Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 14 czerwca 2016

NIEWOLNICE - Cz.VI

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI



HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. VI




W trakcie rozmowy Robin patrzył na Serenę z rodzajem fascynacji, póki coś w głębi sali nie przyciągnęło jego uwagi. Tam skierował wzrok i na moment zainteresowanie Sereną zniknęło. Dla mnie jakby otworzyło się okno. Pokiwał jeszcze kilka razy głową, poufale klepnął Serenę po udzie i odszedł. Gdy tylko książę przysiadł się do sąsiedniego stolika, Eddie, jego przydupas i prawa ręka, teleportował się na fotel obok mnie. Śliski facet, nigdy nie było wiadomo, kiedy się przy tobie pojawi. On również miał dbać o nasz komfort. Wypytywał o nasze potrzeby, wybałuszając oczy, jakby za chwilę miały wyskoczyć mu z oczodołów i wylądować na cyckach Destiny. Czyżbyśmy miały „zabawiać" przyjaciół księcia? Na tym miało polegać uczestnictwo w przyjęciach? Nie wiedziałam, skąd to rozczarowanie u mnie. Z pewnością nie byłam tak wyczulona, gdy chodziło o klientów Crown Club. Czy jest czysty? Czy ma pieniądze? Czy jest w miarę normalny, a przynajmniej czy nie jest typem zabójcy? To były jedyne kryteria. Ta podróż coś zmieniła, gdyż w mojej głowie zalęgła się myśl, że zostanę kochanką księcia.

Eddie się ulotnił. Podeszło dwóch innych facetów. Dan i Winston. Przywitali się. Wyglądało na to, że dobrze się znają z Sereną i Ari, nie przyprawili mnie o gęsią skórkę jak Eddie, zresztą też po chwili poszli dalej. Występowały trzy utalentowane piosenkarki, zmieniając się co kilka kawałków, a do zaoferowania miały tanią składankę malajskich i amerykańskich piosenek pop. Pod koniec nocy szczypałam się w uda, żeby powstrzymać opadające powieki. Czułam się jak w przegrzanej klasie szkolnej na lekcji matematyki, kiedy to strzelałam gumką na nadgarstku, broniąc się przed snem. Książę skończył obchód sali i spoczął na fotelu pod ścianą obok Fiony. Z drugiej strony stał pusty fotel i chociaż wiele osób podchodziło do księcia i rozmawiało z nim, nikt tego fotela nie tknął. 
Mężczyźni przysiadali się do stolików i pili z azjatyckimi dziewczynami. Niektórzy obejmowali je ramieniem lub trzymali za rękę. Nami już nikt się nie interesował. Zastanawiałam się, czy oczekuje się ode mnie czegoś więcej niż siedzenia w fotelu i popijania szampana, ale byłam zbyt zmęczona, żeby o to pytać. O skandalicznie późnej godzinie światła przygasły jeszcze bardziej i z głośników rozbrzmiał taneczny przebój sprzed dwóch lat. Parkiet błyskawicznie zapełnił się dziewczętami, panowie tylko im się przyglądali. Wczepiona w fotel jak pukla zesztywniałam od bezruchu, więc gdy Destiny wzięła mnie za rękę i poprowadziła na parkiet, nie protestowałam.

Szło się tam wąskim przesmykiem wzdłuż ściany i trzeba było przejść przed fotelem księcia. Cały wieczór obserwowałam ukłony defilujących przed nim kobiet. Teraz miałam szansę pokazać, co potrafię. Naśladując je, zbliżyłam się posuwistym krokiem i zgiąwszy się w pasie, zwiesiłam głowę w głębokim ukłonie. Niemal oczekiwałam, że wykrzyknie: "To zadziwiające!" jak Yul Brynner w musicalu Król i ja. W ogóle się nie odezwał. Czułam jednak na sobie jego gorące spojrzenie, krew napłynęła mi do twarzy. Czy tylko dlatego, że wykonałam tak niski skłon? Destiny przeszła z wyzywająco podniesioną głową.
- Jestem Amerykanką, do cholery - syknęła, gdy byłyśmy już poza zasięgiem uszu Robina. - Sorry, ale karku nie zginam.

Przez morze ciał udało mi się dojrzeć księcia, który z głową przechyloną do ucha Fiony słuchał jej szeptu. Wszystkie oczy były wbite w Destiny, ale jego nie. Robin patrzył na mnie. Przeszył mnie elektryzujący dreszcz - typowa reakcja, gdy jest się obserwowanym - i rozbłysłam jak żarówka pod zwiększonym napięciem. Piękni tego świata muszą stale tego doświadczać. Odwróciłam wzrok, ale moje stopy pewniej sunęły po podłodze, a ruchy bioder perfekcyjnie zsynchronizowały się z linią basową. Po godzinie dyskotekowej zabawy Robin wstał. Mężczyźni wyczuli to szóstym zmysłem i poderwali się z krzeseł w ułamku sekundy. Z kilkoma pożegnał się podaniem ręki i wyszedł z nieodłącznym Eddiem. Jak tylko pokonał schody i zniknął z pola widzenia, muzyka ucichła i rozbłysły światła. Goście zgromadzili się przy drzwiach, gdzie z ręką na walkie-talkie zagradzała przejście Madge - niczym rewolwerowiec gotowy do strzału. Kilka minut później, gdy z jej biodra dobiegły trzaski i odezwał się niewyraźny głos, wyciągnęła walkie-talkie zza paska i podziękowała temu komuś na linii. Dopiero wtedy usunęła się na bok. Wszyscy, zmęczeni, zaczęli wychodzić. Nawet mężczyźni mieli zobojętniałe miny striptizerów odbierających wypłatę po nocy. Z sali wychodzili inni ludzie niż ci, którzy byli tam pół godziny temu.
- Na co czekaliśmy przed wyjściem? - zapytałam Ari, gdy szłyśmy do wózków golfowych. 
- Trzeba czekać, póki nie wyjdzie z budynku, bo może zmienić zamiar i wrócić. Nie zdarzyło się, żeby kiedyś wrócił. Po prostu lubił wiedzieć, że ludzie na niego czekają.

Książę był czarujący, dynamiczny, tajemniczy, był graczem w polo, playboyem, ministrem finansów. I w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Pod koniec pierwszego tygodnia pozostawałam wciąż na marginesie brunejskiego imprezowego mikrokosmosu. Serena znajdowała się w jego centrum, chociaż nie rozumiałam, na czym to polegało. Destiny, osoba specyficznego gatunku, gwizdała na wszystko. Ari, jak każdy profesjonalny marketingowiec, była fajna i przystępna, ale miała serce biznesmena i nie zdradzała żadnych sekretów firmy. Zbliżała się połowa mojego pobytu, a tymczasem wbrew ambitnym planom nie złapałam żadnej opalenizny, ani razu nie wzięłam do ręki rakiety tenisowej, nie zakochałam się w księciu i nie straciłam na wadze ani grama. Czas przeciekał w Brunei między palcami. Zanim na dobre przetarłam oczy, dzień miał się ku końcowi. Czasami trochę czytałam. Zwykłe pomalowanie paznokci stawało się wielkim dokonaniem. Zestaw taśm do nauki francuskiego, który przywiozłam, stał nierozpakowany na półce. Którejś nocy dzięki Ari mogłam zadzwonić do rodziców. Dowiedziałam się, że stan zdrowia ojca się poprawia, chociaż nie na tyle, iżbym mogła się pozbyć choć części poczucia winy. Ojciec mówił to, co zawsze, ale jakby uszło z niego trochę powietrza. Matka miała głos znużony. Nie przedłużałam rozmowy.

We wtorki, czwartki i soboty przyjęcia ciągnęły się aż do wpół do piątej nad ranem. W pozostałe dni kończyły się o wpół do czwartej. Nie kładłyśmy się do łóżek wcześniej niż o piątej rano, na szczęście gęste zasłony pozwalały spać do pierwszej, drugiej po południu. Zapuchnięte, skacowane, potwornie głodne, schodziłyśmy w szlafrokach do kuchni, gdzie w wielkich pojemnikach ustawionych rzędem na blacie czekał lunch, który pochłaniałyśmy z wilczym apetytem i potem w salonie na górze zwalałyśmy się na kanapę i oglądałyśmy filmy z płyt. Czasami zdołałyśmy się wybrać do przypałacowej siłowni lub na basen, żeby złapać ostatnie promienie popołudniowego słońca. Potem obiad i znowu trzeba było się szykować na nocną imprezę. Byłam rozczarowana Brunei i sobą. Nie udało mi się błysnąć na żadnym z przyjęć, noce upływały w otumanieniu na głupich rozmowach i piciu szampana. Jedyną korzyścią wynikającą z tego, że pozostawałam niezauważana podczas tych długich nocy, była możliwość obserwowania subtelnych gierek uprawianych w tym towarzystwie. Na przyjęciach rozwijały się błyskawicznie żywe zażyłości i jeszcze żywsze animozje niczym drobnoustroje w laboratorium na pożywce.

Zorientowałam się, że stoliki są rozmieszczone według kryterium narodowości. Malezja, Tajlandia, Filipiny, Indonezja. Istniała hierarchia prestiżu. Nie uszeregowałabym dokładnie wszystkich, ale dziewczęta z Filipin plasowały się najwyżej, a Tajki najniżej. Filipinki zawdzięczały swój status Fionie, która była faworytą księcia, jedyną, która mogła siedzieć obok niego. Inne dziewczyny liczyły się, jeżeli udało im się zdobyć szczególną łaskawość księcia lub któregoś z jego kumpli, co znaczyło, iż przesuwały się często w rankingu, a to pociągało za sobą antagonizmy i sojusze wewnątrz obozów i między obozami. Dla przykładu Winston miał kiedyś dziewczynę w obozie indonezyjskim, ale wypadła z łask i jej miejsce zajęła Tootie związana z grupą, którą nazwałam "małą Tajlandią". Teraz więc tajskie dziewczyny i indonezyjskie praktycznie toczyły ze sobą wojnę gangów, niemal niedostrzegalną, oczywiście, dla otoczenia. Preferowały jednak cichsze okrucieństwo niż walkę wręcz czy strzały z jadącego samochodu. Dziewczęta zwykle unikają napaści fizycznej, one ranią duszę. Taką ranę trudniej wyleczyć.




Dowiedziałam się, że tajskie dziewczyny namówiły tajskie kelnerki do preparowania drinków Indonezyjek. W niektóre noce miały dostawać wzmocnione drinki, w inne bardzo słabe. Chodziło o to, by traciły kontrolę nad piciem, jednego wieczoru upijały się i ośmieszały, a kolejnego ograniczały liczbę słabych drinków i siedziały drętwe, nienaturalnie spięte. Taka zabawa mogła potrwać kilka dni, do czasu gdy potrzeba zawarcia sojuszu znowu z wrogów uczyni przyjaciół. Tego typu poufne informacje uzyskiwałam od pięknej Tajki imieniem Yoya, z którą się zaprzyjaźniłam. Zdobyła sobie miejsce na liście ulubienic księcia, ale sama nie wiedziała, na ile znaczące. Yoya była okrągłym cukiereczkiem, z błyszczącymi oczami, pucułowatą dziecinną buzią i grubym jak koński ogon warkoczem, który omiatał jej pośladki. Bystra i zuchwała, chętnie ćwiczyła angielski, w którym to języku znała niewiele wyrazów. 

Ja potrzebowałam odetchnąć od Amerykanek, które mnie maksymalnie znudziły i budziły wręcz mordercze instynkty. Zanim na imprezie pokazywali się pierwsi mężczyźni, zaczynałam ziewać nad espresso, nie będąc w stanie słuchać niewiarygodnych, okraszonych nazwiskami gwiazd opowieści Sereny o hollywoodzkich przyjęciach ("Byłam wtedy na Halloween party i był tam ten gość, wyobraź sobie, w czarnym make-upie ... i przez całą noc próbował mnie podrywać, a ja wiedziałam, że znam ten głos, już, już rozpoznawałam faceta, a zgadnij, kto to był? No, spróbuj zgadnąć. Okay, to sam Jack Nicholson! Właściwie mi się nie podobał, ale dałam mu swój numer telefonu i dzwoni od czasu do czasu: - Cześć dziecinko, mówi twój tatuś ..."). Nie wytrzymywałam tego i spływałam do "małej Tajlandii". Liii, najbliższa przyjaciółka mojej Yoi, wskakiwała sąsiadce na kolana, robiąc miejsce dla mnie. Dziewczyny przytulały się do siebie i opowiadały mi niestworzone historie. Yoya zawsze mówiła o sobie w trzeciej osobie. 

- Wczoraj Yoya iść na siłownię nago. 
- Tak, to prawda - przytaknęły inne dziewczyny, kiwając głowami.
- Poszłaś ćwiczyć nago? No nie! Dlaczego? 
- Ktoś gdzieś nas podgląda - powiedziała dramatycznym szeptem i rozejrzała się naokoło dla wzmocnienia efektu. - Robin nas podgląda. 
Byłam pewna, że mnie nabierają. 
- Pieprzycie. 
- Yoya nie pieprzyć. Iść nago. I być na stepper. Było strasznie. —
- Yoya jest taka nieśmiała - podpuszczała ją Liii. —
- Yoya jest nieśmiała - potwierdziła Yoya. 
Nie byłam pewna, czy mówi szczerze, czy z ironią. Może jedno i drugie. Jej deklaracja wydawała się komiczna po tym, co wcześniej usłyszałam, ale dziewczyna mogła być z natury nieśmiała.

Yoya nie musiała mi mówić, że Robin jest tutaj jedynym punktem odniesienia. Każda impreza była spektaklem robionym pod niego, pod jednoosobową widownię. Mężczyźni, nawet ci uchodzący za najbliższych przyjaciół, byli opłacanymi kompanami tak samo jak kobiety. Ponieważ jednak Robin nie wykazywał żadnego zainteresowania mną, pomyślałam o innej publiczności, jaka być może zechce docenić moje talenty. Piłam szampana i wpatrzona w kryształowe żyrandole snułam plany o karierze aktorskiej. Jak dostać się na casting prowadzący do sukcesu? Gdzie spotkać właściwych ludzi? Czy sprawdzę się w prawdziwym aktorstwie? Co porabia ten dupek Sean i czy tęskni za mną wbrew rozumowi? Czy wróci do mnie, kiedy to się skończy i wszystko pójdzie w niepamięć? Co się dzieje w The Wooster Group? Czy Penny finiszuje ze swoją sztuką? Jak się ubiorę na przyjmowanie Oscara, chociaż uważam te nagrody za sztampę i przeżytek? 

Gdy tak dumałam, zaskoczył mnie Eddie, który klapnął na fotel obok i w typowo brunęjski sposób, czyli bez zbędnych wstępów, zastrzelił mnie pytaniem: 
- Czy zaśpiewasz jutro?
Właściwie to nie było pytanie. Jeżeli Eddie prosił mnie o coś, to znaczyło, że tak mu kazał Robin. Spojrzałam na Robina i Fionę, patrzyli na mnie i obydwoje zachęcająco skinęli głowami. Potraktowałam to jako żarcik z ich strony, a mimo to poczułam się szczęśliwa, że wreszcie dano mi szansę pokazania, że nadaję się do czegoś jeszcze poza odgrywaniem roli mebla. 
- Oczywiście. Z przyjemnością.
Eddie tryskał zadowoleniem. Ludzie w Brunei, nawet zdroworozsądkowi jak Madge, zachowywali się tak, jakby każda najdrobniejsza rzecz była sprawą życia i śmierci. Tak jakby moja odmowa miała się skończyć doraźną egzekucją. Nie wiedzieli, że piosenkarką trochę jestem. Przez całe lata przy akompaniamencie fortepianu ojca śpiewałam wieczór w wieczór piosenki z jego muzycznego repertuaru. Idę o zakład, że zaśpiewam każdy musicalowy przebój, jaki sobie tylko zażyczycie. I potrafię aktorsko ożywić występ, dzięki czemu nie zauważycie, że nie mam szczególnie dobrego głosu.

Odciągnęłam Anthony'ego - keyboardzistę - na stronę. - Jaka jest ulubiona piosenka Robina? Boja wiem? Lubi parę malajskich, jakieś amerykańskie. Tak naprawdę nie wiem. Co możesz zaśpiewać?
- Zaśpiewam malajską.
- Ile masz czasu? 
- Do jutra. 
- Nie damy rady. 
Naszą rozmowę usłyszała Angélique, najlepsza z tutejszych piosenkarek i, jak wieść niosła, obiekt nieodwzajemnianych westchnień księcia Sufriego. Przerwała nam. 
- Zaśpiewaj Kasih. To jego ulubiona. Nauczysz się jej. Pomogę ci. 
Wydarła czystą kartkę z jednego z wielu kołonotatników Anthony'ego. Za kontuarem baru znalazła jakieś pióro. Wytarła powierzchnię blatu przed sobą i zaczęła fonetycznie - krągłym pismem nastolatki - zapisywać słowa. 
- To piosenka miłosna. Kasih znaczy "kochanie". 
Następnie uczyła mnie tekstu słowo po słowie, poprawiając wymowę. Anthony wręczył jej kasetę z nagraniem, którą zawinęła w kartkę z tekstem. 
- Śpiewaj to z naturalnością - powiedziała. - Dasz radę. 
Wzruszyła mnie jej życzliwa zachęta. Gdy wciskała mi w rękę kasetę, przemknęło mi przez głowę, że kiedyś ta dziewczyna będzie dobrą matką. Wróciłam na swoje miejsce, Serena spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek. 
- Masz śpiewać jutro? - zapytała. - Co zaśpiewasz? 
- Kasih. 
- Oh, Boże! Tak ci podpowiedział Anthony? Mówił, że Robin ją lubi, sugerował coś takiego? Ja nienawidzę tych strasznych popowych przebojów. Ja też jutro wystąpię.
- Co zaśpiewasz?
- Jestem piosenkarką jazzową. Lubię jazz. Mam w repertuarze Fever. Robin uwielbia słuchać, jak to śpiewam. Wciąż śpiewam ten przebój dla niego.



CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz