Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 grudnia 2016

NIEWOLNICE - Cz.XIII

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI 

NIEWOLNICAMI



HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI

Cz. XIII






Ochroniarz zapukał w środku dnia i poinformował mnie, że mam się ubrać w wieczorową suknię. Zdziwiłam się, gdyż w trakcie tej malezyjskiej podróży Robin wzywał mnie dopiero wieczorem. W windzie ochroniarz dotknął przycisku ostatniego piętra. Ścisnęło mnie w piersiach. Wpadłam w panikę. Wiedziałam za dużo i postanowili się mnie pozbyć. Niestety nic nie mogłam zrobić. Byłam w pułapce niczym facet w filmie gangsterskim, który wie, że go zaraz wykończą za nielojalność, ale nie ma wyboru i wsiada do auta ze swoim przyszłym zabójcą. Wyobraziłam sobie nagłówki gazet: "Odtrącona kochanka rzuca się z rozpaczy z malezyjskiego wieżowca. Amerykańska prostytutka ginie podczas transakcji narkotykowej w Hiltonie w Kuala Lumpur. Nastolatka z Jersey zniknęła podczas wakacji w Azji Południowo- Wschodniej". Przynajmniej umrę w wieczorowej sukni. Nikt mnie jednak nie strącił z dachu. Na lądowisku dla śmigłowców czekał na mnie helikopter, wzniecając podmuchy powietrza. Po raz pierwszy znalazłam się w helikopterze, a słuchawki na uszy, które podał mi pilot, zrujnowały moje wyrafinowanie niedbałe upięcie włosów. Wyglądałam niechybnie jak aktorka grająca bohaterkę Hitchcocka po nakręcaniu pościgu w górach z gumowatej pianki, gdzie wiatr z przemysłowych wentylatorów skręcał jej suknię w harmonijkę. 

Przelot trwał śmiesznie krótko, taki skok Spidermana z jednego dachu na drugi. Patrząc jednak na samochody wlokące się w korkach ulicami Kuala Lumpur, byłam pewna, że jazda zajęłaby co najmniej trzy godziny, a nie trzy minuty. Lot śmigłowcem, przejazd z lotniska do hotelu i z powrotem oraz widoki z hotelowych pięter, to była moja turystyka w Kuala Lumpur. Nigdy nie poczułam zapachów na tyłach restauracyjek, nie kupowałam szalika od ulicznego sprzedawcy, nie zamówiłam w barze filiżanki herbaty, moje stopy praktycznie nie dotknęły malezyjskich chodników, jeśli nie liczyć paru kroków od hotelowych drzwi do samochodu, a to zdarzyło się dwa razy. Byłam w Malezji i nie byłam. Byłam na wyspie Borneo, ale nie naprawdę. Na  docelowym lądowisku powitali mnie dwaj panowie w lustrzanych okularach i dostarczyli do kolejnego hotelowego apartamentu. Ten nie miał końca. Poprawiłam fryzurę i przygotowana na maraton oczekiwania, postanowiłam rozejrzeć się po wnętrzu. Obejrzałam się i w dalekim końcu sali zobaczyłam go. Na dwuosobowej kanapce siedział sułtan. Aż podskoczyłam i omal nie krzyknęłam z przerażenia, że nie jestem sama. 
- Jak ci się podoba mój kraj? - zapytał, klepnięciem dłoni wskazując mi miejsce obok siebie. 

Robin zadał mi takie samo pytanie. Oczywiście w tej dokładnie chwili nie byliśmy w jego kraju, ale wiedziałam, co ma na myśli. Świat był dla niego ostrygą, wszędzie był jego kraj. Wydawało mi się, że siedzi w odległości boiska do piłki nożnej. Przed nim na stoliku do kawy była zastawa z porcelany kostnej ze złotymi obrzeżeniami. Gdy usiadłam i nalewałam herbatę dla nas obojga, poprosił, żebym mówiła do niego Martin. Swobodniej mi się z nim rozmawiało niż z Robinem. Był bardzo uprzejmy i niemal wesoły, a jego uśmiechnięta twarz odbiegała od dystyngowanego wizerunku na banknotach i billboardach. Wypiliśmy po filiżance herbaty i dopiero w połowie następnej przeszliśmy do sypialni. Apartament, gdzie spotkałam się z sułtanem, był z całą pewnością dziesięć razy większy od mojego obecnego domu. Sam papież nie mógłby sobie wymarzyć takiego przepychu. Więc jednak przekazano mnie z rąk do rąk. Z drugiej strony byłam w Brunei wystarczająco długo, żeby potraktować to jako komplement, a nie zniewagę. Zostałam złożona w daninie jako wyraz braterskiego hołdu i estymy. Uczyniono ze mnie prezent. Całując Martina, od razu zorientowałam się, jak bardzo różni się od brata. Nie miał tak skomplikowanej natury, zapotrzebowania na atencję, skłonności do manipulacji. Robin żądał miłości. Martin chciał, żeby mu ssać kutasa. Poprosił mnie uprzejmie właśnie o to zaraz po tym, gdy polecił mi, żebym się rozebrała, przeszła się, obróciła kilka razy w kółko i potańczyła chwilę. Gdy skończyliśmy, w uśmiechach odesłał mnie do helikoptera, zapewniając na pożegnanie, iż brat ma dobry gust.

Nigdy więcej sułtana nie widziałam, za to wydawało mi się strasznie zabawne oglądanie jego twarzy na brunejskich banknotach. Angelique, piosenkarka, w której kochał się książę Sufri, powiedziała mi później, bym nie ubolewała, że więcej mnie nie wzywał. Powinno mi raczej schlebiać, iż w ogóle go poznałam. Zdradziła, że sułtan prawie nigdy nie pieprzy się z dziewczynami z Zachodu, a jeżeli już to się zdarzy, nie zatrzymuje ich dla siebie. Tej nocy Robin koniecznie chciał wiedzieć, czy spodobałam się sułtanowi. Zupełnie jak mały chłopiec, któremu zależy na ojcowskiej aprobacie. W oczach Robina wiecznie czaił się głód. Ten rodzaj głodu, którego nigdy nie zaspokoisz. Trzymał go co noc na nogach do piątej nad ranem, kazał mu pieprzyć dziewczynę za dziewczyną i kupować coraz to nowe egzemplarze maserati. Zachowywał się jak alkoholik przed zamknięciem lokalu, jak ktoś, kto ma wszystko, czego kiedykolwiek pragnął, i rozpacza, odkrywając, że wciąż mu czegoś brak. Nie po raz pierwszy podejrzewałam, iż w nieustającym pościgu za przyjemnościami ciężko mu było czymkolwiek się cieszyć. Nie ma dość dziewcząt i samochodów na świecie, żeby zaspokoić aż taki apetyt.




Spałam w ramionach Robina i przyśniło mi się, że jestem sułtanem, a właściwie nie sułtanem, tylko po prostu mężczyzną. Jestem mężczyzną i wchodzę do klubu Kit Kat na Fifty-second Street, rozsuwam ciężką błyszczącą kotarę w drzwiach, omijam lustrzane kolumny, idę dalej. Siadam w jednej z kabin rozmieszczonych wzdłuż ściany, kupuję striptiz na kolanach klienta, twarzy dziewczyny praktycznie nie widzę, ale czuję jej gorące ciało. Dziwię się, że jej nagość odczuwam aż do głębi trzewi. We śnie czuję podziw dla jej miękkości. I myślę: można kupić dziewczynę, gorącą, aksamitną dziewczynę. Nigdy wcześniej nie rozumiałam, o co chodzi. Nie rozumiałam, dlaczego chcą kupować dziewczyny, póki mi się to nie przyśniło. W moim śnie odczuwałam wdzięczność, że jestem mężczyzną.

Gdy wróciłam z Kuala Lumpur, Sereny już nie było. 
- Wyjechała?
- Wyjechała. 
Szafy puste. Bilet w jedną stronę. Nie ma jej. Boże, jaki szczęśliwy dzień! Nie ma Sereny! Nagle mnie olśniło. Czy to nie ja zadałam jej cios, wspominając chłopaka w rozmowie w łóżku z Robinem? A jeśli nawet tak, to czym się przejmować? Powinnam czcić zwycięstwo. Ona próbowała zrobić to samo mnie, tylko jej nie wyszło, bo ją przejrzał. Przypomniało mi się, jak jadła truskawkę. Znam to uczucie wodzenia językiem przed prawdziwym posmakowaniem, udawanie, że jeden kęs wystarczy, że nie potrzeba najeść się do syta, żeby mieć satysfakcję. Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Nie wyrzuty sumienia. Wstręt. Do Sereny i do siebie. Była podłą harpią, która sprowadziła mnie do swojego poziomu. Czy jednak nie chciałam być równie podła? Bezwzględna, walcząca aż do zwycięstwa, choćbym miała splamić ręce krwią? Przeciwieństwem fightera nie jest kochanek, tylko uciekinier. Kim chcecie być? Zapytałam Ari o powód wyjazdu Sereny i wreszcie puściła farbę, opowiadając jej historię. Serena była numerem jeden, zanim pojawiła się Fiona. Serena była numerem jeden, zanim pojawiła się w Brunei pierwsza dziewczyna z Zachodu. Robin uwielbiał ją. Niestety, jak żona Sinobrodego nie potrafiła się powstrzymać od złamania jedynego zakazu, który jej narzucił.

W pierwszym okresie pobytu w Brunei, przed ośmioma miesiącami, Ari, Serena i Leanne regularnie dostawały pozwolenie na wyprawy do Hiltona na lunch i basen. Także do Singapuru, gdzie robiły zakupy i potem razem szły sobie do zoo. Każda miała oddzielny gościnny pawilon. W tym złotym okresie na przyjęcia przychodził co wieczór książę Hakeem, najstarszy syn Jefriego. Ten olbrzym miał przyjaciela o imieniu Arif, który był jego przystojnym odpowiednikiem. Arif zaczął się pojawiać w pewne dni na basenie w hotelu Hilton, a tak się dziwnie składało, że w te same dni bywała tam Serena. Umawiała się na schadzki przez telefon. Do tego nasza ulubienica, zimna niebieskooka piękność, miała upodobanie do świntuszenia na linii, ale nie w rozmowach z księciem. Robin zresztą rzadko używał telefonu do rozmów towarzyskich. Bo i po co? Jeżeli chciał z kimś rozmawiać, wystarczyło słówko do personelu, by dana osoba wkrótce przed nim stanęła. Serena była niejako pionierem w Brunei. Nie wiedziała, że telefony są na podsłuchu. Nie podejrzewała, że nagrania jej prywatnych rozmów zostaną przekazane do odsłuchania księciu, który zresztą nie czynił jej potem zarzutów wprost, tylko w intymnych momentach bawił się w aluzje, powtarzając co pikantniejsze zwroty z jej rozmów z Arifem. Wyobrażam sobie, jaką miał satysfakcję, gdy jej ciało sztywniało i ziębło, gdy w oczach pojawiał się lęk i przyznanie do winy, których nie potrafiła ukryć, gdy pokryta potem próbowała za wszelką cenę go zadowolić, udając namiętność.

Książę nie obciął jej głowy w trybie doraźnym. Nawet nie ukarał jej biletem w jedną stronę. Cóż to by była za frajda? To nie w jego stylu. On w roli wielkiego inkwizytora trzymałby ofiarę na kole przez wiele dni. Obracałby koło powoluteńku, tak że nieszczęśnik ledwie by zdawał sobie sprawę, że jest na torturach, póki by nie zobaczył własnych wnętrzności leżących obok na ziemi. Robin udawał, że przebaczył Serenie. Zaprosił ją ponownie i ignorował całymi miesiącami, romansując z każdą kobietą, która znajdowała się na sali, a szczególnie ostentacyjnie z najgroźniejszą rywalką. Taką rywalkę zobaczył we mnie. Ari opowiedziała mi to przy kanapkach z serem i porcjach arbuza. Oblałam się zimnym potem. Fiona, moja kumpelka Fiona, musiała o tym wszystkim wiedzieć, a nigdy się nie wygadała. Co nie znaczy, że mnie nie ostrzegała. "Nie jestem twoją przyjaciółką", padło z jej ust. Jeszcze jedna nauka wyniesiona z Brunei. Kiedy ktoś ci mówi: "Nie uważaj mnie za swoją przyjaciółkę", uwierz tym słowom.




Taylor namawiała mnie do zemsty na Serenie za podłe traktowanie i gdy leżąc obok siebie na łóżku, gadałyśmy o tym, wyszeptała mi do ucha: "Też bądź sprytna". Czy byłam? Uczyniłam ruch, który wydawał mi się wówczas dobry, niestety okazało się, że inni gracze posiadają więcej informacji ode mnie. Skoro Serena wyjechała, czy zostanę odtrącona jako osoba bezużyteczna z punktu widzenia Robina, bo zrealizował już harmonogram tortur? Podobały mu się konflikty między dziewczynami. Przestanę być atrakcyjna bez rywalki? Wrócę do Nowego Jorku i będę czekała na telefon od Ari, która nigdy nie zadzwoni, i z upływem miesięcy moje nadzieje zaczną się rozwiewać? Nawet jeżeli przyczyniłam się do odesłania Sereny do domu, czy nie wykazałam się krótkowzrocznością, podejmując te manipulacje? Czy Fiona przewidziała to wszystko? Czy użyła mnie do pozbycia się Sereny, licząc na to, że Robin przestanie się mną interesować po jej wyjeździe? Pomyślałam, że powinnam trzymać się tego, w czym jestem dobra: wyglądam na rozgarniętą, potrafię opowiadać zabawne historie i dobrze się sprzedawać. Przypomniały mi się słowa ojca, więc je zmodyfikowałam adekwatnie do sytuacji: "Nie jesteś cali girl o międzynarodowej sławie, więc musisz się dobrze sprzedawać". Zdawałam sobie sprawę, że nie wygram meczu z Fioną, ale nauczyłam się dostatecznie dużo, żeby podjąć z nią grę.

Za każdym razem, kiedy zaczynałam wariować z nudów albo rzygałam nienawiścią do siebie i byłam gotowa błagać o bilet do domu, wydarzało się coś takiego, co mnie przed tym powstrzymywało. Robin kupił nowe lamborghini. Zanim weszłam na salę bankietową, dopadł mnie ochroniarz i doprowadził do tylnego wyjścia z pałacu, skąd Robin zabrał mnie na przejażdżkę nowym autem. Wsiadłam, drzwi zamknęły się automatycznie jak właz w wehikule czasu. Na niskim fotelu czułam się, jakbym leżała na ziemi. Na pierwszym progu szorowałabym dupą po jezdni. Pędziliśmy drogami oświetlonymi tylko naszymi reflektorami, po obu stronach ściany dżungli. Jazdę samochodem z Robinem odebrałam jako nową i szczególną intymność, jakbyśmy byli normalną parą, która gdzieś się właśnie wybierała, może na kolację lub do kina. Tymczasem mieliśmy oczywiście wrócić do tego samego miejsca, w którym spędzaliśmy każdą noc. Zerkałam na Robina patrzącego na drogę. Jakieś napięcie pulsowało pod jego skórą, pod gałkami oczu, w żyłach na szyi. Jakby za wszelką cenę chciał się powstrzymać od przyspieszenia do tysiąca kilometrów na godzinę. Zdawał się nieświadomy mojej obecności. Pomyślałam, że pochłonięty pędem gna dziko prosto przed siebie, żeby znaleźć się w miejscu, gdzie nie będzie księciem.

- Co na to powiesz? - zapytał, wyrywając mnie nagle z tych refleksji. „
"Myślę, że powinniśmy się urwać i pojechać do Tajlandii", niemal mi się wypsnęło. "Nie zabierając nic ze sobą. Kupić ubrania, kiedy się tam znajdziemy, zamieszkać w chatce na plaży w Phuket i skakać do morza z klifów".
- Co na to powiesz? - powtórzył pytanie. 
- Na co? 
- Pytam o auto - zniecierpliwił się. 
Jasne, auto. Jakby nie istniało nic poza tym. Szukałam w głowie przymiotnika, który by go ucieszył. A naprawdę myślałam: pokraczne, błazeńskie, żałosne. Powiedziałam: 
- Solidne.
- Solidne? 
Wydawał się niezadowolony. 
- Piękne. To piękne auto.
Słowo "piękny" wypływało mimowiednie z każdych ust w Brunei. Wszystko było piękne: dżungla, naszyjnik, dziewczęta, samochody, dzieła sztuki, pałac. I on to posiadał. Wszystko wyglądało tak samo. Chciał słyszeć, że wszystko jest piękne. Posiadać rzeczy piękne; trzymać je w garści.

Podczas naszej nieobecności zmieniła się trochę paleta twarzy. Najbardziej rzucało się w oczy, że gdy zabrakło Sereny, powrócił na przyjęcia książę Hakeem. Wyglądał jak nadmuchana do granic możliwości lalka, trzy razy potężniejsza od ojca. Robin zostawił mnie przy schodach, sama zeszłam na dół. Przed drzwiami do sali bankietowej zobaczyłam Hakeema z pilotem w ręku, którym wprawiał w ruch miniaturową replikę lamborghini, z jakiego dopiero co wysiadłam. Dwie szczupłe Tajki, które wiekiem i strojem mogłyby uchodzić za nastolatki wybierające się na szkolną potańcówkę, stały na schodach oparte o siebie ramionami i rozchichotane przyglądały się groteskowemu widokowi. Przeszłam obok Hakeema i zgodnie z obyczajem ukłoniłam się. Czym innym było kłaniać się Robinowi, a czym innym schylać głowę przed facetem w moim wieku bawiącym się wielkim pilotem. Ukłon przed Robinem miał odcień poddania i seksualności. Przed Hakeemem zdawał się parodią. 




Miejsce po Serenie zajęły dwie nowe dziewczyny, Delia i Trish. Powitał mnie zbiorowy pisk Tajek. Yoya, Tootie i Liii niemal udusiły mnie w uściskach. Zastanawiałam się, dlaczego są aż tak słodkie w stosunku do mnie. Być może dlatego, że wbrew konwencji często dryfowałam na ich wysepkę, omijając inne w naszym dziewczyńskim archipelagu. Przysiadłam na oparciu ich kanapy, na której ledwie się mieściły, i zapytałam, jak po tajsku powiedzieć "proszę" i "dziękuję". Zachwycone traktowały mnie jak odnalezioną po latach szkolną koleżankę. Niektóre dziewczyny w Brunei były poczciwe, naprawdę słodkie. Fiona przywitała mnie w moim odczuciu ciepło, co w jej wykonaniu mogło sprawiać wrażenie nonszalancji, jednak nie lekceważenia. Robin z kumplami wszedł w momencie, gdy Angelique śpiewała namiętnym głosem przebój Boltona "How Am I Supposed to Live Without You". Godzinę po ich przyjściu Eddie klepnął mnie w ramię. Wyszłam z sali, a ochroniarz zaprowadził mnie do holu z mnóstwem drzwi. Za drzwiami numer jeden nagroda w postaci zapasu na życie autokosmetyków firmy "Turtle Wax", za drzwiami numer dwa stosik złotych sztabek, za drzwiami numer trzy ... pokój kąpielowy. Wielki, przeogromny.

W rogu powinien siedzieć malarz orientalista z pędzlem w ręku. Na środku stała wanna wielkości małego basenu, obłożona drobnymi złotymi płytkami, które odbijały błyski światła w lekko zaparowanym powietrzu. Srebrna taca z owocami, ciasteczkami i czekoladkami stała na stoliczku obok wanny. Gumowa kaczka, którą kupiłam Robinowi w Malezji, pływała na wodzie, smętnie przechylona na jedną stronę. Nie chciałam wejść do gorącej kąpieli, żeby się nie spocić przed przyjściem Robina, z drugiej strony było mi głupio siedzieć w łazience w wieczorowej sukni, więc rozebrałam się do naga i położyłam na kozetce niczym odaliska wyjęta z któregoś z obrazów Robina. Jedynym elementem zakłócającym pozór autentyczności orientalnego haremu był zamontowany na ścianie telewizor z włączoną oczywiście stacją CNN. Zrozumiałam, że Robin chce mi udowodnić, iż nie boi się kąpieli z dziewczyną. Odniosłam wrażenie, że zaaranżował romantyczne inter-ludium dla nas, lecz wszedł z miną chłodną i surową. Wcześniej w aucie zamienił ze mną zaledwie dwa słowa. Nasza zażyłość z malezyjskiego pobytu się rozwiała. Podejrzewałam, że spotkało go rozczarowanie, gdy po powrocie nie zastał Sereny, chociaż to przecież sam jednym telefonem spowodował jej wygnanie. 

Nie pozostawiłam mu wyboru. Odkąd wiedział, że Serena ma chłopaka i że ja o tym wiem, nie mógł pozwolić jej zostać. Wyjechała przeze mnie i nie miał kogo za to ukarać, kara musiała spaść na mnie.
Nawet gdyby nie chodziło o Serenę, poznałam go wystarczająco dobrze, żeby się nie dziwić, iż zmienił do mnie stosunek. Nie musiał mieć żadnego powodu. Denerwowałam się, kiedy wiało od niego chłodem, ale jeszcze bardziej, kiedy robił się uprzejmy. Kiedy był uprzejmy, można było mieć pewność, że wystawia cię do odstrzału. Miałam nadzieję, że póki co spotka mnie łagodniejsza kara. 
- Wyglądasz ponętnie - powiedział.
Rozebrał się w pokoju obok i gdy wrócił, odwiesił szlafrok i wszedł do wody, zanurzając się tylko do pasa. Wślizgnęłam się za nim, odwrócił mnie tyłem, nawet nie pocałowawszy. Miałam wrażenie, że uniosę się pod sufit, gdy zaczął mnie rżnąć. W jego intencji miało to być rżnięcie upokarzające, ale nie było. Bowiem im dłużej tu byłam, tym bardziej traciłam kontakt z własnym ciałem. Potrafiłam na życzenie oddzielić się od ciała i zostawić za sobą tylko hologram. Z góry widziałam, jak hologram chwyta za nogę kozetki, żeby utrzymać równowagę. Ale ja byłam wolna. Nie byłam płaszczącym się przed nim obiektem. Nie byłam nawet obiektem podlegającym prawom grawitacji.

Kiedy był już ubrany i gotowy wrócić na przyjęcie, wypróbowałam na nim jedno z zapamiętanych zdań po malajsku. To zachowywałam na specjalną okazję. 
- Aku cinta padaniu - powiedziałam.
Jak już mówiłam, sułtan chciał, żeby mu possać kutasa, lecz Robin miał zapotrzebowanie na miłość. Ludzie, którzy pragną, by wszyscy ich kochali, są o wiele, wiele bardziej niebezpieczni od tych, którzy zadowalają się władzą i pieniędzmi. Znacznie trudniej uczynić ich szczęśliwymi. 
- To miłe - rzekł. 
Moje słowa niezupełnie odpowiadały prawdzie. Niby go kochałam, ale chyba nie do końca. Czułam coś jak miłość i obojętność równocześnie. Kiedy wróciłam na przyjęcie, Fiona skinęła na mnie, więc zajęłam miejsce po lewej stronie Robina i czekałam na wyrok.







CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz