Łączna liczba wyświetleń

sobota, 3 grudnia 2016

PAMIĘTNIK PROSTYTUTKI - Cz. III

SPISANE PRZEZ 

"DAMĘ DO TOWARZYSTWA",

NIEZNANE FAKT Z ŻYCIA

POLSKICH POLITYKÓW PRZEŁOMU LAT

80-tych i 90-tych




 
Oto pamiętnik prostytutki, która na początku transformacji ustrojowej w Polsce, spotykała się (nie zawsze w celach seksualnych, co należy podkreślić i o czym ona sama pisze), z politykami rodzącej się III Rzeczypospolitej Polski. Większość nazwisk, które ona wymienia w pamiętniku, jest dziś już zupełnie nieznana młodym ludziom, a niektórzy zakończyli już swój żywot. Część jednak jak najbardziej wpada w ucho, nawet po owych 27 latach od początku "wyborów kontraktowych" z 4 czerwca 1989 r. Takimi nazwiskami są chociażby: Leszek Balcerowicz, Zbigniew Brzeziński, Bronisław Geremek, Wojciech Jaruzelski, Jacek Kuroń, Adam Michnik, Jerzy Urban czy ... Andrzej Wajda. Trudno się dziwić, dziewczyna musiała być popularna w swoim środowisku, a faceci (a szczególnie faceci u władzy), lubią skoki w bok - władza w końcu jest swoistym afrodyzjakiem.



Piliśmy Martella. Cezar oglądał mnie jak konia na targu, brakowało tylko, żeby mi zajrzał w zęby. Urke był przy nim grzeczny, prawie uniżony. Cezar zwracał się do niego per "ośle", chyba w dowód sympatii i przywiązania. Znałam go dawniej, bywał u mego ojca. Podobno miał krótki romans z mamą, tak przynajmniej mówiono na mieście. Był przystojny arystokratycznie, szczycił się chłopskim pochodzeniem. Jego babki musiały dawać Branickim, Potockim pewnie też. Miał zawsze ambicje polityczne, zawsze stawał u progu kariery i potykał się o ten próg, tłukąc co było w ręku. Najlepiej redagował. Dlaczego oni nie chcą robić tego, co potrafią najlepiej? Messner był podobno świetnym buchalterem, kto inny elektrykiem, jeszcze inny dowódcą garnizonu. Nawet ja rozumiem, że na komendę nie robi się wielkiej polityki, tylko krótkie spięcia. Martella piliśmy w willi w Konstancinie. Jelenie rogi, futra na parkietach, fotele obite pozłocistą skórą. Cezar udawał, że mnie nie zna. Udawać potrafił - pamiętałam go w roli kowboja, gdy po chamsku poskramiał górników, sam przeciwko sali. Tyle, że pod salą stało ZOMO. 

Urke łasił się do szefa. Robił to z taktem, na wesoło. Pozował na podpitego, wychwalał moje piersi, musiałam je pokazać. Kiedy chciał, bym pokazała wszystko, powiedziałam, że muszę mieć mieszkanie o pokój większe. 
- Tyle władzy jeszcze mamy - zaśmiał się Cezar. - Ja ci pomogę w przeprowadzce, a ty nam pomóż nie oddać władzy durniom.
- Pan myśli, że kim ja jestem? - zapytałam.
- Ja chcę wiedzieć, co myśli Gdańsk - głos Cezara raptem stwardniał. - I jego otoczenie. Z R.D. przespałaś się tylko raz, ale z G.W. trzy razy, z J.R. robiliście to na plaży w Sopocie, a z Jacuniem po wódce nawet w maluchu. 
- Za to z Grzesiem w mercedesie. O tym na pewno pana nie poinformował.
- Mylisz się, Agnieszko. Meldunki dostajemy kompletne.
- No, to wódz dostanie jutro meldunek o naszych figielkach.

Obaj parsknęli śmiechem. Nie wiedziałam wtedy, że wódz ogląda nas na bieżąco przez ukrytą kamerę, nie opuszczając gabinetu, w którym spędza siedem ósmych życia. Pewnie postanowili go zabawić. Jeśli człowiek nie pije, nie pali i nie uprawia tych rzeczy samotrzeć, to niech przynajmniej popatrzy sobie służbowo, bo wtedy jest pretekst. 
- Rozbierz ją, ośle - polecił Cezar. - Tylko zrób to jak mężczyzna, żebym nie musiał za ciebie się wstydzić.
Urke puścił do mnie oko. W takt koncertu skrzypcowego Rachmaninowa (Cezar ma sentyment do skrzypiec) rozebraliśmy się oboje, a potem szef Urkiego łaskawie pozwolił nam rozebrać siebie i jeszcze łaskawiej zrobił to ze mną pierwszy, wyrzuciwszy na ten czas "osła" za drzwi. Kochał się prymitywnie, jakby drzewo rąbał. Tę technikę musiał odziedziczyć nie po Branickich, tylko po swojej chłopskiej linii, którą się chwalił przed ludem. Kazał mi oprzeć się rękami o stół i wypiąć pupę, łapami chwycił za biodra i grzmocił, zapatrzony w lustro przed nami. Musiał wydawać się sobie niesłychanie męski. 

- Jak ci? - wysapał, kończąc.
- Agnieszka ... - odmruknęłam, tak żeby nie dosłyszał.
- Dobrze było?
- Jest pan mężczyzną - zaserwowałam sprawdzony tekst. 
- Ej, ośle, możesz już wejść!
Obiecał mi trzypokojowe mieszkanie na Żoliborzu w zamian za nic: wystarczy tylko, bym spotykała się z dawnymi znajomymi, zwłaszcza z Wybrzeża, a potem wpadała do niego na małe plotki. Czasami trzeba będzie coś im szepnąć, dać cynk, uprzedzić. Czasem poinformować uczciwie, że on Cezar, z tym czy owym nie ma nic wspólnego. Zabawne: o to samo prosił mnie generał B., z którym kochałam się w mercedesie, i nie tylko ...




Generał generałowi nie równy. Przez pewien czas obracałam się w ich kręgu, sprytnie wciągnięta w to przez B. i S., tych najbliższych szefowi. Pojąć nie mogę, jak ich wytresował aż do tego stopnia: nawet w snach salutowali mu na baczność. Ich oddaniu mało było samej wierności - aby dowodzić, że są lojalni, musieli wciąż wyszukiwać nielojalnych i podsuwać szefowi na pożarcie. W ten sposób skończył ze sobą generał O., a może okazano mu pomoc, tak przynajmniej szeptano po monowskich kątach: szef otrzymał meldunek, że O. szykuje pałacowy przewrót i chce stanąć na czele. Pochowano go w dyskretnym pośpiechu. Zawał? Trucizna? Postrzał? Grzesiek poradził mi, żebym nie była ciekawska i zapewnił, że ekshumacji nie będzie. Gardzą cywilami. Grześkowi jeden jedyny raz zebrało się na gadanie, a i od niego usłyszałam wtedy to samo: że u cywilów pazerność na władzę idzie w parze z prywatą i nieudolnością, że gdyby zamiast Gomułki czy Gierka dowodzili Polską oficerowie, nie skończylibyśmy na śmietniku cywilizacji:

- Dowodzenie to wiedza. Nie ma miejsca na improwizację ani na ideologię, rozumiesz. Agnieszko? Rozkaz, wykonanie, meldunek. I przełożonym, i podwładnym daje to poczucie własnej wartości. Dowódca wie lepiej. A dowódcą i podwładnym jest się równocześnie. 
Gdyby on wziął władzę w czerwcu 1976, mógł, proponowano mu! Nie było jeszcze za późno ... Co mnie to obchodziło? Bronek zaśmiewał się, gdy powtarzałam mu generalskie gadki. On z kolei wierzył we wszechmoc profesorów, podobnie jak Klemens - uczeni, intelektualiści, tylko umysły światłe. Zagadkowy W.J. , którego nigdy do końca nie rozgryzłam, bo są fenomeny nie mieszczące się w regule, miał kota na punkcie tytułów, ale ufał tylko stopniom. Sławek, świetny artysta, złamał dla niego pędzel i włożył mundur: zakochany był w W. jak małolata w idolu. Z generałów chyba tylko B. czuł się lepszy od szefa. Wtedy, w łóżku - a ściślej, w saunie, w podziemiach krotoszyńskiego pałacyku, otoczonego więziennym murem z czujnikami laserowymi - generał B. okazał się chłopem nie do zdarcia: pięć razy wchodził we mnie, wymyślając w kłębach pary najfikuśniejsze pozycje.

Jako dziewczynka uprawiałam gimnastykę zawodniczo, kondycja została mi i bardzo się przydaje. Nigdy jednak nie musiałam tyle dać z siebie, co w saunie z B. Miał koncepcję ze staniem na rękach, z mostkiem, z wyskokiem, z przechodzeniem w szpagat. Sam też był wysportowany, zrobił na mnie całe sto pompek, każąc mi liczyć na głos. W saunie, pamiętam, zaczął od lustracji. Nie od penetracji, która jest grą miłosną, tylko od oględzin. Położył mnie na półce, kazał najszerzej rozłożyć uda i przez długą chwilę studiował obie szparki. 
- Szukasz czegoś? - spytałam z uśmieszkiem. - Nie ma tam ani kamery, ani podsłuchu.
- Chyba nie ma - potwierdził z powagą. - Widziałem już takie instalacje.
A jednak te pięć razy było udawane. Nie kończył. Sapaniem pozorował orgazm, ale my, baby, znamy się na tym. Kiedy za piątym razem skończył faktycznie i wypoczywaliśmy obok siebie w kłębach pary pachnącej igliwiem, dał popis swojej ambicji.
- Pędzimy ku katastrofie - usłyszałam. - On się załamał, ostatnim podstępem chce im wcisnąć w ręce ster. Gdyby mnie go oddali ... Tylko ja wiem, co należy zrobić żeby kraj ocalał, a nam, zamiast szubienic, wzniesiono pomniki ...
Pycha jest w każdym chłopie. Ale w tych wczorajszych była jeszcze pogarda wymieszana ze strachem. 

Dostałam wszystkie wasze listy. I te, w których niecierpliwicie się, kiedy ujawnię nazwiska moich klientów. I te, w których grozicie, błagacie i straszycie, bym nie śmiała tego zrobić. Nie jestem strachliwa. Sama nikogo nie szantażowałam, ale i mnie nie da się zaszantażować. Przyjdzie pora na nazwiska. Zbycha poznałam w Kanadzie. Teraz przypuszczam, że S., pracownik naszej ambasady, który znaczy dużo więcej niż funkcja, jaką tam pełni, zaprosił mnie do Toronto, opłacając podróż, wcale nie z osobistego sentymentu. Nie chodziło mu też, jak przypuszczam, o Grega H., kanadyjskiego polityka na szczeblu prowincjonalnym, któremu mnie przedstawił zaraz po przyjeździe. Z przyjaciółką S., Tereską, wybraliśmy się we czwórkę do letniskowego domku Grega nad jeziorem Ontario. S. wziął z Baltony karton "wyborowej", a od zaprzyjaźnionych dyplomatów dwie wielkie bańki czarnego kawioru, który jedliśmy łyżką, z kropelkami cytryny, popijając dobrze zamrożoną wódką. Wódkę pod czarny kawior nauczyli mnie pijać dwaj Zdziśkowie, literaci, "Wielki" i "Mały", "Wielki" zrobił przy Moczarze nieoczekiwaną karierę, jego "Sześć Cudów nad Wisłą" wykorzystano jako biblię nacjonalizmu, ale mało kto wie, że "Cuda" wymyślił mu "Mały", jak zresztą wszystko czym wsławił się "Wielki". 

"Mały" mózgował, "Wielki" wygłaszał i miało to podtekst seksualny: po wódce z kawiorem prałam "Małego" po gębie, ku uciesze "Wielkiego", który dokładał mu jeszcze żołnierskim pasem. Później szliśmy we trójkę do łóżka i tam "Mały" dostawał od nas kolejną porcję razów, aż obaj Zdziśkowie kończyli radośnie podręcznikowy model sado-masochizmu w wykonaniu intelektualnym. Greg H. też miał skłonności masochistyczne. Aby skończył, musiałyśmy z Tereską rozgniatać mu nos, targać za uszy, drapać i szczypać. Figlowaliśmy we czworo na niedźwiedziej skórze przed kominkiem, S. jakby z obowiązku - za nic nie chciał zdjąć slipów przy zapalonym świetle. Tak na oko, nie za wiele miał w tych slipach, a może nie podniecały go nasze igraszki z Gregiem, bo myślał o interesach. Greg poprosił, żebyśmy się popieściły z Tereską. Jestem typem raczej chłopięcym, stąd zapewne wolę dziewczyny krągłe. Bo że lubię dziewczyny, to żaden sekret, chętnie o tym mówię mężczyznom, a oni nie mają nic przeciwko temu. Podniecają ich nasze pieszczoty, jak byśmy to robiły specjalnie dla nich. Tereska miała białe leniwe ciało, piersi ciężkie, o maciupeńkich brunatnych brodawkach. Moje całowanie dawało jej chyba więcej niż kochanie się z S. - bez entuzjazmu odeszła z nim na kwadrans do sypialni, a wróciwszy stamtąd, zaczęła się do mnie tulić, żeby osiągnąć co trzeba.

Rano, przy śniadaniu, S. rozmawiał z Gregiem o interesach. Nie przypuszczał, że słucham. Najpierw prosił o włączenie się Kanadyjczyka do jakiejś polskiej spółki, po części chyba fikcyjnej, aby uzyskać zwolnienie od podatków. Jest taki idiotyczny przepis. Ale to było dla zmyłki. Wyczułam, że tak naprawdę S. zależało na drugiej sprawie - kontakcie z jakimś Zbychem, biznesmenem polskiego pochodzenia, wspólnikiem Grega w pewnym bankowym przedsięwzięciu. 
- Wy go traktujecie poważnie? - zapytał Greg.
S. zaśmiał się, powiedział, że Polska to kraj niespodzianek, a o pewnych rzeczach warto wcześniej wiedzieć:
- W USA wygrywali już prezydenckie wybory sprzedawcy krawatów i hodowcy orzeszków ziemnych, he, he, he ...
Nie byłam ciekawa tego Zbycha. Na wspólne spotkanie zgodziłam sie pod naciskiem S. Kto by się spodziewał ...






CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz