RELACJE RODZIMYCH SPOŁECZEŃSTW
DO OBCEJ ELITY RZĄDZĄCEJ
Już od jakiegoś czasu planowałem podjąć się tego tematu, choć zawsze znajdowałem pretekst by go jednak odłożyć na późniejszy czas. Temat według mnie jest jednak o tyle ciekawy, że odnosi się do relacji rodzimych, lokalnych społeczeństw z (często narzuconą siłą militarną) zupełnie obcą elitą polityczną. Ciekawią mnie pewne procesy wzajemnego oddziaływania na siebie obu tych, wykluczających się środowisk, ich relacji, przekonań i wzajemnych o sobie opinii. Takie kompradorskie elity polityczne (choć nie tylko polityczne, również gospodarcze lub wojskowe), występowały przecież w wielu miejscach na świecie i często jedynym wspólnym elementem, łączącym ich z tzw.: "tubylcami" czyli lokalnymi społecznościami - było pochodzenie (choć nie zawsze i równie sporo jest przypadków gdy elity rządzące nie posiadały nawet tego spajającego je ze społeczeństwem atrybutu), ale już poglądy, cele, wyznawane wartości, wszystko to było zupełnie obce i nie mające wiele wspólnego lub nic wspólnego z celami i interesami lokalnych społeczeństw. Przykładów tego typu jest wiele i doprawdy można by je wymieniać bez końca. Weźmy choćby stosunek amerykańskich elit politycznych do państwa Izrael. Z czysto amerykańskiego interesu narodowego, bezkrytyczne wspieranie Izraela na forum międzynarodowym jest nie tylko nierozważne, ale wręcz w wielu kwestiach jawnie szkodzące amerykańskim interesom (Stany Zjednoczone mają często interesy sprzeczne z interesem Izraela - co jest oczywiste, jako że jedno państwo nigdy nie będzie miało w 100 % tożsamych interesów z innym państwem, chyba że jest przez nie okupowane lub sprowadzone do roli kolonii). A mimo to amerykańskie elity polityczne często zachowują się jak reprezentanci państwa Izraela, zdając sobie jednocześnie sprawę że tym samym szkodzą interesom Stanów Zjednoczonych Ameryki (co już kilkukrotnie pokazali).
Dlatego też relacje na styku elity-społeczeństwo są tak ciekawe, gdyż przyszłość jaka się otwiera przed światem, dla wielu dzisiejszych elit jest tożsama z tzw.: "korporacjonizmem", czyli rządami wielkich korporacji i mega fundacji, które będą posiadały eksterytorialne miejsca na terytoriach danych państw, gdzie wejście (np. policji ścigającej przestępców) będzie niemożliwe, bez uzyskania uprzedniej zgody władz korporacji. To korporacje zaczną kierować państwami, a nie jak dotąd stanowić element potęgi ekonomicznej danego kraju. A w takich korporacjach każdy zarząd i każdy prezes, może sobie wyznaczyć politykę taką, jaką chce, nawet jeśli jest ona niezgodna z polityką danego kraju na terenie którego owa korporacja przebywa, lub choćby z poglądami ludzi, którzy ze względu na swoją wiarę, nie będą mogli zgodzić się z tezami reprezentowanymi przez firmę, w której pracują. Wówczas będą do tego albo przymuszani siłą, albo zwalniani, a co za tym idzie, często pozbawiani nie tylko elementarnej możliwości utrzymania rodziny, ale wręcz przeżycia w coraz bardziej nastawionym na globalny konsumpcjonizm społeczeństwie, gdzie nową religią jest kupowanie i posiadanie rzeczy, które są nam zupełnie niepotrzebne, ale ponieważ ich brak powoduje wykluczenie z kręgu pewnej elity (są oczywiście różne poziomy hierarchii elit), to jest pewne że należy je mieć. A ponieważ należy je mieć, to trzeba je również mieć za co zakupić. Trzeba bowiem gdzieś mieszkać, więc koniecznym się staje... wziąć kredyt z banku, wnieść wkład własny i do końca życia spłacać kredyty tylko po to aby przed śmiercią móc (w najlepszym przypadku oczywiście) cieszyć się posiadaniem własnego mieszkaniami, w najgorszym zaś, utracić również i mieszkanie (odwrócona hipoteka) gdy nie będzie miało się z czego spłacać owych kredytów bo emerytura jest zbyt niska.
Co ciekawe na każdym kroku bombardują nas apele i slogany: "Kupuj więcej, kupuj więcej", "sprzedaj złoto", "sprzedaj ziemię", "nie starcza ci do końca miesiąca, przepisz na nas swój dom, a wtedy pomożemy ci spełnić twoje marzenia" - innymi słowy: wyzbądź się wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość - tylko pracuj i kupuj do końca swoich dni (najlepiej na kredyt). I rób to, co ci każą (elity, korporacje, etc. etc.), bo inaczej wylądujesz pod mostem i umrzesz z głodu. Bądź posłusznym niewolnikiem, wykonuj polecenia i trzymak gębę na kłódkę, a wtedy pozwolimy ci przetrwać w twoim pełnym złudzeń świecie. Sprzedaj więc mieszkanie, dom, wszelką ziemię, kosztowności (głównie złoto), bo to jest ci one potrzebne (jako niewolnikowi w korporacji), tylko ci przeszkadzają. Zauważmy, niegdyś podstawą potęgi ekonomicznej rodziny, było przekazywanie sobie z pokolenia na pokolenie kolejnych włości lub majątku. Dziś banki i wszelkiego typu specjaliści od public relations wmawiają nam że przekazanie kolejnemu pokoleniu wypracowanego przez siebie kapitału jest szkodliwe. Lepiej swoją własność przepisać bankowi w zamian za trochę pieniędzy doliczane do emerytury. Tym samym następne pokolenia, które normalnie posiadałyby własny dom (czy mieszkanie) przepisane przez dziadków lub rodziców (i tym samym miałyby już ułatwiony start finansowy), znów muszą zaczynać wszystko od początku i chcąc mieć własny dom, zmuszeni są wziąć kredyt i nałożyć na siebie chomąto niczym niewolnik na kilkadziesiąt często lat. W przypadku bowiem zapisu testamentowego w wyniku którego dany majątek przechodzi na własność spadkobiercy (następnego pokolenia), bank przy tym nic nie zarabia, nic nie zyskuje. Ale w sytuacji gdy młodzi ludzie, pozbawieni możliwości posiadania własnego domu (ponieważ niewiele osób może sobie pozwolić na kupno domu za własne pieniądze), będą musieli pójść do banku i wziąć kredyt, wówczas bank zyskuje podwójnie. Uzależnia od siebie osoby, które są zmuszone wpłacać mu kolejne raty za mieszkanie, a jednocześnie wpisując się na hipotekę, przejmuje dom w przypadku niespłacenia kredytu (to jest oczywiście wariant optymistyczny).
Wygrywa w każdej możliwej konfiguracji, dlatego też tak bardzo zwalczane jest dziś utrzymywanie więzi rodzinnych, kultywowanie stosunków między dziadkami, rodzicami i dziećmi, gdyż nie służy to przede wszystkim ani korporacjom, ani bankom. Przeszkadza ci twoja babcia? - oddaj ją do domu starców, po co bowiem brać sobie problem na głowę (szczególnie wtedy gdy zarówno mąż jak i żona pracują zawodowo). Ja rozumiem że opieka nad ludźmi starszymi nie należy do przyjemności, ale oddanie ich do domu starców to jest zarwanie ciągu pokoleniowego i jednocześnie scedowanie problemu na kogoś innego - nie mam czasu aby zajmować się matką lub ojcem, zapłacę więc niech inni się tym martwią, a ja będą miał święty spokój - tak ludzie myślą. Do tego dochodzą inne, równie negatywne społecznie tendencje jak choćby promocja feminizmu i wmawianie kobietom że jedyne czego pragną, to od światu do zmierzchu zapi...ć w korporacji na jakiegoś prezesa i cały zarząd, który ma z tego prawdziwe pieniądze, lub też przerzucać towary w supermarkecie na ladzie czy przy kasie. Kobiety (według feministek) o niczym innym nie marzą, tylko o takiej właśnie "karierze". To jest szczyt feministycznego zadowolenia - zmusić kobietę do pracy zawodowej, kosztem rodziny i dzieci. Bo przecież te kobiety, które wybierają rodzinę to są jakieś "kury domowe", jakieś XIX-wieczne niewolnice patriarchatu. Kto to słyszał aby teraz, w XXI wieku kobiety miały takie średniowieczne poglądy i wybierały męża i dzieci? Jej cel jest bowiem jasny i dawno wytyczony - miast żoną i matką, ma się stać niewolnicą pracownicą systemu XXI wieku - a jak wiadomo feministki zawsze myślą o kobietach, dlatego też traktują je jak małe, bezrozumne zwierzątka, które należy trzymać w klatce i nie wpuszczać bo zrobią sobie krzywdę (stąd ikona feminizmu "drugiej fali" Simone de Beauvoir stwierdziła kiedyś że kobietom nie wolno pozwolić na wybór między pracą a domem, bo jeśli taki wybór dostana, to wybiorą dom i dzieci, przeto należy ich zmuszać - siłą jeśli trzeba - do pracy. Taką opinię o kobietach - jako głupich idiotkach, nie potrafiących myśleć i samodzielnie wyciągać wniosków - miała autorka "Drugiej płci").
Otóż prawdziwe kobiety są silne i mądre i nie potrzebują ani feministek, ani ich zamordystycznych , totalitarnych metod. Same decydują o swoim życiu i potrafią się wspaniale odnaleźć w różnych zawodach, również (a może przede wszystkim) jako żony i matki. Kobiety bowiem nie pragną na siłę "robić kariery", bowiem owe kariery robi tak naprawdę zaledwie niewielki procent ludzkości (zarówno mężczyzn jak i kobiet, przy czym mężczyzn jest z reguły znacznie więcej), a większość ludzi po prostu idzie do pracy, dzięki której w codziennym trudzie musi utrzymać rodzinę. Sprzedawczyni na kasie w sklepie ona się nie "realizuje" w sposób feministyczny - ona po prostu pracuje na swoje utrzymanie i jeśli miałaby możliwość aby ktoś ją utrzymał (np. mąż), to jestem przekonany że ponad 90 % kobiet (jeśli nie więcej) wybrałoby dom i rodzinę, niż ciężką pracę ponad siły. Tak więc feministki jak zwykle dbają o kobiety - zmuszając je do ciężkiej pracy niczym woły zaprzęgowe. To tle słowem wstępu, nim jednak przejdę do tematu kilka słów komentarza do tego, co się ostatnio stało w kwestii zwolnienia przez IKEĘ jednego z pracowników, który śmiał w wewnętrznej sieci firmowej (intranecie), sprzeciwić się oficjalnie gloryfikowanej już polityce IKEA na temat promocji ruchów LBGT + (szczególnie ten plus mi się podoba).
Otóż napisał on tam że jako katolik nie może zgodzić się na promocję agresywnej ideologii homoseksualno-genderowej i przytoczył kilka słów z Pisma Świętego, potępiającego homoseksualizm jako niezgodny z bożymi przykazaniami, takie jak: "Biada temu, przez którego przechodzą zgorszenia, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich", oraz: "Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość". I za te słowa został zwolniony z pracy. Wyobrażacie sobie Kochani co by było, gdyby takie sieciówki jak IKEA otrzymały status podmiotów prawa międzynarodowego, a ich teren był eksterytorialny, taki jak posiadają choćby ambasady obcych państw? Przecież taka korporacja byłaby nie do ruszenia i mogłaby do woli promować wszelkie dewiacje, jakie tylko przyszłyby jej kierownictwu do głowy (łącznie z pedofilią, zoofilią czy nekrofilią). I nikt nie mógłby nic z tym zrobić, bo każda korporacja wyznaczałaby władne standardy i prowadziła własną politykę. Człowiek byłby jedynie niewielką, nic nieznaczącą sprężyną w tym potężnym korporacyjnym mechanizmie, którą jednak można by było skutecznie uciszyć lub zniszczyć jeśli zaszłaby ku temu potrzeba. Demokracja stałaby się fasadą, a korporacjonizm byłby oficjalnie panującą nie tylko ideologią polityczną, ale wręcz jedyną obowiązującą religią. Notabene ów zwolniony z IKEI mężczyzna, wytoczył firmie proces o dyskryminację ze względu na poglądu, wspiera go przy tym instytut Ordo Iuris a także (jak ponoć zapowiedział Zbigniew Ziobro) Ministerstwo Sprawiedliwości. Nie może być bowiem tak, że jakieś koncerny, firmy czy korporacje stosują własne prawo i nie przestrzegają prawa państwa, na którego terenie przebywają (IKEA to szwedzka firma której produkty mówiąc łagodnie - to zwykłe sklejki, które można by zamknąć jednym słowem - "badziewie". Ja od dawna nie kupuję już niczego z IKEI i zachęcam wszystkich, aby nic już tam nie kupować i czynić tak z każdą inną branżą usługową (w tym filmową), która w jakikolwiek sposób promuje i narzuca publicznie ideologię LGBT +, gender, feminizmu lub jakiejkolwiek innej patologii.
"TU JEST POLSKA - NIE BRUKSELA,
TU SIĘ ZBOCZEŃ NIE POPIERA".
IKEA go HOME).
TO TYLE JEŚLI CHODZI O MÓJ PRZYDŁUGI WSTĘP. PRZEJDŹMY ZATEM BEZPOŚREDNIO DO TEMATU SPOŁECZEŃSTW, KTÓRYMI ZARZĄDZAŁY OBCE ELITY POLITYCZNE NA PRZESTRZENI WIEKÓW
RZĄDY HYKSOSÓW NAD EGIPTEM
(ok. [1730] - ok. 1674 - ok. 1540)
Są najróżniejsze dziwy na tym świecie, dziwy o których nie mamy często pojęcia, a które niekiedy nadawałyby się na ekranizację dobrego filmu przygodowego, mającego jednak tę przewagę nad innymi tego typu produkcjami, że opartego bezpośrednio na faktach. Niewielu bowiem wie, iż ów Labirynt, który w mitologii starożytnych Greków uchodził za miejsce schronienia (lub uwięzienia) sławnego Minotaura - człowieka o głowie byka - istniał naprawdę (Labirynt a nie Minotaur). Miejscem jego położenia nie była jednak Grecja właściwa, czy też Kreta, a Egipt właśnie. To tam, w oazie Fajum ulokowany był sławny pałac faraonów o nazwie Hawara. To był kolos, największy pałac jaki kiedykolwiek wznieśli dla swych władców Egipcjanie, liczył ponad 3 000 pokoi, a jego korytarze budziły przerażenie nawet jeszcze w V wieku p.n.e. po prawie 13 stuleciach od ich wzniesienia. Wówczas pałac ten leżał już w ruinie, ale zwiedzający go Herodot nie mógł się nadziwić bogactwem korytarzy, które łączyły się w prawdziwy labirynt, gdzie rzeczywiście można było się zagubić. A któż wie, że w średniowieczu istniało także miasto, które całkowicie odizolowało się od świata zewnętrznego i żyło własnym życiem. Każdy ewentualny przybysz, który tam dotarł, nie mógł do końca życia opuścić tego miasta i musiał tam zamieszkać, bo inaczej zostałby skazany na śmierć. O tym też zapewne wie niewielu, a takie historie są niezwykle pasjonujące i pozwalają odkrywać nasze dzieje (dzieje ludzkości) na nowo, pokazują też jak dziwna i nieprzewidywalna jest ludzka natura, potrafiąca uzewnętrznić się zarówno w sposób niezwykle piękny i szlachetny, jak również nikczemny i okrutny.
Czy spowodowałbym wielkie zdziwienie, gdybym dodał że starożytni Egipcjanie (nie tylko zresztą oni, ale to na nich teraz zamierzam się skupić), byli narodem i mieli tego świadomość? W szkołach uczono nas bowiem, że świadomość narodowa ukształtowała się dopiero w XIX wieku, a wcześniej nie istniała i ludzie funkcjonowali na zupełnie innych zasadach. To oczywiście bzdura (jak większość XX wiecznych mitów), świadomość narodowa istniała od starożytności, od głębokiej starożytności, która ginie w mrokach niezapisanych dziejów! Co oczywiście nie wyklucza istnienia również i innych czynników, które w pewnych epokach mogły brać górę. Tak było chociażby w średniowieczu w kwestii przywiązania się rycerza (lennika) do jego pana feudalnego. Wówczas idea feudalna umożliwiała służbę wielu rycerzy dla jednego władcy, niekoniecznie wywodzącym się z danego kraju czy nawet z jednego kręgu kulturowego (mam tu na myśli kultury narodowe, a nie np. wiarę, która była ponad tym wszystkim i np. czarnoskóry muzułmanin, taki jak grany przez Morgana Freemana w filmie o Robin Hoodzie z 1991 r. - który jakimś cudem pojawiłby się w średniowiecznej Europie i nie został wcześniej nabity na kopie, nie mógłby służyć chrześcijańskiemu księciu, bo religia determinowała cały ówczesny światopogląd znacznie bardziej niż narodowość czy kultura). Ale czy to oznacza że świadomość narodowa nie istniała lub przestała istnieć. Wręcz przeciwnie, gdyby tak było rycerze średniowiecznej Europy nie walczyliby pod określonymi barwami, które były reprezentacją ich rodowych stron i herbów, oraz insygniów ich suwerenów.
Świadomość narodowa była więc obecna praktycznie od zawsze, choć oczywiście nie zawsze obejmowała wszystkie hierarchie społeczne. Na przykład chłopi często nie utożsamiali się z żadną narodowością i mawiali o sobie że są "tutejsi", czy też: "my jesteśmy chrześcijany", "katolicy" "unici". "prawosławni" etc. etc. Dziś także są ludzie, którzy nie utożsamiają się z żadną narodowością i którzy wręcz te narodowości pragną zniszczyć w jednym wspólnym kotle. Tacy ludzie to dziś: "marksiści" lub "lewacy". Ale czy ich istnienie oznacza że narody nagle przestały istnieć? Oczywiście że nie, tak samo jak w średniowieczu i czasach późniejszych (średniowiecze i tak było w miarę sprawiedliwym, spokojnym i w rozsądnym okresem, opartym w wieksozści na potędze prawa, a nie na sile miecza - wbrew temu co się dziś twierdzi. Prawdziwy hardkor z paleniem czarownic na stosach i krwawymi wojnami religijnymi, zaczął się dopiero wraz z nastaniem tzw.: "Oświecenia", czyli epoką "humanizmu" i "reformacji religijnej" Lutra, Zwingliego i Henryka VIII. Nawet Niemcy, których państwo powstało stosunkowo najpóźniej, bowiem dopiero w latach 60-tych XIX wieku, mieli świadomość wspólnoty narodowej (czy też językowej), a szczególnie umocniło się to w XVI wieku, gdy niemieckość zaczęła się kształtować w opozycji do katolicyzmu i papiestwa. Zatem mówienie o świadomości narodowej, jako wytworze wieku XIX jest wybitnie nieprawdziwe.
Starożytni Egipcjanie byli więc świadomi swego odrębnego, narodowego pochodzenia (oczywiście nie wszyscy, mówimy tutaj o elitach i arystokracji, choć zwykły chłop też potrafił rozróżnić przybyłego z Azji wyznawcę Baala czy Asura, od innego Egipcjanina, nawet jeśli czcił on możnego Amona-Re miast ludycznego Ozyrysa). Za rządów XII Dynastii (czyli okresu zjednoczenia i niezwykłej stabilności czasów Średniego Państwa), około roku 1950 p.n.e. powstał poemat, który można śmiało nazwać "egipskim eposem narodowym", pt.: "Przygody Sinuheta". Jest to ciekawa opowieść, która dobitnie ukazuje jak Egipcjanie postrzegali świat i jak siebie samych ukazywali w tym świecie. Jest to bowiem poemat w którym widzimy, jak bardzo Egipcjanie utożsamiali się ze swoim narodem, kulturą, tradycją a nawet modą. Pokrótce przybliżę tę opowieść, bowiem pozwoli nam ona zobrazować atmosferę, jaka zapanuje w Egipcie pod rządami obcych etnicznie i kulturowo azjatyckich najeźdźców - zwanych Hyksosami. "Przygody Sinuheta" powstały na ponad dwieście lat przed pojawieniem się w Egipcie pierwszych Hyksosów, i na prawie trzysta lat przed zdobyciem przez nich władzy i utworzeniem pierwszej dynastii. Dzieło to opowiada o niejakim Sinuhecie, który należy do orszaku dworu królewskiego - jest królewskim pisarzem, a faraon obdarza go łaską i przywilejami. Ten wplątuje się jednak przez przypadek w intrygę harmową, mającą na celu obalenie władcy i zastąpienie go którymś z synów nałożnicy. W obawie o własne życie musi uciekać z kraju (notabene opowieść ta dotyczy początków XII Dynastii i jej założyciela - Amenemhata I, który ok. 1960 r. p.n.e. po trzydziestu latach panowania, został zamordowany w wyniku zamachu haremowego. Wówczas jego syn i następca - Senusret I, przybył z wojskiem do stolicy kraju - Memfis i krwawo rozprawił się z buntownikami. W ogóle czasy rządów XII Dynastii, czyli XX i XIX wiek p.n.e. to okres względnego dobrobytu dla Egiptu, zakończenia wszelkich wewnętrznych walk i konfliktów - jak choćby te z końca panowania XI Dynastii pomiędzy Tebami i Herakleopolis, oraz Abydos i Heliopolis, ukrócenia wszechwładzy nomarchów a także umocnienia Egiptu na arenie międzynarodowej).
Aby jednak się przedostać do ludów które Sinuhet określa jako "przebiegające piaski", musi przekroczyć "Mur Księcia" (wzniesiony właśnie za panowania Amenemhata I - który miał za zadanie chronić Egipt przed napływem z Syro-Palestyny obcych ludów azjatyckich - podobnie jak potężna Linia Maginota miała uchronić Francję przed atakiem niemieckiego Wehrmachtu. Oczywiście zarówno Mur Księcia jak i owa Linia Maginota nie spełniły pokładanych w nich nadziei, bowiem w tym drugim przypadku Niemcy obeszli całe umocnienia przez Belgię, a w pierwszym Hyksosi przedzierali się do Egiptu całymi gromadami w sposób pokojowy i tam się osiadali, począwszy od XIII Dynastii. Mur stracił więc jakiekolwiek znaczenie militarne, skoro Hyksosi już i tak byli na egipskiej ziemi). Ledwie udaje mu się przekroczyć Mur, lecz potem traci siły na pustyni i już bliski śmierci zostaje odratowany przez wędrownego pasterza bydła, który zabiera go do domu w Kanaanie. Tam Sinuhet odzyskuje siły, a żyjąc z Kananejczykami pod jednym dachem, przejmuje ich sposób bycia i zachowanie. Zmienia też modę i ubiera się na modłę syro-palestyńską. Zdobywa tam uznanie i nawet staje się wodzem i wojownikiem plemienia. Zdobywa też umiejętności walki wręcz i dobrze mu się żyje pośród tamtej społeczności. Ale wciąż jest smutny bowiem tęskni za krajem (no proszę - w tamtych czasach taka nacjonalistyczna postawa, kto by pomyślał, pewnie ci mędrkowie, którzy przekonują nas że pojęcie narodu zrodziło się dopiero w XIX wieku). Sinuhet pragnie powrócić do kraju swych przodków i tam zostać pochowany. Wreszcie nadarza się taka okoliczność, otrzymuje bowiem wiadomość że król mu przebaczył udział w spisku i pozwolił wrócić do Egiptu. Jego kananejski przyjaciel - lokalny książę pragnie jednak aby Sinuhet nie opuszczał Kanaanu i mówi do niego: "Dobrze ci będzie u mnie - będziesz słyszał mowę egipską", sugerując że w jego otoczeniu przebywają i inni egipscy zbiegowie. Tęsknota za ojczyzną jednak zwycięża i Sinuhet wraca do kraju, gdzie spotyka się z entuzjastycznym powitaniem. Zaraz też zrzuca z siebie dotychczasowe kanaanejskie odzienie, mawiając: "Wyrzuciłem robactwo na pustynię, a łachy tym, którzy przebiegają piaski". Goli się zrzucając zarost narosły przez lata spędzone na obczyźnie, czesze włosy, przebiera się w egipską szatę, zakrywającą jedynie biodra i miejsca intymne, namaszcza ciało olejkami i kładzie się na łożu. Odpoczywa. Zasłużył sobie, po tylu przygodach wreszcie odnalazł spokojny dom.
Tak właśnie Egipcjanie postrzegali swój patriotyzm, jako niechęć do składania własnych kości w innej ziemi i tęsknota za ludźmi i zwyczajami swych przodków. Poza tym epos ten nie jest dziełem gloryfikującym Egipt ponad wszystko, gdyż Kananejczycy nie są tam przedstawieni jako ludzie gorsi, odznaczają się bowiem gościnnością i honorem, są uprzejmi i mili. Nie są też niecywilizowani, gdyż rozumieją "ludzką mowę" (Egipcjanie nazywali swój kraj Kemet - czyli "Czarna Ziemia" - kraj Horusa, a siebie samych mianem "Ludzi", lub "Ludzkości", stąd gdy mówili o kimś iż ten "nie rozumie ludzkiego języka", chodziło im o ich własny język). Należy bowiem pamiętać, że Egipcjanie potrafili się bardzo niepochlebnie wyrażać o innych ludach. Wszystkie ludy uważali za stojące na niższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego niż oni sami. O czarnoskórych Nubijczykach z Kusz mawiali iż reagują na dźwięk głosu niczym zwierzęta i wystarczy ich postraszyć, a już uciekają - przez co dla Egipcjan nie są godni szacunku. Za tchórzy uważano również i Libijczyków (choć w tym przypadku brano ich również za bandytów, napadających nocą uczciwych Egipcjan). O Kananejczykach, Syryjczykach i Mitannijczykach mawiali natomiast iż są to nieudacznicy, którzy nic nie znaczą: "Każdy jest krokodylem na brzegu rzeki. Nic nie zdobędzie w ludnym mieście". O ludzie Ibri (Hebrajczykach) natomiast wypowiadali się jako o przyrosłych do niewoli, "wstrętnych, pokrytych piaskiem" koczownikach, z którymi żaden Egipcjanin nie mógłby usiąść do wspólnego stołu. Zaś o Grekach mawiali: "Wciąż jesteście jeszcze dziećmi", czyli że wasza kultura jest niczym, w porównaniu do naszej.
"Dziećmi" wciąż jesteśmy również my, mieszkańcy Ziemi. Mam tutaj na myśli bowiem ostatnią informację, sprzed kilku tygodni - która jednak nie przebiła się do szerszej opinii publicznej, że specjalistom z NASA udało się nawiązać kontakt z obcą cywilizacją, poprzez metodę prób i błędów w wysyłaniu przekazu komunikacji radiowej. Ponoć po drugiej stronie "ktoś" odebrał nasz przekaz i nawet się przywitał tymi oto słowy: "O, znów jesteście, jak dobrze". Ponoć właśnie ów kosmita miał się tak wyrazić. Cóż znaczyło słowo: "Znów jesteście"? Jak dalej mówił ów kosmita, opowiadał o czasach "bardzo starożytnych", gdy Ludzkość kontaktowała się z nimi (kosmitami) w ten właśnie sposób, ale potem ta metoda została zapomniana i Ludzkość cofnęła się w swym rozwoju. Przerwał jednak kontakt, gdy dowiedział się że wciąż posługujemy się tu na Ziemi szybkością światła, jako miernikiem odległości przekazu informacji. Miał odpowiedzieć ze smutkiem: "Wciąż jeszcze nie jesteście gotowi" i zakończył rozmowę. Taka informacja wyciekła z NASA, nie wiadomo tylko na ile jest ona prawdziwa. Notabene ów kosmita miał poinformować naukowców z NASA że Ludzkość nie pochodzi z Ziemi, a jedynie została tu umieszczona i że w odległości wielu tysięcy lat świetlnych od Ziemi (on posługiwał się ponoć inną miarą odległości - ja jednak używam lat świetlnych) nie ma żadnego życia. Zupełnie tak jakbyśmy byli swoistą... kolonią karną dla wyrzutków Wszechświata, niczym Australia dla brytyjskich przestępców na przełomie XVIII i XIX wieku. Ciekawe prawda?
Mimo takich lekceważących opinii o innych ludach, Egipcjanie woleli dmuchać na zimne i zabezpieczać się przed nimi, budując mury graniczne. Taki właśnie mur, zwany "Murem Księcia" wzniósł ów Amenemhat I (panował od ok. 1990 - ok.1960 r. p.n.e.). Mur Księcia nie odegrał jednak żadnej roli w powstrzymaniu inwazji Hyksosów na Egipt, gdyż ich atak nie polegał na jakimś militarnym uderzeniu i próbie inwazji, ale na swobodnym i pokojowym (początkowo) przenikaniu do Egiptu kolejnych fal koczowniczych plemion, zwanych potem umownie "Hyksosami". Po prawie dwustu latach ich obecności na egipskiej ziemi, ostatecznie wypędził ich z kraju faraon Ahmose I, który był też założycielem najsławniejszej XVIII Dynastii czasów Nowego Państwa (największej militarnej, politycznej i ekonomicznej potęgi Egiptu faraonów). Wtedy też (za XIX Dynastii) wzniesiono następcę Muru Księcia, który miał bronić Egipt przed inwazją ze strony Hetytów i Asyryjczyków, zwany "Czaru". Przed samą twierdzą był wykopany długi kanał pełny krokodyli, który uniemożliwiał przedostanie się migrantów bez zgody strzegących przejścia Egipcjan. Dziś pozostałości tego muru można odnaleźć nieopodal El-Kantara, na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego. Na Synaju też wzniesiono mur w Wadi Timulat, strzegący szlaku handlowego do Egiptu. Na południu, na granicy z Nubią i Kusz też się Egipcjanie odgradzali budując potężne twierdze, jak choćby w Semnie czy w Buhen. Nie można było jednak całego kraju otoczyć murem, szczególnie że na części terenów dominowały pustynie, skąd łatwo było się prześlizgnąć do Egiptu (jak choćby od zachodniej granicy z Libią), stąd władcy utrzymywali graniczne posterunki, których zadaniem było niewpuszczenie do kraju nikogo, kto nie był kupcem, najemnikiem lub posłem. A migracje do Egiptu były dosyć częste, szczególnie za chlebem (w Biblii jest to również pokazane, jak cały lud Hebrajczyków zostaje ściągnięty do Egiptu przez Józefa, który jest przyjacielem i osobistym doradcą faraona i który ściąga swój lud do tej ziemi aby uchronić ich przed klęską głodu). Zdarzało się więc że koczownicy próbowali przejść granicę, aby dostać się do Egiptu i tutaj znaleźć nowe życie (pewien papirus z XVIII Dynastii z Semny, informuje władcę iż przybyli tam dwaj mężczyźni i trzy kobiety z ludu Medżay, którzy szukali pracy, lecz zostali odprawieni z powrotem).
Czasem zezwalano jednak niektórym grupom ludności osiedlić się w Egipcie, pod warunkiem wszakże iż przysłużyli się krajowi, walcząc na przykład w egipskiej armii. Tak było z Nubijczykami, osiedlonymi w okolicach Teb, oraz Libijczykami z terenów Tanis. Nubijczycy i Libijczycy szybko się jednak asymilowali, zmieniali imiona na egipskie, przywdziewali egipski strój, brali sobie Egipcjanki za żony. Podobnie było z Żydami i innymi ludami Syro-Palestyny, ale już np. Grecy (którzy osiedlali się w Egipcie w czasach późniejszych) zupełnie się nie asymilowali, utrzymując wyraźną odrębność kulturową i społeczną (np. stroili sobie żarty z egipskich bogów o głowach zwierząt, przez co Aleksander Wielki zabronił swoim żołnierzom - Macedończykom i Grekom wstępu do egipskich świątyń). Część przybyszów stanowili też jeńcy wojenni, osadzeni w majątkach zamożnych Egipcjan jako ich niewolnicy (w majątku wezyra Resseneba z XIII Dynastii, syna wezyra Anchu, było 95 wziętych do niewoli syryjskich niewolników, z czego aż 63 to kobiety. Jednak czasy potęgi Egiptu XII Dynastii minęły, zaś władcy Dynastii XIII nie byli już tak sprawnymi administratorami i wodzami, a kraj zaczął tracić swą międzynarodową pozycję. Wtedy też (od ok. 1730 r. p.n.e.) do Egiptu zaczęły napływać falami (mniejszymi i większymi) grupy koczowników z Palestyny, Syrii i Synaju, którzy zaczęli osiedlać się za murem. Władza królewska znacznie osłabła, zaś w potęgę znów wzrośli lokalni wezyrowie, którzy stali się wręcz udzielnymi książętami na swych włościach, a to umożliwiło Hyksosom stopniowe opanowanie Delty, czyli Dolnego Egiptu - zakładając tam swoje własne azjatyckie królestwo.
NA KONIEC TROCHĘ
"ŚREDNIOWIECZNEGO" HUMORU
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz