Łączna liczba wyświetleń

piątek, 5 lipca 2024

ZEMSTA! - Cz. I

CZYLI O TYM, JAK TO ROSJANIE, CZESI, ŻYDZI I POLACY MŚCILI SIĘ PO WOJNIE NA NIEMCACH




"Wojna kończyła się strasznie. 12 stycznia 1945 roku Sowieci rozpoczęli ofensywę. (…) Ja sam jako ostatni opuściłem Zamek w Krakowie z moimi ludźmi w momencie, gdy Rosjanie prawie otoczyli miasto i już zaczęli wkraczać na przedmieścia na północ od Wisły. Była druga po południu w środę 17 stycznia 1945 r. Za mną pozostał tylko słaby oddział Wehrmachtu i policji, który odszedł w kilka godzin później. We wtorek, 16 stycznia 1945 roku, dzień wcześniej, po raz kolejny przeszedłem przez sale tego Zamku, które starannie chroniłem i remontowałem. Stałem sam w wielkiej komnacie przeznaczonej dla koronacji i posiedzeń rady, z jej wspaniałym widokiem na cudowne stare miasto, i zastanawiałem się nad drogą, która nas tu zaprowadziła. Kto to nie panował w tym Zamku od tysiąca lat! Kto też nie napadał wciąż na ten Zamek! Mongołowie, Tatarzy, Litwini, Rosjanie, Polacy, Austriacy, potem znowu Polacy, potem Niemcy, a teraz znowu Rosjanie. Węgrzy, Francuzi, Szwedzi wprowadzali się i wyprowadzili, Karol XII i August Mocny oraz… oraz… oraz… Mimo to, Zamek górował nad wiecznie młodą Wisłą beznamiętnie, z dumą i uporem.

Poszedłem jeszcze samotnie do Katedry Zamkowej tego świętego miejsca dla Polski. Tam przez wieki koronowano królów polskich, a ich groby stały w długich rzędach w szerokich kryptach tej katedry. Ze względu na niebezpieczeństwo nalotów nakazałem je starannie umocnić, a następnie stanąłem przed ołtarzem z czarnym welonem, który Polacy powiesili tam, gdy stracili wolność, prawie sto pięćdziesiąt lat wcześniej. Ten welon też mnie teraz oskarżał. Ostatni raz stanąłem przed zamkniętym marmurowym grobowcem ostatniego Jagiellona autorstwa Wita Stwosza w pierwszej bocznej niszy obok głównego portalu i przypomniałem sobie, że kiedy 7 listopada 1939 roku zająłem Zamek na oficjalną rezydencję, przez długi czas byłem szczególnie poruszony mistrzowsko wykutymi rysami starego polskiego króla na tym sarkofagu. Oprowadzający mnie wówczas Polak, profesor Cybichowski długo milczał przy mnie, patrząc na tę marmurową twarz. Król spał. Jego twarz wyrażała straszne męki jego życia, a jednocześnie spokój ostatecznego uwolnienia się od istnienia. W tym czasie ten Polak powiedział do mnie w sposób dystyngowany i cichy: "Tak umierali w cierpieniu nasi królowie, zdecydowana większość z nich. Ciężko jest być królem w Polsce." A kiedy znów stanąłem pod podwyższeniem sarkofagu, by się pożegnać, pomyślałem, że to naprawdę był ciężki urząd, podczas gdy rezydowałem na Zamku".


 Oto fragment z pamiętników Hansa Franka (od października 1939 do stycznia 1945 r. pełniącego funkcję "Generalnego Gubernatora Okupowanych Ziem Polskich", czyli po prostu niemieckiego naczelnika z ramienia Hitlera) spisanych w więzieniu w Norymberdze i opublikowanych w 1955 r. Frank uciekł z Krakowa (z Wawelskiego Zamku) 17 stycznia 194 5 r. o godz. 13:25 przy pięknej zimowej pogodzie i jasno świecącym słońcu. Uciekł stąd, by już nigdy tutaj nie powrócić, tak jak tysiące Niemców który zostali sprowadzeni na ziemie polskie w czasie II Wojny Światowej. Wszyscy teraz uciekali niczym szczury z tonącego krętu, w obawie przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Wszyscy oni wiedzieli że wpadnięcie w ręce Sowietów, czy choćby nawet Polaków, oznaczało niechybną karę śmierci, dlatego też ratując się woleli poddać się Amerykanom lub nawet Brytyjczykom, co mogłoby im zgwarantować ocalenie życia. Ale nie wszyscy Niemcy uciekali, bardzo wielu z nich (szczególnie na przedwojennych ziemiach niemieckich na Górnym i Dolnym Śląsku czy na Pomorzu) pozostawało w swych domach, starając się przeczekać ten okres okupacji (jak oni to nazywali). Byli to najczęściej zwykli rolnicy, lub mieszkańcy miast, którzy nie byli zaangażowani w zbrodnie narodowego socjalizmu (wiadomo bowiem że zbrodniarze uciekali pierwsi, gdyż wiedzieli co ich spotka jeśli szybko nie uciekną. Potem albo ukrywali się pod zmienionym nazwiskiem, albo wracali do swoich środowisk, albo też uciekali za granicę - szczególnie do Ameryki Południowej - dlatego tak trudno było potem dopaść ich aby wymierzyć sprawiedliwość). Ci ludzie oczywiście również zdawali sobie sprawę że nadejście sowietów będzie równoznaczny z wywróceniem ich dotychczasowego życia do góry nogami, ale nawet jeśli niemiecka propaganda ostrzegała ich przed falą zbrodni i gwałtów jakie popełniali Sowieci chociażby w Prusach Wschodnich, o tyle ucieczka i pozostawienie własnego dobytku (po to tylko żeby błąkać się po drogach bez jedzenia i kąta do spania, często z małymi dziećmi) była odpychająca dla wielu z nich. Pocieszali się też myślą że nie będzie tak źle, że wcześniej czy później Sowieci i Polacy stąd odejdą i znów wrócą niemieckie rządy. Trzeba tylko przeczekać ten jak dla nich "ciężki czas".




Wielu z nich jednak albo nie zdawało sobie sprawy z ogromu niemieckich zbrodni popełnionych w Polsce, Rosji, na Ukrainie, Białorusia, na Litwie i w wielu innych okupowanego przez nich Wschodu (chociaż listy niemieckich żołnierzy pisane z Frontu Wschodniego temu przeczą, bowiem propaganda niemiecka nie była w stanie wyłapać wszystkich tych listów które szły z frontu do Rzeszy, a dziennie szło tamtędy jakieś 20 do 25 milionów listów. To była nieprawdopodobna liczba i nie starczało nawet cenzorów żeby to przejrzeć, gdyż ludzie do tego zaangażowani potrzebni byli albo na froncie, albo w fabrykach zbrojeniowych, albo jeszcze gdzie indziej. A w owych listach niemieccy żołnierze otwarcie pisali o zbrodniach, jakie widzieli albo na własne oczy, albo które sami popełniali, często przy tym śmieszkując że "oczyszczają teren". Potem jednak - po roku 1943 - gdy przyszły wielkie klęski, ton listów się zmieniał. Dominowało przerażenie wojną i ogromna chęć porzucenia walki i powrotu do domu nawet na piechotę. Gdy jeden z żołnierzy dostał list od swojej dziewczyny, która prosiła go aby przywiózł jej pończochy ze zdobytej Moskwy, ten jej odpisał: "Przyszliśmy tu na rozkaz, walczymy tu na rozkaz i zdechniemy tu na rozkaz (...) jest tak potwornie zimno, że boimy się nawet otworzyć oczu, żeby nie zamarzły nam gałki oczne. (...) Ja tu zdycham, powoli zdycham, a ty piszesz o pończochach". Inny żołnierz Wehrmachtu pisał, że ci, którzy twierdzą że wojna potrwa do lata 1943 r. i Związek Sowiecki zostanie rzucony na kolana, powinni natychmiast udać się do psychiatry, a najlepiej zamknąć się w szpitalu bez klamek, ponieważ nie mają w ogóle pojęcia co się tutaj dzieje. "Nieustannie się cofamy. Ciągle przechodzą nowe rozkazy aby się cofnąć", twierdził dalej że ziemie te zdobyte zostały ogromną daniną niemieckiej krwi, a teraz oddawane są od tak po prostu. Wielu jednak pisało (i taki jest dominujący przekaz w listach płynących ze Wschodu po roku 1943), że nie chcą już więcej walczyć, że pragną porzucić broń i wrócić do kraju, a ci którzy zostali poważnie ranni (na przykład w obie nogi i te nogi będą im amputowane), są niesamowitymi szczęściarzami, ponieważ "zostaną wywiezieni z tego piekła, a my tu zostaniemy i tutaj zdechniemy!"

Wielu też Niemców na obszarach etnicznie mieszanych (takich jak choćby Górny Śląsk), wraz ze zbliżaniem się Frontu Wschodniego do granic Rzeszy, zmieniało swój stosunek do ludności polskiej. W raporcie Sekcji Zachodniej Delegatury Rządu na Kraj (w okresie od marca do czerwca 1944 r.) można przeczytać: "Generalnie stosunek do Polaków cechuje nienawiść. Jest to dość zrozumiałe. Narodowy socjalizm jest ruchem mas, wyniesionych z powojennej nędzy. Dał im pracę, płacę, opiekę społeczną, wyższość nad feudalnymi tradycjami. Przez udział w partii, mają udział i decyzję w państwie, przez mit rasy - wyższość nad ludami świata, przed zawojowanie Europy i barbarię - udział i pełne wyżycie się najprostszych instynktów. Te masy prostych Niemców (...) rzemieślnik czy zdeklasowany wojną światową półinteligent (...). W klęsce widzi powrót na ławkę parkową i tego się boi, bo system zabił w nim inicjatywę własną i czuje, że w rumowisku walącej się Rzeszy zginie. Jest to element, który pójdzie na hasła rzucone już dziś przez propagandę niemiecką (...) "Jeżeli zginiemy, to z nami wszyscy". (...) Hasła totalnego wyniszczenia Polaków głosi się zwłaszcza w Wielkopolsce i na Pomorzu, stąd każdy raport przynosi nowe szczegóły tej wojny nerwów. (...) Na Pomorzu np przez jakiś czas głoszono, że do wiosny nikt z Polaków opornych nie pozostanie przy życiu. (...) W kołach inteligenckich choć w stosunku do zagadnień polskich zawsze myślących po niemiecku - nurtują głębokie obawy i lęk przed katastrofą Rzeszy i lęk przed Rosją. Mając do wyboru okupacją rosyjską czy anglosaską, koła te wolałoby wybrać tę drugą. Wobec Polaków próbują zrzucać odpowiedzialność za gwałty i zbrodnie zwalając winę na reżim, głównie na Himmlera i Gestapo, które zdaniem ich jest równie bezwzględne wobec wszystkich. Führera osłaniają".


RUINY WARSZAWY 
(1945)



Stopień zbydlęcenia niemieckiej okupacji w Polsce był tak ogromny i tak bandycki, że poziom wyrosłej z niej potrzeby (czy też żądzy) sprawiedliwości zamienił się w żądzę odwetu i to odwetu bez względu na wszystko. Na jednej ze ścian na stacji kolejowej w okupowanej Bydgoszczy pojawił się wiosną roku 1944 taki napis: "Pakujcie walizki, wasz koniec już bliski!". Komendant stacji kazał napis zamalować i nie zgłaszać sprawę na Gestapo, co było nie do pomyślenia jeszcze do niedawna. Wkrótce potem pojawił się drugi napis: "Złodzieje i mordercy - nie uciekniecie nam!" Zbliżanie się frontu i świadomość niechybnej klęski zmieniała również postawę wielu partyjnych aparatczyków NSDAP. Taki przykład - w pociągu na jednej ze stacji kolejowej, do przedziału w którym siedział jakiś urzędnik partyjny, wszedł żołnierz wraz ze swoją dziewczyną. Para ta zaczęła rozmawiać ze sobą po polsku (zapewne żołnierz był Polakiem wcielonym przymusowo do Wehrmachtu), a rzecz miała się na ziemiach polskich, oficjalnie przyłączonych do Rzeszy. Tam rozmawianie w języku polskim, a już w ogóle żołnierza Wehrmachtu było nie do pomyślenia i było natychmiast karane. Ten urzędnik też zwrócił im uwagę, że para nie powinna ze sobą rozmawiać po polsku (notabene "zwrócił im uwagę", natomiast w innej sytuacji pewnie kazałby aresztować tego żołnierza i powiadomił jego przełożonego), na co tamten odpowiedział mu w dość opryskliwy i nieprzyjemny sposób. Partyjniak zamknął się i już do końca podróży nie powiedziała ani słowa. Inny przykład: w pewnej wiosce na Górnym Śląsku niemiecki rolnik przywiózł furmanką tonę węgla na zimę Polakowi. Tamten był bardzo zdziwiony ponieważ nigdy wcześniej nic takiego się nie działo, a wyjaśniło się gdy Niemiec odjeżdżał, gdyż rzekł  mu wówczas na pożegnanie: "Tylko jakby co, to pamiętaj że ja ci pomogłem". Była zima 1944 na 1945.

Gdy wojna dobiegła kresu gdy Niemcy zostały zmiażdżone, a Hitler (prawdopodobnie) strzelił sobie w łeb, po tym morzu krwi, cierpień, łez i zniewag jakich podczas tej wojny doświadczyli Polacy, Żydzi i Rosjanie, skumulowałaś się w wielu ludziach podskórna wręcz ale kipiąca żądza zemsty. Gdy w lipcu 1945 r. na odzyskane Ziemie Zachodnie (czyli byłe niemieckie ziemie wschodnie) przybywać zaczęli pierwsi Polacy, był wśród nich pewien Warszawiak, który w Powstaniu stracił swoje dzieci. To znaczy Niemiec kazał mu wybierać które jego dziecko przeżyje, resztę zamierzał zabić. Ten mężczyzna upadł mu do stóp i błagał aby oszczędził jego dzieci ale nic nie pomogło, tamten odbezpieczył broń i zabił wszystkie jego dzieci, pozostawiając jedynie ojca żywego. Ten myślał że oszaleje, nie był w stanie żyć w gruzach zniszczonej Warszawy i zdecydował się zacząć jakoś nowe życie na Ziemiach Odzyskanych. Przybył do jakiegoś niemieckiego miasteczka które teraz należało już do Polski i tam pragnął odnaleźć spokój. Tak się jednak zdarzyło że do tego miasteczka powrócił niemiecki sołtys. Próbował uciec na Zachód ale mu się nie udało i ostatecznie został zawrócony. Był to jednak dobry i porządny człowiek, tylko że jego błędem było iż przybył w nieodpowiednim czasie. W czasie zemsty, kiedy ta zemsta w ludziach - którzy przybyli na Ziemie Odzyskane i którzy przeżyli traumę okupacji, widzieli niemieckie bestialstwo i codzienną niepewność jutra, zemsta w nich wręcz kipiała. Ten sołtys został ukamienowany na śmierć, nikt bowiem nie patrzył na to czy on był członkiem NSDAP czy nie, czy był dobrym czy złym człowiekiem, to nie miało żadnego znaczenia, był po prostu Niemcem i to wystarczyło. W jakiś czas potem do tego samego miasteczka przybył inny Niemiec wraz z dwoma swymi synami. Ten był szowinistą i nie cierpiał Polaków, ale nie miał gdzie się podziać, więc wrócił do miejsca skąd wcześniej uciekł. I jemu nie spadł już włos z głowy, po prostu potrzeba zemsty już się w ludziach wypaliła, i tak to właśnie działało. Błędem niemieckiego sołtysa była więc nieumiejętność doboru czasu i nieświadomość panującej wśród Polaków żądzy pomszczenia wyrządzonych im wcześniej zniewag.




W czasie wojny, aby uzupełnić ubytek rąk do pracy (potrzebnych na froncie), wprowadzono na ziemiach polskich (a raczej w Generalnej Guberni jak Niemcy zwali ten twór) konieczność pracy dla Polaków w Niemczech. Oczywiście ta "konieczność" bardzo szybko przerodziła się w obowiązek, ponieważ Polacy nie chcieli tam jeździć, więc trzeba ich było do tego przymusić na różne możliwe sposoby, a jeśli to nie działało to po prostu urządzało się łapanki. Polegało to na tym, że Niemcy odcinali jakiś odcinek ulicy - po obu jej krańcach - i wszystkich którzy byli na tej ulicy pakowali do wojskowych ciężarówek a potem przewozili do więzień gdzie też dokonywano selekcji. Część trafiała jako przymusowi niewolnicy do pracy w Rzeszy, a jakaś część trafiała na Szucha (gdzie mieściło się w więzienie śledcze i katownia) lub do innych więzień na terenie okupowanej Polski, a następnie do obozów koncentracyjnych. Do jednego z takich gospodarstw w Rzeszy trafiła pewna młoda Polka, która szybko stała się zabawką dla niemieckiego gospodarza i jego trzech synów. Wszyscy zbiorowo gwałcili ją przez co najmniej trzy lata. Żona owego Niemca wiedziała doskonale co się dzieje, ale nie reagowała, a wręcz przeciwnie, im bardziej oni poniżali ową dziewczynę, tym ona była dla niej okrutniejsza, ograniczała jej na przykład porcje żywnościowe. Gdy wojna zbliżała się do końca i wioskę tę zajęli Sowieci, owa dziewczyna poszła do sowieckiego komendanta i poprosiła go aby związał tych mężczyzn (co też zostało uczynione) i aby ich zastrzelił (opowiedziała mu również co z nią robili i jak bestialsko ją traktowali). Ten stwierdził że wehrmachtowca albo esesmana może zabić, ale nie jest w stanie zabić cywila (wśród Sowietów też zdarzały się takie przypadki). Natomiast ci mężczyźni nie służyli w wojsku z powodów zdrowotnych (jeden był ranny, inni też byli w jakiś tam sposób zwolnieni z wojska). Komandir dodał jednak że dziewczyna może sama ich zabić. Dał jej swoją broń, pokazał jak się odbezpiecza i gdy przystawiła pistolet ojcu rodziny pod serce, jego żona upadła przed nią na kolana i zaczęła ją prosić aby nie zabijała jej męża. Pociągnęła za spust i tamten padł martwy, następnie przystawiła pistolet pod serce jednego z synów - matka w tym momencie straciła przytomność. Wystrzeliła. Drugiego syna zabiła w ten sam sposób, a trzeciemu (który najbardziej się nad nią znęcał i był najokrutniejszy), kazała otworzyć usta i włożyła mu lufę do buzi. Trochę trzęsła jej się ręka, więc ta lufa nieco się ruszała w jego ustach. Ostatecznie pociągnęła za spust i jego głowa się rozpadła. W tym momencie rzuciła pistolet w stronę matki która leżała na ziemi ze słowami: "A ty sobie żyj, więcej już nie będę zabijać".

Szczególnie wielka była żądza zemsty wśród Rosjan, którzy również doznali niesamowitych cierpień w czasie wojny z rąk Niemców. Łącznie zginęło 26 milionów Rosjan (żołnierzy i cywilów), Niemcy zniszczyli 1700 miast w Związku Sowieckim, 40 parę tysięcy wsi. Nic dziwnego że nie tylko propaganda sowiecka, ale sami Rosjanie żyli rządzą zemsty. W prasie, radiu, nawet na pisanych na murach ogłoszeniach powtarzało się jedno hasło: "Czy zabiłeś już dziś jakiegoś Niemca? Jeśli nie, to straciłeś dzień i natychmiast to napraw". Nic dziwnego więc że ludzie którzy doświadczyli śmierci swoich bliskich, nie mieli w sobie krzty litości wobec "niemieckich morderców". Są przypadki że Sowieci czołgami wjeżdżali w kolumnę cywilnych Niemców, tratując ludzi lub spychając ich w przepaść. Jeden z takich czołgistów gdy wjechał w wóz ciągnięty przez konia, miażdżąc go i spychając ku przepaści, stwierdził potem że zupełnie nie interesowało go czy jadący na tym wozie Niemcy (głównie kobiety i dzieci) żyją czy nie, dla niego liczyła się bowiem tylko sama zemsta. W czasie wojny zaś zginęło co najmniej 8, a prawdopodobnie około 10 milionów Polaków (twierdzenie że było to 6 milionów jest błędne i znacznie zaniżone, oczywiście wliczyć w to należy jakieś 3 miliony Żydów), w ogromnej większości (w ponad 90%) była to ludność cywilna. Zniszczenia miast i wsi są równie wielkie (choć nieco mniejsze niż w Związku Sowieckim, biorąc pod uwagę jego obszar). Polska była więc najbardziej zniszczonym krajem świata w czasie II Wojny Światowej (biorąc pod uwagę przedwojenną liczbą ludności - 35 milionów). Zniszczenia zaś kraju były potworne, Warszawa zamieniona w jedno wielkie gruzowisko, rozkradzione dzieła sztuki. Niemcy polowali nawet na polskie dzieci które odbierano rodzicom i przewożono do Niemiec w celu ich germanizacji (po wojnie do swych rodzin wróciło tylko kilka procent wywiezionych w ten sposób polskich dzieci). Niemcy realnie cofnęli nas o co najmniej jedno stulecie jeśli nie więcej. Więc dziwnego że nienawiść do okupantów była tak wielka.




W pewnej miejscowości na Śląsku grupa polskich żołnierzy napotkała niemieckich cywilów zdążającą na zachód. Czterech z tych żołnierzy starało się odebrać rodzicom ich małą córkę, ci jednak przylgnęli do dziecka tak bardzo, że nie można było ich od niej odciągnąć. Zaczęli więc bić kolbami ojca po karku i głowie, aż ten upadł na ziemię, a następnie został zastrzelony. Matka i córka zaczęły płakać i wówczas dano im już spokój. W byłym niemieckim obozie w Łambinowicach na Śląsku, urządzono zaraz po wojnie obóz wysiedleńczy dla okolicznej ludności niemieckiej. Co się tam wyprawiało pisałem już jakiś czas temu, teraz jedynie przypomnę: ludzie których tam umieszczano (bez znaczenia czy to byli Niemcy czy Polacy, bo nikt tego nie sprawdzał, wystarczało że byli tutejsi) zmuszano do potwornych rzeczy. Kazano im np wchodzić na drzewa po czym strzelano do nich jak do małp, zaprzągano ich dowozów niczym konie i kazano ciągnąć po drodze maltretując a nawet zabijając część z nich. Za najmniejsze przewinienie groziła kara śmierci i bez względu na to czy żyłeś, czy nie wrzucenie do dołu i zakopanie. Było to oczywiście zwykłe zbydlęcenie, należy jednak pamiętać że ludzie którzy to uczynili (a to byli z reguły młodzi mężczyźni, większość z nich nie miała nawet 20 lat), którzy przeszli potworną traumę wojenną widzieli śmierć swoich najbliższych, byli w obozach koncentracyjnych widzieli niemieckie bestialstwo i teraz, gdy dano im możliwość kierowania takim obozem, te wszystkie traumy dały o sobie znać i zemsta stała się naturalną potrzebą, a wręcz koniecznością. Mimo to należy pamiętać że zemsta jaką na Niemcach dokonywali Polacy, była niczym w porównaniu z tym, co Niemcom (głównie sudeckim) zgotowali Czesi. My mieliśmy prawie 6 lat potwornej okupacji niemieckiej, a mimo wszystko nie było takiego zbydlęcenia jakie dokonało się w Czechach, gdzie była zupełnie inna okupacja, o zupełnie innym natężeniu terroru. A tam Niemców wręcz palono żywcem, i to nie od razu, a powoli, systematycznie...


BERLIN 
(1945)



CDN.

1 komentarz: