Łączna liczba wyświetleń

środa, 29 marca 2017

NIEMIECKIE OBOZY KONCENTRACYJNE A ROSYJSKO-SOWIECKIE ŁAGRY - CO BYŁO GORSZE? - Cz. I

NA PRZYKŁADZIE PAMIĘTNIKÓW 

I OPOWIADAŃ LUDZI, KTÓRZY

DOŚWIADCZYLI TAMTEGO PIEKŁA



I

ROSYJSKO-SOWIECKIE 

OBOZY KONCENTRACYJNE

(ŁAGRY)






 I
EPOPEJA JEFROSINY KIERSNOWSKIEJ
Cz. I 






 "DMITRIJU ALEKSIEJEWICZU! JUŻ NIE MOGĘ"
 "NIE MOŻESZ? TO ZDYCHAJ"


Dnia 23 sierpnia 1939 r. w Moskwie został podpisany niemiecko-sowiecki "Pak to nieagresji", do którego dołączony był tajny protokół dodatkowy, dzielący Europę na strefę wpływów niemieckich i sowieckich (rosyjskich). Linia podziału pozostawiała Finlandię, Estonię, Łotwę, wschodnią część Polski do linii rzek Narew-Wisła-San (bez Wilna i Wileńszczyzny, które miało zostać oddane Litwie) i rumuńską Besarabię i Bukowinę w strefie sowieckiej. Zaś Litwa (z Wileńszczyzną), zachodnia cześć Polski i Rumunia miały stanowić granicę strefy wpływów niemieckich. 1 września 1939 r. Niemcy rozpoczęli wdrażanie tych planów w życie, atakując Polskę. 17 września do ataku na walczące z Niemcami państwo polskie, przystąpił Związek Sowiecki, ale ponieważ w czasie walk Wehrmacht wkroczył na "część sowiecką", należało przeprowadzić ponowne rozgraniczenie strefy wpływów w kilku miejscach. Stalin oddał więc Hitlerowi polskie ziemie na wschód od Wisły (Lubelszczyzna i część Mazowsza), w zamian zyskując całą Litwę. Według mnie był to mistrzowski krok Stalina (który był mistrzem rozgrywek geopolitycznych), bowiem ziemie, które oddał Hitlerowi, były ziemiami rdzennie polskimi, natomiast sam zajął tereny na których żywioł polski dominował głównie w miastach lub w mniejszych ośrodkach miejskich, ale za to wieś była w dużej mierze albo ukraińska, albo białoruska - potem mógł więc twierdzić że jedynie "wyzwolił" Ukraińców i Białorusinów z niewoli "polskich panów i obszarników".

Bardzo szybko całkowicie uzależnione politycznie i militarnie zostały kraje bałtyckie, zaś w sierpniu 1940 r. stały się one kolejnymi sowieckimi republikami. Tak samo było w przypadku Besarabii i Bukowiny, rumuńskich ziem, zajętych w 1918 r. W czerwcu 1940 r. Sowieci wystosowali do Rumunii ultimatum, żądając przekazania tych terenów Związkowi Sowieckiemu, a ponieważ Rumuni nie mieli w tej sprawie wsparcia Berlina, rząd rumuński króla Karola II musiał się ugiąć i oddać Besarabię wraz z Bukowiną. Stalin przygotowywał sobie pole pod przyszłą inwazję na Niemcy (Hitler atakiem z 22 czerwca 1941 r. ubiegł Stalina tylko o... dwa tygodnie). Jak by wyglądała przyszła sowiecka Europa (a biorąc pod uwagę siły, jakie zgromadzono przy granicy z Niemcami w maju i czerwcu 1941 r. - 200 dywizji i 20 tys. czołgów, należy przypuszczać że równie łatwo jak Hitler wszedł w Związek Sowiecki na początku inwazji, tak samo Stalin wszedłby w III Rzeszę jak w masło, rozbijając Wehrmacht u samych granic i w kilka - kilkanaście - dni potem byłby już w Berlinie, a w miesiąc później w Paryżu, w dwa miesiące w Rzymie, Madrycie i Lizbonie i... byłoby pozamiatane, Stalin zająłby całą Europę w przeciągu dwóch do trzech miesięcy), można sobie wyobrazić na przykładzie obozowych wspomnień pewnej Rosjanki (o polskich korzeniach) - Jefrosiny Kiersnowskiej, zamieszkałej na terenie Besarabii od 1919 r. (gdy jej rodzina uciekła tam z ogarniętej rewolucyjnym szałem Odessy). Opowieść bardzo ciekawa i warta uświadomienia sobie ogromu niebezpieczeństwa, jakie zarówno w 1920 jak i w 1941 r. ciążyło nad Europą. 

28 czerwca 1940 r. do Besarabii zaczęły wkraczać pierwsze sowieckie odziały, kto mógł wcześniej wyjeżdżał z rodziną za rzekę Prut (stanowiącą teraz nową granicę sowiecko-rumuńską), nie wszyscy jednak chcieli uciekać, inni nie mogli, jeszcze inni myśleli że "jakoś to będzie, Rosjanie to też w końcu cywilizowany naród". Tą "cywilizację" można było ujrzeć już pierwszego dnia okupacji, gdy mieszkańcy besarabskich miast i wsi widzieli wkraczających obdartusów (często bez butów), z karabinami przewieszonymi przez ramię na sznurkach i z czołgami, których Związek Sowiecki miał więcej, niż... wszystkie państwa świata razem wzięte, a w których ciągle coś nawalało. Często było tak, że ledwie przekroczono granicę, a czołg już stawał i trzeba było dokonywać remontów (a raczej zwykłego "łatania" na szybko powstałych uszkodzeń - byle jak - aby tylko ruszył i przejechał kolejne parę kilometrów). To wszystko Polacy znali z Września 1939 r., teraz doświadczyli tego i Rumuni. Ale widok sowieckich obdartusów i ich "sprzętu" powodował raczej uśmiech, więc to nie było jeszcze takie straszne, gorzej było, gdy zaraz po wkroczeniu sowieckich sołdatów opustoszały sklepy, bowiem brano co tylko się dało - głównie produkty żywnościowe, ale także zabawki, palta i wiele innych rzeczy (na przykład we Lwowie po sowieckim "wyzwoleniu" w 1939 r. wielokrotnie widziano sowieckich kamandirów ubranych jak do cyrku, w grube palta, obładowanych torbami prosto ze sklepów. Dochodziło też do kuriozów, jak choćby dokwaterowany - wraz z sowieckim "wyzwoleniem" zaczęły się też dokwaterowania oficerów do prywatnych mieszkań, czy ktoś chciał czy nie, musiał przyjąć - do mieszkania pewnej Lwowianki, sołdat, pewnego razu gonił ją po domu z rewolwerem w ręku, gdyż podejrzewał że dokonała sabotażu, mianowicie jak twierdzi, gdy tylko wkłada głowę do muszli klozetowej to woda leci tylko przez chwilę i on nie nadąża z myciem głowy. Innym razem członkinie sowieckiego komsomołu zostały dokwaterowane do jednego z mieszkań we Lwowie, a ponieważ było im zimno... rozpaliły na środku pokoju ognisko, chociaż piec stał w tymże pokoju, ale niestety, nie wiedziały one do czego on służy, wolały więc rozpalić ognisko na środku pokoju w czyimś mieszkaniu).

Ale to raczej były kwestie dość zabawne, tak samo jak zdziwienie "wyzwolicieli" na widok pełnych półek sklepowych i mnóstwa towarów, które bardzo szybko znikało. Zresztą nie tylko sklepy budziły zdziwienie, również poziom życia ludzi, których oni przyszli tu "wyzwalać" budził wręcz ich przerażenie, gdyż oni w ogóle nie uświadamiali sobie że nawet w biednych domach na obiad jest (przynajmniej raz w tygodniu, najczęściej w niedzielę), kiełbasa, mięso, biały chleb - to było coś, czego oni nie znali, czego nie widzieli na oczy od lat (a często całe życie). I tak też właśnie było podczas "wyzwalania" Besarabii. Jefrosina Kiersnowska w swych pamiętnikach pt.: "Ile wart jest człowiek", przedstawiła zabawne spotkanie dwóch światów, sowieckiego sołdata, dokwaterowanego do jednego z mieszkań, oraz ubogiej rumuńskiej rodziny. Ów sołdat bowiem pewnego razu ujrzał na stole właśnie kiełbasę i biały chleb, którymi to delektowali się domownicy i powiedział z wyrzutem w głosie: "Myśmy przez dwadzieścia trzy lata walczyli, głodowali, znosiliśmy wszelkie wyrzeczenia, żeby przynieść ludowi pracującemu całego świata wolność... A wy tu żrecie kiełbasę i biały chleb!", na co jeden z domowników odparł: "A czy myśmy was prosili, żebyście głodowali dwadzieścia trzy lata po to, by nas wyzwolić od kiełbasy i białego chleba?" Kiersnowska przytacza też słowa pewnej starej Rosjanki, którą syn (major Armii Czerwonej) ściągnął do Besarabii po jej "wyzwoleniu". Kobieta ta, podczas jednej z rozmów z Jefrosiną rozpłakała się, a na pytanie: "Babciu, co wam jest? Źle się czujecie?", staruszka odparła: "Biedni wy, biedni! Byliście tacy szczęśliwi... I co was czeka?"




Jefrosina wkrótce przekonała się co ją (i wielu jej podobnych) czeka, gdy w parę miesięcy później - 13 czerwca 1941 r. została wyrzucona ze swego domu (pozwalano wziąć jedynie jedną walizkę), załadowana wraz z innymi do bydlęcego wagonu, gdzie stłoczeni ludzie musieli przebywać przez kilka (a często kilkanaście) dni (można sobie wyobrazić co się działo w tych wagonach - smród, bród i wszechobecne wyziewy kału oraz moczu - ludzie bowiem załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne na stojąco, bezpośrednio w wagonie, bo często był taki tłok, że nie można było nawet usiąść - spać też trzeba było na stojąco, nie mówiąc już o wszechobecnym głodzie i pragnieniu. Nic dziwnego że część ludzi nie dożywała stacji końcowej i umierała na stojąco, wśród całej reszty. A przecież byli też ludzie z małymi dziećmi - nikogo to jednak nie interesowało - żyje to żyje, umarł, to do rowu go, nikt się przecież "cyferkami" przejmować nie będzie). Tak też zaczęła się koszmarna epopeja młodej hrabiny Jefrosiny Kiersnowskiej (wywodziła się bowiem z hrabiowskiego rodu), która trwała aż... 18 lat, do 1959 r. gdy została zwolniona z łagru. Pociąg jechał długie dni aż na Syberię, do tamtejszych kołchozów. Początkowo bowiem trafiła ona do kołchozu (co jakiś czas na stacji otwierano wagony i części zgromadzonej w nich ludności kazano wysiadać, po czym otrzymywali przydziały pracy do konkretnych miejsc, Kiersnowska została przydzielona do kołchozu Benżarep 2.

Już pierwsze wrażenie, jakie rzucało się w oczy było przygnębiające. Liche, rozpadające się chatki, kryte tarcicą, z zewnątrz przedstawiały koszmarny widok, ale i tak lepszy niż wewnątrz. Tam bowiem jak pisze Kiersnowska "ściany same chodziły", przynajmniej takie sprawiało to wrażenie, bowiem kleiły się one wręcz od pluskiew. Pełno ich było, wszędzie, biegały sobie po tych "domkach" jak po własnej zagrodzie. Ludzie tam żyjący przypominali żywe trupy, wynędzniałe, zupełnie nieczułe na czyjeś nieszczęście, pozbawione jakichkolwiek ludzkich odruchów, żyjący w piekle, z którego nie było ucieczki. A był to tylko kołchoz, który, jak sama przyznała Kiersnowska: "był niczym luksusowe wczasy", w porównaniu z tym czego doświadczyła w łagrze. Od rana do wieczora praca, ciężka fizyczna praca, kto nie mógł pracować, był bity i ograniczano mu racje żywnościowe - co w praktyce oznaczało jedno - śmierć. Niektórzy próbowali w jakiś sposób się ratować, choć oczywiście była to raczej na dłuższą metę próba beznadziejna. Najlepiej żyli zarządca kołchozu i reszta jego współpracowników, którzy byli panami życia i śmierci dla zgromadzonych kołchoźników. Kiersnowska opisuje taką sytuację, gdy jedna z pracownic zwróciła się do zarządcy mówiąc: "Dmitriju Aleksiejewiczu! Już nie mogę", na co on odparł: "Nie możesz? To zdychaj!", nikt się nad nikim tam nie litował. Oczywiście były wyjątki, część kobiet bowiem w zamian za lepsze jedzenie, czy skierowanie do lżejszej pracy, oddawało się zarządcom obozu (w łagrach zaś, dochodziło nawet do tworzenia prywatnych haremów przez komendantów obozów, którzy co jakiś czas zmieniali tylko dziewczyny na nowe - chętnych aby przeżyć choć jeden dzień więcej, było bowiem sporo - na ten temat jest też bardzo bogata literatura).

Życie ludzkie zupełnie nic nie znaczyło, trupy po prostu ładowano do magazynów lub wyrzucano (szczury, pluskwy i inne robactwo dokonało reszty, po kilku dniach po człowieku pozostawały same kości, tak ciało było obgryzione z mięsa). Widząc co się wokół niej dzieje i przyglądając się pozbawionym wyrazu, ludzkim cieniom, wśród wrzasków i upokorzeń (które i tak na nich nie robiły już najmniejszego wrażenia), pracowali całymi dniami przy ciężkiej wycince drzew syberyjskiej tajgi (a wystarczyło uciąć o dwa centymetry za krótki bal, aby zostać oskarżonym o sabotaż i zakatowanym na miejscu na śmierć). Ludzkie jadali psie kości, które wcześniej musieli rozbić na drobne kawałeczki, aby je przeżuć (czego osobiście doświadczyła Kiersnowska), lepsze jedzenie, jak kiszki zdechłego na jakąś chorobę konia, zdarzało się naprawdę bardzo rzadko. Nie było nic, ani bydła, ani zwierząt zagrodowych, ani nawet psów (te które były, wcześniej zostały zjedzone). Najgorszy jednak był strach. Strach paraliżował, bo nigdy nie mogłeś wiedzieć, czy nie powiedziałeś lub usłyszałeś czegoś, o czym niezwłocznie będziesz musiał donieść do władz kołchozu, bo jeśli tego nie zrobisz to inni doniosą na ciebie. Donosy i strach oblepiały wszystkich, były niczym "warstwa śliskiego błota". Tutaj nie chodziło tylko o słowa, ale nawet o... myśli. Musiałeś bowiem oskarżony przez kogoś innego, udowodnić że nie myślałeś nic złego o Leninie, Stalinie czy Związku Sowieckim, "raju dla wszystkich ludzi pracujących miast i wsi". A spróbuj udowodnić że nie myślałeś o czymś, o co cię oskarżają. Nic więc dziwnego że twarze tych ludzi pozbawione były wyrazu. 

Jefrosina nie zamierzała podzielić losu ludzi z którymi dzieliła niedolę i podjęła próbę ucieczki. Na niewiele się to jej zdało, gdziekolwiek bowiem widziała jakieś zagrody, do których drzwi by nie zapukała, wszędzie ją przepędzano, jak pisze: "Stukam, stukam, stukam. Kto tam znowu? Dajcie się ogrzać. Wynoś się, skąd przyszłaś! Jestem bardzo słaba, zmęczona. Jak spuszczę psa, to zaraz dostaniesz wigoru". Podczas tej swojej wędrówki, dotarła do Woroncowa, gdzie znajdował się "wzorcowy" (według władz) dom starców. To co opisuje przypomina horror, mianowicie: "Nie, nie mogę nazwać tych widm ludźmi! Czy to mężczyźni, czy kobiety? Najbardziej przypominali chore małpy z zaniedbanego zwierzyńca. Mieszanina zapachów moczu, pleśni i chorego, starego ciała. Twarze pokryte puchem, jak pajęczyną i łyse czaszki. Wszyscy chudzi, bezzębni, z ropiejącymi oczami. Koszmar! Zgarbiony, starzec wyciągający drżącą ręką blaszany kubek i prawie bezdźwięcznie mamlący bezzębnymi ustami: Wody, gorącej wody". Wkrótce potem została złapana przez NKWD (po donosie pewnej dziewczyny). W szybkim procesie skazano ją początkowo na karę śmierci, ale potem zamieniono go na dziesięć lat łagru.         

 



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz