Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 16 kwietnia 2015

WSPÓŁCZEŚNI GLADIATORZY

BIJ RUSKA


Teraz pragnę zaprezentować temat, którego jeszcze nie poruszałem, a który jest mi szczególnie bliski. Chodzi mi oczywiście o boks - który uprawiałem przez kilka lat, potem zaś musiałem przerwać, ze względu na inne obowiązki (głownie zawodowe), które mnie całkowicie pochłonęły.  

Lecz nie o samej dyscyplinie jako takiej pragnę tutaj pisać, a o niesamowitej walce, która zapisała się w historii boksu (i nie tylko boksu), złotymi zgłoskami (oraz rozpalała wielkie emocje). 

Zapraszam do lektury (nie tylko miłośników boksu) 


Jednocześnie (choć to nie jest ta sama dyscyplina), pragnę oddać tu hołd memu sławnemu przodkowi - pięciokrotnemu medaliście Igrzysk Olimpijskich, siedmiokrotnemu złotemu medaliście Mistrzostw Świata (a 18-krotnemu medaliście Mistrzostw Świata w ogóle). Nie był on co prawda bokserem, a szermierzem, lecz jak pamiętam z opowiadań ojca i bić też potrafił. Zdarzyło się kiedyś, że po wygranej walce, stojąc obok swego przeciwnika i sędziego, z tyłu ktoś z widowni podszedł do niego z obnażonym nożem, chcąc zadać mu cios w plecy. Mój przodek (stryjeczny dziadek), zauważywszy go kontem oka, wymierzył mu tak silny prawy prosty, ze tamten stracił przytomność - to wiem z opowiadań ojca. Poza swymi osiągnięciami sportowymi, był on podobno również szpiegiem (polskim i amerykańskim), takim quasi poprzednikiem pułkownika Kuklińskiego. Teraz zapewne wszyscy się domyślą o kogo chodzi.





To była niezwykła walka. Niezapomniana i jedna z największych w całej historii polskiego boksu. Dziś już co prawda nieco zapomniana, ale wówczas nie tylko rozpalała emocje kibiców, lecz (co ważniejsze), dawała nadzieję milionom Polaków, zamkniętych w nowym "czerwonym" więzieniu, upokarzanych i opluwanych. Walki tej słuchali w Polsce dosłownie wszyscy, nawet w jednostkach wojskowych tak układano zajęcia, by żołnierze mogli wysłuchać transmisji z turnieju przez megafony. A co to była za walka i kiedy się odbyła? Odbyła się w maju 1953r. w ramach X Mistrzostw Europy w Boksie. W konkursie startowało 19 państw, które reprezentowało 119 pięściarzy. Warszawska Hala Gwardii, była uroczyście przystrojona flagami wszystkich państw, biorących udział w mistrzostwach. Na widowni tłumy (ci którym nie udało się zdobyć biletów, kombinowali na inne sposoby, jak obejrzeć walki na żywo).

17 maja 1953r. turniej został otwarty i pod wielką błękitną flagą z wizerunkiem białego gołąbka pokoju, przedefilowały narodowe poczty sztandarowe poszczególnych krajów, wśród burzy oklasków zgromadzonych w Hali Gwardii Warszawiaków. Wreszcie ktoś krzyknął: "Idą, idą nasi". Polską flagę niósł na czele naszej reprezentacji - Leszek Piórkowski, a obok niego szli Leszek Drogosz (który dorabiał sobie grą na akordeonie na przyjęciach weselnych) i Bogdan Węgrzyniak. Prócz nich była cała plejada młodych i bitnych chłopaków - Henryk Kukier (zwany "maszynką do ciosów"), Zenon Stefaniuk, Józef Kruża, Aleksy Antkiewicz (były piłkarz, zdobywca pierwszego powojennego medalu olimpijskiego dla Polski w 1948r., Zygmunt Chychła (Kaszub przymusowo w czasie wojny wcielony do Wehrmachtu, zdobywca pierwszego powojennego złotego medalu olimpijskiego dla Polski w 1952r.), Zbigniew Pietrzykowski, Tadeusz Grzelak i Bogdan Węgrzyniak.

Same mistrzostwa były ekscytujące i pochłaniały emocje wielu kibiców, ale najbardziej pasjonujące były walki finałowe, które rozpoczęły się 24 maja, od walki Kukiera z Czechem Frantiskiem Majdlochem. Majdloch był znany ze swej agresywności i bojowości (nazywany był "karabinem maszynowym"), dlatego przed walką prowadzący naszą reprezentację trener Feliks Stamm (przedwojenny pięściarz, do historii jednak przeszedł gównie jako trener i wychowanek kilku pokoleń znakomitych polskich bokserów. Jego taktyki przeszły do legendy i gdy tylko mówiło się że dany bokser jest ze szkoły Papy Stamma - budziło to respekt i szacunek wśród największych bokserów świata).

Taktyka Papy Stamma na walkę z Majdlochem, polegała więc na zintensyfikowaniu ataku. Innymi słowy na każdy cios Majdlocha, Kukier miał odpowiadać dwoma równie silnymi. To poskutkowało, Majdloch padł na deski. Już po tej pierwszej walce tłum zebrany w Hali Gwardii krzyczał: "Niech żyje Stamm", gdyż wszyscy wiedzieli kto tak naprawdę jest autorem zwycięstwa Kukiera. Następną walką było starcie Stefaniuka z reprezentantem Związku Sowieckiego - Borysem Stiepanowem. W tym przypadku rady Stamma brzmiały: "Trzymaj go na dystans i zaskakuj lewymi prostymi oraz kontruj prawym", Stefaniuk był praworęczny, więc niespodziewane uderzenia lewą ręką, mogły skutecznie zdezorientować Stiepanowa i sprawić by się odsłonił. Tak też się stało - Stefaniuk zwyciężył na punkty. Widownia oszalała, ludzie wzajemnie się obcałowywali i wznosili radosne okrzyki ku czci zwycięzców (a głownie samego Stamma). Dopiero po tej walce, na ustach Papy Stamma pojawił się lekki uśmiech.

Na ring właśnie wchodził inny "Rusek" - Aleksandr Zasuchin, z którym miał się zmierzyć inny wychowanek Stamma - Józef Kruża. Zasuchin był zdecydowanym faworytem tych mistrzostw, wszystkie poprzednie walki zakończył nokautem. Lecz i na niego był sposób. Przed walką Stamm powiedział do Kruży: "Zagramy sobie z nim w szachy. Wszyscy wiedzą że się pochylasz w ringu (...) Wiec przyjmiesz postawę obronną". Nie były to jedyne rady Stamma - w tym przypadku chodziło o szybkość, o wyprzedzanie ciosów przeciwnika (Zasuchin był co prawda bardzo niebezpieczny w ataku, ale w obronie już nie radził sobie tak dobrze) i to właśnie był klucz do zwycięstwa - szybkie, zmasowane ciosy na klatę, których nie potrafił zatrzymać Rosjanin. I znów zwycięstwo - trzeci już raz Polak zdobył złoty medal. Po walce publiczność oddała hołd niedawno zmarłemu synkowi Józefa Kruży (dla którego ten tak bardzo pragnął wygrać tę walkę), minutą ciszy.

Kolejna walka to starcie Leszka Drogosza i Irlandczyka Terence Milligana. W tym przypadku rady Stamma nie były potrzebne - "Czarodziej ringu", jak nazywano Drogosza, był tak szybki, że niewielu przeciwnikom udawało się go skutecznie trafić - ta sztuka nie powiodła się również Milliganowi, który przegrał na punkty. Czwarte złoto dla Polski - widownia skakała z zachwytu, ale oto na ring wchodził słynny Siergiej Szczerbakow. Duma i nadzieja radzieckiego boksu. Przeciw niemu występował Zygmunt Chychła. Ci panowie już się poznali, rok wcześniej na Igrzyskach Olimpijskich w Helsinkach, w czasie których Chychla znokautował Szczerbakowa i zdobył złoty medal olimpijski. Teraz ten pragnął się "odwdzięczyć" i posłać Polaka czym prędzej na deski. Walka była ciężka, lecz ani Szczerbakow, ani Chychła nie potrafili zwyciężyć przez nokaut. Wreszcie na sali rozległy się okrzyki: "Bij Ruska". Być może właśnie dzięki wsparciu publiczności poważnie chory Chychła (miał już wówczas zaczątki gruźlicy), umiejętnie manewrował na ringu i unikał silnych ciosów Rosjanina. Lecz po walce nie było jasności co do jej wyniku, nawet sama publiczność nie była pewna czy Chychła zwyciężył. Gdy jednak podliczono punkty okazało się że zwycięzcą jest właśnie Polak. Piąty złoty medal dla Polski - publiczność wstała ze swych miejsc i odśpiewała wszystkim polskim zawodnikom gromkie: "Sto lat".

To był co prawda ostatni, piąty złoty medal dla Polski, ale nie ostatni w ogóle. Srebro zdobył jeszcze Tadeusz Grzelak (z Niemcem z NRD - Ulrichem Nitzschke), oraz Bogdan Węgrzyniak w walce z Algirdasem Socikasem (Litwinem walczącym oczywiście w barwach ZSRS). A brąz zdobyli Aleksy Antkiewicz i Zbigniew Pietrzykowski. Papa Stamm, po walkach zapisał w swych "Pamiętnikach": "To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu". Ale w "polskiej" prasie nazajutrz okazało się że Polacy wcale mistrzami nie są, ku powszechnemu zdumieniu i złości milionów kibiców w Polsce. Nagłówki "polskich" gazet krzyczały: "Bokserzy radzieccy mistrzami Europy", lub: "Zwycięstwo radzieckiej szkoły boksu". Za najlepszego zawodnika mistrzostw wybrano reprezentanta Związku Sowieckiego - Władimira Jengibariana (ponoć jak się po latach okazało na polecenie "polskich" władz państwowych).

Wówczas już chyba nikt w Polsce nie mógł mieć wątpliwości czym byliśmy: półkolonią Związku Sowieckiego, a traktowani byliśmy jak kolejna republika ZSRS. Te zwycięstwa naszych chłopaków, były niczym balsam na zbolałe polskie serca, upadlane i zakłamywane wylewającą się zewsząd niby polską, a jednak całkowicie niepolską propagandą wrogiego państwa o zbrodniczej ideologii.


 NIE MOGĘ SIĘ OPRZEĆ JESZCZE JEDNEJ 
PRYWATNEJ REFLEKSJI:

Jak tak patrzę na twarz Sylwestra Stallone, to widzę mego zmarłego ojca (też Sylwestra)
Tak bardzo są do siebie podobni






SZKOŁA BOKSU 
"PAPY" 
FELIKSA STAMMA








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz