Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 kwietnia 2016

ŁAMBINOWICE I ŚWIĘTOCHŁOWICE - KOMUNISTYCZNE OBOZY KONCENTRACYJNE DLA POLAKÓW I NIEMCÓW - Cz. II

KOMUNISTYCZNE PIEKŁO NA ZIEMI






Jeszcze na wstępie, nim przejdę do kontynuowania tematu, pragnę nadmienić (choć zdaje się że już to wcześniej pisałem), iż mój pradziadek, także był w obozie pracy. Był to niemiecki obóz pracy pod Poznaniem (nie znam dokładnej miejscowości), a pradziadek trafił doń w 1940 r. za odmowę podpisania volkslisty i wstąpienia do Wehrmachtu. Wcześniej już pisałem, że od strony ojca, mam niemieckie korzenie, i właśnie mój pradziadek był ... pierwszym Polakiem w rodzinie, który jeszcze przed I Wojną Światową, przyjechał do Kongresówki, tu zamieszkał i ożenił się z Polką (moją prababcią). Ojciec mego pradziadka zaś, był jeszcze pruskim oficerem, stacjonującym w Königsbergu (Królewcu, dzisiejszym Kaliningradzie). Pradziadek uniknął wcielenia do rosyjskiego wojska (po przyjeździe do Kongresówki, wyrobił sobie rosyjskie obywatelstwo - prawdopodobnie po to, aby móc się tutaj osiedlić na stałe), gdyż uciekł przez Galicję, Austrię i Włochy do Francji gdzie ... wstąpił do tworzącej się tam Armii Polskiej gen. Józefa Hallera (również spolszczonego Niemca, pochodzącego z rodu von Hallenburgów) i w 1919 r. wraz z Błękitną Armią Hallera, powrócił do odradzającej się Polski. Wziął udział w Wojnie 1920 r. i Bitwie Warszawskiej.Potem raz jeszcze walczył, w 1939 r. i po klęsce wrócił do domu rodzinnego. 

Ale Niemcy bardzo szybko sobie o nim przypomnieli i zaproponowali mu zamianę obywatelstwa na niemieckie (jako potomkowi niemieckiego oficera i rodowitemu Niemcowi). Pradziadek odmówił, twierdząc że to pomyłka, gdyż on jest Polakiem. Wreszcie dali mu ultimatum, albo podpisze volkslistę i wstąpi do Wehrmachtu, albo trafi do obozu koncentracyjnego. W 1940 r. (szczególnie pod koniec tego roku), przyjęcie niemieckiego obywatelstwa było dość łatwym krokiem na polepszenie własnego położenia, jako że można było wówczas korzystać z całego "pakietu ochronnego", przysługującego niemieckiej ludności i niemieckim kolonistom. Czyli zagwarantowane pierwszeństwo i dobre warunki w szpitalu, pomoc medyczna (Polacy byli przyjmowani do lekarza dopiero po Niemcach, a częstokroć wcale, często łóżka z chorymi po prostu niemieckie władze kazały ... wystawiać na ulicę), oraz preferencyjne środki aprowizacyjne, które zapewne ułatwiłyby byt wielu rodzin (szczególnie w okresie wojennych niedoborów). 

Pradziadek jednak konsekwentnie odmawiał przyjęcia niemieckiego obywatelstwa, mimo że nawet moja prababcia namawiała go do tego, mówiąc że jeśli go zabiorą, to ona sama (z dwoma synami), sobie nie poradzi. Pradziadek odmówił jednak definitywnie, zadając pytanie: "Jeśli to zrobię, to kim będę, gdy znów będzie Polska" (zadał to pytanie w 1940 r. w czasie największych niemieckich zwycięstw militarnych). No i trafił do obozu pracy (nie był to jednak obóz koncentracyjny), ale "za karę" za tak butną odmowę, Niemcy do obozu zabrali również mojego 15-letniego wówczas dziadka.I taka to była moja rodzinna historia, a teraz wracam do tematu 


UWAGA - OPISY DRASTYCZNYCH MORDÓW!


DALSZA CZĘŚĆ ZEZNAŃ, 
SKŁADANYCH PRZEZ KOMENDANTURĘ 
OBOZU PRACY W ŁAMBINOWICACH, 
PRZED SĄDEM OD PAŹDZIERNIKA - 1945 r.  


"Dzieliliśmy tak, mężczyźni do jednych baraków, do drugich kobiety, kobiety z dziećmi do jednych i te co mogły pracować do drugich. I cisza, nikt nikogo nie zna. Niech tylko jakiś mąż odezwał się do żony, albo jakaś żona do męża, albo do dzieci, baty. Sztuk dwadzieścia pięć. Raz jedna swego u nas odnalazła, podleciała, cośmy zrobili? Trzy dni na słońcu bez jedzenia i picia. Trzymali się za ręce i leżeli. Nie było litości. Z ziemi do izby chorych, z izby pod ziemię. Jeden prosił kiedyś, żebym go nie zabijał od razu tylko na drugi dzień, bo chce jeszcze zobaczyć się z żoną, nie zobaczył. Mój numer czternasty w tym dniu pożaru, ale wrócę jeszcze do tego".

"Dzień powszedni wyglądał tak, że o szóstej po-budka! po-budka! wstać! I na plac. Bieg - Padnij - Czołganie - Bieg. Starzy nie starzy, chorzy nie chorzy, gimnastyka poranna. Po polsku. Komenda i odliczanie, po polsku, od jednego do ilu ich tam było. Kto nie umiał, kto się pomylił, baty, stary nie stary, chory nie chory. Pałami, nogami, rękami. Biliśmy tak długo, aż wychodziły flaki. Kto zdechł, ten zdechł. Buty z niego i do dziury ze ścierwem. Czasami, dla rozrywki, kazaliśmy jednym wchodzić na drzewo, na sam czubek. A innym piłować. Spadali jak gruszki. Gęborski kazał kiedyś jednemu wejść i krzyczeć, jestem małpą! A my strzelaliśmy. Aż spadł. Buty i do dziury, żył czy nie, jego sprawa. Potem apel, podział na grupy pracy w obozie i poza. O dwunastej przerwa, potem znowu praca, wieczorem apel, o dwudziestej drugiej cisza nocna".

"Mówię baty, ale takie baty trzeba widzieć (...) Nie wiedziałem, że zady bab są takie wielkie. Na środku placu stawialiśmy stołek, każda musiała podnieść spódnicę i przechylić się. Zabroniliśmy chodzić w majtkach, przy wyjściu z baraków chłopaki sprawdzali kijami. Moja pierwsza nazywała się Gertruda. Lało jak z cebra. Naprzód kazaliśmy im chodzić wokół placu i śpiewać hitlerowskie piosenki. Potem na taboret. Dwadzieścia pięć do trzydziestu uderzeń grubą pałą. Wielkie i białe zady, szczególnie w nocy. Przypierdoliłem jej, aż się zad zatrząsł. Jęknęła. Trochę głupio mi się zrobiło, bo tak trochę jak moja matka. Przyjebałem drugi raz, jeszcze mocniej, ze złości na siebie, że umiałem uderzyć po raz pierwszy (...) Młóciliśmy je jak zboże na klepisku. Skóra i mięśnie wisiały na nich paskami. Leżały na izbie chorych i zdychały, w ranach kłębiły im się muchy, jedno tylko dodam, że nikt z nas ich nie gwałcił, śmierć była dla nich wybawieniem. Umierały na zakażenie krwi".

"Nie mieliśmy koni, to zaprzęgaliśmy do pługa i brony mężczyzn. Do pługa dwunastu, do brony od ośmiu do dwunastu, zależnie od siły, do siewnika - piętnastu. Zdarzało się, że ciągnęły też kobiety. Nie mieliśmy aut, to zaprzęgaliśmy do wozów albo przyczep, żeby prowiant przywieść, na przykład. Albo przejechać się, bryczką albo dorożką razem z komendantem. Jak prawdziwe polskie pany. Piętnastego września zaprzęgnęliśmy do wozu szesnastu, bo mieliśmy zawieźć do wioski ciężkie części. Tłukliśmy ich po drodze kijami, ile wlazło, zaciągnęli. Wracając, w lesie, postrzelaliśmy trochę. Połowę z nich zagoniliśmy strzałami do stawu i potopili. Sześciu zaciągnęło nas na powrót, trzech z nich straciło mowę ze strachu, jeden sam się powiesił".

"Strzelaliśmy do ludzi na drzewach jak do małp, strzelaliśmy do ludzi w kiblach jak do much. Raz bab za dużo do latryny wlazło, puściłem całą serię, jedne dostały w brzuch, inne w piersi, kule trafiały jak ślepy los. Stękały, jęczały, rzęziły. Do dziury. Żeby śladu nie było, pod ziemię. Wiły się w niej jak duże glisty, zasypaliśmy piachem. Nie znał litości "pan Ignac". Ale każdy znał "pana Ignaca". Chyba, że nie, to biłem. Albo kazałem bić. Dwóch skurwysynków młodych przeszło koło mnie, gdzieś tak po piętnaście. Ani na baczność, ani "Dzień dobry, panie Ignac". Jeden musiał bić drugiego. Przez taboret i dwadzieścia pięć na dupę. Oszczędzali się, to pokazałem jak. Kablem. Biliśmy i zabijaliśmy. Wysiedlaliśmy ich z tej ziemi. Nauczyciele, urzędnicy, kupcy, duchowni mieli pierwszeństwo. Oblewaliśmy ich szczochami, obrzucali gównem, pod paznokcie wbijaliśmy im gwoździe".

Jednemu szewcowi z Bielic, lat 58, skakałem po plecach tak długo, aż zdechł. Jego kumplowi z tej samej wioski, lat 65, wyszedł mózg, tak mu roztrzaskałem czaszkę kolbą. Jednego zastrzeliłem, bo nosił okulary, inteligent. Frau Patschke nażarła się mojego gówna, Fraulein Marii Schmolke z Łambinowic naszczaliśmy do gęby i kazaliśmy jej lizać krew z jej niemieckich ziomków, co leżeli na ziemi. Baby i dziewczyny dogorywały na izbie chorych. Kazaliśmy jebać się im nawzajem i nawzajem torturować. Dziewuchom "płaciliśmy" tak, że wsadzaliśmy im między nogi banknoty namoczone w nafcie i zapalali. Smród szedł okropny. Wsadzaliśmy im do pochwy rozpalone pogrzebacze, wpuszczaliśmy tam szczury i myszy".

"Razem z szefem, Czesławem Gęborskim, obcięliśmy piłą nauczycielowi Wolfowi z Bielic chorą nogę. Zawył się na śmierć. Zastrzeliliśmy kobietę w dziewiątym miesiącu ciąży, a potem zastrzeliliśmy małą córkę, kiedy składała kwiaty na jej grobie. Po obozie pałętały się dzień i noc głodujące dzieci. Sieroty, albo odłączone od matek. Żebrały od okna do okna i umierały po cichu. Jednego dnia ogłosiliśmy, że mamy mleko dla dzieci w baraku. Przyszły, zastrzeliliśmy. Janek F. był dobry, musiał być dobry, bo nie do końca nasz. Matka z niemowlakiem na rękach o zupę prosiła, uderzył, w samą główkę. A potem okładał ją, a ona uciekała przed nim z czerwoną kulką w rękach. Klepaliśmy go po plecach, że choć nie nasz, to jak nasz. Janek F. zabił kilkadziesiąt niemowląt, po dwa naraz, roztrzaskując główkę o główkę".

"Zabroniliśmy zaznaczać groby, kłaść kwiaty i krzyże. Parę kobiet z dziećmi się uparło, padły zastrzelone zaraz nad ich mężami, ojcami lub dziećmi. Kogo nie zabiliśmy ten zdychał z głodu lub chorób. Na tyfus umierali jak muchy. Wszy żarły im skórę tak, że widać im było gołe żebra. I tak zabijaliśmy za mało. Czesiek chciał, żeby co najmniej dziesięciu dziennie. Potem więcej i więcej, wioski trzeba było przecież opróżniać dla naszych, ze wschodu, na dworcu w Opolu nocowali, ale to już pisałem. Więcej i więcej. To wymyśliliśmy pożar. Dnia 4 października podpaliłem razem z D. barak numer dwanaście. Wcześniej wszyscy wypiliśmy. Nie było co gasić, ale kobietom kazaliśmy nabierać wodę i piasek, mężczyznom nosić to na dach, sypać i lać. Strzelaliśmy, kiedy chcieli schodzić. Dach się zawalił, spadli w ogień i spalili się. Wrzucaliśmy do ognia tych, co się bali podchodzić blisko, ich członkowie rodzin błagali nas na kolanach, nie było litości, mąż palił się na oczach żony, albo odwrotnie".

"Gęborski dał rozkaz, żeby strzelać, że niby bunt więźniów, bo pożar i chcą uciekać. I zaczęliśmy strzelać. Strzelaliśmy wszyscy do wszystkich. Kto to dzisiaj zliczy, kilkuset zabitych mogło być. Z bliska, z daleka, jak stali albo uciekali. Każdy z nas liczył na głos, ilu ma. D. zastępca Cześka, zabił czterdziestu sześciu, ja straciłem rachubę. Wyciągnąłem z Izby Chorych starą babę i rozwaliłem zaraz przy rowie, zabiłem ojca sześciorga dzieci, bo po pożarze załamał się nerwowo. Ostatni trup tego dnia był mój. Zastrzeliłem strzałem w tył głowy sanitariusza z opaską Czerwonego Krzyża, który niósł zupę dla chorego dziecka. Zawołałem dwóch, żeby zanieśli go na noszach do rowu, zobaczyłem, że widać mu mózg, kazałem im go jeść. Nie chcieli, tłukłem kolbą. Martwych i ciężko rannych kazaliśmy wrzucać do rowów i zasypywać. Ziemia się ruszała, słychać było spod niej jak rzężą, grabarze musieli tak długo deptać, aż ruszać się przestała i było cicho". 

"Przeprowadzaliśmy ekshumację zwłok żołnierzy radzieckich. Kazaliśmy im wyciągać z ziemi tych, których ich żołnierze tam zakopali. Gołymi rękami wyciągać. Mężczyznom i kobietom. Od tych trupów śmierdziało jak z piekła, rozlazłe były tak, że ich części wchodziły w buty. Kobietom kazaliśmy żreć to błoto, kłaść się na wyciągnięte na górę wpółzgniłe zwłoki, całować je i tak jakby dupczyć. Kładły się wymiotując, a my kolbami wbijaliśmy ich niemieckie głowy w rosyjskie czaszki. Gęby, nawet nosy pełne miały trupów, tak zabiliśmy kilkadziesiąt kobiet i dziewczyn. W niektórych grobach zwłoki rozłożone były tak, że jak kogoś tam wrzuciliśmy, już z tej mazi nie wyszedł. Zakopaliśmy takich, którzy tylko zemdleli. Budzili się, jak sypał na nich piach. Darli się jak opętani. Grabarze zakopywali ich wtedy w przyspieszonym tempie". 

"Jakby mnie ktoś spytał dzisiaj, czy słyszę te wrzaski to nie, nie słyszę. Za grzechy nie żałuję. Amen".



Oto relacja z procesu sądowego, wytoczonego pod zarzutem ludobójstwa, przeprowadzonego w Obozie Pracy w Łambinowicach. Czesław Gęborski został aresztowany (i jednocześnie odwołany z funkcji komendanta obozu), w dniu 10 października 1945 r. (sześć dni po sławnym pożarze, w wyniku którego uśmiercono ponad połowę stłoczonych w obozowych barakach ludzi). Obóz istniał jeszcze dokładnie rok, został oficjalnie rozwiązany w październiku 1946 r. ale po aresztowaniu Gęborskiego, nie dochodziło tam już do przypadków celowego uśmiercania więźniów (choć nadal ich szykanowano). Ja pisząc i czytając te okropności (choć oczywiście znałem je już wcześniej, ale do nich nie wracałem, z wiadomego powodu), miałem momentami takie uczucie, jakbym tracił świadomość pod wpływem tych "relacji". Jest to totalny przykład zezwierzęcenia i odczłowieczenia, zamiany ofiar w katów, którzy teraz mszczą się za krzywdy wyrządzone wcześniej przez Niemców im samym, lub ich rodzinom. Nie trzeba też zapewne dodawać, że byli to prości ludzie, wyciągnięci ze swych środowisk przez wojnę, którzy współtworzyli system komunistycznego zniewolenia, ponieważ ten system, dawał im coś, czego nigdy by nie osiągnęli - możliwość stania się wreszcie kimś, kogo inni muszą nie tylko poważać i słuchać, ale kogo muszą się bać. Stali się więc trybikami systemu zniewolenia, który wykorzystał ich do własnych ludobójczych celów. Ale to oni, konkretne osoby, konkretne imiona i nazwiska byli prawdziwymi sprawcami - a nie ogólnie rzecz biorąc system komunistyczny, który współtworzyli. 

Bowiem jeśliby ktoś mi dziś zadał pytanie, kto popełnia większą zbrodnię, czy ten, kto wydaje rozkaz "zlikwidowania" jakiejś grupy ludzi, czy też ten, kto ów rozkaz wykonuje, broniąc się potem - "ja tylko wykonywałem rozkazy". Bzdura, nie ma tłumaczenia, nie ma "tylko wykonywałem", jakie tylko? To ty, ty, który dokonujesz danej zbrodni bezpośrednio, ty właśnie jesteś najbardziej winny, nie decydenci zza biurek - tylko ty, bowiem każdy z nas, ma w sobie kod Wolnej Woli i każdy może zdecydować o kolejach swego losu. Jeśli wybierasz zbrodnię, to nie mów potem że "tylko wykonywałeś rozkazy", ty AŻ doprowadziłeś do ogromnej zbrodni, której notabene, będziesz musiał ponieść konsekwencje. W tym, lub w innym żywocie.





PS: W kolejnym temacie, zaprezentuję obóz w Świętochłowicach, czyli "królestwo Salomona Morela", który w równie brutalny sposób postępował z więźniami. On jednak (choć rzadko), przynajmniej stworzył pewne szanse przeżycia kilku osobom (dwóm lub trzem kobietom, które wybrał na swoje nałożnice. One, choć też mieszkały w barakach, były zwolnione z ciężkiej pracy i nie musiały obawiać się bicia, tortur i śmierci - przynajmniej dopóki były mu potrzebne.Poza tym był lepiej karmione. Co jakiś czas były wzywane go "pana życia i śmierci" - Salomona Morela, a potem wracały. Nigdy nie opowiadały o tym, co wówczas się działo i co on z nimi wyprawiał - miały bowiem kategoryczny zakaz rozmów na te tematy ze współwięźniarkami). 



 CDN.
 

2 komentarze:

  1. Witaj, Lukas,

    ciężko czyta się te wszystkie opisy (tak samo ciężko mi było czytać jakiś czas temu o zbrodniach Niemców w czasie wojny) a jeszcze ciężej komuś, kto ma własne dzieci, jak ja. Ale bardziej chciałam napisać że moja hstoria rodzinna też jest pokręcona. Mama mojego taty została sierotą podczas kampanii polsko-bolszewickiej. Nie pamiętała swoich rodziców (śniada cera, czarne włosy i oczy mogły świadczyć o korzeniach żydowskich lub cygańskich) a w domu dziecka została uznana na urodzoną 1 stycznia 1919 roku. Została adoptowana dość wcześnie przez małżeństwo które nie miało własnych dzieci - Rosjanina i Niemkę. Babcia rzadko opowiadała nam-wnukom o przeżyciach wojennych - wiem tylko, że pradziadek zmarł na Syberii (mimo że był Rosjaninem został tam wywieziony, pewnie jako kara za małżeństwo z Niemką) a prababcia zmarła wywieziona na roboty gdzieś na Ukrainie. Myślę, że patrząc przez pryzmat tej rodzinnej historii nie potrafiłabym żadnej nacji nienawidzić. Przecież gdyby nie ci ludzie - Rosjanin i Niemka - nie miałabym takiej kochanej babci, a ona sama mogła być tak samo Polką jak Ukrainką, Żydówką czy Cyganką. Jeśli ktoś nie jest pewień swojego pochodzenia to jest taka strona: https://www.igenea.com/en/home gdzie można zlecić badanie DNA i otrzymać informację o swoim pochodzeniu od starożytnych grup ale nawet najtańsza wersja 199 Euro to dla mnie cena zaporowa.
    Pozdrawiam
    Justyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za informację pani Justyno.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń