. Przyszła odpowiedź. Król pisał otwarcie, że nie chce go więcej widzieć na oczy i zabrania mu powrotu na dwór. Jednocześnie w tym czasie po Rzeczpospolitej zaczęła krążyć broszurka nieznanego autorstwa, w której oskarżono króla o intymne związki z Elżbietą, o przeszkody, jakie monarcha czynił Radziejowskiemu w kontaktach z żoną, a także oskarżenia rządu o fałszowanie regestów koronnych i tego typu kwestie. Było oczywiste, że jeżeli Radziejowski pozostanie w Rzeczpospolitej, to nie tylko utraci tytuł podkanclerzego, ale prawdopodobnie zostanie aresztowany, tym bardziej że znaleźli się tacy, którzy przypomnieli sobie, że w obozie pod Beresteczkiem Radziejowski skrupulatnie coś pisał i nie było to nic przyjemnego dla króla. Widząc że niczego nie ugra, ponownie wyjechał z kraju na szwedzkie Pomorze. Tam nawiązał kontakty ze szwedzkimi dygnitarzami i w maju 1652 r. był już w Sztokholmie u królowej Krystyny. Ale nim wrócimy do Radziejowskiego i jego małżonki, należy powiedzieć również o sytuacji, która miała wówczas miejsce w Rzeczpospolitej, a która zadecydowała o Jej przyszłych losach, a mianowicie o Sejmie zwołanym na 26 stycznia 1652 r. podczas którego po raz pierwszy w historii zastosowano zasadę liberum veto (veto stosowano już wcześniej na kilku sejmach, chociażby w Sejmie roku 1637, ale wówczas albo udało się przekonać danego posła do wycofania veta, albo też po prostu je zbagatelizowano - bo były też i takie przypadki. Natomiast na sejmie roku 1652 sprawę potraktowano już całkiem poważnie i tak zaczęły się "Initium calamitatum Regni" - "Początek nieszczęść Królestwa").




Wydaje mi się że już kiedyś pisałem jak działało liberum veto, a jeśli nie, to powtórzę. Zasada ta działała tylko i wyłącznie na sejmach, nie dotyczyła sejmików i jeśli choć jeden poseł uznał, że procedowana ustawa godzi w "dobro Rzeczpospolitej" (rozumiane oczywiście pryncypialnie jako dobro szlachty, prywatnego człowieka albo mocodawców zewnętrznych), to wystarczyło że wyrzekł owe słowo "Veto" ("nie pozwalam") i od tej chwili dana ustawa przepadała, chyba że veto zostało wycofane. Nic więc dziwnego że specjalnych broszurach dla swoich posłów w Rzeczpospolitej, kancelarie innych państw radziły, aby zaraz po przeprowadzeniu veta, dany poseł opuścił pole sejmowe, gdyż w przeciwnym razie istniało spore niebezpieczeństwo że może wycofać swoje "nie pozwalam". Należy bowiem pamiętać, że w kolejnych dniach do owego posła ustawiały się kolejki tych, którzy starali się go przekonać do zmiany zdania. Próbowano różnymi sposobami, prośbą (nad losem biednej Ojczyzny), szantażem, groźbą, a nawet przekupstwem. Więc dziwnego że między obradami Sejmu dochodziło do częstych pojedynków na szable, które równie często kończyły się śmiercią. Dlatego też pozostawanie na polu sejmowym posła składającego veto, było niewskazane z różnych przyczyn dla tych, którym na rękę było ono w danej kwestii. Z czasem stało się to częścią systemu "Złotej wolności szlacheckiej" i wprost nie wyobrażano sobie Sejmu bez gromkiego "nie pozwalam". Zastanawiające jest jednak nie to, że liberum veto przyczyniło się do upadku państwa, ale to, że do niego bezpośrednio nie doprowadziło. Pamiętajmy bowiem że po raz ostatni weto użyte zostało na sejmie w 1762 r. Za panowania Augusta III Sasa (czyli elektora saskiego Fryderyka Augusta II). Przez 30 lat rządów tego króla zerwane zostały wszystkie sejmy, poza jednym (w tym koronacyjny 🤭). Ale już z chwilą wstąpienia na tron Stanisława Augusta Poniatowskiego w roku 1764, podczas jego trzydziestoletniego panowania, żaden Sejm nie został zerwany przez liberum veto. Jak to się stało i jak to możliwe? Dlaczego przy poprzednim królu zerwano prawie wszystkie sejmy, a przy tym żadnego, czyżby posłowie poszli po rozum do głowy?

Nie, aż tak dobrze to nie było, po prostu przed 1764 r. Rosja nie miała jeszcze pełnej kontroli nad Rzeczpospolitą i dlatego przekupywanie danych posłów było na rękę dworom mocarstw ościennych (Rosji, Prus, Austrii i Francji bo to były główne państwa, które żywo interesowały się wydarzeniami w Rzeczpospolitej), anarchizowaniu systemu politycznego polsko-litewskiego kolosa na glinianych nogach i niemożności przeprowadzenia w nim jakichkolwiek reform które wzmacniałyby państwo. Ale gdy od roku 1768 (de facto 1764) Rosja uczyniła z Rzeczpospolitej swoją kolonię (a zostało to prawnie przypieczętowane konstytucją z 1775 r.) dalsze istnienie liberum veto było nie tylko niepotrzebne, ale wręcz stawało się groźne. Przecież posługując się tym instrumentem politycznym, jakiś poseł patriota mógł po prostu powiedzieć "nie zgadzam się" na propozycje, które chciał (za zgodą i wolą imperatorowej Katarzyny) przeforsować w Rzeczpospolitej rosyjski ambasador i cały projekt poszedłby się turlać. Dlatego też przez trzydziestolecie rządu Stanisława Augusta Poniatowskiego nie użyto już więcej zasady liberum veto, a w jaki sposób zmuszono posłów do tego żeby byli pokorni i nie odzywali się? Pole sejmowe otaczało wojsko rosyjskie i to wystarczyło aby każdą rozgrzaną głowę ostudzić, gdyż w Rzeczpospolitej nie było wojska rodzimego autoramentu (co najwyżej stacjonowało jakieś 12 000 żołnierzy, co było kpiną, biorąc pod uwagę 100-tysięczną armię pruską, 150-tysięczną armię austriacką i prawie 200-tysięczną rosyjską), może poza prywatnymi pocztami magnackimi. Przykładem tego, co czeka niepokornych, były wydarzenia mające miejsce na Sejmie delegacyjnym w roku 1767, gdy na polecenie rosyjskiego ambasadora w Rzeczpospolitej Nikołaja Repnina, wojsko rosyjskie dokonało aresztowania i porwania przywódców opozycji (14 października), a byli to biskup krakowski Kajetan Sołtyk, biskup kijowski Józef Andrzej Załuski i hetman polny koronny Wacław Rzewuski wraz z synem Sewerynem. Wszystkich wywieziono do Kaługi, co oznacza że byli to pierwsi Sybiracy w polskich dziejach. Tak więc odtąd inni - kierując się tymi doświadczeniami - pokornie głosowali tak jak kazała Moskwa. 




Zaczęliśmy się wyzwalać z tego gówna dopiero od roku 1788, gdy Rosja najpierw toczyła wojnę z Osmańską Turcją, a potem ze Szwecją. Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja 1791 r. (pierwszej nowożytnej konstytucji europejskiej i drugiej na świecie po amerykańskiej) Rzeczpospolita stała się na powrót niepodległym państwem, z konstytucyjnie gwarantowaną silną armią i nowym systemem politycznym. Było oczywiste że Rosja i Prusy nie mogą na to pozwolić. Wojna roku 1792 została przegrana głównie przez zdradę króla, a potem był drugi rozbiór i Powstanie Kościuszkowskie 1794 r. które przy wsparciu Rosji i Prus zostało przegrane (i nawet Tadeusz Kościuszko, bohater Wojny o Niepodległość USA nic tutaj nie wskórał, bo i wskórać nie mógł). Ostatni, trzeci rozbiór w roku 1795 położył kres istnieniu tamtego państwa, tamtej Rzeczpospolitej Wielu Narodów. A zdrajcy, czyli ci, którzy dążyli do likwidacji systemu ustanowionego przez Konstytucję 3 Maja w imię ocalenia "Złotej Wolności", czyli targowiczanie, choć realnie nie chcieli rozbiorów, ani upadku państwa polskiego, to uruchomili siły które do tych rozbiorów doprowadziły. I potem stali się pokornymi poddanymi imperatorowej (gdy Szczęsny Potocki przybył na dwór carycy Katarzyny do Petersburga, prosząc o łaskę dla Polski, "mojej ojczyzny" - jak twierdził, ona mu przerwała, mówiąc: "Pańską ojczyzną jest odtąd Rosja, i nie ma już innej". Szybko to zaakceptował i stał się wiernym poddanym imperatorowej. Ale już drugie pokolenie tych zdrajców (a szczególnie trzecie) przelewało swoją krew, czy to pod Cesarzem Napoleonem, czy później w Powstaniach, walcząc o odrodzenie Rzeczpospolitej "Ojczyzny Naszej". Dlaczego to robili? Czy nie mogli wiernie służyć Rosji, Prusom i Austrii tak jak targowiczanie? Co ich pchało do walki, która mogła zakończyć się śmiercią, w imię ojczyzny, która już nie istniała? Otóż powiem wam co to było. Ci ludzie szybko przekonali się, że żyjąc pod obcą władzą stali się ludźmi drugiej, a często trzeciej kategorii i to było przekonanie dojmujące, niezwykle silne. Po utracie własnego państwa przestali być jego gospodarzami, przestali mieć udziały we wspólnej spółce, która nagle (przy poparciu ich ojców) została rozwiązana (bo tak należałoby potraktować Ojczyznę, jako wspólną własność nas wszystkich, w której mamy swoje udziały, a bez której stajemy się żebrakami, proszącymi o wsparcie). Oni to zrozumieli dopiero wtedy, gdy już było za późno, dlatego przelewali swoją krew najpierw u boku młodego Korsykanina jeszcze w Italii od 1796 r., a potem byli z Nim aż do końca do 1815 r. To On pobił wszystkich naszych zaborców Austriaków, Prusaków i Rosjan. W podzielonej na trzy części Polsce (która pomimo utraty ciała, nie utraciła ducha), kult Napoleona przez cały XIX wiek był bardzo silny. Aż wreszcie od roku 1914 Leguny Piłsudskiego (jak również inni żołnierze polscy, walczący zarówno we Francji, jak i w Rosji), zaczęli budzić Polskę do życia. I obudzili, stworzyli silną, niepodległą Ojczyznę, która miała ambicję aby stać się europejskim mocarstwem, jednak była zbyt młoda żeby to osiągnąć i kolejni bandyci, tym razem Hitler i Stalin odebrali nam tamten kraj i tamten świat.







PS: Powinniśmy pamiętać o tym, jak skończyli nasi przodkowie, którzy ponownie musieli walczyć, przelewać krew i umierać aby odzyskać to, co ich przodkowie stracili przez swoją tak naprawdę głupotę. Pamiętajmy o tym, bo mając obecnie władze które realnie nie są władzami polskimi i nie realizują polskiego interesu narodowego, musimy odzyskać Polskę. Całe szczęście że nie musimy o Nią walczyć zbrojnie, że nie musimy przelewać za Nią krwi, bo możemy to załatwić w inny sposób, za pomocą kartki wyborczej. Teraz jednym z kluczowych spraw jest niedopuszczenie do przyjęcia paktu migracyjnego i jego realizacji, wypowiedzenie zielonego ładu i wszystkich ets-ów które niszczą nasz potencjał i blokują nasz rozwój gospodarczy. 




PS2: A tak przy okazji doskonałą robotę wykonuje obecnie Robert Bąkiewicz na naszej granicy zachodniej, który dziś blokował most w Zgorzelcu, bo Niemcy już się tak rozbestwili, że przywożą nam migrantów, wysadzają ich po naszej stronie i odjeżdżają. Dlatego musimy wymienić Tuka na polskiego premiera i jeśli raz jeszcze byłaby taka sytuacja (a wiadomo że będą się one powtarzać) to należy postawić tam nie tylko policję, ale również wojsko z wycelowanymi karabinami i jeśli nie odjadą na wystosowane żądanie, to kierować ogień na koła auta, a następnie aresztować ich, za nielegalne przekroczenie granicy Rzeczpospolitej z bronią. Skończyło się pobłażanie, zaczyna się walka i coś czuję że przyjdzie nam jeszcze zbrojnie się zmierzyć z naszym zachodnim sąsiadem (obym się mylił, ale bebech mi tak podpowiada, a jak mawiał Skipper: "zawsze ufaj swojemu bebechowi" 😉). I tym zabawnym akcentem życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga dobrej nocy.



"JAK BĘDZIE TRZEBA, TO ZABLOKUJEMY CAŁĄ NIEMIECKĄ GRANICĘ" - ROBERT BĄKIEWICZ 












CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz