Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 16 kwietnia 2015

ZAPOMNIENI BOHATEROWIE i POMNIK BRATERSTWA BRONI

WRZESIEŃ 1920 ROKU

 GDZIEŚ NA KRESACH DAWNYCH ZIEM RZECZYPOSPOLITEJ



- Panie majorze, jeśli pospieszymy się, to przed wieczorem powinniśmy już dotrzeć do naszych linii - rzekł rotmistrz Stankiewicz. - Zbytnio wysunęliśmy się do przodu, choć bolszewicy są co prawda w rozsypce, to zawsze możemy natknąć się gdzieś na jakiś zabłąkany oddział!
 
- Czyżby kwestionował pan moje rozkazy rotmistrzu? - zapytał major. - Proszę zarządzić godzinny postój, wystawić wartę  i napoić konie. I proszę więcej nie bawić się w kontestatora moich poleceń. Domyślam się że jest pan z wywiadu rotmistrzu, ale nie znam i nie chcę znać celu misji jaką tu panu powierzono. Dopóki jednak znajduje się pan pod moim dowództwem, żądam aby bezdyskusyjnie podporządkował się pan moim rozkazom.
 
- Tak jest panie majorze - odpowiedział rotmistrz Stankiewicz.
 
Już od ponad tygodnia szwadron ułanów z 4 Brygady Kawalerii, operujący w rejonie Nowogródka, wzmocniony cekaemami na taczankach, przekroczył linię frontu nad Niemnem i zaszedł odziały bolszewickie od tyłu, wdając się z nimi w potyczkę i zmuszając do odwrotu, który przerodził się w chaotyczną ucieczkę bolszewików. Teraz rotmistrz Stankiewicz zgodnie z rozkazem majora Wasilewskiego, nakazał napoić konie i przygotować się do godzinnego odpoczynku. Sam oddalił się od reszty oddziału, by przez lornetkę obserwować okoliczne nadniemeńskie wzgórza, gdzie nadal mógł jeszcze czaić się nieprzyjaciel. W oddali słychać było odgłosy kanonady artyleryjskiej
 
- To chyba artyleria generała Bonina ostrzeliwuje bolszewików. Wciąż trzymają się mocno, sukinsyny - pomyślał rotmistrz Stankiewicz.
 
Nagle usłyszał za sobą tętent końskich kopyt. W pierwszej chwili pomyślał że to któryś z ułanów szwadronu, podąża ku niemu na swym koniu, lecz szybko dostrzegł że to nie ułan. Jeźdźców było kilkunastu. Przyglądał się im przez lornetkę. Najpierw ujrzał płaskie, czarne papachy, lufy karabinów mieli przerzucone przez prawe ramię. W jednej chwili zamarł, dostrzegł bowiem okrągłe czarne czapy na ich głowach 

- Czerkieski - wyjąkał - Boże to bolszewicy! Nie był w stanie nic zrobić, w ustach zabrakło mu tchu, nie był w stanie nawet przełknąć śliny. Wiedział że nie zdąży ani uciec, ani nawet sięgnąć po broń, by spróbować przynajmniej honorowo zginąć. Wiedział też w jakich męczarniach kończyli oficerowie, którzy wpadli w bolszewickie ręce. Stał więc tak, niczym skała, nie mogąc ani się ruszyć, ani wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Pierwszy z jeźdźców zbliżył się do niego i wyszczerzył w jego kierunku swoje zęby.
 
- Zdrastwuj! - powiedział pierwszy z jeźdźców. Drugi zaś z ponurą miną okrążył  rotmistrza i stanął obok tego pierwszego. Wpatrywali się chwilę w siebie, rotmistrz w jeźdźców oni w niego i pewnie w jego minie musiało być coś szalenie zabawnego, gdyż obaj przybysze wybuchnęli gromkim śmiechem.
 
- A ty już myślał że to bolszewiki, co?
 
- Dopiero teraz Stankiewicz odsapnął, spluwając w ich stronę - Tfu, tak myślałem! - odpowiedział.
Ze wzgórza zjeżdżał już cały szwadron innych jeźdźców, podobnych do tych, którzy już stali przed rotmistrzem. - Kim jesteście? - spytał się, wiedząc że to na pewno nie są bolszewicy.
 
- My z trzeciej sotni z dywizji Wadima Jakowlewa. Idziemy jeszcze spod Kijowa brateńku. A ty Laszku, o mało nie narobiłeś w gacie na nasz widok - ponownie wybuchnęli śmiechem. 


Było to autentyczne wydarzenie, które rozegrało się w ostatnich miesiącach wojny 1920. i przypominało tylko o jednej grupie easuła Wadima Jakowlewa (liczącej ok. 3000 szabel), kozackiej formacji walczącej u boku Wojska Polskiego przeciwko bolszewikom. Szczególnie ciętej na znienawidzonych czerwonych komisarzy. Byli tylko jedną z wielu (bardzo wielu), cudzoziemskich formacji, walczących wraz z Polakami, przeciwko Krasnej Armii. Łącznie w polskich szeregach walczyło ok. 70 tysięcy wschodnich Europejczyków (nie licząc oczywiście Francuzów, Amerykanów i innych ochotników z krajów Europy Zachodniej).

Wszyscy oni zostali najpierw przez Polskę zdradzeni, a potem zupełnie o nich (ich poświęceniu, ich męstwie i bohaterstwie), zapomniano. A przecież sami Polacy przyznawali że zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie, Białorusini, Kozacy, Łotysze, Estończycy i inni - że oni wszyscy "bili się niczym czorty" - jak stwierdził jeden z polskich oficerów.

Dziś, gdy szkaradny pomnik "Czterech Śpiących, Trzech Walczących" (stojący do niedawna na placu Wileńskim w Warszawie), zwany (umownie), pomnikiem "Braterstwa Broni?", odchodzi w zapomnienie ( i najprawdopodobniej nie wróci już na swoje miejsce), powinniśmy pomyśleć, jak zagospodarować puste miejsce na placu Wileńskim. Powinniśmy przypomnieć sobie o prawdziwych naszych sojusznikach. Powinniśmy (mam tutaj na myśli Warszawiaków, którzy mogą w tej sprawie wywrzeć presję na pani prezydent), rozpisać projekt konkursu na nowy pomnik. Prawdziwy pomnik BRATERSTWA BRONI roku 1920.

Powinny tam powstać personifikacje Ukraińców, Białorusinów, Kozaków, Rosjan, Łotyszy, Estończyków, Francuzów, Amerykanów, Szwedów, Niemców, lecz przede wszystkim...Węgrów. Bez Węgierskich ochotników, a szczególnie bez węgierskiej pomocy w sprzęcie i uzbrojeniu - Polska przegrałaby wojnę roku 1920 z kretesem, gdyż nie miano by czym strzelać. Wszystkie państwa sąsiednie odwróciły się od Polski Niemcy, Litwa, Czechosłowacja - wszystkie one liczyły na szybki upadek tego "sezonowego państewka". Wszystkie one jednocześnie miały bardzo mocne klapki na oczach i myślały w sposób niezwykle krótkowzroczny. Cóż by się bowiem stało, gdyby Polska upadła w sierpniu 1920 r.? Czy kolejną republiką sowiecką (jeszcze w tym samym miesiącu), nie stałaby się Litwa i inne państwa bałtyckie? Czy Czechosłowacja, posiadająca wyjątkowo ograniczone (jak na państwo środkowoeuropejskie), władze, które nie widziały dalej, niż koniuszek swojego własnego nosa, czy to państwo by się ostało? No chyba żarty, podążyłoby za Polską i szybciutko weszło w skład projektowanej Europejskiej Republiki Rad. To samo Niemcy (potwornie zrewoltowane, nawet może bardziej niż sama Rosja), szybko uległyby komunistycznemu żywiołowi

Tak więc ani Niemcy, ani Czechosłowacja nie godziły się na przesłanie Polsce pomocy w sprzęcie i amunicji, wysyłanej chociażby przez Francuzów czy Anglików. Nie godziły się również (szczególnie Czechosłowacja), na transport uzbrojenia przez swoje terytorium ze strony Węgrów. Wówczas Węgrzy wpadli na śmiały pomysł. Pakowali broń i amunicję do skrzyń z...pomocą humanitarną dla Polaków (to akurat Czesi przepuszczali) i dzięki temu podstępowi udało się rozgromić bolszewicką nawałę zarówno w Bitwie Warszawskiej w sierpniu 1920 r. jak i definitywnie w Bitwie Niemeńskiej we wrześniu roku 1920.


Cóż gwoli przyzwoitości 
(i czekając na pomnik 
BRATERSTWA BRONI 1920), 
wypadałoby powiedzieć:





DZIĘKUJEMY WAM BRACIA!



UKRAIŃCOM - ROSJANOM - BIAŁORUSINOM





SZCZEGÓLNIE GORĄCO WĘGIERSKIM BRATANKOM




LECZ ICH POMOC (TAK JAK I FRANCUZÓW CZY AMERYKANÓW), NA NIEWIELE BY SIĘ ZDAŁA, GDYBY NIE OGROMNA MOBILIZACJA SPOŁECZEŃSTWA, ODWAGA, BITNOŚĆ I POŚWIĘCENIE ŻOŁNIERZA POLSKIEGO, DOSKONAŁY WYWIAD I OCZYWIŚCIE GENIUSZ MILITARNY NACZELNEGO WODZA - JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO. 



DZIĘKI TEMU w 1920 roku 
POLSKA OCALIŁA EUROPĘ
PRZED SIEPACZAMI WSCHODU

NIEWIELU LUDZI NA ZACHODZIE, POTRAFIŁO TO WÓWCZAS DOSTRZEC
JEDNYM Z NICH BYŁ PREZYDENT FRANCJI
 gen. CHARLES de GAULLE  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz