Łączna liczba wyświetleń

sobota, 24 grudnia 2016

WSPANIAŁE STULECIE - CZYLI HURREM, SŁOWIAŃSKA ODALISKA - Cz. I

OPOWIEŚĆ DEMET ALTINYELEKLIOGLU






Poniżej prezentuję wybrane fragmenty z książki Demet Altinyeleklioglu pt: "Tajemnice dworu sułtana. Hurrem - słowiańska odaliska". Małe wyjaśnienie, Demet rozpoczyna przygodę Aleksandry/Hurrem w sułtańskim haremie od roku 1514, co dla mnie jest nie zrozumiałe, ze względu na chronologię. Mianowicie w tymże roku nie było żadnego tatarskiego (ani mołdawskiego) najazdu na południowe ziemie Królestwa Polskiego. Do ostatniego najazdu, doszło dwa lata wcześniej, w kwietniu 1512 r. Nie był to jednak dla Tatarów najazd udany, gdyż 28 kwietnia pod Wiśniowcem dopadli ich i rozbili hetmani: wielki koronny - Mikołaj Kamieniecki oraz wielki litewski - Konstanty Ostrogski, zmuszając następnie pobitego chana tatarskiego - Mengli I Gireja, do podpisania niekorzystnego traktatu pokojowego, oraz wejścia do anty-moskiewskiego sojuszu z Polską i Litwą. Z końcem tego roku odnowiono też sojusz polsko-turecki. Wcześniejsze najazdy miały miejsce w 1511 r. (rozbicie Tatarów pod Kijowem na uroczysku Rutko, przez wojewodę kijowskiego - Jerzego Herkulesa Radziwiłła, oraz Jerzego Olelkowicza), 1510 (udany tatarski najazd na Litwę, ale nie ma on nic wspólnego z najazdem na Rohatyn, leżący w Rusi Czerwonej, będącej wówczas w granicach Królestwa Polskiego), 1509 (najazd mołdawski na Rohatyn i spalenie miasta, ale nie jest możliwe aby Aleksandra/Hurrem dostała się wówczas do niewoli, bowiem w wyprawie odwetowej na Mołdawię, 4 października - hetman Kamieniecki pod Chocimiem rozbił wojsko hospodara Bogdana, uwalniając cały jasyr. Ten więc rok, uważany za najbardziej prawdopodobny uprowadzenia m.in.: Aleksandry do Imperium Osmańskiego, należałoby więc odrzucić). 

Wcześniejsze daty najazdów nie są brane w ogóle pod uwagę, tym bardziej że kończyły się one w większości rozbiciem napastników (kolejne najazdy według odwróconej chronologii do roku 1500: Wrzesień 1506 r. - najazd mołdawski na Pokucie, rozbicie Mołdawian pod Czerniowcami. Sierpień tego roku - najazd tatarski Bity-Gireja, zakończony ich rozbiciem pod Kleckiem. Sierpień 1502 r. - udany najazd tatarski na Pokucie i Litwę. Czerwiec oraz wrzesień 1500 r. udane najazdy tatarskie na Kijowszczyznę, Pokucie i Podole). Najbardziej prawdopodobną datą najazdu, w wyniku którego Aleksandra/Hurrem została wzięta w niewolę, jest sierpień roku 1516, czyli najazd Tatarów pod wodzą Ahmeta, na Podole i Ruś Czerwoną. Nie można więc mówić o roku 1514, jako tym w którym Aleksandra/Hurrem trafiła do Imperium Osmańskiego i do sułtańskiego (a raczej książęcego) haremu. W tym miejscy Demet Altinyeleklioglu popełniła błąd. Kolejnym powodem, przemawiającym za rokiem 1516 a nie 1509, jako tym, w którym uprowadzono Aleksandrę do Turcji, jest fakt (zapisany fakt), że późniejsza sułtanka Hurrem, trafiła do Imperium Osmańskiego jako ok. 15-letnia dziewczynka. A ponieważ musiała ona urodzić się ok. 1500 r. (najprawdopodobniej w 1502 r.), gdyż była znacznie młodsza nie tylko od samego przyszłego sułtana i jej nowego pana - wówczas księcia Sulejmana (urodzonego w 1494 r.), ale również od jego głównej faworyty - czyli sułtanki Mahidevran (urodzonej w 1497 r.). Wszystko to razem wzięte przemawia za rokiem 1516, dlatego też 1514, który rozpoczyna czas przybycia Aleksandry/Hurrem do Turcji w książce Demet Altinyeleklioglu, należy co najmniej przesunąć o dwa lata. 





 
ZACZNIJMY WIĘC:   


 ZIMA 1514


 Słaby, drżący płomień rozpalonego przez barbarzyńców ogniska nie wystarczał, aby rozświetlić ciemności spowijające jaskinię. Straszliwa burza ciskała piorunami w wejście jaskini, nawiewając do środka śnieg. Na dźwięk grzmotu drżące ze strachu serduszko Aleksandry, rzuconej w kąt jaskini, zaczęło łomotać. Czterech barbarzyńców wprowadziło swoje konie do środka jaskini. Sami też próbowali ogrzać się przy ognisku. Aleksandra nie mogła się zdecydować, czy bardziej bała się koni, czy tych mężczyzn. Mocno obejmowała swoje nogi. Mężczyzna, który ją przyniósł, zostawił ją przy ogniu w jaskini. Wciśnięty w usta gałgan, który od brudu dawno już stracił swój kolor, nie pozwalał Aleksandrze oddychać. Wszędzie unosił się paskudny odór zwierzęcych odchodów i mokrych skór, w które ubrani byli mężczyźni. Mogła dostrzec pozostałe trzy kobiety, które przylgnąwszy do siebie, płakały bezgłośnie. Jeden z zebranych przy ogniu olbrzymów ściągnął wielki kołpak, który zasłaniał mu oczy. Zmatowiałe od brudu włosy sięgały mu do ramion. Mężczyzna zdjął kołczan i łuk i położył przy sobie. Aleksandrze wydawało się, że przypomina sowę. W porównaniu z twarzą jego nos, prawie niewidoczny spod wąsów i brody, wydawał się maleńki. Opadające wąsy sięgały mu aż do piersi. Dziewczynka próbowała odgadnąć jego wiek, ale ponieważ nie widziała wyraźnie twarzy, nie udawało jej się to. Ginące pośród włosów usta poruszyły się.

- Twoje szczęście biega szybciej niż ty, Taczamie Nojanie. 
Barbarzyńca, który ją porwał, wyciągnął ręce do ognia, żeby się ogrzać. "Więc nazywa się Taczam Nojan". Odwrócił głowę i mruknął: 
- A to dlaczego?
Jego towarzysz wskazał głową na Aleksandrę.
- Tylko spójrz. Złapałeś najbardziej figlarną łanię - powiedział i roześmiał się głośno. 
Taczam nie zareagował. Zupełnie jakby tego nie słyszał. Jednak mężczyzna o włosach sztywnych jak kozia szczecina zmącił ten spokój. Śmiejąc się w głos, wyciągnął rękę i wskazał wtulone w siebie trzy kobiety. 
- Patrz na nie! Nasze przypominają stare kurczaki, które uciekły spod noża. 
Dwaj inni barbarzyńcy dołączyli do swojego towarzysza i również wybuchli gromkim śmiechem. Mężczyzna czekał, aż śmiechy ucichną, przez chwilę mierząc spojrzeniem swoich towarzyszy. 
-  Wszelkie szczęście pochodzi od Boga. Czego zazdrościsz, Berkul Dżanie? 
Aleksandra się zdziwiła. Tym razem głos barbarzyńcy nie przypominał syku węża. Teraz sprawiał wrażenie, jakby dochodził z bardzo daleka. Po chwili odezwał się ponownie:
- To Bóg daje i odbiera życie. Każdemu swojemu słudze daje to, na co zasłużył. 

Jaskinię wypełniła przejmująca cisza. Aleksandra już całkiem skostniała. Otworzyła szeroko oczy, starając się, aby nie umknął jej żaden szczegół. Było jasne, że trzej mężczyźni dokładnie ważą te słowa. Mimo iż była jeszcze dzieckiem, czuła w powietrzu narastające napięcie. Niebezpieczną ciszę zmącił drapiący się pod wełnianą czapką skośnooki.
- Czego się wściekasz, kozacki wilku?    
- Zazdrość jest zła. Jest haram. To ci mówię. 
- To nic złego popatrzeć na świeżutką łanię. 
- To dziecko. Małe dziecko. 
- Jeśli siedząc, dotyka nogami podłogi, nie ma problemu. - Wybuchnął śmiechem szczeciniasty Berkul.
- To dziecko - powtórzył Taczam, ale tym razem jego głos był ostry jak brzytwa. Na to odezwał się trzeci mężczyzna: 
- Mówili, że Kozacy to głupcy, ale nie wierzyłem. 
Pozostali na potwierdzenie tych słów pokiwali głowami. Ręka Taczama przesunęła się do oplatającego go w talii wełnianego pasa. –    
- A słyszałeś, gdy mówili, jak ostre są ich noże? 
Aleksandra zauważyła, że szczeciniasty mężczyzna również sięgnął za pas. W tej samej chwili skośnooki Tatar z radością skoczył na równe nogi i zaczął śpiewać zmyśloną piosenkę. 
- Każdy dba o swoje!

Szalejąca w nocy przeraźliwa burza ucichła. Zostały  po niej śnieżne zaspy sięgające kolan. Zimno cięło twarz jak lodowe ostrze. Pod wpływem lekkich podmuchów wiatru i delikatnych uderzeń skrzydeł, na próżno szukających pożywienia wyczerpanych szpaków, leżący na gałęziach sosen śnieg opadał na głowy trzech przechodzących pod nimi podróżnych. Gniewny oddech z trudem brnącego przez śniegi rumaka rozpuszczał powstające wokół jego pyska sople lodu. Zanim jednak zdążył wyrzucić z siebie kolejny kłąb gorącej pary, zbierająca się wokół wilgoć ponownie zmieniała się w lód. Aleksandrze było zimno. Obejmując się ramionami, robiła wszystko, żeby rozgrzać swoje małe ciało, ale bez rezultatów. Przylgnęła do końskiego grzbietu i tym razem tak próbowała się ogrzać. Wszystko na próżno. Śnieg spadający na nią z gałęzi drzew całkiem przemoczył jej ubranie. Trzęsła się z zimna. Grzęznący w śniegu mężczyzna wyciągnął z końskiego juku olbrzymią skórę i podał jej.
- Masz. Owiń się. 
Aleksandra udała, że nie słyszy. Nie mogła mu wybaczyć, że zabił tamtych trzech mężczyzn. Gdyby ten barbarzyńca jej nie uprowadził, spałaby teraz w domu, w cieplutkim łóżku, otulona zapachem chleba pieczonego na sosnowym ogniu. Nie zatrzymując się, mężczyzna szturchnął dziewczynę łokciem.
- Masz. Owiń się.

Aleksandrze przeszło przez myśl, że może jednak dobrze by było, gdyby nie gardziła jego dobrym gestem. Rozum podpowiadał  "Weź", ale jej cierpiąca dusza nie chciała przyjąć pomocy od mężczyzny, który był przyczyną całego tego nieszczęścia. Jednak okropnie marzła. Miała wrażenie, że ogarnia ją śmiertelny sen. Chciała zasnąć. Natychmiast. Głębokim, słodkim snem. Gdyby zasnęła, może we śnie ponownie ujrzałaby swój dom. Mamę, tatę, Dunję, złotego koguta na wieży zegarowej kościoła pomalowanego na biało. Ale już poprzedniej nocy Aleksandra zrozumiała, jak pełen niebezpieczeństw może być sen.
- Nie śpij!  
Naprawdę to słyszała czy tylko tak jej się wydawało? Bujając się na końskim grzbiecie między jawą a snem, z całych sił próbowała powstrzymać opadające powieki. Olbrzymi barbarzyńca myślał, że dziewczyna go nie słyszała, dlatego znów ją trącił. Tym razem mocniej.
- Masz. Owiń się.
- Nie chcę.
- Zamarzniesz.
- Nieprawda. Jestem przyzwyczajona. 
Po raz pierwszy dała o sobie znać rodząca się w jej dziecięcym duchu zawziętość. Ukradkiem zerknęła na próbującego przedrzeć się przez śniegi mężczyznę. Jego wystające spod chusty włosy i broda były zamarznięte. Krzaczaste brwi, a nawet rzęsy były białe od lodu. Wśród spowijającej wszystko bieli widać było tylko jego czarne oczy.

Nagle Aleksandra zaczęła się zastanawiać, dlaczego, mimo że śnieg sięgał mu już do pasa mężczyzna nie wsiadł na konia. Wczorajszej nocy związał ją i rzucił na koński grzbiet, po czym sam wskoczył na siodło, żeby zagrzać do biegu wierzchowca pędzącego jak błyskawica pośród huczącej burzy. Teraz mógł zrobić to samo. Dlaczego nie wsiadł na konia? Barbarzyńca zatrzymał konia i wyciągnął skórę w stronę Aleksandry. Tym razem jego głos był bardziej srogi:
- Weź to natychmiast i się owiń. Inaczej przełożę cię przez kolano i porządnie stłukę. 
Czy to ze strachu, czy dlatego, że z zimna nie miała już siły dłużej się opierać, Aleksandra pochyliła się i wzięła od mężczyzny skórę. 
- Okropnie śmierdzi.
- Przyzwyczaisz się. Smród jest lepszy od zamarznięcia. 
Podczas gdy z obrzydzeniem próbowała owinąć skórą swoje drobne ciało, dostrzegła w rękach mężczyzny długą linę. 
- Zwiążesz mnie? 
- Nie, sama się zwiążesz. 
Podał linę dziewczynie. Na ściętej zimnem twarzy mężczyzny pojawił się buńczuczny grymas.

- Dobrze przewiąż tym skórę, żeby się nie otworzyła. Tak jak ja. Spójrz. Zrozumiałaś? 
Oczywiście, że zrozumiała. Za kogo uważał się ten dzikus? Dokładnie przewiązała się w talii. Powoli jej ciało zaczęło ogarniać cudowne ciepło. Tym razem mężczyzna wyciągnął z juków niewielkie skrawki futra. Zatrzymał konia. 
-  Nie wierć się. 
-  Co chcesz zrobić?
Kawałkiem futra dokładnie owinął prawą stopę dziewczyny. Czubki palców już zaczęły jej zamarzać. Przeszedł na drugą stronę i to samo zrobił z drugą stopą. 
- Teraz w stopy też będzie ci ciepło. 
Aleksandra szukała ratunku dla swoich marznących dłoni. Przykładając palce do ust, próbowała rozgrzać je ciepłym oddechem. W końcu wsunęła je pod skórę. Mężczyzna zauważył, że dziewczynkę ogarnia spokój. Pociągnął konia i ruszył w drogę. 
- Dlaczego mnie nie związałeś? 
- To niepotrzebne. 
- Ale wczoraj w nocy to zrobiłeś. 
- Wczoraj byłaś moim łupem. 
- A dziś? 
- Towarzyszem drogi. 
- Uderzyłeś mnie i związałeś. 
- Gdybyś się nie darła i nie próbowała uciekać, nie zrobiłbym tego. 
- A jeśli znów spróbuję uciec? 
- Uciec? Dokąd? 



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz