Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 18 lipca 2024

ZAPRZAŃSTWO JAKICH MAŁO! - Cz. IV

CZYLI HISTORYCZNA REFLEKSJA JAKO MEMENTO DLA WSPÓŁCZESNOŚCI





POWSTANIE i WOJNA 
Cz. IV





 Nim rozpoczęły się ponowne walki z Chmielnickim, 1 czerwca 1649 r. król Jan II Kazimierz wezwał do Warszawy senatorów na naradę. Zastanawiano się tam czy wszystkie siły należy skierować przeciwko kozaczyźnie, tym samym pozbawiając się obrony na wypadek ewentualnego ataku Szwedów, lub jakiegoś innego większego buntu chłopskiego; oraz radzono nad tym czy król osobiście powinien wziąć udział w tej kampanii. Ostatecznie przeważyło zdanie że to nie jest wojna chłopska jak początkowo twierdzono, gdyż przeciwnikiem jest żołnierz który uzyskał wsparcie chana tatarskiego i tym samym stał się bardzo niebezpieczny. A poza tym krew pomordowanych w bestialskich atakach zasługuje na to, aby to właśnie król pomścił zabitych. Rozmowy te zakończono 8 czerwca, a 24 czerwca król wyjechał z Warszawy, kierując się na południowy-wschód. Tymczasem Chmielnicki również nie próżnował. Przez zimę stworzył własną administrację na opanowanych przez siebie ziemiach Ukrainy, Podola i Wołynia, a także rozbudował jeszcze bardziej swoją armię poprzez masowe wstępowanie doń okolicznych chłopów. Łącznie zgromadził 21 pułków z czego teoretycznie każdy punkt liczył 1000 żołnierzy, ale w tym przypadku liczba ochotników wstępujących do pułków była znacznie większa. Mówi się wręcz o 20 000 Kozaków w jednym pułku, co oczywiście jest jawną przesadą, aczkolwiek co najmniej musiało ich tam być z 5 do 7000. Każdy kto mógł porzucał ojcowiznę na Ukrainie i dołączał do powstania (motywacją oczywiście była chęć szybkiego wzbogacenia się na majątkach szlacheckich i żydowskich), tak, że w wielu wioskach nie pozostał żaden mężczyzna. Armia koronna zaś podzieliła się na dwie części. Pod Zasławiem na Wołyniu obóz założył kasztelan bełski Andrzej Firlej (6 000 żołnierzy). Natomiast drugi z regimentarzy, kasztelan kamieniecki Stanisław Lanckoroński rozłożył się obozem pod Starym Konstantynowem (ok. 5 000 żołnierzy). Tymczasem 29 maja granicę z Rzeczpospolitą przekroczył (wzywany usilnie przez Chmielnickiego) chan tatarski Islam III Girej wraz ze swoją ordą (jednak posuwał się bardzo wolno, tak że połączył się z Chmielnickim dopiero z końcem czerwca).

Do pierwszych starć doszło już na początku czerwca 1649 r. Gdy regimentarz Andrzej Firlej został poinformowany iż w niedalekiej Sułżenicy pojawił się oddział Kozaków, wysłał tam starostę lityńskiego - Aleksandra Suchodolskiego z 500 konnych. Ten dopadł Kozaków, rozbił ich i w pościgu za nimi wyszedł praktycznie przed główne siły kozackie idące na Zasław, liczące kilkanaście tysięcy ludzi. Dysproporcja sił była ogromna i należało się wycofać, jednak Suchodolski postanowił zaatakować. Jego atak zmusił Kozaków do przyjęcia obrony, a jego szarża wbiła się klinem w nieco zdezorientowanych owym atakiem kozackich bojców, jednak podjęli się obronę. W tym czasie na pomoc przyszło jeszcze 1 300 żołnierzy (wysłanych naprędce przez Firleja) wraz z nieznaną liczbą czeladzi, co spowodowało że wzmocnione tym wojska Suchodolskiego całkowicie rozbiły Kozaków nieopodal Zasławia (chodź dysproporcja sił kozackich była wciąż ogromna). Ci spośród Kozaków, którym udało się przetrwać ową szarżę, zamknęli się w taborze i wysłali przeciwko Polakom siły nadprzyrodzone w postaci... dwóch czarownic (jedną z nich była niejaka Sałochna, osobista czarownica Chmielnickiego). Zaczęły one rzucać jakieś zaklęcia i złorzeczyć wojskom koronnym, ale gdy jedną z owych kobiet zabito, a drugą (właśnie Sałochnę) wziął to w niewolę, tabor kozacki poszedł w rozsypkę. Tymczasem Stanisław Lanckoroński wyruszył w kierunku twierdzy Ostropol (zajętej przez powstańców) i wysłał posłów z żądaniem kapitulacji. Posłowie zostali zabici, więc Lanckoroński przystąpił do szturmu na twierdzę z trzech stron, lecz opanował ją dopiero nocą. Następnie wszystkim obrońcom dał do wyboru, albo przejście na służbę Rzeczpospolitej i złożenie przysięgi, albo śmierć. Wybrali to pierwsze, ale gdy wojska koronne odeszły spod Ostropola ponownie przyłączyli się do Chmielnickiego. Podobna sytuacja była pod twierdzą Zwiahel. Tam książę Samuel Korecki i regimentarz Krzysztof Przyjemski zdobyli zamek i również pozostawili Kozakom do wyboru zmianę strony albo śmierć. Ci także wybrali to pierwsze, ale po odejściu Polaków ponownie przyłączyli się do Chmielnickiego. Nie udało się opanowanie Międzyborza, a na wieść o zbliżaniu się głównych sił Chmielnickiego, postanowiono połączyć się w twierdzy Zbaraż (dokąd przybył również z trzema tysiącami swoich żołnierzy książę Jeremi Wiśniowiecki. Notabene po utracie swych wielkich majątków na Łubnach i Wiśniowcu musiał się zapożyczać aby zapłacić żołd wojsku). Łącznie więc w Zbarażu znajdowało się ponad 10 000 żołnierzy polskich, a przeciw nim zmierzała  150-tysięczna kozacka armia Chmielnickiego.

 


Do Zbaraża regimentarze koronni przybyli 30 czerwca 1649 r. 9 lipca przybył tam Wiśniowiecki wraz ze swoimi oddziałami (ale odmówił objęcia dowództwa nad całością wojsk w twierdzy zbaraskiej, które było mu proponowane). Notabene w trakcie powitania Wiśniowieckiego doszło do drobnego incydentu, w wyniku którego pojawiły się plotki o złych wróżbach co do losi przyszłej bitwy. A mianowicie na spotkanie pana na Łubnach i Wiśniowcu wyjechał kasztelan Andrzej Firlej, ale jego koń czegoś się wystraszył i zrzucił Firleja ze swego grzbietu prosto w błoto. Początkowo wyglądało to dość komicznie i żołnierze nawet robili sobie z tego żarty że Firlej nie nadaje się na wodza, potem zaś zaczęto doszukiwać się w tym wydarzeniu złego omenu, odnosząc go do zbliżającego się starcia z Kozakami Chmielnickiego. W tym zaś czasie 27 czerwca pod Zahalem koło Mozyrza stolnik litewski Wincenty Gosiewski rozbił oddziały osłonowe kozackie wysłane na Polesie przez Chmielnickiego w celu obserwowania czy nie nadchodzi stamtąd odsiecz litewska pod Januszem Radziwiłłem (oddziałami tymi dowodził pułkownik rejestrowy Ilia Hołota). Jednocześnie list królewski polecił hetmanowi polnemu litewskiemu - Januszowi Radziwiłłowi (późniejszemu zdrajcy z czasów Potopu), ruszać na Ukrainę i wziąć Kijów. Tak też się stało i Radziwiłł wyruszył prawym brzegiem Dniepru na Kijów. Jednocześnie wieści o tym szybko rozeszły się wśród wojsk kozackich zdążających pod Zbaraż (a szczególnie taka przyśpiewka: "Wojsko litewskie pod Kijowem nieźle żonki kozackie po miasteczkach jako i szlacheckich dobrach macza"). Wywołało to niepokój w obozie Chmielnickiego i część jego wojsk chciała wracać na Ukrainę aby chronić swoje żony i dzieci, ale celem Chmielnickiego było zdobycie Zbaraża, gdzie znajdował się jego największy wróg - czyli książę Jeremi Wiśniowiecki. Chmielnicki posłał jednak na Ukrainę 10 000 konnych Kozaków pod dowództwem pułkownika rejestrowego Michała Krzyczewskiego (do którego dołączyło po drodze jeszcze 2 000 Kozaków czehryńskich i niewielka ilość oddziałów z okolicznych fortec).




Krzyczewski planował nie tylko szybkie rozbicie wojsk Radziwiłła, ale również atak na Mozyr, Mińsk i Wilno, tak aby wrócić na Ukrainę na Świętego Marcina (11 listopada). Gdy jednak doszło do starcia pod Łojowem (31 lipca) atak wojsk Krzyczewskiego rozbił się o doskonałą obronę najemnych wojsk Radziwiłła (złożonych po części z Polaków, Niemców i Węgrów). Gdy zaś na polu bitwy pojawiły się oddziały stolnika litewskiego - Wincentego Korwina Gosiewskiego i porucznika Pawła Niewiarowskiego, doszło do pogromu wojsk kozackich. Wielu utopiło się też w pobliskiej rzece Łojówce. Od totalnej klęski ocaliła Kozaków tylko formacja taboru (za którą można było się schować) a którą było bardzo ciężko rozbić i Radziwiłł postanowił dokończyć dzieła w dniu następnym, ale nocą Kozacy szybko zwinęli tabor i uciekli, pozostawiając na placu boju i w rzece tysiące zabitych oraz wielu ciężko rannych (w tym samego Krzyczewskiego). Krzyczewski miał dwie śmiertelne rany, dostał w bok i w głowę i leżał w gorączce. Medycy Radziwiłła starali się go utrzymać przy życiu przynajmniej na tyle, aby mógł zeznawać, ale to im się nie udało i 3 sierpnia Krzyczewski zmarł (ponoć przed śmiercią gdy pytano go czy wzywać popa aby udzielił ostatnich namaszczeń, ten odrzekł że potrzeba by było tutaj 30 popów, a gdy zapytano go w takim razie czy chce księdza katolickiego, stwierdził że woli wiadro zimnej wody). Natomiast dowództwo nad rozbitymi Kozakami przejął Eustachy Pieszko. Radziwiłł nie podjął pościgu, zresztą siły które uszły spod Lojowa były nieliczne i nie stanowiły większego zagrożenia, gorzej było z brakiem prochu i aprowizacji dla wojska, a poza tym żołnierze domagali się żołdu który płacony był nieregularnie. Biorąc to pod uwagę Janusz Radziwiłł postanowił wycofać się w rejonu Turowa, aby tam szarpać ewentualne zagony przeciwnika i uniemożliwić im atak na Wielkie Księstwo.

Tymczasem pod Zbarażem Chmielnicki dysponował armią liczącą ok. 150 000 żołnierzy (z czego samych Kozaków było jakieś 70 000 plus liczna czeladź, a resztę stanowili Tatarzy). Wojsko koronne zamknięte w twierdzy liczyło zaś ok. 10 000 żołnierzy (w tym tylko 2 000 piechoty, resztę zaś stanowiła jazda, niewiele przydatna podczas obrony twierdzy). Oczywiście dochodziła do tego również czeladź i mieszkańcy miasta, co podwyższyłoby tę liczbę najwyżej do jakichś 18 000. Do pierwszego starcia (jeszcze w sporej odległości od twierdzy) doszło 9 lipca, gdy pisarz polny Andrzej Sierakowski na czele piętnastu chorągwi stał się z nieprzyjacielem. Podjazd ten jednak zakończył się porażką Polaków (straty wynosiły 29 żołnierzy i 60 ludzi z czeladzi). Do kolejnego starcia doszło dnia następnego, gdy pod murami Zbaraża zjawił się 2 000 oddział kozacko-tatarski. Wysłał przeciwko nim 150 polskich Tatarów, którzy wykazali się nieprawdopodobną odwagą i determinację w walce, robili cuda aby tylko walczyć jak równy z równym z przeważającymi siłami wroga (łączyli się, a następnie rozdzielali i tak kilka razy w trakcie walki), ostatecznie... prawie wszyscy zginęli. Tych nielicznych ocaliło uderzenie polskiej jazdy która ruszyła bezpośrednio na 30 000 oddziały kozacko-tatarskie spychając je w kierunku obozu Islam Gireja. Walka trwała aż do nocy 10 lipca i zakończyła się zwycięstwem strony polskiej, co znacznie podniosło ducha oblężonych w twierdzy (a pole pod umocnieniami zapełniły setki zabitych żołnierzy wroga). W nocy z 10 na 11 lipca Wiśniowiecki w twierdzy urządził przyjęcie na cześć zwycięskich wojsk, regimentarzy oraz spodziewanej królewskiej odsieczy. Wznoszono toasty za zdrowie króla i wystrzeliwano fajerwerki (a jednocześnie z murów twierdzy trwała kanonada artyleryjska).




W tym zaś czasie w obozie kozacko-tatarskim trwała narada wojenna. Stwierdzono zgodnie że zdobycie twierdzy Zbaraż szturmem jest mało możliwe, dlatego jak radził chan Islam Girej należy okopać się minami, basztami i szańcami i nieustannie ostrzeliwać aż utracą ducha. Mimo to 11 lipca podjęto szturm, licząc że być może uda się masą ludzką przełamać umocnienia twierdzy. Tak się nie stało, szturm został odparty, ale widok niezliczonych zastępów nieprzyjaciela powodował pierwsze oznaki strachu (żeby nie powiedzieć paniki) w obozie oblężonych. Wtedy też pojawili się księża, idący z Najświętszym Sakramentem i to zupełnie odmieniło Polaków. Znów w ich serca wlała się odwaga i chęć sprostania temu niezwykle ciężkiemu zadaniu, jakim było utrzymanie twierdzy Zbaraż aż do chwili nadejścia królewskiej odsieczy. 12 lipca Kozacy i Tatarzy ponowili szturm, ale znów zakończył się on ich porażką. 13 lipca Chmielnicki znów ponowił szturm (swoją drogą jego działania były sprzeczne z podjętym na naradzie z Tatarami planem przetrzymania obrońców. Ciekawe dlaczego tak śpieszno było mu opanować twierdzę?). Szturm znów został odparty, ale tym razem na odcinku bronionym przez Andrzeja Firleja Kozacy aż siedmiokrotnie wdzierali się na mury i co prawda siedmiokrotnie byli odpierani, ale ostatecznie Firlej zamierzał nawet wycofać się do zamku i dopiero wsparcie jakiego udzielił mu Wiśniowiecki, zmieniła jego plany. 14 lipca miał miejsce kolejny szturm, a tym razem główny atak skierowany został na pozycje zajmowane przez Wiśniowieckiego. Tym razem porażka Kozaków była jeszcze większa i setki ich trupy zasiały pole bitwy. Po południu 14 lipca, widząc piętrzące się problemy i coraz większe straty wśród mahometan, Islam Gireja stwierdził iż nie przywiódł tutaj prawowiernych aby ginęli, tylko aby zdobyli łupy, dlatego też wbrew opinii Chmielnickiego posłał do obozu Polaków swego sługę Sefer Gaziego agę, który miał zażądać poddania się twierdzy. Na spotkanie z Sefer Gazim agą wyjechał Wiśniowiecki wraz z Markiem Sobieskim i nie tylko odrzucił żądania Tatarów, ale jeszcze namawiał ich do odstąpienia Chmielnickiego. Rozmowy więc nie przyniosły żadnych efektów, a cały kolejny dzień (15 lipca) Kozacy przeznaczyli na kopanie umocnień i palisad, przygotowując się pod długie oblężenie.


OBRONA ZBARAŻA



Tego też dnia do obozu islam giereja dołączyli Tatarzy akermańscy, budziaccy i rumelscy wraz z Artimir bejem. Spodziewano się teraz szybkiego upadku twierdzy, jako że pewien uciekinier stamtąd stwierdził, że wojsko koronne jest osłabione i myśli tylko o ucieczce, a poza tym zaczyna brakować mu żywności. Nocą z 15 na 16 w kilku miejscach Kozacy spróbowali szczęścia. Szturm ponownie został odparty, a straty kozackie wyniosły 3 000 ludzi. Przez cały 16 lipca trwały kolejne prace ziemne nad umocnieniami i budową hulajgrodów. 17 lipca pułkownikowi kozackiemu Iwanowi Fedorenko Bohunowi w czasie gęstej mgły udało się dostać na wały i przedostać do obozu, a wraz z nim poszli inni Kozacy. Natychmiast ruszyli przeciwko nim wszyscy żołnierze będący w okolicy, a także czeladź i mieszkańcy miasta, a w ciężkiej walce udało się odeprzeć kolejny kozacki atak na twierdzę. Jednocześnie polski wypad za mury odniósł ogromny sukces, udało się bowiem spalić wszystkie wcześniej przygotowane przez Kozaków hulajgrody. Niedziela 18 lipca upłynęła spokojnie (poza kilkoma drobnymi incydentami). Kolejne dni znamionował jedynie ostrzał artyleryjski twierdzy, ale nie dochodziło już do szturmów. 23 lipca Polacy wysłali do obozu Chmielnickiego posła z żądaniem aby Kozacy zaprzestali buntu i podporządkowali się Rzeczpospolitej. Wbrew obawom poseł ten został przyjęty dobrze, nawet obdarowany jakimiś prezentami, ale ostrzał Zbaraża zaczął się natychmiast po jego powrocie do twierdzy. Następnego dnia zaś Kozacy wyszli z propozycją aby dziś do nich nie strzelać, a oni zrewanżują się tym samym. Zgodzono się i doszło do niesamowitej sytuacji, a mianowicie na wałach zaczęły się rozmowy pomiędzy stronami tego konfliktu. Ci, którzy do tej pory pałali do siebie tak wielką nienawiścią i tak okrutnie się mordowali, teraz rozmawiali ze sobą jakby nigdy nic, wręcz można powiedzieć jak przyjaciele. Pytano się bowiem o swoich bliskich, o pozostawione domy, a nawet Polacy częstowali Kozaków tabaką. Do obozu Chmielnickiego zaś wysłany został rotmistrz Mikołaj Zaćwilichowski wraz z chorążym nowogrodzkim Mikołajem Kisielem. Został tam przyjęty bardzo dobrze, a Chmielnicki stwierdził nawet że póki Zaćwilichowski będzie rotmistrzem, będzie miał wsparcie w wojsku zaporoskim i proponował mu nawet przejście na swoją stronę, co Zaćwilichowski odrzucił.

W Kolejnych jednak dniach powrócono do walki, z tym że otwartych szturmów nie było, a raczej takie podchody powiązane z ostrzałem artyleryjskim (Kozacy np. udawali że zwijają obóz i że się wycofują, pragnąc wciągnąć Polaków z zasadzkę, albo że czynią przygotowania do zatopienia twierdzy wodą ze stawu zbaraskiego). 26 lipca Polacy wysłali posła do obozu chana, proponując mu porzucenie Kozaków, na co on oczywiście nie przystał, a nawet stwierdził że twierdza do jutra ma skapitulować, bo jak nie to wszystkich stamtąd "wyciągnie za łeb". Kozacy używali też... czarów, przeciwko czemu modły wznosili księża. 28 lipca ponownie wysłano poszła do chana, twierdząc że Kozacy są niestali i wkrótce znów podejmą wyprawy przeciwko Chanatowi. Poza tym polski poseł stwierdził, że wyprawa chana nie uzyskała aprobaty sułtana, na co tamten odpowiedział gniewem, żądając natychmiastowej kapitulacji twierdzy, inaczej - jak twierdził - wszystkich karze ściąć. Poseł Janicki odrzekł że najpierw to oni muszą tam wejść, a to nie jest takie łatwe, bo jeśli zechcą "ściąć nam głowy, to sami mogą stracić swoje". Ostatecznie Janicki przystał na możliwość zapłacenia Tatarom sporego okupu za wycofanie się spod Zbaraża, oraz obdarowaniem na pięć lat z góry zwyczajowymi podarkami. W nocy z 29 na 30 lipca Polacy podjęli spory wypad na pozycje kozackie, ale ci byli czujni i atak nie powiódł się (zginęło prawie 30 żołnierzy oraz bliżej nieznana liczba czeladzi obozowej), jednak gdy Kozacy próbowali pójść za ciosem i ruszyć na wały twierdzy, ponieśli jeszcze większe straty. 31 lipca Kozacy podjąłem atak na umocnienia miejskie, ale i tutaj nie udało im się ich przełamać i zostali otwarci. Minął właśnie trzeci tydzień oblężenia. Pozycja obrońców była coraz gorsza, zaczęło brakować żywności i amunicji i jedyne na co liczono, to na szybką odsiecz królewską. 1 sierpnia Chmielnicki wytoczył beczki z piwem i gorzałką i obdarował nimi swoich żołnierzy, a wieczorem pijanym wydał rozkaz do szturmu. Ponownie zostali odparci.


RZECZPOSPOLITA W PIERWSZEJ POŁOWIE XVII WIEKU W CZASACH NAJWIĘKSZEJ POTĘGI
(MAPA LEKKO USZKODZONA)



2 sierpnia Chmielnicki wysłał do Zbaraża swego legata z listem do Wiśniowieckiego. List jednak był jedynie pretekstem, bowiem głównym celem posła kozackiego było namówienie będących w obozie żołnierzy najemnych (głównie Niemców) do przejścia na stronę Kozaków. Fortel ten jednak się nie udał, gdyż niemieccy oficerowie opowiedzieli o wszystkim Wiśniowieckiemu. Tymczasem położenie oblężonych było już tak złe, że należało czym prędzej powiadomić króla i przekonać go do jak najszybszego przyjścia z odsieczą. Pierwszy śmiałek który się tego podjął, został jednak schwytany przez Kozaków i zamordowany, o czym Chmielnicki poinformował załogę twierdzy. Kolejnej nocy podjął się tego trudnego zadania inny śmiałek, był nim towarzysz pancerny Mikołaj Skrzetuski, który przebrany za chłopa, przepłynął nocą przez rzekę, cały kolejny dzień czaił się w lesie i dopiero następnej nocy przedarł się między gromadami Kozaków i Tatarów i popędził do króla. Król przebywał wówczas (7 sierpnia) pod Toporowem, nieopodal Zbaraża. Tymczasem po niepowodzeniu ataku z 1 sierpnia, Kozacy i Tatarzy  nie podejmowali już szturmów, a jedynie ostrzeliwano mury twierdzy z armat. Obrońcy wpadli też na pomysł oświetlania terenu wokół twierdzy za pomocą zapalonych barwion i maźnic (ponoć było to prekursorskie zastosowanie tego typu oświetlenia w tamtym czasie), tak więc Kozacy nie zbliżali się do twierdzy, ponieważ nie mogli już wykorzystać elementu zaskoczenia. 5 sierpnia tatarski dowódca Seijid Ali przyprowadził ze sobą dwa wielkie dzieła oblężnicze, które miały "kruszyć nawet góry", ale szybko bo jeszcze tego dnia zostały one unieszkodliwione śmiałym wypadem obrońców, w czasie którego położyli oni trupem ok. 300 Zaporożców i Tatarów i zdobyli aż 16 chorągwi (co wlało nieco ducha w serca obrońców). Zabrano ze sobą też siedmiu jeńców kozackich, których potem przesłuchano (jak to zwykle bywało - na torturach) aby wyjawili zamiary Chmielnickiego. 6 sierpnia rozpoczął się wielki szturm kozacko-tatarski na Zbaraż (główne jego natarcie skupione było na odcinek broniony przez Mikołaja Ostroroga). Pchając wielkie wozy i prowadząc drabiny, udało się 400 Kozakom wedrzeć na wał i zatknąć tam sztandary, jednak po dwóch godzinach walki zostali stamtąd wyparci. 7 sierpnia na pozycję kozackie próbował szczęścia Andrzej Firlej, ale jego wypad był chaotyczny i szybko został odparty. Nocą Kozacy usypali siedem szańców wyższych od polskich umocnień, dzięki czemu mogli swobodnie ostrzeliwać znajdujących się wewnątrz obrońców.

Obrońcy byli bardzo zmęczeni, brakowało już żywności, a ta, która była, była na wagę złota. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę co się stanie, jeśli król szybko nie pośpieszy z odsieczą. Od 9 sierpnia zaczęły się ulewy, co spowodowało że ani Tatarzy, ani Kozacy, ani Polacy nie przejawiali chęci do walki w takim deszczu. W nocy z 11 na 12 sierpnia Wiśniowiecki raz jeszcze wysłał posła do króla, był nim rotmistrz Stempowski. Udało mu się (wraz z przydanymi do pomocy dwoma polskimi Tatarami i Kozakiem będącym na usługach księcia Wiśniowieckiego) przepłynąć staw zbaraski, przedrzeć się przez linie nieprzyjaciela i dotrzeć do króla. Obrońcy byli tak zdeterminowani jedyną nadzieją odsieczy, że widzieli w niej wszystkie przegrupowania wojsk nieprzyjaciela i za każdym razem podnosili z tego powodu radość twierdząc że skoro Chmielnicki wycofał część obozu to pewnie król już jest blisko (notabene Kozacy i Tatarzy dziwili się że będący w tak ciężkim położeniu obrońcy, co jakiś czas wznoszą okrzyki radości jakoby spodziewając się odsieczy i tak jakby już zwyciężyli). 12 sierpnia na naradzie wojennej u Tatarów postanowiono że należy wyprzedzić ewentualną odsiecz i pomaszerować z Chmielnickim na spotkanie z królem, pod obozem zostawiając tylko część wojska. Wysłano jednak tylko podjazdy, które co prawda przynosiły jeńców, ale wszyscy oni mówili różne i często wykluczające się informacje o liczebności wojsk królewskich. Wśród Tatarów pojawiło się silne zwątpienie, iż ta wyprawa wcale nie musi zakończyć się sukcesem. W niedzielę 15 sierpnia pewien zdrajca uciekłszy z obozu, poinformował Kozaków że atak tego dnia będzie najbardziej optymalny, gdyż obrońcy pójdą na mszę i nie będzie komu walczyć. Ci jednak byli przygotowani, a poza tym spadł rzęsisty deszcz i atakującym odechciało się walki ("bo się chłopi suszyć woleli niż strzelać"). Kozacy próbowali innych sposobów wdarcia się do twierdzy. Próbowali podkopów (tak aby hakami rozrywać umocnienia i wozy taborowe, które obrońcy spięli że sobą łańcuchami). Tego też dnia 15 sierpnia przypadkowo wystrzelona kula nieprzyjacielska o mały włos nie zabiła księcia Wiśniowieckiego, a ledwie drasnęła go w policzek. 16 sierpnia w prawosławne święto dnia Spada, obrońcy podjęli wycieczkę za mury, licząc na to, że strzały które dochodzące z obozu kozacko-tatarskiego znamionują odsiecz królewską. Zostali jednak zasypani strzałami, ale paradoksalnie wszyscy wrócili bez szwanku i nikt nie zginął, ani nikt nie został ranny. Teraz Kozacy podjęli kolejny szturm i ponownie został on odparty (determinacja obrońców wynikała z tego, że doskonale oni wiedzieli co ich czeka jeśli wpadną w ręce Kozaków, czyli śmierć w męczarniach. Tatarzy przynajmniej wzięli by ich w jasyr i potem zażądali zapłaty od rodziny czy króla, ale tamci by ich okrutnie zamordowali, a taka myśl nawet w sytuacji braku żywności i amunicji powoduje, że w człowieka wstępują nowe siły).


TAK JAK MÓWIŁ ONUFRY ZAGŁOBA: "CIESZCIE SIĘ CHAMY ŻE NIE JESTEM W SZARŻY, ZDOBYŁEM CHORĄGIEW W TEJ BITWIE... NIE ZNAŁEM WŁASNEGO MĘSTWA" 😊



17 sierpnia rotmistrz Mikołajewski przed swoim posterunkiem znalazł strzałę z przyczepioną doń karteczką, na której było napisane: "Będąc szlachcicem, w niewoli pomiędzy hultajstwem, oznajmuję Waszmościom, że Król Jegomość jest w Zborowie, z wielką bardzo potęgą: kilkakroć Ordę i Kozaków gromił. Chmiel jest w obozie. Wczorajszy triumf był na postrach Waszmościom. Bądźcie ostrożni przez kilka dni. Będzie - da Bóg - dobrze. Już to trzeci raz ostrzegam Waszmościów". Pewnie poprzednie wiadomości nie zostały wysłane, albo też odnalezione przez obrońców. W tym liście również spodziewano się podstępu kozackiego, ale posłużył on też jako zwiastun dobrej nadziei dla oblężonych żołnierzy. Zresztą szpiegów i dezerterów łapano codziennie po kilku (również szlachciców -  jednemu z nich właśnie 17 sierpnia za próbę ucieczki z obozu odrąbano rękę i nogę). 18 sierpnia wieczorem (po wcześniejszej próbie kolejnego zaatakowania obozu przez Kozaków), Wiśniowiecki wysłał swoich ludzi na rekonesans, w czasie którego zdobyto dziewięciu jeńców, zabito też wielu nieprzyjaciół przy bardzo małych stratach własnych. 19 sierpnia z polskiego obozu znowu wyszła "wycieczka", której udało się zadać nieprzyjacielowi znaczne straty i wyprzeć go z dwóch umocnień. Straty wśród Kozaków i Tatarów były coraz większe. Chan był wściekły na Chmielnickiego, że ten przywiódł go tutaj aby wytracić wyznawców Allaha - obiecał przecież że już na drugi dzień (czyli 11 lipca) będą w polskim obozie, a tutaj minął ponad miesiąc i nic. Ale i w obozie oblężonych było bardzo ciężko, brakowało już totalnie wszystkiego, a codziennie kilku (a nawet kilkunastu głównie spośród czeladzi) zbiegało do Chmielnickiego, aby informować go o nastrojach obrońców. 20 sierpnia wypuszczono z obozu ok. 4 000 chłopów, którzy wcześniej znaleźli schronienie w Zbarażu, ale teraz brakowało dla nich żywności. Liczyli na pomoc Chmielnickiego ale srogo się zawiedli, gdy tylko znaleźli się  za murami twierdzy, zostali schwytani przez Tatarów i wzięci w jasyr (co może ocaliło im życie, ale odtąd musieli być niewolnikami). 21 sierpnia Kozacy podjęli kolejny szturm na twierdzę i po raz kolejny zostali odparci, a obie strony przerwały walkę gdy tylko spadł rzęsisty deszcz. Strony teraz siedziały w swoich obozach i nawet armaty nie strzelały. Czekano aż deszcz przestanie padać i walka zostanie wznowiona. Nagle pod umocnieniami obozu zjawił się tatarski poseł który krzyczał aby do niego nie strzelać, gdyż w Zborowie zawarto pokój z Królem Jegomością i nastał koniec wojny. 

Początkowo nie chciano mu wierzyć, więc Wiśniowiecki wysłał swojego posła aby wybadał sprawę. Romaszkiewicz potwierdził słowa tatarskiego posła, ale nie chciał dokładnie wyjawić warunków ugody zborowskiej, twierdząc że o wszystkim opowiedzą komisarze, którzy znajdują się w obozie Chmielnickiego. Wreszcie gdy Tatarzy stwierdzili że dopiero po zapłacie kilkuset tysięcy złotych (zgodnie z warunkami ugody zborowskiej) odstąpią od twierdzy, odpowiedział im Wiśniowiecki że nikt tutaj nie zamierza się poddawać i nie zamierza też płacić Tatarom ani grosza. Ponownie więc wywiązała się bitwa, ale Kozacy i Tatarzy po raz kolejny zostali odparci. 22 sierpnia było już spokojnie. Obrońcy zaczęli nawet wychodzić poza mury twierdzy i rozmawiać z Kozakami, a nawet robić z nimi handel kupując żywność i konie (które przed bitwą o Zborów wypchnięto z obozu, co potem poskutkowało tym, że zabrakło koniny aby napełnić brzuchy obrońców). Wszyscy, a szczególnie Tatarzy byli pod ogromnym wrażeniem odwagi obrońców i twierdzili że pod Zbarażem jeden Lach mógł "zjeść" 10 Tatarów. Handel trwał również w ciągu kolejnych dni, ale gdy okazało się że nikt z obrońców nie zamierza płacić chanowi za odstąpienie od twierdzy, nastroje znowu opadły i szykowano się do walki. 25 sierpnia w środę Kozacy i Tatarzy (bez otrzymania zapłaty) wymęczeni długim oblężeniem zwinęli swoje obozy i odeszli spod Zbaraża. Nocą zaś z 26 na 27 sierpnia obrońcy także wyszli z twierdzy i wyruszyli przez Tarnopol do Lwowa. Bitwa była wygrana, aczkolwiek Chmielnicki i Tatarzy jeszcze nie rozgromieni.



CDN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz