Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 czerwca 2016

NIEWOLNICE - Cz.IX

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI



HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. IX






Robin miał na szyi rodzaj talizmanu, który wyglądał jak mezuza. Pamiętam z dzieciństwa, że ojciec nosił coś takiego. Przez srebrny ażurek przyglądałam się małemu zwitkowi pergaminu, który był w środku. Nie powtórzę dokładnie zapisanych na nim słów, ale tekst brzmiał mniej więcej tak: "Weźcie słowa, które wam dziś przekazuję do serc waszych. Powtarzajcie je wiernie dzieciom waszym". Wciąż mile brzmią mi w uszach słowa tej modlitwy, chociaż wierzę w znaki zodiaku, duchy i duszki, i muzy greckie, i może w anioły, ale nie w Boga. Jeśli chodzi o stan mojego umysłu, to było jak zawsze przy numerku z bywalcami klubu, klientami agencji i, szczerze mówiąc, z chłopakami także. Mój mózg się wtedy wyłączał. Ulatywał w górę i znikał, tak iż w połowie przypadków nie pamiętałam po kontakcie seksualnym, jak on przebiegał. I tak się stało. Wyłączyłam się i znalazłam w Queens. Oprzytomniałam bowiem dopiero, gdy Robin posuwał mnie bez kondomu, a ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu, żeby go powstrzymać. To były czasy szczytowej fali epidemii AIDS i moi przyjaciele z teatru umierali w domach jak w średniowieczu. Ogarnęła mnie panika, ale natychmiast odepchnęłam złe myśli. Kolana ślizgały mi się po futrze, ręce przyciskałam do chłodnego jedwabiu wezgłowia.

Napisał coś potem na moich plecach krawędzią swojego talizmanu. Przypomniała mi się gra z obozów letnich. Zamykałaś oczy, a któraś z dziewczynek siadała obok ciebie. Na twoim ramieniu wypisywała paznokciem jakieś słowo i musiałaś je odgadnąć. Zmysł dotyku praktycznie w ogóle nie był pomocny. To był raczej test na to, jak dobrze znasz koleżankę, czy na tyle, żeby się domyślić, jaki wyraz wybrała dla ciebie. W podobną grę bawiłam się później z kochankami, gdy leżeliśmy nago w łóżku. Paznokciem rysowałam im na plecach moje imię, udając, że ich łaskoczę. Na plecach Seana wypisywałam: "Kocham cię", na długo przed wyznaniem mu tego. Nie wiem, co napisał Robin.
Leżałam potem na brzuchu, Robin obok, ale nie minęły trzy sekundy, kiedy klepnął mnie w pośladek, pocałował w policzek i wyrzuciło go z łóżka, jakby wcisnął przycisk katapulty.

- Było bardzo przyjemnie. Jestem spóźniony na spotkanie. 
Wiedziałam, że nie powinnam go zatrzymywać i prosić: "Daj mi jeszcze jedną szansę, a będziesz chciał zostać". Wiedziałam tym bardziej, że nie powinnam czuć się zraniona, a jednak byłam. To do mnie niepodobne. Czy naprawdę zadurzyłam się w księciu, w najmniej osiągalnym mężczyźnie na tej planecie, a zarazem najprawdopodobniej seksoholiku, który rżnie dziewczyny między jednym a drugim biznesowym spotkaniem? A może po prostu nie chciałam znowu zostać sama? Robin brał prysznic i się ubierał, a ja układałam malowniczo włosy na poduszce, patrząc w lustro na suficie. Chciałam wryć mu się w pamięć, żeby przypomniał sobie o mnie znienacka w trakcie spotkania lub jazdy samochodem. Kiedy wychodził, wyglądał równie reprezentacyjnie i wytwornie, jak wchodząc.  Trudno byłoby zliczyć kobiety podobne do mnie, które kładły się do królewskiego łoża i nikt o nich nie słyszał, bo kto zaprzątałby sobie tym głowę? Nabrawszy pewności, że Robin nie wróci, poszłam do łazienki pod prysznic. Lustrzane ściany i marmurowa posadzka kabiny nie obciekły jeszcze z wody po wyjściu Robina spod natrysku. Minęły trzy godziny, zanim w mojej głowie zrodziło się podejrzenie, że o mnie zapomnieli. Znowu wpadłam w panikę. 
- Halo! Pomocy! Niech mnie ktoś wypuści. 
Bębniłam w drzwi i wrzeszczałam przez dobre piętnaście minut, nim ktoś przyszedł i przekręcił klucz w zamku. 

Dopiero późnym popołudniem weszłam do naszego pawilonu. Miałam nadzieję, że dziewczyny będą na basenie, lecz niestety oglądały w salonie na górze film "Henry i June", tworząc na kanapie dziwną plątaninę rąk i nóg. Serena podniosła wzrok i uśmiechnęła się. Oparłszy rękę na udzie Leanne, sięgnęła po truskawkę do wazy stojącej na środku stolika do kawy. 
- Martwiłyśmy się o ciebie - skłamała bezczelnie. Z uśmiechem spojrzałam jej prosto w twarz. 
- Niepotrzebnie. Oto jestem. 
- Wszystko w porządku? - spytała, nadgryzając truskawkę i marszcząc brwi dla zademonstrowania troski. Serena prawie nie jadła. W wyrazie jej oczu pod fałszywą słodyczą wcale nie kryło się okrucieństwo, co dostrzegłam po raz pierwszy. To był głód. Rzecz do wykorzystania. Na moment zamarło mi serce, ale niczego nie dałam po sobie poznać. Nie zamierzałam pierwsza odkrywać kart tylko dlatego, że obydwie cierpiałyśmy z tego samego powodu.

- Film się podoba? 
- Jestem fanką Henry'ego Millera. 
- Naprawdę? Którą jego książkę lubisz najbardziej? 
- Henry i June. Na niej oparty jest film. 
- Muszę to przeczytać. Mogłabyś mi ją pożyczyć? 
Wyznanie Sereny, że czytała nieistniejącą powieść Millera, wzbudziło we mnie współczucie dla tej idiotki. Idąc do swojego pokoju, przeszłam przed nią lekkim, niemal skocznym krokiem. Postanowiłam, że przestanę się irytować, cokolwiek ona jeszcze powie. Gdy przekręcałam gałkę od drzwi, usłyszałam za plecami jej głos. 
- Nie martw się. Prawdopodobnie już cię nie wezwie. Nie ma takiego zwyczaju. 
Moje postanowienie nie wytrzymało próby trzynastu sekund. Tamtej nocy zakręciłam włosy i uprasowałam ostatnią sukienkę, ciuch z lat pięćdziesiątych, w kolorze szmaragdowym, z głębokim dekoltem i dzwonowatą spódnicą. Wywoływała marzenia o butach w tym samym kolorze i randce z kimś, kto potrafi zaszaleć na parkiecie.

Na nocnym stoliku z mojej strony dzielonego z Destiny łóżka stało zdjęcie mojej babki jako młodej kobiety. Gotowa do wyjścia na wieczór, miała na sobie podobną sukienkę i białe rękawiczki zapinane na perłowe guziki. Zanim wyszła za mąż i osiadła w Newark, jeździła po świecie. Studiowała w Wiedniu razem ze słynnym psychologiem Alfredem Adlerem, wynajmując od zbankrutowanej hrabiny pałacyk jak z bajki. Babka także była niespokojną duszą. Gdyby żyła, mogłabym jej powiedzieć prawdę o Brunei. Za mną Destiny wsunęła brązowe stopy, opalone na kolor rękawicy bejsbolowej, w platformy Lucite. Na jej stoliku nocnym również stało jedno zdjęcie. Córki. Skąpanej słońcem, roześmianej, na tle oceanu. Nie bacząc na dodatkowy ciężar, zabieramy w podróż oprawione w ramki fotografie bliskich osób, tych, co do których mamy pewność, że będą nas kochać bez względu na to, co zrobimy. 

Tej nocy Yoya i Liii popisały się porywającym występem karaoke. Śpiewały "Paradise by the Dashboard Light". Najwyraźniej poprzedziły to próbami, gdyż były elementy choreografii, głównie efektowne shimmy ramion przy frazie "zaledwie siedemnaście lat", choć całość to genialny przebój i wzruszył nas, gdyż każda mogła odnieść słowa tekstu do siebie. Pomyślałam to samo co zawsze, gdy słucham tej piosenki. Jest wiele tekstów o uroku siedemnastu lat. Siedziałam wyprostowana i udawałam rozbawioną, nie żałując sobie szampana, którym kelnerzy napełniali przepastne kieliszki. Drzwi miałam za plecami, ale wyczułam go, gdy wchodził, i moje ciało zareagowało stanem napięcia, jakbym duszkiem wypiła trzy mocne kawy. Nerwowo wygładziłam sukienkę; odgarnęłam z oka niesforny lok. Kilka minut później, kiedy Robin znalazł się w zasięgu mojego wzroku, obojętnie się ze mną przywitał, patrząc ponad moją głową. Nie zamienił ze mną słowa do końca wieczoru. Wyciągnął za to rękę do Leanne i poprowadził ją do baru, porozmawiali chwilę, zanim spoczął na zwykłym miejscu obok Fiony.

Leanne wróciła do nas, usiadła obok Sereny i zaczęły demonstracyjnie i z ożywieniem plotkować o mnie. Stłumiłam odruch wymiotny. Miałam ochotę przeczołgać się przez stół, szarpnąć za ten cholerny kok i przycisnąć jej szelmowatą buźkę do szklanego blatu. Zamiast tego włączyłam się do rozmowy o relacjach między znakami zodiaku. 
- Robin - poinformowała nas Leanne - jest Skorpionem, stąd jego charyzma, pewność siebie, siła i wybujały erotyzm. 
Serena była spod znaku Byka, Leanne Ryby. Destiny powiedziała im, że jest chrześcijanką, na tym koniec, i mogą się wypchać. 
- Skorpion to znak wodny - mówiła Leanne.
Jak Ryby. Więc ja i Robin płyniemy razem, ale czasem na fali zbyt silnych emocji. Obydwoje. Trudno mi było wyobrazić sobie Robina podlegającego zbyt silnym emocjom. 
- Jaki jest twój znak? - zapytała mnie. 
- Lew. 
- Znak ognia - rzekła z nutą triumfu w głosie. 




Każdego wieczoru Robin znikał na przynajmniej pół godziny, zwykle około północy. Rozglądałyśmy się wtedy, próbując ustalić, która dziewczyna wyparowała z sali. Tamtej nocy było puste krzesło Leanne dokładnie naprzeciwko mojego po drugiej stronie stołu. Upiłabym się - urżnęła w trupa - gdyby nie to, że Robin zakończył wcześniej przyjęcie, wychodząc z Fioną u boku. Byłam na siebie wściekła za uleganie zawiści. Kiedy poszłam do łazienki, żeby podmalować usta, w lustrze zobaczyłam na swojej twarzy taki sam nieszczery uśmiech, jaki widziałam u Sereny i Leanne. Dziewczęta przy innych stołach, Azjatki, wydawały się mało przejmować tym, gdzie jest Robin i z kim wyszedł. Fiona i Leanne też były Azjatkami, jednak z uwagi na status osób publicznych i znajomość angielskiego uniknęły zdegradowania do gości niższej rangi siedzących przy gorszych stolikach. My, najwyżej stojące w hierarchii, siedziałyśmy pod nieobecność Robina podirytowane, z ciasno skrzyżowanymi rękami, podczas gdy dziewczyny z innych stolików szły mimo wszystko chętnie na parkiet. Te, którym sprzyjało szczęście, tańczyły pod koniec nocy z głowami opartymi na ramionach swoich Romeów, jak bywa przed zakończeniem balu. Dziewczynom, które przybyły z Zachodu, nie uchodziło szukać kochanków w otoczeniu księcia. Więc rywalizowałyśmy ze sobą o jego względy. 

Kolejna noc minęła w ten sam sposób. Przestałam zmuszać się do uśmiechu, kiedy patrzyłam na obcasy jego butów znikające w górze schodów. Któregoś ranka Serena obudziła nas, oznajmiając, że uzyskała pozwolenie (od kogo, nie zdradziła) na naszą wyprawę do centrum handlowego Yaohan. Trzymała w garści plik brunejskich banknotów. Po raz pierwszy od przyjazdu do Brunei zobaczyłam pieniądze. Przez blisko dwa tygodnie żyłam wolna od myślenia o nich. Powiedzmy, że do pewnego stopnia. Patrzyłam na banknoty, które rozdzielała między nas, jakby rozdawała karty. Znowu zobaczyłam sułtana: z brodą, dostojnego. Migał na banknotach pomarańczowych, zielonych i niebieskich. 
- Jaki jest kurs wymiany? 
- Nie wiem. To nieważne. Mamy kupę pieniędzy. Schowajcie włosy. Nie jesteś blondynką, więc nie ma problemu, ale zakryj głowę.  

Władowałyśmy się do czekającego mercedesa, Serena usiadła z przodu, wdała się w rozmowę z kierowcą. Ona przeniknęła do tego świata, ja nie. Zobaczyłam niewiele, jeszcze mniej zrozumiałam, za trzy dni miałam wyjechać do domu, nadgryziona jak pralinka z pomarańczowym nadzieniem wyjęta z bombonierki, gdzie zostawały inne smakowe atrakcje. Co ze mną było nie tak? Dlaczego wciąż zbliżałam się do czegoś, czego chciałam, by w ostatniej chwili zostać od tego odcięta? Zwykle brałam to na siebie i rezygnowałam, nim mnie odrzucono. Lecz tym razem nie miałam takiej możliwości. Dziewczyna w rozpaczy rzuca się na zakupy. Wpadłyśmy do Yaohan w różowych okularach na oczach jak typowe turystki. Nie sposób się było oprzeć żadnemu drobiazgowi, gdyż kusił egzotyką, a skoro pieniądze się nie liczyły, więc niejako brałyśmy udział w grze wideo z brzękliwą azjatycką pop muzyką w tle i uśmiechniętymi ekspedientkami o szerokich buziach. Świergotały do nas melodyjnie i chichotały zadziwione cudzoziemkami.

Kobiety w Brunei, jak zauważyłam, niekoniecznie zakrywają włosy, jak to jest w zwyczaju w innych krajach muzułmańskich, ale ubierają się skromnie. Daleko im do wyglądu przyciągających oko, nadążających za modą kobiet, które podpatrywałam podczas krótkiego pobytu w Singapurze. Chodziłam w parze z Leanne i rywalizacja z poprzedniego wieczoru zupełnie poszła w niepamięć, gdy zaciągnęła mnie do stoiska z kosmetykami. Dziewczęta z obsługi służyły radą, porozumiewając się z nami na migi. Leanne posadziła mnie na stołku przy ladzie i w odruchu miłosierdzia uczyła tajników makijażu oczu, żebym nie wyglądała, jak osoba wybierająca się na casting do filmu "Mężczyźni wolą blondynki".
- Piękna cera - powiedziała Leanne, rozprowadzając mi róż na policzkach. - Jak Królewna Śnieżka. Skąd jesteś? 
- Z New Jersey. 
- Nie o to pytam, raczej kim jesteś?   
To pytanie zawsze wydawało mi się dziwaczne. Kim jesteś? Jesteś dobrą czarownicą czy złą czarownicą? Jestem po prostu Dorotką Gail z Kansas. 
- Rosjanka. Polka. 
- A nie wyglądasz.
- Zostałam adoptowana. 
Przerwała zabiegi wokół mojej twarzy i spojrzała na mnie z mieszaniną zainteresowania i współczucia. 
- Znasz prawdziwych rodziców? 
- Matka adopcyjna i ojciec adopcyjny są moimi prawdziwymi rodzicami. 
Na to pytanie adoptowane dziecko jest przygotowane, słyszy je milion razy. Prawdę mówiąc, słyszy je tak często, że puszcza je mimo uszu. 

Nie ciągnęłam dalej tej rozmowy. Z nią nie miałam ochoty o tym mówić. Broniłam rodziny i żebym mogła wyjść poza to, musiałabym wiedzieć, że rozmawiam z kimś, kto pojmie złożoność sprawy. Prawda była taka, że Leanne miała rację. Prawda była taka, że dręczyły mnie pytania. Moja rodzina to prawdziwa rodzina, ale jednak ... Wciąż zastanawiałam się przecież, czy gdzieś w moim DNA nie znalazłabym wyjaśnienia tego wewnętrznego niepokoju i czy nie jest tak, że biologiczne pochodzenie przesądza o kierunku, w którym powinnam zmierzać. Leanne pozwoliła mi wreszcie spojrzeć w lustro. Makijaż był subtelny, doskonały. Kupiłam niezbędne kosmetyki. Pierwszy w moim posiadaniu zestaw, którego nie wynosiłam z drogerii Rite Aid, i także pierwsza porada kosmetyczna, która nie pochodziła od transwestyty czy striptizerki. Każda z nas wychodziła z torbą pełną pudełeczek, słoiczków i flakoników. Ja kupiłam jeszcze dietetyczną herbatę i dres, przyrzekając sobie, że następnego dnia rano pójdę ćwiczyć. Po raz kolejny w życiu postanowiłam zamieszkać w szczuplejszym i atrakcyjniejszym ciele. Do diabła z biologią. Zamierzałam dopracować się takiego image'u, jakiego tylko zapragnę. Doceniłam wolność, jaką się ma, nie wiedząc, po kim się dziedziczy kolor oczu. I miałam dość Audrey Hepburn. Nawet jeżeli Piękny Książę mną wzgardził, to znajdzie się następny i tego nie zrobi. Miałam zamiar o to zadbać. 






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz