Łączna liczba wyświetleń

sobota, 1 czerwca 2019

AMERICAN STORY - Cz. III

DZIEJE

STANÓW ZJEDNOCZONYCH AMERYKI

OPOWIEDZIANE PRZEZ PRYZMAT 

KOLEJNYCH POKOLEŃ AMERYKANÓW





POKOLENIE I

WŁÓCZĘDZY I PIRACI

Cz. III


 PIERWSZE PRÓBY 
ANGIELSKIEJ KOLONIZACJI AMERYKI
Cz. II





"JAKIM SPOSOBEM ZIEMIA SUCHA WRAZ Z WODĄ JEDNĄ KULĘ TWORZY? POKARZE SIĘ TO WYRAŹNIEJ, JEŻELI DO TEGO PRZYŁĄCZYMY WYSPY ZA NASZYCH CZASÓW POD HISZPAŃSKIMI I PORTUGALSKIMI MONARCHIAMI ODKRYTE, A NADE WSZYSTKO AMERYKĘ (...) A DLA NIEZBADANEJ DOTYCHCZAS JEJ ROZLEGŁOŚCI ZA NOWY ŚWIAT UWAŻANĄ"

MIKOŁAJ KOPERNIK
"O OBROTACH SFER NIEBIESKICH"
(1543 r.)


 "Angielscy żeglarze są najlepsi na świecie" - te słowa zapisał w swej "Rozprawie" z 1576 r. Humprey Gilbert, posiadacz pierwszego w dziejach angielskiego patentu (nadanego mu przez królową Elżbietę I - 11 czerwca 1578 r.), czyniącą go de facto "władcą Ameryki" (czyli tych ziem, które zajmie w imieniu korony angielskiej). Swoją drogą należy pamiętać że Anglia dopiero stawiała swe pierwsze kroki w żegludze dalekomorskiej, gdyż w średniowieczu była po prostu... krajem lądowym. Brzmi to dość dziwnie, biorąc pod uwagę jej wyspiarskie położenie, ale tak właśnie było. Potęga brytyjskiej floty i mit jej niezwyciężoności (spod Abukiru i Trafalgaru, z wypraw dalekomorskich Cooka, Nelsona i Rodneya) w tym czasie, gdy Humprey Gilbert (zaopatrzony w królewski patent, na czele czterech okrętów wypływał z Plymouth ku nieznanym wodom Nowego Świata) jeszcze nie istniał. Na morzach i oceanach zaś królowała flota Hiszpanii. Wyładowane złotem galeony z podbitych ziem dzisiejszego Meksyku, Kolumbii, Wenezueli i Peru, zdążały najpierw na Hispaniolę (jak wówczas nazywano Haiti), a potem do kraju - do Hiszpanii. Teraz Gilbert pełen nadziei na założenie angielskich kolonii w Nowym Świecie, opuszczał port w Plymouth w ten wietrzny poranek 11 czerwca 1583 r. (w piątą rocznicę otrzymania królewskiego patentu, bowiem aż pięć lat zajęło mu kompletowanie złogi i przygotowanie okrętów). Los był jednak dla niego okrutny. Oto bowiem gdy eskadra statków pod jego dowództwem dotarła do Nowej Fundlandii, próbując założyć na brzegu jakąś osadę, akcja ta zakończyła się fiaskiem. Co prawda zbudowano prowizoryczną bazę nieopodal dzisiejszego Saint John's w Nowej Fundlandii, ale osadnicy zaczęli zapadać tam na zdrowiu. Część z nich z tego powodu umarła, część potopiła się po pijanemu (prawie 100 ludzi - podczas pijackiej balangi na statku, wpadli na skały i potopili się), część zbiegła na lad rabować rybaków i potem ukrywała się po lasach. Ostatecznie z 260 ludzi załogi na samym początku wyprawy, pozostało zaledwie 100. Trzeba było porzucić dwa z czterech okrętów i z pozostałą dwójką ("Wiewiórka" i "Złota Łania") wracać, niczego nie osiągnąwszy do kraju. 

W drodze powrotnej trafili jednak na gwałtowną burzę, silny wiatr i wzburzone fale, które rozdzielały od siebie oba okręty. Żeglarze robili co mogli aby utrzymać sterowność statków, lecz kapitan - ów Humprey Gilbert zdawał się tym nie przejmować. Siedział na mostku zaczytany pewną książką (była to "Utopia" Tomasza Morusa). Choć deszcz padał niemiłosiernie, on wciąż nie odrywał od niej wzroku. Aż wreszcie (okrętem flagowym była "Wiewiórka") gdy oba statki ponownie się do siebie zbliżyły, zerknął na "Złotą Łanię" i machając w ich kierunku rękoma, rzekł: "Przyjaciele, morzem jest równie blisko do nieba jak lądem!". Były to jedne z ostatnich jego słów, jako że w chwilę potem wypadł za burtę i... utopił się w morzu. Mimo to marynarze zapamiętali te jego słowa i powtarzali je potem, po dotarciu do Anglii, opowiadając o swych przygodach z podróży po tawernach i szynkach. Humprey Gilbert utopił się na Atlantyku w pobliżu Azorów, dnia 9 listopada 1583 r. Był on jednym z głównych angielskich zwolenników kolonizacji Nowego Świata i marzyło mu się założenie stałych kolonii zarówno w Nowej Fundlandii, jak i na Florydzie a także po drugiej stronie oceanu - w dzisiejszej Kalifornii. Nie dane mu było jednak tego dokonać. Pozostało po nim tylko to przesłanie: "Morzem jest równie blisko do nieba jak lądem", oraz ostatnie zdanie jego "Rozprawy", która definiowała Anglików jako naród pionierów i patriotów oddanych swemu krajowi (jakaż różnica w porównaniu ze współczesnymi Brytyjczykami, prawda?): "Nie jest godzien żywota, kto w bojaźni, w obliczu śmierci, porzuca honor i służbę swego kraju". Tak więc do Anglii ostatecznie powróciło niecałe 100 marynarzy. Zresztą, biorąc pod uwagę warunki panujące na XVI-wiecznych okrętach, trudno nie zrozumieć iż żeglarze bardzo rzadko z własnej woli godzili się na długie, dalekomorskie podróże. Gilbert przez pięć lat kompletował załogę, gdyż doprawdy było to jedno z najtrudniejszych zadań dla kapitana i powołanych przez niego do tego zadania ludzi. Trzeba było bowiem obejść wszystkie szynki, wszystkie gospody, zaproponować zaliczkę która miała być gwarantem zaokrętowania. A i tak często zdarzało się tak, jak pisał Richard Hawkins w 1593 r.: "Byli tacy, co przyjęli zaliczkę i uciekli". Wielkim problemem stali się też symulanci (którzy udawali chorych, gdy przychodził dzień wyprawy), a także pijacy, których trzeba było nieprzytomnych wnosić na okręt. Wielu się też zadłużało - trzeba więc było ich jeszcze wykupić. 

Marynarze nie garnęli się (poza nielicznymi miłośnikami przygód) do wypraw dalekomorskich, jako że na okręcie praktycznie... przestawali być ludźmi a stawali się wręcz własnością kapitana statku. Musieli znosić podłe jedzenie, stęchłe piwo, brak ognia oraz oczywiście przerywany sen i ciągłą czujność. Kary bowiem za np. zaśnięcie na wachcie były niezwykle okrutne. Taki delikwent był z reguły wystawiany w koszu na wystającej z dzioba belce. Do kosza wkładano mu chleb i wodę oraz dawano ostry nóż. Miał odtąd dwie możliwości, albo przeciąć linę, łączącą kosz z okrętem i tym samym utopić się w morzu, albo... umrzeć z głodu. Była to niezwykle sroga kara, dlatego też wielu po stokroć wolało chłostę lub nawet... przeciąganie pod kilem (czyniono to - z jednego boku okrętu na drugi pod wodą - opieszale lub niedbale, taki nieszczęśnik też nie miał większych szans i topił się). Nic dziwnego że na okrętach co jakiś czas dochodziło do buntów załogi przeciwko wszechwładzy kapitanów. Człowiek na morzu niewiele wówczas znaczył o czym świadczy skarga zbuntowanej załogi "Złotego Lwa" z 1587 r., w której zapisane jest: "Prosimy, żeby traktować nas jak ludzi i nie dać nam zginąć z braku pożywienia (...) Zaciągnięto nas do służby Królowej, abyśmy od niej dostawali żołd, a nie żeby nas tak traktowano. Czynicie z nas nie ludzi, ale bestie". Poza tym jedną z kar (za uderzenie kapitana) było także obcięcie lub przybicie dłoni gwoździem do masztu. Co się zaś tyczy środków bezpieczeństwa pożarowego to stosowano doprawdy ciekawą metodę. A mianowicie marynarze oddawali mocz do dwóch beczek, które stale przeznaczone były do gaszenia ewentualnego pożaru na okręcie. Od 1596 r. na angielskich okrętach wprowadzono też czyszczenie pokładu, aby zapobiec ewentualnym chorobom.




Nim dojdzie do kolejnych prób skolonizowania atlantyckiego wybrzeża dzisiejszych Stanów Zjednoczonych Ameryki, w listopadzie 1577 r. wyruszyła pierwsza w historii angielska wyprawa na dzisiejsze Zachodnie Wybrzeże, czyli na Ocean Spokojny. Wyprawa ta od samego początku była trzymana w ścisłej tajemnicy, gdyż obawiano się że Hiszpanie spróbują nie dopuścić by wyprawa  szczęśliwie dotarła na miejsce. Kontrolowali bowiem ogromne tereny począwszy od wysp Patagonii poprzez Andy w Ameryce Południowej, Panamę, dawne ziemie Zapoteków, Misteków i Azteków z portami takimi jak Acapulco, Las Blas czy Culiacan w kraju Zakateków. Wyprawy Franciszka Coronado (1540-1542) czy Bernala Diaza del Castillo (1540 r.) dotarły do dzisiejszego Kansas (który wówczas zasiedlały plemiona Kiwów, Kansa i Paunisów z Wielkich Prerii) oraz Półwyspu Kalifornijskiego (Koczymisi). Hiszpanie nie przekroczyli jednak ze swymi wyprawami gór Sierra Nevada, co dawało Anglikom okazję, aby jako pierwsi zjawić się na ziemiach dzisiejszej Kalifornii - zasiedlonej przez lud Miwoków. Królowa Elżbieta I wysłała nawet dla niepoznaki serdeczny list do króla Hiszpanii - Filipa II Habsburga, informujący go, iż bardzo pragnęłaby zgody pomiędzy królestwami Anglii i Hiszpanii i że jest ona możliwa, jednak szkodzą jej "ludzie zawistni", którzy: "pragną zniszczyć naszą przyjaźń". Elżbieta obawiała się bowiem potęgi hiszpańskiej, siły jej piechoty (uważanej za najlepszą w Europie) i siły jej floty wojennej. Po bitwie pod Lepanto (październik 1571 r.), w czasie której flota chrześcijańska (w tym w dużej większości okręty wystawione przez Hiszpanię), całkowicie rozbiła flotę muzułmańską Imperium Osmańskiego (co jednak nie przeszkodziło Osmanom w zajęciu Cypru 1571-1573. Potem sułtan Selim II śmiał się że tą bitwą chrześcijanie jedynie ścięli mu brodę, zaś on odciął im ramię. Broda szybko odrośnie - w znaczeniu zawsze można wystawić kolejne okręty, a odcięte ramię - nie), co budziło w Anglii duże obawy przed ewentualną próbą hiszpańskiej agresji na Wyspę. Mimo to Hiszpania była kolosem na glinianych nogach i rok, w którym angielska wyprawa pod wodzą Francisa Drake'a, opuszczała Plymouth (listopad 1577 r.) kierując się w stronę Oceanu Spokojnego, był rokiem w którym Hiszpania zdążyła już dwukrotnie ogłosić bankructwo kraju (po raz pierwszy w 1557 r. po raz drugi  - i nie ostatni - w 1576 r.). 

Tajemnica wyprawy Drake'a była tak wielka, że nie wiedzieli o niej nawet jego oficerowie i marynarze. Powiedziano im bowiem że wyprawa zmierza do Aleksandrii. Nic więc dziwnego, że gdy już w trakcie podróży poinformowano załogę o prawdziwym celu, jaki było dotarcie drogą morską na drugi koniec Ameryki, na pokładzie czterech okrętów Drake'a (z których składała się jego eskadra z czego tylko dwa były okrętami w pełnym tego słowa znaczeniu - "Pelican" i "Elisabeth", dwa pozostałe - "Marigold" i "Swan" przypominały raczej jachty), wybuchł bunt załogi. Ludzie nie godzili się na znacznie dłuższą podróż, wymagającą jeszcze więcej poświęceń. Drake spacyfikował bunt, wieszając jego przywódcę - Thomasa Doughty (swego przyjaciela, z którym jeszcze dzień przed egzekucją wspólnie spożywał obiad i z którym wspólnie przyjął Komunię Świętą). Wyprawa jednak obfitowała w kolejne przygody. Zatonął np. podczas burzy "Marigold". Potem "Elizabeth" zawrócił do kraju, a ostatecznie kolejna burza oddzieliła od siebie dwa pozostałe statki i tak Drake na okręcie flagowym ("Pelican") płynął już samotnie. Kończyły się jednak zapasy jedzenia i wody, należało więc zatrzymać się w jakimś porcie. Ale w którym, tym bardziej że wszystkie porty na Oceanie Spokojnym należały do Hiszpanów. A z Hiszpanami miał Francis Drake bardzo, ale to bardzo niemiłe spotkania. Niecałą dekadę wcześniej, gdy jeszcze handlował z nimi na karaibskich wodach "hebanowym złotem" (czyli czarnymi niewolnikami, których pozyskiwał lub porywał z Afryki i sprzedawał z zyskiem na wielkie plantacje do Ameryki Środkowej i Południowej. Popyt na czarnoskórych niewolników był bardzo duży, jako że uznano Indian za nie nadających się do ciężkiej i wyczerpującej pracy na plantacjach trzciny cukrowej czy w młynach i szybko podczas takich prac tracących życie. Sprowadzano więc sobie "hebanowe złoto" z Afryki, a szczególnie kobiety, jako że - głównie do połowy wieku XVI - wśród hiszpańskich i portugalskich kolonistów Ameryki Południowej, była wyraźna nadreprezentacja mężczyzn. Kobiety które przyjeżdżały tutaj z Europy były nieliczne - poza tym istnieją zapisy że ponoć traciły tam płodność i trzeba było albo deflorować Indianki, albo... sprowadzać sobie murzyńskie niewolnice z Afryki. Skutkowało to znów dużą liczbą Mulatów lub Metysów). Drake zajmował się handlem czarnymi niewolnikami od ok. 1563 r. (czyli od wieku 23 lat).




Jednak pewne wydarzenie z 1568 r. całkowicie zmieniło jego stosunek do Hiszpanów (którym wcześniej dostarczał niewolników) i uczyniło z niego śmiertelnego wroga Hiszpanii i katolików. Otóż jako dowódca okrętu "Judith" był dostawcą "żywego towaru" i płynął pod rozkazami kapitana Johna Hawkinsa (wcześniej kapitana Lovella). Jeden z okrętów Hawkinsa ("Jesus") uległ uszkodzeniu podczas burzy i musiał zakotwiczyć w hiszpańskim pocie w Meksyku o nazwie San Juan de Ulloa. Hawkins, Lovell, Drake i inni Anglicy byli tolerowani przez Hiszpanów, gdyż wymiana handlowa służyła i jednym i drugim. Co prawda król Hiszpanii kategorycznie zakazywał handlu z Anglią, ale na Karaibach i w Meksyku zakaz ten był notorycznie łamany, gdyż niewolnicy byli tam potrzebni do ciężkich prac fizycznych. Tak więc eskadra Hawkinsa wpłynęła do portu San Juan de Ulloa i lokalne władze zezwoliły Anglikom na naprawę uszkodzonego okrętu. Pech jednak chciał, że do San Juan wpłynął z wizytą hiszpański wicekról. Przybyli Hiszpanie, dowiedziawszy się że w porcie cumują okręty angielskie, wtargnęli na nie zbrojnie i większość z nich opanowali. Uciekły tylko dwa statki - "Minion" pod wodzą Hawkinsa i właśnie "Judith" którego kapitanem był Drake (notabene, to właśnie ci dwaj ludzie dwadzieścia lat później będą głównymi autorami angielskiego zwycięstwa nad niezwyciężoną hiszpańską Armadą, atakującą Anglię). Ci zaś z Anglików, którzy dostali się do niewoli, skończyli tragicznie. Poddano ich bowiem okrutnym torturom a następnie zesłano na galery. Część z nich spalono na stosie jako heretyków. Należał do nich kuzyn Drake'a - Robert Barret. Od tej chwili Francis Drake stał się śmiertelnym wrogiem Hiszpanii i katolicyzmu. Teraz zaś, wiedząc że musi gdzieś zakotwiczyć i że jedyne porty należą do Hiszpanów, postanowił uczynić to w sposób iście przebiegły. Oto bowiem nocą przycumował łódką do brzegu w pobliżu siedemnastu okrętów hiszpańskich, a sam (z kilku towarzyszami) zszedł na ląd i zakupił potrzebne towary, po czym spokojnie wrócił na statek i odpłynął (potem powtarzał ten manewr jeszcze parę razy). Poza tym rabowano napotkane kupieckie hiszpańskie statki. W rejonie Panamy zdobył najcenniejszy skarb, obładowany złotem i srebrem hiszpański galeon o nazwie "Plujący ogniem" ("Cacafuego"). Potem Drake napisał w dzienniku że statek ten powinien nosić nazwę: "Plujący srebrem", gdyż zdobycie tego jednego hiszpańskiego okrętu, w zasadzie zwracało cały koszt, poniesiony przez królową Elżbietę I na tę oceaniczną wyprawę. Być może to właśnie wówczas Drake zmienił nazwę swojego statku z "Pelicana" na "Złotą Łanię" ("Golden Hind").

W 1579 r. Drake dotarł do wybrzeży Kalifornii (nieopodal dzisiejszego San Francisco), gdzie powitał go lud Miwoków. Ci Indianie byli bardzo przyjaźni i chętni do wymiany handlowej, a Drake spędził u nich aż pięć tygodni. Odjeżdżając umieścił na jednej ze skał mosiężną plakietkę i 6-pensową monetę z herbem królowej Elżbiety I, mówiąc że bierze ten kraj we władanie Korony angielskiej i dodając że jeszcze tu wróci. Indianie Miwok, przypatrywali się tej scenie z zaciekawieniem i rozbawieniem, nie zdając sobie sprawy że oto właśnie Drake uczynił ich (przynajmniej w teorii, gdyż realnie Anglicy powrócą tam dopiero w dwieście lat później, w czasach Cooka) poddanymi Jej Królewskiej Mości - królowej Anglii. Następnie "Złota Łania" odpłynęła w drogę powrotną do Anglii (przez Pacyfik, Ocean Indyjski i Atlantyk), gdzie dotarła w listopadzie 1580 r. Tym samym Drake był drugim po Magellanie żeglarzem, który opłynął dokoła cały świat. Przybycie do Plymouth związane było również z zabawnym wydarzeniem. Oto bowiem, gdy na dwór królewski dotarła wiadomość o sukcesie wyprawy Drake'a i o tym że pod pokładem znajdują się ogromne ilości złota, srebra, drogich kamieni oraz biżuterii, Elżbieta postanowiła osobiście odwiedzić kapitana na jego statku. Niestety, w tamtych czasach wizyta kobiety na okręcie była praktycznie niemożliwa, gdyż istniało przekonanie że... przynosi pecha (jak czarny kot który przebiegnie drogę 😊). Na okręt mogła być zabrana tylko prostytutka, i to przed wypłynięciem okrętu w morze. Dlatego też gdy z oddali jeden z marynarzy ujrzał zbliżającą się do "Złotej Łani" kobietę, wziął ją za prostytutkę i krzyknął w stronę towarzyszy: "Hej! Jakaś kurwa tu idzie!" (😂). Jakież musiało być zdziwienie załogi, gdy okazało się że to królowa we własnej osobie, przyszła podziękować załodze i pasować Francisa Drake'a na rycerza. Od tej pory mógł on dumą nosić szlachecki tytuł.




Głównymi żeglarzami Korony angielskiej w owym czasie byli właśnie Gilbert, Hawkins, Drake i Frobisher (który podjął się odkrycia północno-zachodniego przejścia na Pacyfik), do nich dołączali potem kolejni angielscy podróżnicy i odkrywcy (choć Francuzi i Niemcy często pisywali że tak naprawdę to Anglicy nigdy i niczego nie odkryli i zawsze pozostawali tylko korsarzami, czyli drobnymi rabusiami. Np. niejaki Anton Ziska pisał w 1940 r. w swej "Englands Bündnisse" ("Sojuszach Anglii"): "Z całego swego wielkiego państwa Anglicy nie odkryli właściwie niczego. Portugalczycy zamknęli przed nimi Afrykę, Indie Wschodnie, Chiny,  Hiszpania - resztę (...) Anglia nie może się wykazać niczym, jak tylko piratami i rabusiami morskimi (...) angielska żegluga była wówczas tak nic nieznacząca, że Hiszpania nie zadała sobie nawet trudu, aby wydać wyspie wojnę (...) Dopiero wówczas, gdy Anglia otwarcie podjęła wrogie kroki, gdy zaczęła popierać walczących przeciw Madrytowi powstańców niderlandzkich i gdy Drake podjął swój atak na Kadyks (1587 r.), w czasie którego zatopił 18, a pojmał 6 okrętów - Filip II postanowił wysłać Armadę". Tak pisali Niemcy w czasie II Wojny Światowej, a jak rzeczywiście było? Anglia bez wątpienia weszła do kolonialnego wyścigu stosunkowo najpóźniej, ale mimo wszystko zdołała jeszcze odkryć i skolonizować nowe ziemie kontynentu amerykańskiego i (przy ogromnym wsparciu późniejszych kolonistów z katolickich krajów - takich jak Polacy, Irlandczycy czy Włosi - zbudowała swoją dzisiejsza potęgę ekonomiczną, która przez współczesne pokolenie wychowane już na marksistowskich uniwersytetach i nie znające etosu pracy na której zbudowano potęgę Ameryki - wkrótce zmieni się w kraj biedy i przemocy, co w konsekwencji spowoduje jej rozpad. Co prawda Donald Trump próbuje dziś odbudować ten zapomniany etos dawnej Ameryki - ale czy mu się to uda?). Przejdźmy zatem teraz do pierwszych angielskich prób założenia stałej bazy na atlantyckim wybrzeżu przyszłych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.     


OTO PRAWDZIWA AMERYKA W OSOBACH:

WALT KOWALSKI Z "GRAN TORINO"



NOTABENE TAK NA MARGNIECIE, W KRAJACH AMERYKI POŁUDNIOWEJ PRAWDZIWI MACHO NIGDY NIE DADZĄ OBCINAĆ SOBIE WŁOSÓW INNEMU MĘŻCZYŹNIE. MUSI TO BYĆ ALBO KOBIETA, ALBO - STARUSZEK. WŁOSY TO SPECYFICZNA SPRAWA W KULTURZE MACHO (CHOĆ Z REGUŁY WSZYSCY STRZYGĄ SIĘ TAK SAMO - BARDZO KRÓTKO) I WŁOSÓW MĘŻCZYZNY NIE POWINIEN DOTYKAĆ INNY MĘŻCZYZNA. TAK PO PROSTU JEST


ppłk. HAROLD MOORE Z "WE WERE SOLDIERS"





PRACA I WALKA

(ROZUMIANA ZARÓWNO DOSŁOWNIE JAK I W PRZENOŚNI - JAKO CODZIENNA PRACA NAD SOBĄ I WALKA Z WŁASNYMI OGRANICZENIAMI, BOWIEM CAŁE ŻYCIE WALCZYMY, AŻ DO CZASU GDY PRZESTANIEMY WRESZCIE ODGRYWAĆ NASZE ROLE NA TYM ŚWIECIE)



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz