Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 21 marca 2016

NIEWOLNICE - Cz.II

CZYLI CZTERY HISTORIE

WSPÓŁCZESNYCH KOBIET

KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI

NIEWOLNICAMI






 HISTORIA PIERWSZA

LAUREN

AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. II



W Święto Dziękczynienia 1991 roku wyciągnęłam z portfela wizytówkę, którą dała mi Taylor, i wybrałam numer telefonu agencji. Kiedy robimy rzeczy, o jakich nawet nie ośmielaliśmy się myśleć, to często wciągamy się w to krok po kroku. Przekraczamy jedną cienką linię i zbliżamy się do drugiej. Zaczyna się niewinnie. Któregoś dnia dopada nas chandra, załamanie nastroju, przygnębienie albo przeciwnie, ogarnia niezdrowa ciekawość. Wyobraźcie sobie mnie w domu rodziców, gdzie pod naporem wspomnień powoli się duszę, jakby ktoś przyciskał mi do twarzy poduszkę. I do tego mam świadomość, że już jestem na złej drodze i poszłam nią za daleko - jakie znaczenie ma jeden telefon więcej? Spędziłam ten świąteczny weekend z moją rodziną i ówczesnym chłopakiem Seanem. Zastanawiałam się, czy wziąć go ze sobą, czy nie, ale w końcu pragnienie bycia z nim okazało się silniejsze od niechęci do zapraszania kogokolwiek do domu rodziców. 

Zanim spotkałam Seana, żyłam od randki do randki, od zadurzenia do zadurzenia, od chłopaka do chłopaka (a była też jedna czy dwie dziewczyny), ale od nikogo nie oczekiwałam, że będzie ze mną dłużej, i nie roniłam łez, gdy płomień wygasał. Poznałam Seana, gdy miałam siedemnaście lat i od sześciu miesięcy pracowałam jako striptizerka. Nie miałam nigdy stałego chłopaka, nawet w szkole średniej z żadnym nie chodziłam. Sean wpadł któregoś popołudnia do Performing Garage, żeby zobaczyć się ze znajomymi. Szczupły chłopak o sarnich oczach, ciemnych kręconych włosach sięgających ramion i z cudownymi długimi palcami muzyka. Artysta bez grosza, z arystokratycznej rodziny, utalentowany aktor i gitarzysta. Wynajmował do spółki z kimś jakąś norę z dwoma sypialniami na Rivington Street naprzeciwko Streifs Matzo. Ja też mieszkałam z kimś w podobnej norze, tyle że z jedną sypialnią, na Ludlow Street, czyli tuż za rogiem. Pierwszą randkę spędziliśmy u mnie na dachu, jedząc sajgonki i pijąc piwo, a nad naszymi głowami zbierały się ciężkie, ołowiane chmury. Nagły grzmot pioruna poderwał nas na nogi, z parkingu na dole dobiegła symfonia uruchomionych alarmów samochodowych. Grube krople deszczu uderzały w papę na dachu, ale nie uciekaliśmy, mimo że przemokliśmy do suchej nitki.

Pochylił się, ujął moją twarz w obie ręce i zaczął mnie całować - pamiętam te niespieszne, pachnące piwem pocałunki i resztki chińskiego jedzenia pływające koło nas. Było banalnie. Było cudownie. Pamiętam to jako najwspanialszą randkę, jaką miałam, a Seana jako najwspanialszego faceta, jakiego w życiu spotkałam - jak dotąd. Sean nie przywiązywał wagi do tego, że pracuję jako strptizerka. Kilka razy przychodził nawet, żeby mnie zobaczyć. Podobały mu się moje buty i stwierdził, że mój taniec go podnieca. Słuchał też cierpliwie opowieści o moich przygodach, miały coś z klimatu filmów Felliniego, choć nie krył, że skrajności go rażą. Jadaliśmy w El Sombrero lub pizzę w Two Boots, a wieczorami spotykaliśmy się z kumplami z różnych zespołów muzycznych i teatralnych w barze Max Fish. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że jestem zakochana. Na wszelki wypadek trzymałam za nas kciuki, bo nie wykluczałam, że mogę być w błędzie.

Stanęłam przed budynkiem z piaskowca, drzwi otworzyła mi z uśmiechem drobna, krótko ostrzyżona brunetka w dresie i boso. 
- Diane rozmawia przez telefon w gabinecie. Wejdź, zaczekasz chwilę. Mam na imię Julie. Uścisnęłam jej rękę i przedstawiłam się. Uznałam za stosowne podać prawdziwe imię i nazwisko, ale dalibóg nie wiem, co mnie do tego skłoniło. W klubach striptizerskich od momentu przekroczenia drzwi posługiwałam się wyłącznie pseudonimem scenicznym. Być może imię Julie wydawało mi się bardzo prozaiczne, ale nigdy nie wiadomo, co kryje się za profesjonalnym wizerunkiem. Niewykluczone, że Julie wypracowała sobie image dziewczyny z małego miasteczka, a naprawdę miała na imię Jezebel. Poszłam za nią krótkim korytarzem i znalazłam się w pokoju dziennym, w którym siedziała Taylor i jeszcze jakaś dziewczyna na tle monochromatycznego wnętrza utrzymanego w kolorze lodów waniliowych. Ściany, wykładzina, kanapy i meblościanka ledwie różniły się odcieniami.

Julie klapnęła na kanapę obok odchudzonej do rozmiaru zero dziewczyny z długimi, prostymi włosami, która mówiła z lekkim wschodnioeuropejskim akcentem. Modelka przedstawiła się i natychmiast powróciła do oglądania sitcomu The Golden Girls. W pokoju pachniało chińskim jedzeniem, ale żadnych opakowań nie widziałam. Taylor poderwała się z fotela, podbiegła do mnie truchcikiem i powitała uściskami.
- Tak się cieszę, że przyszłaś - powiedziała i odwróciła się w stronę dwóch siedzących na kanapie dziewczyn. - To jest ta babka, którą poznałam podczas kręcenia filmu. Nie było żadnej reakcji. Wszystkie trzy miały na sobie dresy, ale zadbane fryzury, pełny makijaż i biżuterię. Wyglądały jak tancerki na lodzie przed wyjściem na lodowisko. Za pokojem dziennym była przestronna jadalnia, którą przerobiono na biuro.  

Przy stole stały dwa obrotowe fotele. W jednym siedziała kobieta o okrągłej twarzy i różowych policzkach, z włosami wsuniętymi pod opaskę w szkocką kratkę i z kokardą. Jej stanowisko pracy już ozdabiał wypchany bożonarodzeniowy renifer. Zerknęła na Taylor i na mnie i dała sygnał ręką, że mamy z pięć minut poczekać.Te pięć minut wykorzystała Taylor, rozpoczynając moją inicjację. Pociągnęła mnie do kąta i zapytała konspiracyjnym szeptem: 
- Gdzie masz ubranie?
Miałam na sobie krótką wydekoltowaną sukienkę z zielonego gniecionego aksamitu, ze stylowymi mini rękawkami - najszykowniejszy ciuch z mojej szafy - do tego siatkowe rajstopy i szpilki na pięciocentymetrowym obcasie, kupione kilka lat temu przez rodziców; wkładałam je, gdy szliśmy do synagogi. To były jedyne buty na obcasie w moim posiadaniu, które nie miały platformy przynajmniej tak grubej jak Wielki Słownik Oksfordzki. Całości dopełniał przerzucony przez ramię czarny płaszczyk.

- Ubranie mam na sobie - odpowiedziałam.
- Naprawdę? To wszystko, co masz? Taylor zaprowadziła mnie do szafy i wyciągnęła trzy starannie wyprasowane kostiumy, spódniczki umiarkowanie krótkie, żakiety dopasowane. Domyśliłam się, że to strój biznesowy tancerek na lodzie.
- Nie chcesz chyba wyglądać jak prostytutka, kiedy wchodzisz do hotelowego lobby. Obowiązuje kostium lub sukienka, seksowne, ale konserwatywne, siedmiocentymetrowy obcas, rajstopy, ekskluzywna bielizna. Nie posiadałam nic z tych rzeczy.
- Mimo wszystko nie wyglądasz tragicznie - powiedziała. - Widywałam gorsze okazy. W tym momencie Dianę skończyła rozmowę i przywołała mnie skinieniem głowy. Wystarczył jej jeden rzut oka na mnie za cały wywiad. Obcesowa i szorstka, bez ceregieli wyceniła mnie jak towar, jakim miałam zresztą zostać. Po kilku wstępnych pytaniach apodyktycznym tonem zaczęła dyktować moją charakterystykę dziewczynie w opasce na głowie, nadmieniając, że ta ma na imię Ellie. Ellie wpisywała uwagi Dianę na kartę osobową.

- Włosy: kasztanowe. Oczy: orzechowe. Wymiary: dziewięćdziesiąt, sześćdziesiąt ... hm, sto. Dla amatorów dużego zadka. Osiemnaście lat, apetyczna studentka szkoły teatralnej z twarzą ... Winony Ryder. Co będziesz robić?
- Nie rozumiem.
- Zabawa w pielęgniarkę? 
- Hm, tak. Po każdej odpowiedzi Ellie zakreślała na formularzu właściwy kwadrat. 
- W dominatrix? 
- Tak.
- Dziewczyna na dziewczynie? 
- Tak. 
- Służąca? 
- Chyba nie będę musiała sprzątać? Zwróciła się do Ellie: 
- To znaczy „tak".
- Taniec na kolanach klienta? 
Nim zdążyłam odpowiedzieć, Diane podyktowała Ellie: 
- Zrobi wszystko.
Ellie kiwnęła głową i zakreśliła ostatni kwadrat. Czy był tam kwadrat „wszystko"?

Lekki niepokój zalągł się i trzepotał gdzieś pod moją czaszką. Zalała mnie fala wątpliwości.
- Masz ze sobą jakiś dowód tożsamości i paszport? 
Wiedziałam, że mam przyjść z dwoma dokumentami potwierdzającymi tożsamość, podałam je Diane. Diane zrobiła mi wykład na temat stroju, co już uczyniła Taylor. Obiecałam, że nabiorę klasy, jak tylko będzie mnie na to stać. Tymczasem zostałam wprzęgnięta do pracy w trybie natychmiastowym. Taylor poinformowała mnie, że jestem szczęściarą, bo dostałam wezwanie już pierwszej nocy. Zapewniała mnie, że dobrze wypadnę, choćby z uwagi na wiek. Byłam najmłodszą dziewczyną w agencji i na moją korzyść przemawiała jak zawsze niewinna buzia. Tej pierwszej nocy zostałam skierowana do apartamentu gwiazdora popularnego radia. Zanim wyszłam na pierwszą "randkę", Taylor zabrała mnie do sypialni, posadziła na łóżku i udzieliła paru wskazówek.

- Cała sztuka polega na tym, żeby jak najwięcej dostać, dając jak najmniej, kapujesz? Z jednej godziny robisz dwie, potem trzy i zostawiasz faceta w przekonaniu, że zrobienie loda było lepsze niż stosunek. Niektóre noce są beznadziejne - mówiła. - Snujemy się tutaj, a żadnych wezwań nie ma, za to kiedy indziej przeżywamy ośmiogodzinną inwazję limuzyn z nawalonymi koką przyjezdnymi biznesmenami o sflaczałych kutasach. Więc się wyrównuje. Zawsze, ale to zawsze używaj kondomu. Nałóż go ustami, a facet nawet nie zauważy. 
Wybrałam dla siebie imię Elizabeth, ponieważ mogło uchodzić za prawdziwe, ale także dlatego, że obok Janice i Eduardo, i jeszcze innych nadawałam je wyimaginowanym postaciom, w które się wcielałam w dzieciństwie.

Wysiadłam z taksówki, mój oddech w chłodzie nocy zmaterializował się w mgiełkę. Z rękami w kieszeniach przeszłam obok portiera, który uprzejmie skinął głową. Pojechałam windą na przedostatnie piętro i zapukałam do drzwi. Prezenter radiowy otworzył je natychmiast. Rozpoznałam tę twarz, bo widywałam ją w wagonach metra na plakatach reklamujących jego program. Trzymał w ręku opróżnioną do połowy szklankę z drinkiem, satynowy szlafrok miał rozchylony pod luźnym paskiem, tak że widziałam jedwabne bokserki. 
- Jesteś Elizabeth? Mogę ci zrobić drinka, kochanie? 
Skwapliwie przyjęłam ofertę, całkowicie lekceważąc radę Taylor, by zachować pełną trzeźwość. Chętnie pokazałabym klasę i kontrolowałabym sytuację, ale nad tym musiałam jeszcze popracować.  Kiedy weszłam za facetem do apartamentu, zdjął ze mnie płaszcz i rzucił go na oparcie fotela, wskazując mi gestem kanapę. Usiadłam, a on zajął się dopełnianiem swojej szklanki wódką z tonikiem i przygotowywaniem takiegoż drinka dla mnie. 

Wnętrze było klasyczną garsonierą z elegancką strefą wypoczynkową, wyposażoną w system pięciu wysokich głośników, i z panoramicznym widokiem na miasto. Jeszcze odwrócony do mnie tyłem, gospodarz zasypał mnie pytaniami. Spytał, ile mam lat, i wypytywał, co robię, kiedy nie robię "tego". Powiedziałam, że jestem osiemnastoletnią studentką szkoły teatralnej przy Uniwersytecie Nowojorskim.
- Masz więcej niż osiemnaście, kochanie. Ja się nie mylę. Moja praca polega na rozszyfrowywaniu ludzi. - Oczy błysnęły mu zadowoleniem z siebie, usiadł obok mnie, podał mi drinka, położył rękę na moim udzie. 
- Nie musisz mi kłamać. No więc ile masz lat? Wydawał się tak zachwycony swoim darem intuicji, że postanowiłam nie polemizować. 
- No dobrze. Skończyłam dwadzieścia. W przyszłym roku zrobię dyplom. W trakcie dalszej rozmowy przyszło mi do głowy, że zaczynam być dobra w tej sztuce. Odkrywałam w sobie nowy talent. Ćwicząc się w rzemiośle aktorskim, dążyłam do wewnętrznej autentyczności, obnażania się aż do bólu. Tutaj uciekałam się do czystych sztuczek, czegoś dokładnie odwrotnego, ale wykorzystywałam te same umiejętności słuchania i improwizacji.

Mój gwiazdor wydawał się zachwycony tym, że jestem studentką szkoły teatralnej, a faktycznie przestałam nią być sześć miesięcy wcześniej. 
- Ja poszedłem do szkoły dramatycznej przy Yale - powiedział. - Rozważ taką możliwość. 
- Dobra sugestia. Rozważę ją. 
- Lubisz Sama Sheparda? 
- Uwielbiam Sama Sheparda. 
- Przyjaźnię się z nim. Mógłbym ci załatwić przesłuchanie u niego. Zaproponował obejrzenie galerii w holu z ekspozycją czarno-białych zdjęć, które upamiętniały go, znacznie młodszego, na scenach off-Broadwayu. Wszystkie wisiały trochę krzywo, jakby ktoś walnął w ścianę z taką siłą, że aż ją poruszył. Być może on sam, potknąwszy się w drodze z sypialni do baru. Chwycił mnie za rękę i poprowadził dalej.
- Mam tu coś naprawdę cool. Chciałbym ci pokazać. 
Oby to nie była butelka chloroformu ani zestaw narzędzi chirurgicznych, pomyślałam. Już miałam poprosić o kolejnego drinka, ale nie dał mi szansy. Teatralnym gestem otworzył drzwi jednej z szaf i wciągnął mnie do środka. Do garderoby, w której od podłogi do sufitu stały rzędami na półkach najróżniejsze modele butów kowbojskich. 
- Łoł. Naprawdę cool. 
- Słynę z tego, że noszę buty kowbojskie - rzekł. - To mój znak firmowy. Zechcesz się rozebrać?

Sięgnęłam do suwaka z tyłu, a po plecach przebiegł mi zimny dreszcz, jaki się czuje, będąc przyłapanym na robieniu czegoś bardzo złego. 
- Nie, nie tutaj - rzekł, wskazując sypialnię. Miała szare ściany i szarą supełkową wykładzinę. Jedynym meblem było łoże w odcieniach purpury, odbijające się w lustrzanych drzwiach szaf. Siadł na brzegu łóżka i przyglądał się, jak zdejmuję sukienkę i pończochy, składam je i odrzucam w kąt. Siatkowe pończochy wycisnęły czerwonawy wzór plastra miodu na moich udach. Włożyłam z powrotem buty i poprawiłam stringi, których nie zamierzałam zdejmować, jak długo się da. Gdy stanęłam przed nim sztywno, popatrzył na mnie przez krótką chwilę bez żadnej wyraźnej reakcji i zaczął grzebać w szufladce szafki nocnej. Moje ręce wydawały mi się za długie i nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Wymyśliłam, że oprę je na biodrach, a nogi lekko skrzyżowałam jak kandydatka na miss piękności. Wyglądało to trochę teatralnie, ale nie miałam lepszego pomysłu. 

- Masz ochotę na rush? - spytał. Znalazł to, czego szukał. Trzymał w ręku małą buteleczkę poppers.
- Nie mam, ale ty robisz, co chcesz. 
Gospodarz wyślizgnął się z jedwabiów i rzeczowym tonem poprosił mnie, żebym uklękła na łóżku twarzą do luster i opierając się na rękach, wypięła tyłek. Do tego momentu raz tylko położył dłoń na moim udzie i kilka razy wziął mnie za rękę, tak że coraz oczywistsze się stawało, że ma awersję do kontaktu dotykowego. Zupełnie inaczej zachowywali się faceci w klubie striptizerskim, którzy chcieli chociaż przez chwilę potrzymać moją dłoń, jakby byli na randce. Czasami zapraszali mnie do kina. Ten gość był inny. Przyklęknął za mną na łóżku, okrakiem nad moimi nogami, nawet mnie nie musnął. 
- Podnieś dupę bardziej w górę, żebym ją dobrze widział. Zrobiłam, o co prosił, ale nie przypatrywał się mojej cipce, w ogóle nie budziłam jego ciekawości. Patrzył na siebie w lustrze i walił konia. 
- Obliż usta, proszę. Przyciśnij jeden cycek do drugiego - wydawał polecenia, cały czas patrząc sobie samemu w oczy. 
Kiedy już dochodził, chwycił buteleczkę z szafki nocnej, zaciągnął się głęboko oparami i zwalił się na bok z wywróconymi białkami oczu. Musiałam się tylko lekko przesunąć, żeby sperma trysnęła na materac, a nie na moje plecy. Wyplątałam się z jego nóg i wyjęłam mu z ręki niebezpiecznie 
przechyloną buteleczkę. Odstawiłam ją na szafkę, żeby trujący płyn się nie rozlał. Facet bardzo szybko odzyskał przytomność i z uśmiechem wycierał ślinę z brody. 
- Było pięknie. Fantastycznie.
Odprowadzając mnie do drzwi, dał mi nawet spory napiwek, chcąc wspomóc studentkę. Minęłam portiera i wyszłam w wirujące tumany śniegu, niezwykle jak na tę porę wczesnego, który poruszył coś w moim sercu.




CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz