Łączna liczba wyświetleń

środa, 22 czerwca 2016

NIEWOLNICE - Cz.VIII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI



HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. VIII






Wnętrze nie pasowało do biznesowego budynku. Spodziewałam się, że zobaczę pomieszczenie biurowe, a tymczasem w pokoju znajdowały się bogato zdobione meble, współczesne podróbki stylu Ludwika XIV, i detale w stylu art déco. Wydawać się mogło, że architekt księcia ma wiele osobowości. Na blacie wielkiego mahoniowego biurka stały liczne fotografie, jak się domyślałam, żon i dzieci księcia. Przyglądałam im się, próbowałam coś wyczytać z ich twarzy, odgadnąć, jak może wyglądać ich życie. Osobą uwidocznioną na większości zdjęć był młody mężczyzna, który wyglądał jak ogromny nalany bobas, najczęściej w opinającym go ciasno stroju do polo. Czy to był książę Hakeem, najstarszy syn Robina i dziedzic fortuny? Ten olbrzym to progenitura drobnego Robina? Hakeem przypominał Francisa z Wielkiej przygody Pee-Wee Hermana. Wyobraziłam sobie zadowolonego z siebie małolata siedzącego w wannie wielkości basenu i bawiącego się modelami okrętów wojennych.

Kobiety na zdjęciach wyglądały olśniewająco, zawsze w pełnym makijażu, owinięte brokatowymi sukniami i w udrapowanych chustach skrywających włosy. Czy to były jego żony? Była też uśmiechnięta dziewczynka z kucykami. Zastanawiałam się, kiedy będzie musiała zamienić je na chustę. Czy to jego córka? Na żadnym zdjęciu nie widziałam go z kobietami, natomiast na jednym czy dwóch stał obok Hakeema. Nie wiedziałam, na co czekam, ale miałam nadzieję, że na księcia. Myślę teraz, iż wtedy musiałam się dziwnie czuć, patrząc na liczne wizerunki żon Robina i jednocześnie licząc na jego przyjście, ale z drugiej strony po iluś nocach spędzonych w pałacu zdążyłam się przyzwyczaić do tego, że otacza się miliardami kobiet. Ułożyłam się w atrakcyjnej, a pozornie niedbałej pozie na sofie i tak zastygłam, mimo że w klimatyzowanym pokoju panowała subarktyczna temperatura, tak że dziwiło mnie, iż nie widać pary z ust. Według złotego zegara po przeciwnej stronie pokoju upłynęło dziesięć minut, potem pół godziny. Zrezygnowałam z upozowania i podciągnęłam kolana pod sukienkę. Pocierałam ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Zwinęłam się w możliwie najmniejszy kłębek, gotowa jednak na najlżejszy obrót gałki w drzwiach powrócić do seksownej pozy. Lecz drzwi pozostawały zamknięte.

Minęła godzina. W pokoju nie było książek, pism, telewizji. Zaczęłam chodzić w kółko. Znowu usiadłam. Sprawdziłam, czy jest łazienka. Spróbowałam otworzyć drzwi, były zamknięte na klucz. Usiadłam. Kolejna godzina. Poczułam się jak gwiazda w sztuce Sartre'a, tylko nie miałam widowni. Zastanawiałam się, czy nie zrobić siusiu do kosza na śmieci. Dostałam dreszczy z zimna, głodu, zdenerwowania. Starałam się coś wymyślić mimo bólu głowy z braku kofeiny. Jeżeli zapomnieli o mnie, czy zgniję tutaj jak Antygona zamurowana żywcem w grobie? A może jest jeszcze gorzej i wcale nie wybrano mnie na piękność dnia dla jego wysokości? Czeka mnie zupełnie inny los? Jeśli zniknę, kto zacznie mnie szukać? Rodzice, oczywiście, gdzie jednak rozpoczną poszukiwania? Na nieistniejącym planie filmowym w Singapurze? Z kim będą kojarzyć moje zniknięcie? Byłam świadoma tego, że gdybym teraz przepadła bez wieści, nikt nie zostanie obciążony winą. 

Zamknęłam oczy i próbowałam wywołać uczucie ciepła. Wyobraziłam sobie, że jestem na słońcu, może na plaży. Kiepskie. Więc raczej na jednym z obrazów Robina ze sceną haremową - zanurzam stopy w parującej wodzie. Za mokro. W końcu zobaczyłam siebie we własnej norze na Ludlow Sreet - opatuloną kołdrą, na futonie leżącym na podłodze. Zatęskniłam za domem. Marzyłam już o powrocie, wolontariacie w naszym teatrze, jeździe metrem. Zasnęłam na sofie z kolanami pod brodą. Obudził mnie odgłos otwieranych drzwi i wybałuszyłam oczy, zobaczywszy Robina w obwieszonym medalami szarym mundurze i w wojskowej czapce na głowie. Po raz pierwszy widziałam go w stroju innym niż szorty i adidasy. Tak ubrany odpowiadał częściowo wyobrażeniu księcia. Poderwałam się do pozycji siedzącej w jednej sekundzie jak przyłapane na drzemce dziecko, które miało siedzieć nad zeszytem. I natychmiast zapadłam na syndrom sztokholmski, czyli zakochałam się w facecie, który skazał mnie na czterogodzinne zamknięcie w lodowato zimnym pokoju i co gorsza bez dostępu do łazienki. Poczułam głęboką wdzięczność i jednocześnie potrzebę spodobania się człowiekowi stojącemu przede mną. 

- Długo tu byłaś? - zapytał, siadając koło mnie i przesuwając dłonią po moim zimnym jak lód ramieniu. 
- Tak. - jakby cień zadowolenia mignął na jego twarzy. 
- Zmarzłaś.
Położył mi rękę na karku i przyciągnął do siebie na delikatny pocałunek - takiego nie spodziewałam się w wykonaniu notorycznego, zadufanego playboya. Nie wpadałam w ramiona księcia wyrwana nagle zza sklepowej lady. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem prostytutką, ale gdy Piękny Książę prowadził mnie za rękę do bocznych drzwi, które teraz nie były zamknięte na klucz, poczułam się jak Kopciuszek. Niemal oczekiwałam, że uklęknie przede mną, wyciągając z kieszeni szklany pantofelek. Jak każdy prawdziwy wielbiciel płci pięknej patrzył na kobietę w taki sposób, że natychmiast czuła się cudowna. Kobiety wybaczą każdą zdradę i okrucieństwo, zdepczą rozum szklanym obcasikiem, jeżeli tylko mężczyzna potrafi im wmówić, że są godne piedestału w Luwrze.




Moja złota kareta nie jechała jednak na zamek, tylko do burdelu. Gdy Kopciuszek wrócił z łazienki i wszedł do sąsiedniego pokoju, zobaczył sypialnię, której nie wymyśliłby Hugh Hefner w najśmielszych fantazjach. Ściany zdobiły czarne błyszczące draperie, z takiego samego atłasu były prześcieradła i obicie wezgłowia. Do tego lustra na suficie i drzwiach szaf ściennych, przynajmniej trzy kamery wideo, szynszylowa narzuta rzucona na łoże, ekran telewizyjny zamontowany pod sufitem. Dwa czarne skórzane fotele, między nimi ornamentowany drogimi kamieniami stolik-szachownica ze złoto-srebrnymi polami. Przypomniało mi się, co Serena mimochodem rzuciła, gdy wchodziłyśmy po raz pierwszy do pałacu: "To wszystko jest prawdziwe". I prawdziwie bezużyteczne. Kto w tym pokoju gra w szachy?

Patrzył na mnie niewinnie. Odwzajemniłam spojrzenie. 
- Co robisz u siebie? 
- Studiuję. I jestem aktorką. 
- Aktorką - powiedział, jakby go to zainteresowało. — A może występujesz i w takich rolach? - Machnął niedbałym gestem w kierunku łóżka. Poczułam, że fala gorąca uderza mi do twarzy. Serena. Ta suka. Popełniłam błąd, wspominając kiedyś przy lunchu o agencji towarzyskiej. Oczywiście powiedziała mu o tym. Musiałam przełknąć tę kroplę goryczy. Nie chciałam w tym momencie odgrywać call-girl, i to nie tylko dlatego, że nie życzyłam sobie, by tak mnie postrzegał Robin, ale także dlatego, iż w fantazjach z nim związanych nie widziałam się w tej roli. Stłumiłam wzbierającą furię i oblekłam twarz w maskę niewiniątka. Zaczęło się. Weszłam do gry o niego. A Serenie się odpłacę.
- Nie przejmuj się - rzekł. - Lubię aktorki. Znam wiele. Są bardzo wrażliwe moim zdaniem. Bardzo interesujące. No chodź.

Wyciągnął rękę i zsunął ramiączko mojej sukienki. Zbliżyłam się bardziej i ułożyłam sobie jego ręce na biodrach. Pociągnął mnie w stronę łóżka, usiadł na nim, ja stałam. Z rękami na kolanach patrzył na mnie wyczekująco. Zsunęłam drugie ramiączko, sukienka opadła ze mnie, a ja uklękłam przed nim i położyłam głowę na jego kolanach. Przesunęłam palcami po jego udach, ale chwycił mnie za łokcie i podniósł z klęczek. Usiadłam mu na kolanach i całowaliśmy się może przez minutę, a potem on wstał, a ja, która bezlitośnie atakowałam matkę za noszenie futra z norek, wczołgałam się z wdzięcznością pod szynszylowe nakrycie, które zakrywało nagość i zapewniało ciepło. Byłam tak zziębnięta, że nie miałam czucia w opuszkach palców. 

Robin zdejmował kolejno części ubrania, jakby się szykował pod prysznic, i odkładał je pedantycznie na oparcie fotela, wreszcie wsunął się pod szynszyle. Pachniał nieskazitelną czystością - tylko mydłem i wodą kolońską (Egoistę Calvina Kleina, co wiedziałam po wizycie w łazience). Miał gładką skórę, rozwinięte mięśnie, był nieowłosiony. Nie miał skaz, widocznych emocji, nic naturalnie ludzkiego. Cały czas patrzył na mnie swoimi obsydianowymi oczami, jakby z wyrazem przebiegłości. Mogłabym przysiąc, że udaje orgazm, gdyby nie fizjologiczne świadectwo. Dałam pokazówkę robienia loda z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego, a wydawał się prawie znudzony. Taki był początek.  






CDN.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz