Łączna liczba wyświetleń

środa, 11 marca 2015

KSIĄŻĘ KRWI - Cz. I

Oto kolejne moje opowiadanie z roku 2010

I

NASTĘPCA TRONU



Już świta, nareszcie. Noc była długa, do tego nie zmrużyłem oka. Cały czas zastanawiałem się co może przynieść dzisiejszy dzień, jak się zakończy. Jaką rolę bogowie przeznaczyli mnie, i czy rzeczywiście jakąś przeznaczyli. To co zamierzam uczynić nie jest łatwe i nie należy określić je jednym tylko słowem: zamach stanu. Zamach stanu, jak to komicznie brzmi, bo czyż to nie ja mam ofiarowane mi przez bogów i przodków prawo do władania dwoma królestwami? Czyż to nie ja zostałem pozbawiony swego dziedzictwa po śmierci mego ojca. Kobieta, która to uczyniła, która zesłała mnie na prowincję, z dala od dworu i blasków władzy, dziś śmie nazywać się faraonem, panem i władcą. Przez ponad dwadzieścia lat upokarzała mnie, oddalając w najdalsze zakątki kraju. Kobieta ta, chciała osadzić na tronie swą własną córkę, księżniczkę Neferure, którą jednak Ozyrys zabrał w zaświaty w młodym wieku. Nie ma więc mowy o zamachu, odzyskuję jedynie to co i tak od dawna powinno być moje – korony obu krajów.

Dalsze rozważania przerwało mi pojawienie się Sechemseta, dowódcy korpusu Delty, na którego czekałem. Wszedł do mej komnaty i upadł na twarz, po chwili zaś powiedział.
 
- Książę, wszystko gotowe, wojsko czeka tylko na twój rozkaz. Powiedz słowo a stanie się.
 
 - Jakie są nastroje w armii? – spytałem od niechcenia, choć dobrze wiedziałem że żołnierze i oficerowie pragną już zmiany na stanowisku głównodowodzącego wojskiem. Te kilka, kilkanaście lat pokoju, narzuconego przez Hatszepsut, zostało bardzo niechętnie przyjęte przez oficerów, pragnących nowych zdobyczy i łupów.
 
- Wszyscy oficerowie i cała armia czeka tylko na twój rozkaz panie, jesteśmy gotowi do działania.
 
- Dobrze, zostaw mnie jeszcze na moment, zaraz wyjdę do żołnierzy. Chcę jeszcze przez chwilę pobyć sam.
 
- Jak sobie życzysz synu Amona.


 EGIPSKI WŁADCA
Tutaj scena z filmu "Dziesięcioro Przykazań" z 1956 roku
Z Yulem Brynnerem w roli faraona Ramzesa II


Gdy tylko Sechemset opuścił mą komnatę, powróciłem do swych rozważań. A więc odzyskuję ojcowiznę, ukradzioną mi dwadzieścia lat temu, gdy byłem jeszcze dzieckiem i nie mogłem decydować nie tylko o kraju, lecz także o sobie samym. Pamiętam dobrze ten dzień jakby to było wczoraj. Miałem wtedy zaledwie sześć lat. Pamiętam łzy mej matki Iset. Matka moja - zawsze radosna i pełna uroku, tego nieszczęsnego dnia była smutna i zapłakana.

Zbudziło mnie duże zamieszanie i gwar w całym pałacu, nie wiedziałem co się dzieje ale domyślałem się że raczej nic dobrego. Wszyscy coś krzyczeli, nie mogłem jednak zrozumieć dokładnie o co chodziło, nikt mnie o niczym nie informował, nikt do mnie nie przyszedł. Leżałem więc dalej na moim łóżku opierając głowę o złoty podgłówek. Wreszcie zobaczyłem mamę wchodzącą do mej komnaty. Była smutna, pamiętam to dobrze.
- Totmesie, zbudź się, twój ojciec pragnie się z tobą zobaczyć – powiedziała to głosem tak smutnym, że aż sam się rozpłakałem.
- Teraz? Dlaczego, teraz musimy iść mamusiu? – spytałem zaskoczony i przerażony jednocześnie.
- Twój ojciec Totmesie, twój ojciec pragnie się jeszcze z tobą zobaczyć, chodźmy szybko – powtórzyła słowa z jeszcze większym żalem w głosie.

Wstałem ze swego łóżka i podążyłem korytarzem za matką, nie wiedząc dlaczego mój ojciec chce mnie widzieć o tak późnej porze, przecież jeśliby chciał coś mi powiedzieć mógłby to zrobić rano. Nie wiedziałem też dlaczego głos mej matki był tak smutny a jej oczy świeciły się od łez. Szliśmy pałacowym korytarzem w zupełnym milczeniu. Ludzie których mijaliśmy na nasz widok pochylali się w ukłonie. Specjalnie mnie to nie dziwiło, byłem do tego przyzwyczajony przecież byłem synem żyjącego boga, ukłon był ich obowiązkiem wobec mnie samego jak i wobec Bogów. Bardzo to lubiłem, chociaż właśnie w ten dzień nie miałem czasu zbytnio się temu przyglądać. Szybkim krokiem minęliśmy turkusowy krużganek pałacowego korytarza i stanęliśmy przed wielkimi mosiężnymi drzwiami, które natychmiast zostały otwarte, jakby wiedziały że stoimy po drugiej ich stronie. Weszliśmy do wielkiej sali, w której było bardzo dużo różnych ludzi. Gdy tylko przekroczyliśmy próg wszystkie twarze będące w środku zaczęły mi się przyglądać. Trochę mnie to przeraziło, jednak mama ścisnęła mi mocniej dłoń, za którą mnie prowadziła i powiedziała cichutko:
Odwagi.

Podeszliśmy do łoża na którym leżał mój ojciec. Wzrok wszystkich obecnych na sali ludzi skupiony był na mojej osobie i stawał się wręcz nie do wytrzymania. Szczególnie jeden stary, zupełnie łysy mężczyzna przyglądał mi się z powagą. Mama chyba wyczuła moją nieśmiałość i powiedziała:

- To najwyższy kapłan Amona-Re, nazywa się Heptenes. Nie spuszczaj wzroku podnieś głowę i spójrz mu w oczy – powiedziała głosem cichym lecz stanowczym.

Zrobiłem jak kazała. Mężczyzna wówczas pochylił głowę, podobnie czynili wszyscy na których patrzyłem. Zbliżyłem się do łoża mego ojca, przy którym stali kapłani wznosząc modły.
- Tyś światłem niebios, Tyś prawdą, Tyś pięknem dni naszych, o litościwy Ozyrysie, Twój wierny Sługa, Twój Syn, Twój Potomek podąża za Twym światłem. Przyjmij Go tak, jak i On przyjmował Ciebie. Odpuść Mu, Wybacz Mu, Zmiłuj się nad Nim – powtarzali wciąż te same słowa.
- Totmesie - cichy głos mego ojca skierowany do mnie zakończył modły. Przez chwilę trwała zupełna cisza.
- Podejdź Totmesie, synu mój.

Podszedłem powoli, chodź widok mego ojca leżącego i ledwie mówiącego sprawił mi duży ból. Ojciec był wysokim i silnym mężczyzną, prawdziwym władcą. Obecny jego widok przestraszył mnie tak że prawie się rozpłakałem. Był cały blady, wręcz biały, ledwie unosił dłoń, jego oczy wpatrzone we mnie były prawie puste w środku. A może mnie się tylko tak wówczas zdawało?

- Pochyl się – powiedział ojciec. - Jesteś jedynym następcą tronu, jedynym moim synem. Nie zdążyłem… – jego głos umilkł na moment a w oczach pojawiły się łzy. – Nie zdążyłem Totmesie, pokazać ci tylu rzeczy, poprowadzić cię, ochronić. Wybacz mi – jego głos i łzy spowodował że i ja się rozpłakałem. – Ciii, musisz być silny, jesteś teraz władcą, od twoich decyzji będzie zależała przyszłość i pomyślność dwóch krajów które ci zostawiam. Musisz być silny aby chronić swych poddanych, ale przede wszystkim aby chronić swoją mamę, czy rozumiesz to Totmesie?
Pokiwałem twierdząco głową, chociaż niczego nie rozumiałem. Przed kim mam chronić kraj, a przede wszystkim przed kim mam chronić mamę? - dudniło w mojej głowie to pytanie.
- Iset – ojciec kazał zbliżyć się mej mamie.
- Tak panie mój – odpowiedziała mama.
- Udał ci się syn, jest silny podoła wyzwaniom które go czekają.
Tę jakże smutną chwilę przerwało ponowne otwarcie się potężnych drzwi. Do komnaty wkroczyła pewnym krokiem Wielka Małżonka Amona i żona mego ojca – Hatszepsut.



FARAON RAMZES II - NA CZELE ARMII 
I WSPOMAGANY PRZEZ SWEGO LWA
NACIERA NA HETYTÓW W BITWIE POD KADESZ 
(ok. 1274 r. p.n.e.)



Ponownie przerwałem swe rozmyślania. Już czas - pomyślałem, trzeba wreszcie podjąć działania. skierowałem się w stronę schodów wiodących do wyjścia na dziedziniec pałacowy, na którym już oczekiwali mnie oficerowie i żołnierze. - Tak - pomyślałem, nie ma na co dłużej czekać, nadszedł czas działania. Gdy tylko stanąłem na placu przed pałacem memfickim, z tysięcy zebranych żołnierskich gardzieli wydobył się okrzyk radości i pozdrowienia.
- Witaj synu Amona, prowadź nas ku chwale, ku zwycięstwu - zewsząd dobiegały podobne okrzyki.
Podszedłem do przygotowanego dla mnie rydwanu wojennego, po czym spojrzałem przed siebie. Sechemset chyba ujrzał me zaskoczenie, bowiem ponownie upadł na kolana i rzekł:
- Er Patre Najwyższe Usta, przed tobą dwie dywizje Amon i Set, dwie następne Ozyrys i Ptah, zdążają już ku nam z północy. Wszyscy oficerowie i większość armii jest po naszej stronie, reszta zaś wciąż się waha.
- Dobrze, to chciałem usłyszeć - odpowiedziałem, po czym zwróciłem się do wojska:

- Żołnierze! Ojciec mój, nim jeszcze dusza jego podążyła za światłem Ozyrysa, przykazał mi bym we wszystkim co czynię postępował sprawiedliwie. Pozostałem wierny przykazaniom mego ojca, lecz mnie samemu sprawiedliwości odmówiono. Mnie syna Boga Żywego, próbowano pozbawić tego co bogowie dla mnie przeznaczyli. Ci którzy tego dokonali odmówili sprawiedliwości również i wam wszystkim. Gdzie bowiem są łupy i zdobycze które wam obiecano? Wrogowie dziś plują nam w twarz, gdy jeszcze w czasach ojca mego, pełzali niczym szczury u naszych stóp. Któż jest winien tej wielkiej niesprawiedliwości, któż ponosi za to odpowiedzialność? Powiem wam kto jest temu winien i kto dziś nam za to zapłaci. Winną jest jedna kobieta, znacie jej imię, tytułuje się waszym władcą, lecz nie ma ku temu żadnych praw. Żołnierze, nadszedł czas działania, musimy przywrócić prawo i porządek, które bogowie nam przekazali, a które my winnyśmy dalej kontynuować. Obiecuję wam, że nasi wrogowie długo już nie będą się cieszyć swą swawolą, obiecuję poprowadzić was ku chwale i wielkości, obiecuję że nasze rydwany stratują ziemię nieprzyjaciół naszych i jeśli ci ponownie nie ugną karku przed świętymi sztandarami, zapłacą za to swym życiem. Nie na samych obietnicach jednak poprzestanę. Każdy z was, tu i teraz, otrzyma do podziału pięć talentów, zaś oficerowie dziesięć talentów. Naprzód żołnierze ku chwale, ku zwycięstwu - tymi słowy zakończyłem swą przemowę.

Zaraz też podniósł się jeden wielki okrzyk radości - Prowadź nas, Potężny Byku, jesteśmy z tobą synu Amona.


ŻOŁNIERZ EGIPSKI



- Sechemsecie, daj rozkaz do wymarszu, czas najwyższy już odebrać to, co od początku powinno należeć do mnie - skierowałem swe słowa w stronę dowódcy korpusu Delty.
Tak też ruszyliśmy w stronę świętych Teb, a ja znów zatopiłem się w rozmyślaniach. 





CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz