Łączna liczba wyświetleń

piątek, 10 czerwca 2016

GODNOŚĆ - MIT - PAMIĘĆ GENETYCZNA - Cz. I

CZYLI CO NAS SPAJA?





Wczoraj (8 czerwca), ukazał się na Facebooku ciekawy wpis pisarza Stefana Twardocha, pozwolę sobie zacytować go w całości (jednocześnie podając oryginalne źródło), aby mieć cały ogląd sprawy przed oczyma i móc odpowiednio się do tego ustosunkować. Oto wpis Twardocha na Facebooku:

"Straszne skutki rozdawnictwa państwowych pieniędzy. Hołota nie chce pracować za 3 złote za godzinę. Woli narobić bachorów a za krwawicę ludzi przedsiębiorczych marnowaną w 500+ kupować alkohol i samochody, albo większe telewizory. I na dodatek pewnie wódkę, a nie wyrafinowane wina. Zamiast skromnie, jak przystało biedakom, wydawać w biedrze (w Biedzie, hehe, nie to co my w Almie) na suchy chleb i skromne, szare i zgrzebne ubranka dla dzieci. Kto będzie nam podawał nasze ośmiorniczki, kto będzie zbierał nasze truskawki, które wrzucimy sobie do kieliszka prosecco po 12 zł za kieliszek? Balcerowicz się gniewa, jak to widzi.

Dystrybutorzy klasowej pogardy dziwią się potem, że podklasa zakłada koszulki z żołnierzami wyklętymi i innymi postaciami z patriotycznego komiksu i głosuje na partię bystrzaków, która może w zasadzie zrobić wszystko, wyciąć Białowieżę do gołej ziemi i zalać betonem, wypowiedzieć wojnę Rosji zrywając jednocześnie stosunki dyplomatyczne z USA i Niemcami, wsadzić do więzienia wszystkich reżyserów filmowych, bo im źle z oczu patrzy, we wszystkich galeriach zrobić wystawy obrazów o katastrofie smoleńskiej, zamknąć teatry i wystąpić z Unii Europejskiej. Cokolwiek. A i tak wygrają kolejne wybory, jeśli tylko w kraju, w którym mediana płacy wynosi 2400 złotych netto, zarabiającym mniej niż te 2400 partia ta dostarczać będzie poczucia godności. Co akurat - jako jedyne - doskonale się jej udaje.

Polski ludowy nacjonalizm brzydzi mnie tak samo jak polskie inteligenckie, postszlachecko-liberalne, wielkomiejskie fumy, na wybory nie chodzę, władza w Polsce w istocie ma niewielki wpływ na moje życie. Tak naprawdę martwi mnie tylko to, że kiedy klasa z dolnej strony mediany 2400 netto swoje rozbudzone ostatnio patriotyczne poczucie godności postanowi wzmocnić, wieszając dystrybutorów klasowej pogardy na latarniach, to z moimi garniturkami i samochodami, na które sam sobie rzemieślniczo zarobiłem, nie zagarniając nic z niczyjej wartości dodanej i tak się rykoszetem załapię do pierwszego czy drugiego tysiąca do powieszenia. Zważywszy jeszcze na moją, najdelikatniej mówiąc, niechęć do polskich nacjonalistycznych mitów... I nikogo wtedy nie przekonam tym, że przecież mogłem pokombinować na podatkach, a zamiast kombinować grzecznie płakałem i płaciłem. Korwinistą jestem tylko przez kwadrans w roku, kiedy robię przelew do Urzędu Skarbowego i przez ten kwadrans wściekły myślę o tym, jak pięknie i elegancko mógłbym te hajsy skonsumować i jakie gustowne dobra za nie nabyć. Ale potem mi przechodzi, bo myślę sobie, że od redukcji luksusu jeszcze nikt nie umarł, a od klasowych rozruchów owszem.

Droga klaso średnia, drogie górne 10%, może więc lepiej zapłacić 20 złotych za kieliszek prosecco z truskawką, w knajpie, w której kelnerka ma umowę o pracę i przyzwoitą stawkę godzinową, klasowej pogardy dla biedoty się wyrzec, zachować dla siebie albo dzielić się nią tylko w gronie zaufanych przyjaciół, nie na łamach gazet, w zamian zaś uniknąć powieszenia?
A w planie maksimum mieć może nawet nadzieję na to, ze kolejnych wyborów nie wygra partia od wycinania lasów i wypowiadania wojny gejom, Niemcom, Rosji i cywilizacji śmierci jednocześnie?"




Tyle sam Twardoch, a teraz jeszcze prof. Zbigniew Mikołejko: 


"Edki, wózkowe, kibole, nieudacznicy zostały kupione za te 500+ i w ogóle mają oni/e w nosie naszą wolność"



A teraz pozwolę sobie to wszystko skomentować w sposób, jaki osobiście uważam za stosowny. Na samym początku od razu też dodam, że z bardzo podobnym podejściem mam styczność w środowisku, w którym się (z konieczności) obracam. Ludzie, właśnie pokroju prof. Mikołejko, mówią mi wprost (podczas prywatnych rozmów), że pracownicy zatrudnieni w ich firmach, powinni się cieszyć już z samego faktu że im się płaci JAKIEKOLWIEK pieniądze - tak właśnie, nie przesłyszeliście się - powinni się cieszyć że dostają JAKIEKOLWIEK pieniądze od swych pracodawców, którzy uważają się jednocześnie za swego rodzaju dobroczyńców (z samego faktu iż w ogóle płacą swym pracownikom pensje, bo przecież ... mogliby nie płacić, prawda?). 

Wpis Twardocha jest w tym środowisku (mam tutaj na myśli niejednorodne w swej masie, aczkolwiek bardzo wpływowe środowiska polityczno-biznesowe, medialne i naukowe, a także wszelkie do nich zbliżone, których wymieniać już nawet nie mam ochoty), pewnym ewenementem. Ja bowiem osobiście widzę jak to wygląda od strony niektórych pracodawców (a przecież nie obracam się w kręgach polityczno-biznesowych, gdzie ta pogarda dla zwykłego człowieka, zwykłego pracownika - musi być znacznie większa). I powiem Wam, że pewna część (nie wszyscy, być może nawet nie większość), wyraża swą pogardę do "Ludzi Pracy" w sposób wybitnie upokarzający ich godność (choć oczywiście nie robią tego publicznie, tylko gdy już są "bezpieczni" we własnym gronie i wśród "swoich").

A teraz przejdźmy do kwestii KOD-ziarzy (też oczywiście nie wszystkich, gdyż duża część z nich jest po prostu perfidnie zmanipulowana), których na przykład wspiera wielu moich znajomych. Zauważcie do czego doszło w tej Polsce. Oderwane od koryta uprzywilejowane postkomunistyczne (a często postubeckie), elity polityczno-finansowe kraju organizują demonstracje. Elity, których przecież tatusie i mamusie, a niekiedy dziadziusie i babcie, nie na darmo walczyli z "bandami" kryjącymi się po lasach, nie na darmo pałowali robotników i studentów w latach 60-tych, 70-tych i w stanie wojennym , krzycząc: "Warchoły do szkoły", nie na darmo pisali na siebie wzajemne donosy do Moskwy (jak chociażby w swoim czasie Gierek na Gomułkę), prezentując siebie jako szczerych komunistów i największych przyjaciół Związku Sowieckiego, a swych konkurentów jako "element niepewny socjalistycznie", nie po to kształcili swe pociechy, które miały zając po nich ich dyrektorskie z nadania klucza partyjnego posadki - aby teraz to wszystko stracić. Przecież nie po to od 1944 r. tworzyli protezę polskiej państwowości, by teraz Polska miała odzyskać jakąś tam (nieznaną im), Suwerenność. 

Do tego osobliwego grona dokooptowano po 1989 r. równie spragnionych władzy "solidaruchów" (szczególnie tych inteligenciaków, wywodzących się jak Kuroń, Michnik czy Geremek z dawnej komuny - Janusz Weiss w swej książce opowiadał że w latach jego dzieciństwa - przełom lat 40-tych i 50-tych, stoły wręcz uginały się od wszelkiego jadła i napojów, im potomkom komunistycznej nowej elity podbitej, wykrwawionej i upokorzonej przez Sowietów Polski - żyło się naprawdę dobrze, podczas gdy reszta kraju nie miała często nawet chleba, o takich frykasach jak "masło" czy herbata można było jedynie pomarzyć).




Rozumiecie jak to boli? To bardzo boli, jeśli ktoś na siłę odrywa cię od (wręcz genetycznie dziedzicznego), wywalczonego w "bohaterskich" walkach ich ojców i dziadów z "leśnymi bandami" (jak chociażby wypowiedział się o Żołnierzach Wyklętych, nieżyjący już prof. Kołakowski, który sam w młodości jeździł: "na bandy").




 I to właśnie głownie w tych środowiskach słychać największe lamenty na temat wprowadzanych właśnie przez PiS reform. Zauważcie proszę jak ci ludzie myślą (albo jak są manipulowani przez odpowiednich cwaniaków politycznych, którzy doskonale wiedzą jak mogą wykorzystać ich niechęć "do Kaczora"). Wszystko co złe, bierze się z PiS-u, wszystkie reformy są złe, Macierewicz to idiota, Ziobro to niebezpieczny bandzior, który kreuje się na walecznego szeryfa, a Kaczyński to już w ogóle zło totalne, człowiek który doprowadzi Polskę na skraj katastrofy, wyrzucą nas z Unii i Polska upadnie (bo przecież wiadomo, jak zresztą mówią i piszą niemieckie media, że "biedna Polska istnieje tylko dzięki Unii" - zostawmy na razie tę propagandę i idźmy dalej), że Kaczyński pragnie zaprowadzić autorytaryzm na wzór Putina etc. etc. etc. 

Ciekawe jest tylko, że jeśli spytasz się tak zmanipulowanego przez propagandę (notabene finansowaną z zagranicy - ja przynajmniej przyjrzałbym się skąd dokładnie i jakimi kanałami płyną pieniądze dla KOD-u, i antyrządowych mediów. A potem był ogłosił tę wiadomość publicznie, gdyż Polacy wiele mogą znieść, ale nie lubią jak się z nich publicznie robi jaja i to jaja za obce - a sądzę że głównie niemieckie pieniądze), czy popiera program 500+ lub program Mieszkanie +, to często można usłyszeć że to jest akurat dobre, że to czy tamto jest dobre, ale jeszcze przed chwilą twierdził iż WSZYSTKO co PiS wprowadza jest totalnie do bani i w ogóle w Kosmos z tym Kaczyńskim (ostatnio słyszałem ciekawe hasło, wykrzykiwane prawdopodobnie przez jakieś feministki, a brzmiało ono tak: "Jarosław, kobiety zostaw, kup sobie klocki lego i zaproś Antoniego" - uśmiałem się z tego po pachy).

Prawdziwymi wrogami programu 500 + i Mieszkanie +, są z reguły ludzi bezpośrednio powiązani z dawną władzą (w rozumieniu zarówno poprzedniej ekipy PO-PSL jak i częstokroć jeszcze dawniejszych komunistycznych powiązań). I choć nie zostawiają na tych reformach suchej nitki, to jednak w ich krytyce bardzo trudno odnaleźć jakieś racjonalne argumenty. Oni w ogóle są bardzo mało racjonalni, bardzo mało konkretni o konstruktywnej krytyce rządu z ich strony po prostu można pomarzyć, tam jest TOTALNA negacja, TOTALNE "nie" dla PiS-u. Mnie też nie podoba się wiele zmian (czy raczej zaniechań) Prawa i Sprawiedliwości, ale wiem że jest to bodajże jeden z nielicznych po 1989 r. rządów odrodzonej Polski, który REALNIE chce pomóc Polakom w wyjściu ze stanu biedy i beznadziei (w którym to stanie przebywa obecnie w Polsce wiele rodzin), realnie chcą pomóc (owszem, chodzi też o władzę, PR i poparcie obywateli, ale sam fakt że w ogóle się tego podejmują jest niezwykle znaczący i bardzo dobrze rokujący na przyszłość). 

Ja powiem z własnej perspektywy. Ani ja, ani nikt z mojej rodziny, nie załapuje się na program 500+ czy Mieszkanie + (mogę tylko pomarzyć przy moich zarobkach czy lenistwie prokreacyjnym), a jednak nie mam najmniejszych obiekcji, że również z moich podatków i moich pieniędzy są finansowane te programy dla najuboższych lub rodzin wielodzietnych. Dlaczego nie mam z tym żadnego problemu? Odpowiedź jest prosta - nie ma innego wyjścia, jak realnie obniżyć medianę społecznego ubóstwa, niż poprzez aktywne włączenie się do tego aparatu państwa. A to jest możliwe również z podatków płaconych przez wszystkich obywateli, również tych bogatszych, którzy być może nic z tych programów nie dostaną. Zauważcie jak ci najbiedniejsi ludzie są postrzegani w mediach tzw.: "głównego nurtu" - jako nieudacznicy, wózkowe, Edki, kibole oraz jako nieroby, którzy owe 500+ na pewno przepiją w najbliższym monopolowym, a mieszkanie, które otrzymają od państwa, zamienią w melinę. 

Tak właśnie postrzegani są najubożsi Polacy, pracujący w pocie czoła na utrzymanie swych rodzin, przez lokalne postkomunistyczne i postsolidarnościowe elyty "tego kraju" (bo ta fraza jest dość często używana w publicznych wypowiedziach przeróżnych "establyshmentowyh elyt"). A ja teraz powiem tak, osobiście nigdy w swym życiu nie doznałem biedy - nigdy! Pamiętam moje dziecięce lata i to że choć nie zawsze się przelewało, to jednak zawsze były prezenty, zawsze były czekolady, zawsze był zabawki, takie jakie wraz z siostrą chcieliśmy. Nasze psy co kilka dni jadły kurczaki (a raczej to, co z nich zostało). Mój ulubiony w latach dziecięcych pies - Mops (tak się wabił), wspaniały mieszaniec owczarka niemieckiego z ... czymś, karmiony był (głównie przeze mnie) szynkami i kiełbasą ze stołu (poza tym dostawał swoje pożywienie). Tata nauczył go aportować i potem miałem zabawę, gdy rzucałem mu kiełbaskę, szyneczkę lub kaszankę a on wszystko to łapał w powietrzu i od razu połykał. Często więc się zabawiałem i najpierw rzucałem mu mięsko, które lubił (kiełbaska - szyneczka - kiełbaska - kaszanka etc.), a w pewnym momencie brałem np. pomidora i gdy łapał go w locie (jak inne smakołyki), a za chwilę wypluwał, bo to już mu nie smakowało. Fajna była z niego psina - padł ze starości. 

Tak więc nie znam pojęcia biedy, bowiem nigdy jej nie doświadczyłem (gdy jako dzieci dostawaliśmy od rodziców kieszonkowe, i gdy moja młodsza siostra, która obecnie jest szczęśliwą mamą pięknego bobaska - wydała swoją cześć, potem, gdy zobaczyła np. jakąś zabawkę lub lalkę, to prosiła mnie bym jej to kupił. Pamiętam że zbierałem jej na Kena, aby miała do zabawy z lalkami Barbie, zresztą często bawiliśmy się wspólnie, również z naszym kuzynostwem), to jednak potrafię pojąć i zrozumieć to, że komuś w rodzinie może się nie przelewać, że może mieć trudności finansowe, że wpadł w spiralę zadłużenia i komornik w bandycki sposób odebrał mu cały majątek życia, że znalazł się na bruku lub że ledwie łączy koniec z końcem. Dla takich ludzi to co sam opisywałem na tym blogu o możliwości poprawy własnego losu, poprzez umiejętne skumulowanie energii myśli (czyli po prostu używanie własnego umysłu do kreowania korzystnej dla siebie rzeczywistości), jest w dużej mierze zupełnym farmazonem. 

Cóż z tego że powiem kobiecie, która ma w portfelu ostatnie 100 zł. a do końca miesiąca i kolejnego zasiłku zostaje jej jeszcze z dwa tygodnie, aby myślała pozytywnie (że użyję takiego kolokwializmu). To nic nie da, bowiem ta kobieta wie że ma ostatnie 100 zł. a w domu czekają dzieci, które ona musi jeszcze przez te kolejne dwa tygodnie jakoś wykarmić. I ona będzie myślała cały czas o tym, jak tu przeżyć przez kolejne dni, żadne słowa czy napominania nie pomogą. Jej może pomóc właśnie tylko konkret - czyli właśnie owe 500+ (które dla wielu rodzin jest prawdziwym wybawieniem). I właśnie dlatego nie mam najmniejszej pretensji że z moich podatków idzie pomoc dla takich ludzi. Bowiem w społeczeństwie tak mniej więcej wyjść z biedy samemu potrafi 1 na 100, reszta nie przetrwa bez publicznego wsparcia, a jeśli nawet przetrwa, to właśnie w owej beznadziei, z której nie będzie ucieczki. Czy naprawdę więc ci wszyscy propagandyści, twierdzący że 500+ posłuży tym ludziom jako środek na kupno kolejnych napojów alkoholowych, nie rozumieją że człowiekowi w życiu potrzebna jest nadzieja. Często człowiek bardziej doceni nie tyle to, że wskażesz mu gdzie może znaleźć wędkę, ile gdy po prostu dasz mu do ręki rybę. I taką "rybą" jest właśnie wprowadzany przez PiS (przy szumie odrywanej od koryta politycznej świniarni), program 500+ czy Mieszkanie+.



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz