Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 czerwca 2019

KRUCJATA DZIECIĘCA - Cz. I

GDYBY GŁUPOTA MIAŁA SKRZYDŁA

LATAŁABY JAK GOŁĘBICA








"ZŁODZIEJSTWO JEST WYBACZALNE, GŁUPOTA NIE!"


Te słowa - wypowiedziane przez Cesarza Napoleona Wielkiego (po zwolnieniu ze stanowiska  jednego z ministrów finansów, który przysięgał że nie ukradł z kasy państwa ani centyma, za to wykazywał się szczególną podatnością na głupotę), leżą mi w pokładach pamięci i co jakiś czas muszę je sobie ponownie przywoływać. Szczególnie, gdy otaczająca nas rzeczywistość coraz bardziej przypomina pijany sen idioty. Wciąż bombardowani jesteśmy nowymi informacjami, które w najlepszym przypadku powodują u nas odruch wymiotny, w najgorszym - robią nam w głowach zupełną sieczkę. Oto bowiem już od jakiegoś czasu w mediach całego praktycznie świata tzw.: kultury zachodniej (cokolwiek to jeszcze oznacza), karierę obi pewna 16-letnia dziewczynka ze Szwecji o imieniu Greta Thunberg. Greta jest dzieckiem niepełnosprawnym, cierpiącym na zespół Aspergera i mutyzm selektywny, który sprawia że jej twarz jest jakby pozbawiona wyrazu (puste spojrzenie). Ta dziewczynka od jakiegoś już czasu odbywa międzynarodowe tournee po krajach Europy (z Trumpem nie chciała się spotkać, mówiąc że "nie ma czasu") i wszędzie nawołuje przywódców politycznych i religijnych o ochronę klimatu, gdyż w przeciwnym razie w nieodległej przyszłości Ziemię czeka kompletna zagłada. Witana zaś jest jak przywódczyni wielkiego mocarstwa i gwiazda filmowa w jednym. Strofuje też polityków, którzy na jej widok zamieniają się w potulne szczeniaczki. Mało tego, nawet papież uważa ją za kogoś w rodzaju "ekologicznego mesjasza" (po papieżu Franciszku, który jakiś czas temu stwierdził że komuniści myślą jak chrześcijanie - nie spodziewam się już niczego dobrego. Zresztą na Tronie Piotrowym od wieków zasiadali przeróżni degeneraci wszelkiej maści, więc jeden więcej nie robi żadnej różnicy, ale czy to oznacza że posłanie Jezusa Chrystusa jest już nieaktualne? Nie, to tylko oznacza że w Rzymie mamy obecnie człowieka w roli papieża, wyznawcę teologii wyzwolenia, który uważa że komuniści myślą jak chrześcijanie i który nic nie robi innego tylko przeprasza wszystkich wrogów chrześcijaństwa. Czy taki człowiek może być jakimkolwiek autorytetem moralnym i religijnym?).

Tak więc owa Greta jeździ sobie po Europie i nawołuje polityków do przestrzegania nowych przykazań, zaś młodzież przekonuje do pójścia za jej przykładem i wagarowania w każdy piątek w imię ekologii. Uczniowie i studenci we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech i wielu innych krajach, odpowiadają na wołanie niepełnosprawnej "świętej" nowej ateistycznej religii  - ekologizmu i co piątek porzucają lekcje by "walczyć o klimat". Wszystko to jest nam sprzedawane w atmosferze podniosłej celebracji i katastroficznych wizji przyszłości, które grożą zagładą Ludzkości w przeciągu kilku następnych lat (ile to już było w historii tych millenarystycznych wizji końca świata - doprawdy nie jestem w stanie zliczyć). A ponieważ przesłanie skierowane jest głównie do dzieci i młodzieży ("Świat uratują dzieci" - jak niedawno napisał na łamach "Civilta Cattolica" - ksiądz jezuita Antonio Spadaro - jeden z ludzi z najbliższego otoczenia papieża Franciszka), a jednocześnie pokazane w alarmującym tonie ("Jak teraz nic nie zrobimy, to za parę lat wszyscy zginiemy"), przeto może pełnić rolę swoistego wabika, przyciągającego znudzoną życiem, sebiksową młodzież, która i tak nie ma zbytnio co ze sobą zrobić (jak polska magnateria w XVIII wieku - która na pytanie dlaczego wręcz masowo zdradzała Ojczyznę? odpowiadała - bo i tak nie mamy nic innego do roboty). I taki ruch, jaki propaguje i powiela Greta, może oddziaływać na wyobraźnię i powodować że młodzi ludzie zaczną wierzyć że rzeczywiście robią coś ważnego co w przyszłości pomoże ocalić Ludzkość i całą planetę Ziemię. Nikt jednak nie stara się nawet zrozumieć, że za tymi wszystkimi pięknymi hasłami i nawoływaniami niepełnosprawnej dziewczynki, kryją się wielkie interesy i jeszcze większe pieniądze.

Już najbliższa rodzina tejże Grety zyskuje niesamowitą popularność. Rodzice wydali ostatnio nawet książkę pod tytułem: "Scenes from the Heart", w której opowiadają jak zmiany klimatyczne wpłynęły na kryzys w ich małżeństwie (?), oraz przekonują że za owymi zmianami klimatycznymi (za które winę oczywiście ponoszą państwa i koncerny które wciąż stosują paliwa kopalne, zwiększając tym samym emisję dwutlenku węgla do atmosfery), stoją również (uwaga, uwaga): ucisk kobiet (przez patriarchat - bo przecież nie przez feminizm czy muzułmańskich "lekarzy" z Afryki czy Bliskiego Wschodu), prześladowanie i niechęć przyjmowania imigrantów (😌), oraz znieczulica wobec osób niepełnosprawnych. Ja wiem że w dzisiejszych czasach każda wypowiedziana bzdura staje się powszechnie obowiązującym dogmatem, jeśli tylko spełnia warunek politycznej poprawności i lewicowego (psychicznego) odchylenia - ale doprawdy, nie czujecie że publicznie robi się nam w głowach kaszkę z mleczkiem? To że jacyś cwaniacy (którzy wyczuli koniunkturę), stręczą swą niepełnosprawną córkę światu niczym "dobrą nowinę lekkich obyczajów", nie musi oznaczać abyśmy wszyscy powszechnie przy tym zgłupieli. A tutaj dochodzi nie tylko prywatne "parcie na szkło" rodziców Grety (ojciec jest jakimś marnym aktorzyną, który dawno już nigdzie nie zagrał a matka "ekologiczną" śpiewaczką - co już mówi samo za siebie), ale przede wszystkim interesy wielkich politycznych graczy w obszarze geoekologii. Oparcie się bowiem na energii węglowej państw (takich jak Polska), które próbują doścignąć wielkie mocarstwa w globalnym "wyścigu szczurów", stanowi dla nich duże niebezpieczeństwo. A ponieważ te najbogatsze państwa opracowują własne "ekologiczne" technologie zastępcze, przeto zmuszenie całej reszty (np. przez najróżniejsze międzynarodowe instytucje) do nałożenia sobie "limitów emisji" dwutlenku węgla z paliw kopalnych i jednocześnie zakupienia (za ogromne pieniądze), tzw.: "ekologicznej" technologii, którą te największe państwa posiadają - prowadzi w sposób oczywisty nie tylko do spowolnienia, ale wręcz do uzależnienia wzrostu gospodarczego "wschodzących ekonomicznych tygrysów" (takich jak choćby Polska), od siebie . I oto tylko i wyłącznie chodzi, o niewyobrażalnie wielkie pieniądze i władzę nad światem, a kto się lepiej do tego nadaje niż niepełnosprawna dziewczynka walcząca o "ocalenie planety"? Chyba nie trzeba na to pytanie odpowiadać.




Zresztą przykład Grety Thunberg, nie jest ani pierwszy ani jedyny w dziejach. W jej ślady już poszła pewna amerykańska także 16-letnia dziewczynka - Jamie Margolin (prócz niej w USA bardzo aktywny w kwestii katastroficznej propagandy ekologizmu, jest też młodzieżowy ruch "Zero Hour"). Ten sam target przejęła polska 13-letnia dziewczynka - Inga Zasowska, która w każdy piątek jest przyprowadzana przez mamę (ekolożkę) pod Sejm i tam protestuje "w obronie klimatu". Model jest dokładnie ten sam, nastoletnie dziewczęta, które są przekonane że walczą po stronie absolutnego dobra z absolutnym złem. Piękne prawda, aż się łezka w oku kręci. Co prawda Inga budzi bardziej uśmiech politowania niż poparcia, ale już wielu polityków, którzy na kwestii ekologicznej próbują zabłysnąć, robi sobie z nią zdjęcia i zapewnia o swoim wsparciu. Ja mam co do takiego stręczycielstwa młodych kobiet opinię wybitnie negatywną. Politycy, przywódcy państwowi lub wielcy przedsiębiorcy, oni myślą przede wszystkim jak utrzymać władzę i powiększyć swój majątek, a takie biedne dziewuszki są do tego wręcz idealne. Po pierwsze to kobiety, czyli już na wstępie budzą sympatię, po drugie - to jeszcze dzieci, czyli jednocześnie wymuszają litość i poparcie dla nawet najgłupszych akcji ("dziecku odmówisz?"). Pieniądze naprawdę można w bardzo różny sposób zarobić, najlepiej się je jednak zarabia bazując na ludzkiej naiwności i dobroduszności. 

Tak samo było przecież z niejaką Samantą Reed Smith (czy mnie się wydaje, czy też kobietami znacznie łatwiej można sterować niż facetami, gdyż są - tak uważam - bardziej podatne na propagandę, szczególnie gdy tą propagandę ubierzemy w piękne słówka i slogany o miłości, równości i tolerancji. A jak już pisałem, kobiety niczego bardziej nie pragną w życiu niż poczucia stabilizacji, która to wraz z ową szumnie nagłaśnianą i wymienianą przez wszystkie przypadki "równością" - jest kolejną efemerydą której nigdy nie było i nigdy nie będzie, ale... każdy o nią walczy niczym ów Don Kichot z wiatrakami - to też może tłumaczyć znacznie większe poparcie wśród pań dla ruchów lewicowych, obiecujących "wspaniałą i bezpieczną przyszłość"). Była to bowiem Amerykanka, która tak bardzo obawiała się wybuchu wojny jądrowej pomiędzy USA a Związkiem Sowieckim, że na początku lat 80-tych napisała list do ówczesnego przywódcy ZSRS - Jurija Andropowa (długoletniego szefa KGB, gdzie m.in. wdrożono projekt "transformacja"), w którym pytała go czy "będzie głosować za wojną", a jeśli nie, to co może zrobić aby do wojny nie doszło. Ten list z listopada 1982 r. zrobił oczywiście oszałamiającą karierę w świecie, ukazał się też w sowieckiej prasie, a Andropow zadeklarował że pragnie pokoju i zaprosił Samantę do odwiedzenia Związku Sowieckiego. Oczywiście pojechała i spędziła bardzo miłe chwile chociażby w obozie Artek (sławny sowiecki obóz dla młodzieży jeszcze z czasów Stalina), gdzie poznała wiele rosyjskich dziewcząt i się z nimi zaprzyjaźniła. Stała się gwiazdą mediów w USA i Związku Sowieckim, "obrończynią pokoju", występowała w różnych programach telewizyjnych, była cytowana w prasie, stała się powszechną ikoną pokoju (1983-1985). Napisała jeszcze (po powrocie do USA) kilka listów do Andropowa, lecz ostatecznie zginęła tragicznie wraz z ojcem w katastrofie lotniczej 25 sierpnia 1985 r. w wieku 13 lat. 

Jej przypadek, jest kolejnym w dziejach przykładem perfidnego wykorzystywania dziecięcej naiwności i dobroci do nie mającej żadnych skrupułów gry interesów dorosłych. Uważam że każdy, kto stara się publicznie wykorzystać dziecko do celów politycznych, robi tym samym temu dziecku wielką krzywdę, gdyż dzieci mają to do siebie że postrzegają jeszcze świat w kategoriach "dobra" i "zła" bez żadnych odcieni. Po prostu - coś jest tylko dobre a coś jest tylko złe i koniec. Dzieci też są bardzo ufne i wierzą że miły człowiek jest tożsamy z dobrym i szlachetnym. Dzieci do pewnego wieku nawet nie potrafią kłamać, zaś dorośli, którzy cynicznie wykorzystują je do swoich gierek, są dla mnie przykładem czystej perfidii i podłości. Dzieci bowiem powinny się bawić i radować jak najdłużej się da (oczywiście nie znaczy to, aby wagarowały i porzucały naukę, gdyż człowiek niestety musi zdobywać wiedzę jeśli nie chce skończyć na poziomie niewiele tylko wyższym od zwierząt, a nasze życie niestety jest tak zaprogramowane, że zdobywamy wiedzę przez jakieś 20-25 pierwszych lat, potem ją rozwijamy i udoskonalamy - aż wreszcie gdy zdobywamy już pewną wiedzę i mądrość życiową... ciało odmawia nam posłuszeństwa i przechodzimy na emeryturę, ciesząc się ostatnimi latami życia. To jest właśnie ów prawdziwy paradoks człowieka - żyjemy za krótko aby móc realnie wykorzystać zdobytą przez nas za młodu wiedzę). Dlatego też uważam takie akcje, jak ta z Gretą, Jamie, Ingą czy wcześniej Samantą - za perfidne gierki dorosłych, pragnących na dziecięcej naiwności zbić wielką fortunę. Ale skoro już jesteśmy przy temacie dziecięcej naiwności, to nie byłbym sobą, jeśli nie przedstawiłbym wybitnie klasycznego przykładu takiej zbiorowej naiwności chłopców i dziewcząt, która później została w sposób niezwykle brutalny sprowadzona na ziemię a los tych dzieci był doprawdy nie do pozazdroszczenia. Mam tutaj oczywiście na myśli ową Krucjatę Dziecięcą do Ziemi Świętej, jaka wyruszyła ze średniowiecznej Europy w 1212 r.           







 "W ROKU TYSIĘCZNYM DWUSETNYM DWUNASTYM, GŁUPIE DZIECIAKI WYRUSZYŁY W PIELGRZYMKĘ KU MORZU"

FRAGMENT KRONIKI HERMANA Z OPACTWA W NIEDERALTAICH W BAWARII
(ok. 1270 r.)


Wiek XII, XIII a nawet XIV był to czas turniejów rycerskich, zamków warownych, częstych krucjat o wyzwolenie Grobu Świętego w Jerozolimie, oraz oczywiście swoistej mistyki religijnej, która ukazywała się niezwykle często poprzez najróżniejsze działania (jakie dziś moglibyśmy nazwać nawet dewocyjnymi) i wiarę w cudowną moc świętych patronów. Każdy, kogo tylko było na to stać, lub kto miał taką możliwość, starał się zdobyć jakiś relikt należący do któregoś ze świętych, by go potem przy sobie nosić. Niektórzy wprost obcinali palce (lub inne kończyny) zmarłych świętych i nosili na szyi niczym talizmany, chroniące przed nieszczęściem. Czy można się więc dziwić, że w atmosferze tak potęgującego się misteryjnego kultu miały miejsce w tym czasie takie wydarzenia jak owa Krucjata Dziecięca do Ziemi Świętej? A przecież to był tylko drobny epizod ówczesnych wydarzeń, choć co prawda niezwykle interesujący gdyż podbudowywany "niewinnością aniołków idących do Grobu Pańskiego", to jednak działy się wówczas rzeczy równie niepojęte co dziwne, o których jednak dziś już praktycznie nikt nie pamięta. Bo któż wie, że zaraz po wyruszeniu Krucjaty Dziecięcej ku Ziemi Świętej, zrodził się też (krótkotrwały co prawda, ale niezwykle dziwny) ruch "nagich kobiet", krążących od miasta do miasta bez odzienia (1212 r.), a także "Wielkie Alleluja" z 1233 r., Krucjata pasterzy z 1257 r., czy Krucjata biczowników z 1260 r. Skupmy się jednak na krucjacie dziecięcej, gdyż stanowi ona ciekawy przykład wykorzystywania dzieci w perfidnej polityce ówczesnych mocarstw i wiary że "niewinne aniołki" są w stanie zmienić świat (tak jak dziś myśli wiele osób zaangażowanych w krucjatę ekologiczną wykorzystując do niej dzieci). Zauważmy że te dzieci były tak pobudzone, wręcz jakby zahipnotyzowane, że wierzyły że nawet suchą nogą przejdą po morzu do Ziemi Świętej, śpiewając psalmy i pieśni religijne.


ŚREDNIOWIECZNY AKWIZYTOR - MOŻNA? MOŻNA!

"MAM ODPUSTY ZA GRZECHY PRZESZŁE I PRZYSZŁE I NA PIĘĆSET LAT I NA TRZYSTA (...) MAM KOPYTKO Z OSIOŁKA, NA KTÓRYM ŚWIĘTA FAMILIA UCIEKAŁA DO EGIPTU, MAM PIÓRO ZE SKRZYDEŁ ARCHANIOŁA GABRIELA KTÓRE ZGUBIŁ W CZASIE ZWIASTOWANIA, MAM OLEJ, KTÓRYM POGANIE SMAŻYLI ŚWIĘTEGO JANA, SZCZEBEL Z DRABINY KTÓRA SIĘ ŚNIŁA JAKUBOWI I AMPUŁKĘ WIATRU WIEJĄCEGO KIEDYŚ W STAJENCE BETLEJEMSKIEJ (...) ALE NIE MYŚLCIE ŻE PIENIĄDZE KTÓRE DOSTAJĘ CHOWAM DLA SIEBIE, MNIE WYSTARCZY KAWAŁEK CZARNEGO CHLEBA I ŁYK CZYSTEJ WODY. A RESZTĘ ODWOŻĘ DO RZYMU, ABY SIĘ Z CZASEM ZEBRAŁO NA NOWĄ WYPRAWĘ KRZYŻOWĄ"
 


Albert - opat klasztoru w Stade (niedaleko Hamburga) w swej kronice z lat 1232-1256, opisuje właśnie ową Krucjatę Dziecięcą takimi słowy: "W tym mniej więcej czasie dzieci pozbawione nauczyciela, pozbawione przywódcy, wędrowały wzburzone od miasta do miasta we wszystkich regionach, zmierzając ku morzu. Zapytywane przez ludzi, dokąd podążają, odpowiadały: "Do Jerozolimy, do Ziemi Świętej". Rodzice wielu z nich usiłowali zatrzymać je w domu, ale nadaremnie, bo dzieci wyrywały zamki i wyłamywały drzwi i uciekały". Na zakończenie zaś dodaje: "Nawet dziś nie wiemy, co się z nimi stało (...) Także w tym czasie nagie kobiety przebiegały przez miasta i miasteczka w milczeniu". Opat Albert z klasztoru w Stade kłamie w swych ostatnich słowach, bowiem wiadomo było co stało się z owymi "aniołkami" - duża część z nich zmarła po drodze z wyczerpania i głodu, resztę sprzedali do arabskich haremów łowcy niewolników, do domów rodzinnych powróciła zaledwie garstka z nich - tak oto zakończyła się sławna krucjata, która miała wyzwolić Ziemię Świętą od Saracenów. Papież Innocenty III (który za swego życia był autorem co najmniej pięciu krucjat), oficjalnie nie wsparł, ani nie udzielił patronatu nad Krucjatą Dziecięca, ale obserwował ją i pisał: "Te dzieci udzielają nam napomnienia, podczas gdy my śpimy, one wyruszają, by wyzwolić Ziemię Świętą" (czy dziś tak samo nie mówi w kwestii ekologii skacowany Jean-Claude Juncker, kłaniając się w pas i całując w dłoń niepełnosprawną Gretę Thunberg w Brukseli?). 

To tyle, w kolejnej części pokażę jak doszło do tej zbiorowej psychozy, w czasie której rodzice musieli zamykać swe pociechy w domach na klucz, ryglować drzwi, a one i tak uciekały, wyłamywały zamki, wyważały drzwi, wybijały okna i uciekały aby dołączyć do krucjaty, która była zbiorowym szaleństwem (podobnie jak dziś szaleństwem jest walka o klimat bo za kilka lat "wszyscy zginiemy" - prawda? Kochani, klimat się zmienia - to fakt, ale wierzcie mi takie zmiany klimatu nie są niczym dziwnym i niezwykłym i miały miejsce w dziejach Ludzkości wielokrotnie. We wczesnym średniowieczu (ok. 950 - 1250 r.) na północy Europy kwitły pomarańcze, bo było tak ciepło, a w epoce Renesansu zamarzały morza  - Bałtyckie i Północne - gdzie można było gołą stopą przejść z Polski czy Niemiec do Szwecji, lub z Francji do Anglii. W starożytności było podobnie, Hannibal przekraczał Alpy w czasie niezwykle ciepłej zimy, a w VI, V i w początkach IV wieku p.n.e. było tak gorąco w Grecji, na Sycylii i w Italii, że ludzie wprost zrzucali z siebie ubrania (lub nosili bardzo przewiewne stroje - zresztą posągi nagich bóstw, czy sportowców olimpijskich uczestniczących w zawodach zupełnie nago, są tego doskonałym przykładem), bo było im za gorąco. Klimat zaczął się jednak zmieniać już od IV wieku p.n.e. zimy stawały się coraz mroźniejsze (w Rzymie całkowicie zamarzł Tyber w latach 398 i 396 r. p.n.e. czego wcześniej nie było) i a ludzie coraz częściej przywdziewali cieplejsze ubrania. Okres "zlodowacenia" trwał mniej więcej do początku I wieku p.n.e. i znów zaczął się czas "kwitnących na północy pomarańczy". Zmiany klimatu nie są więc spowodowane tym, że wciąż używamy paliw kopalnych, ale kwestiami zupełnie od nas niezależnymi, związanymi np. z ruchem planet wokół słońca (temat nadający się do odrębnego omówienia). Teraz jednak chciałbym abyśmy przemyśleli jak często i jak łopatologicznie dajemy sobie robić sieczkę z mózgu i niczym owe zahipnotyzowane mesjańskim uniesieniem dzieci, idziemy do "Ziemi Świętej" a skończymy w klatkach korporacji i "haremach" cwaniaków politycznych, którzy tylko na tym żerują.





PS: Szwecja uważa się za państwo tak postępowe i nowoczesne? Niech więc zajmą się palącą kwestią muzułmańskich "kardiochirurgów", gwałcących Szwedki w sposób wręcz hurtowy. Swoją drogą kilka z nich to zwykłe idiotki, jak owa Szwedka z miasta Växjö, która aby udowodnić swoim znajomym że muzułmańscy imigranci są zupełnie nieszkodliwi, wybrała się nocą do tamtejszego ośrodka dla uchodźców. Efekt, brutalny, wielokrotny gwałt w wyniku którego omal nie straciła życia. Dlatego ja się zastanawiam, czy to jest jakoś biologicznie ukierunkowane że kobiety - są oczywiście od tego wyjątki - są zaprogramowane na łatwiejszą sterowalność mentalną i łykanie serwowanej im propagandy? To mnie od dawna zastanawia jak głupim trzeba być (a może jak zindoktrynowanym i mającym zupełną sieczkę w głowie, serwowaną oczywiście przez publiczne media) aby udać się w środku nocy do ośrodka dla migrantów? (pora dnia oczywiście nie ma znaczenia, w Szwecji brutalne gwałty popełniane są codziennie i nikt już nawet o tym nie pisze, a ofiary boją się zgłaszać tego na policję, bo policja i tak nic z tym nie robi - sama zresztą też jest w dużej mierze spatologizowana i zastraszona. Odsetek policjantów popełniających samobójstwa we Francji i Szwecji jest największy w Europie). Trzeba być albo kompletnym debilem, albo właśnie takim "aniołkiem" wierzącym że "suchą nogą przejdzie się do Ziemi Świętej" przez ośrodek pełen muzułmańskich "lekarzy z napuchniętymi jądrami". Doprawdy gratuluję tej pani intelektu i jednocześnie chciałbym przestrzec inne kobiety - nie dajcie sobą manipulować, myślcie samodzielnie i nie wierzcie w to że "muzułmański książę" z iphonem w ręku i koranem w dłoni widzi w was coś innego, niż zwykłą sztukę mięsa do rozładowania napięcia z własnych lędźwi. Brutalne to ale prawdziwe.  


 




 CDN.

sobota, 29 czerwca 2019

SWÓJ CZY OBCY? - Cz. I

RELACJE RODZIMYCH SPOŁECZEŃSTW

DO OBCEJ ELITY RZĄDZĄCEJ





Już od jakiegoś czasu planowałem podjąć się tego tematu, choć zawsze znajdowałem pretekst by go jednak odłożyć na późniejszy czas. Temat według mnie jest jednak o tyle ciekawy, że odnosi się do relacji rodzimych, lokalnych społeczeństw z (często narzuconą siłą militarną) zupełnie obcą elitą polityczną. Ciekawią mnie pewne procesy wzajemnego oddziaływania na siebie obu tych, wykluczających się środowisk, ich relacji, przekonań i wzajemnych o sobie opinii. Takie kompradorskie elity polityczne (choć nie tylko polityczne, również gospodarcze lub wojskowe), występowały przecież w wielu miejscach na świecie i często jedynym wspólnym elementem, łączącym ich z tzw.: "tubylcami" czyli lokalnymi społecznościami - było pochodzenie (choć nie zawsze i równie sporo jest przypadków gdy elity rządzące nie posiadały nawet tego spajającego je ze społeczeństwem atrybutu), ale już poglądy, cele, wyznawane wartości, wszystko to było zupełnie obce i nie mające wiele wspólnego lub nic wspólnego z celami i interesami lokalnych społeczeństw. Przykładów tego typu jest wiele i doprawdy można by je wymieniać bez końca. Weźmy choćby stosunek amerykańskich elit politycznych do państwa Izrael. Z czysto amerykańskiego interesu narodowego, bezkrytyczne wspieranie Izraela na forum międzynarodowym jest nie tylko nierozważne, ale wręcz w wielu kwestiach jawnie szkodzące amerykańskim interesom (Stany Zjednoczone mają często interesy sprzeczne z interesem Izraela - co jest oczywiste, jako że jedno państwo nigdy nie będzie miało w 100 % tożsamych interesów z innym państwem, chyba że jest przez nie okupowane lub sprowadzone do roli kolonii). A mimo to amerykańskie elity polityczne często zachowują się jak reprezentanci państwa Izraela, zdając sobie jednocześnie sprawę że tym samym szkodzą interesom Stanów Zjednoczonych Ameryki (co już kilkukrotnie pokazali).

Dlatego też relacje na styku elity-społeczeństwo są tak ciekawe, gdyż przyszłość jaka się otwiera przed światem, dla wielu dzisiejszych elit jest tożsama z tzw.: "korporacjonizmem", czyli rządami wielkich korporacji i mega fundacji, które będą posiadały eksterytorialne miejsca na terytoriach danych państw, gdzie wejście (np. policji ścigającej przestępców) będzie niemożliwe, bez uzyskania uprzedniej zgody władz korporacji. To korporacje zaczną kierować państwami, a nie jak dotąd stanowić element potęgi ekonomicznej danego kraju. A w takich korporacjach każdy zarząd i każdy prezes, może sobie wyznaczyć politykę taką, jaką chce, nawet jeśli jest ona niezgodna z polityką danego kraju na terenie którego owa korporacja przebywa, lub choćby z poglądami ludzi, którzy ze względu na swoją wiarę, nie będą mogli zgodzić się z tezami reprezentowanymi przez firmę, w której pracują. Wówczas będą do tego albo przymuszani siłą, albo zwalniani, a co za tym idzie, często pozbawiani nie tylko elementarnej możliwości utrzymania rodziny, ale wręcz przeżycia w coraz bardziej nastawionym na globalny konsumpcjonizm społeczeństwie, gdzie nową religią jest kupowanie i posiadanie rzeczy, które są nam zupełnie niepotrzebne, ale ponieważ ich brak powoduje wykluczenie z kręgu pewnej elity (są oczywiście różne poziomy hierarchii elit), to jest pewne że należy je mieć. A ponieważ należy je mieć, to trzeba je również mieć za co zakupić. Trzeba bowiem gdzieś mieszkać, więc koniecznym się staje... wziąć kredyt z banku, wnieść wkład własny i do końca życia spłacać kredyty tylko po to aby przed śmiercią móc (w najlepszym przypadku oczywiście) cieszyć się posiadaniem własnego mieszkaniami, w najgorszym zaś, utracić również i mieszkanie (odwrócona hipoteka) gdy nie będzie miało się z czego spłacać owych kredytów bo emerytura jest  zbyt niska.

Co ciekawe na każdym kroku bombardują nas apele i slogany: "Kupuj więcej, kupuj więcej", "sprzedaj złoto", "sprzedaj ziemię", "nie starcza ci do końca miesiąca, przepisz na nas swój dom, a wtedy pomożemy ci spełnić twoje marzenia" - innymi słowy: wyzbądź się wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość - tylko pracuj i kupuj do końca swoich dni (najlepiej na kredyt). I rób to, co ci każą (elity, korporacje, etc. etc.), bo inaczej wylądujesz pod mostem i umrzesz z głodu. Bądź posłusznym niewolnikiem, wykonuj polecenia i trzymak gębę na kłódkę, a wtedy pozwolimy ci przetrwać w twoim pełnym złudzeń świecie. Sprzedaj więc mieszkanie, dom, wszelką ziemię, kosztowności (głównie złoto), bo to jest ci one potrzebne (jako niewolnikowi w korporacji), tylko ci przeszkadzają. Zauważmy, niegdyś podstawą potęgi ekonomicznej rodziny, było przekazywanie sobie z pokolenia na pokolenie kolejnych włości lub majątku. Dziś banki i wszelkiego typu specjaliści od public relations wmawiają nam że przekazanie kolejnemu pokoleniu wypracowanego przez siebie kapitału jest szkodliwe. Lepiej swoją własność przepisać bankowi w zamian za trochę pieniędzy doliczane do emerytury. Tym samym następne pokolenia, które normalnie posiadałyby własny dom (czy mieszkanie) przepisane przez dziadków lub rodziców (i tym samym miałyby już ułatwiony start finansowy), znów muszą zaczynać wszystko od początku i chcąc mieć własny dom, zmuszeni są wziąć kredyt i nałożyć na siebie chomąto niczym niewolnik na kilkadziesiąt często lat. W przypadku bowiem zapisu testamentowego w wyniku którego dany majątek przechodzi na własność spadkobiercy (następnego pokolenia), bank przy tym nic nie zarabia, nic nie zyskuje. Ale w sytuacji gdy młodzi ludzie, pozbawieni możliwości posiadania własnego domu (ponieważ niewiele osób może sobie pozwolić na kupno domu za własne pieniądze), będą musieli pójść do banku i wziąć kredyt, wówczas bank zyskuje podwójnie. Uzależnia od siebie osoby, które są zmuszone wpłacać mu kolejne raty za mieszkanie, a jednocześnie wpisując się na hipotekę, przejmuje dom w przypadku niespłacenia kredytu (to jest oczywiście wariant optymistyczny). 

Wygrywa w każdej możliwej konfiguracji, dlatego też tak bardzo zwalczane jest dziś utrzymywanie więzi rodzinnych, kultywowanie stosunków między dziadkami, rodzicami i dziećmi, gdyż nie służy to przede wszystkim ani korporacjom, ani bankom. Przeszkadza ci twoja babcia? - oddaj ją do domu starców, po co bowiem brać sobie problem na głowę (szczególnie wtedy gdy zarówno mąż jak i żona pracują zawodowo). Ja rozumiem że opieka nad ludźmi starszymi nie należy do przyjemności, ale oddanie ich do domu starców to jest zarwanie ciągu pokoleniowego i jednocześnie scedowanie problemu na kogoś innego - nie mam czasu aby zajmować się matką lub ojcem, zapłacę więc niech inni się tym martwią, a ja będą miał święty spokój - tak ludzie myślą. Do tego dochodzą inne, równie negatywne społecznie tendencje jak choćby promocja feminizmu i wmawianie kobietom że jedyne czego pragną, to od światu do zmierzchu zapi...ć w korporacji na jakiegoś prezesa i cały zarząd, który ma z tego prawdziwe pieniądze, lub też przerzucać towary w supermarkecie na ladzie czy przy kasie. Kobiety (według feministek) o niczym innym nie marzą, tylko o takiej właśnie "karierze". To jest szczyt feministycznego zadowolenia - zmusić kobietę do pracy zawodowej, kosztem rodziny i dzieci. Bo przecież te kobiety, które wybierają rodzinę to są jakieś "kury domowe", jakieś XIX-wieczne niewolnice patriarchatu. Kto to słyszał aby teraz, w XXI wieku kobiety miały takie średniowieczne poglądy i wybierały męża i dzieci? Jej cel jest bowiem jasny i dawno wytyczony - miast żoną i matką, ma się stać niewolnicą pracownicą systemu XXI wieku - a jak wiadomo feministki zawsze myślą o kobietach, dlatego też traktują je jak małe, bezrozumne zwierzątka, które należy trzymać w klatce i nie wpuszczać bo zrobią sobie krzywdę (stąd ikona feminizmu "drugiej fali" Simone de Beauvoir stwierdziła kiedyś że kobietom nie wolno pozwolić na wybór między pracą a domem, bo jeśli taki wybór dostana, to wybiorą dom i dzieci, przeto należy ich zmuszać - siłą jeśli trzeba - do pracy. Taką opinię o kobietach - jako głupich idiotkach, nie potrafiących myśleć i samodzielnie wyciągać wniosków -  miała autorka "Drugiej płci")

Otóż prawdziwe kobiety są silne i mądre i nie potrzebują ani feministek, ani ich zamordystycznych , totalitarnych metod. Same decydują o swoim życiu i potrafią się wspaniale odnaleźć w różnych zawodach, również (a może przede wszystkim) jako żony i matki. Kobiety bowiem nie pragną na siłę "robić kariery", bowiem owe kariery robi tak naprawdę zaledwie niewielki procent ludzkości (zarówno mężczyzn jak i kobiet, przy czym mężczyzn jest z reguły znacznie więcej), a większość ludzi po prostu idzie do pracy, dzięki której w codziennym trudzie musi utrzymać rodzinę. Sprzedawczyni na kasie w sklepie ona się nie "realizuje" w sposób feministyczny - ona po prostu pracuje na swoje utrzymanie i jeśli miałaby możliwość aby ktoś ją utrzymał (np. mąż), to jestem przekonany że ponad 90 % kobiet (jeśli nie więcej) wybrałoby dom i rodzinę, niż ciężką pracę ponad siły. Tak więc feministki jak zwykle dbają o kobiety - zmuszając je do ciężkiej pracy niczym woły zaprzęgowe. To tle słowem wstępu, nim jednak przejdę do tematu kilka słów komentarza do tego, co się ostatnio stało w kwestii zwolnienia przez IKEĘ jednego z pracowników, który śmiał w wewnętrznej sieci firmowej (intranecie), sprzeciwić się oficjalnie gloryfikowanej już polityce IKEA na temat promocji ruchów LBGT + (szczególnie ten plus mi się podoba). 

Otóż napisał on tam że jako katolik nie może zgodzić się na promocję agresywnej ideologii homoseksualno-genderowej i przytoczył kilka słów z Pisma Świętego, potępiającego homoseksualizm jako niezgodny z bożymi przykazaniami, takie jak: "Biada temu, przez którego przechodzą zgorszenia, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich", oraz: "Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość". I za te słowa został zwolniony z pracy. Wyobrażacie sobie Kochani co by było, gdyby takie sieciówki jak IKEA otrzymały status podmiotów prawa międzynarodowego, a ich teren był eksterytorialny, taki jak posiadają choćby ambasady obcych państw? Przecież taka korporacja byłaby nie do ruszenia i mogłaby do woli promować wszelkie dewiacje, jakie tylko przyszłyby jej kierownictwu do głowy (łącznie z pedofilią, zoofilią czy nekrofilią). I nikt nie mógłby nic z tym zrobić, bo każda korporacja wyznaczałaby władne standardy i prowadziła własną politykę. Człowiek byłby jedynie niewielką, nic nieznaczącą sprężyną w tym potężnym korporacyjnym mechanizmie, którą jednak można by było skutecznie uciszyć lub zniszczyć jeśli zaszłaby ku temu potrzeba. Demokracja stałaby się fasadą, a korporacjonizm byłby oficjalnie panującą nie tylko ideologią polityczną, ale wręcz jedyną obowiązującą religią. Notabene ów zwolniony z IKEI mężczyzna, wytoczył firmie proces o dyskryminację ze względu na poglądu, wspiera go przy tym instytut Ordo Iuris a także (jak ponoć zapowiedział Zbigniew Ziobro) Ministerstwo Sprawiedliwości. Nie może być bowiem tak, że jakieś koncerny, firmy czy korporacje stosują własne prawo i nie przestrzegają prawa państwa, na którego terenie przebywają (IKEA to szwedzka firma której produkty mówiąc łagodnie - to zwykłe sklejki, które można by zamknąć jednym słowem - "badziewie". Ja od dawna nie kupuję już niczego z IKEI i zachęcam wszystkich, aby nic już tam nie kupować i czynić tak z każdą inną branżą usługową (w tym filmową), która w jakikolwiek sposób promuje i narzuca publicznie ideologię LGBT +, gender, feminizmu lub jakiejkolwiek innej patologii. 


"TU JEST POLSKA - NIE BRUKSELA, 
TU SIĘ ZBOCZEŃ NIE POPIERA". 
IKEA go HOME). 





TO TYLE JEŚLI CHODZI O MÓJ PRZYDŁUGI WSTĘP. PRZEJDŹMY ZATEM BEZPOŚREDNIO DO TEMATU SPOŁECZEŃSTW, KTÓRYMI ZARZĄDZAŁY OBCE ELITY POLITYCZNE NA PRZESTRZENI WIEKÓW     


 

RZĄDY HYKSOSÓW NAD EGIPTEM

(ok. [1730] - ok. 1674 - ok. 1540)




 
 Są najróżniejsze dziwy na tym świecie, dziwy o których nie mamy często pojęcia, a które niekiedy nadawałyby się na ekranizację dobrego filmu przygodowego, mającego jednak tę przewagę nad innymi tego typu produkcjami, że opartego bezpośrednio na faktach. Niewielu bowiem wie, iż ów Labirynt, który w mitologii starożytnych Greków uchodził za miejsce schronienia (lub uwięzienia) sławnego Minotaura - człowieka o głowie byka - istniał naprawdę (Labirynt a nie Minotaur). Miejscem jego położenia nie była jednak Grecja właściwa, czy też Kreta, a Egipt właśnie. To tam, w oazie Fajum ulokowany był sławny pałac faraonów o nazwie Hawara. To był kolos, największy pałac jaki kiedykolwiek wznieśli dla swych władców Egipcjanie, liczył ponad 3 000 pokoi, a jego korytarze budziły przerażenie nawet jeszcze w V wieku p.n.e. po prawie 13 stuleciach od ich wzniesienia. Wówczas pałac ten leżał już w ruinie, ale zwiedzający go Herodot nie mógł się nadziwić bogactwem korytarzy, które łączyły się w prawdziwy labirynt, gdzie rzeczywiście można było się zagubić. A któż wie, że w średniowieczu istniało także miasto, które całkowicie odizolowało się od świata zewnętrznego i żyło własnym życiem. Każdy ewentualny przybysz, który tam dotarł, nie mógł do końca życia opuścić tego miasta i musiał tam zamieszkać, bo inaczej zostałby skazany na śmierć. O tym też zapewne wie niewielu, a takie historie są niezwykle pasjonujące i pozwalają odkrywać nasze dzieje (dzieje ludzkości) na nowo, pokazują też jak dziwna i nieprzewidywalna jest ludzka natura, potrafiąca uzewnętrznić się zarówno w sposób niezwykle piękny i szlachetny, jak również nikczemny i okrutny.

Czy spowodowałbym wielkie zdziwienie, gdybym dodał że starożytni Egipcjanie (nie tylko zresztą oni, ale to na nich teraz zamierzam się skupić), byli narodem i mieli tego świadomość? W szkołach uczono nas bowiem, że świadomość narodowa ukształtowała się dopiero w XIX wieku, a wcześniej nie istniała i ludzie funkcjonowali na zupełnie innych zasadach. To oczywiście bzdura (jak większość XX wiecznych mitów), świadomość narodowa istniała od starożytności, od głębokiej starożytności, która ginie w mrokach niezapisanych dziejów! Co oczywiście nie wyklucza istnienia również i innych czynników, które w pewnych epokach mogły brać górę. Tak było chociażby w średniowieczu w kwestii przywiązania się rycerza (lennika) do jego pana feudalnego. Wówczas idea feudalna umożliwiała służbę wielu rycerzy dla jednego władcy, niekoniecznie wywodzącym się z danego kraju czy nawet z jednego kręgu kulturowego (mam tu na myśli kultury narodowe, a nie np. wiarę, która była ponad tym wszystkim i np. czarnoskóry muzułmanin, taki jak grany przez Morgana Freemana w filmie o Robin Hoodzie z 1991 r. - który jakimś cudem pojawiłby się w średniowiecznej Europie i nie został wcześniej nabity na kopie, nie mógłby służyć chrześcijańskiemu księciu, bo religia determinowała cały ówczesny światopogląd znacznie bardziej niż narodowość czy kultura). Ale czy to oznacza że świadomość narodowa nie istniała lub przestała istnieć. Wręcz przeciwnie, gdyby tak było rycerze średniowiecznej Europy nie walczyliby pod określonymi barwami, które były reprezentacją ich rodowych stron i herbów, oraz insygniów ich suwerenów.

 


 Świadomość narodowa była więc obecna praktycznie od zawsze, choć oczywiście nie zawsze obejmowała wszystkie hierarchie społeczne. Na przykład chłopi często nie utożsamiali się z żadną narodowością i mawiali o sobie że są "tutejsi", czy też: "my jesteśmy chrześcijany", "katolicy" "unici". "prawosławni" etc. etc. Dziś także są ludzie, którzy nie utożsamiają się z żadną narodowością i którzy wręcz te narodowości pragną zniszczyć w jednym wspólnym kotle. Tacy ludzie to dziś: "marksiści" lub "lewacy". Ale czy ich istnienie oznacza że narody nagle przestały istnieć? Oczywiście że nie, tak samo jak w średniowieczu i czasach późniejszych (średniowiecze i tak było w miarę sprawiedliwym, spokojnym i w rozsądnym okresem, opartym w wieksozści na potędze prawa, a nie na sile miecza - wbrew temu co się dziś twierdzi. Prawdziwy hardkor z paleniem czarownic na stosach i krwawymi wojnami religijnymi, zaczął się dopiero wraz z nastaniem tzw.: "Oświecenia", czyli epoką "humanizmu" i "reformacji religijnej" Lutra, Zwingliego i Henryka VIII. Nawet Niemcy, których państwo powstało stosunkowo najpóźniej, bowiem dopiero w latach 60-tych XIX wieku, mieli świadomość wspólnoty narodowej (czy też językowej), a szczególnie umocniło się to w XVI wieku, gdy niemieckość zaczęła się kształtować w opozycji do katolicyzmu i papiestwa. Zatem mówienie o świadomości narodowej, jako wytworze wieku XIX jest wybitnie nieprawdziwe. 

Starożytni Egipcjanie byli więc świadomi swego odrębnego, narodowego pochodzenia (oczywiście nie wszyscy, mówimy tutaj o elitach i arystokracji, choć zwykły chłop też potrafił rozróżnić przybyłego z Azji wyznawcę Baala czy Asura, od innego Egipcjanina, nawet jeśli czcił on możnego Amona-Re miast ludycznego Ozyrysa). Za rządów XII Dynastii (czyli okresu zjednoczenia i niezwykłej stabilności czasów Średniego Państwa), około roku 1950 p.n.e. powstał poemat, który można śmiało nazwać "egipskim eposem narodowym", pt.: "Przygody Sinuheta". Jest to ciekawa opowieść, która dobitnie ukazuje jak Egipcjanie postrzegali świat i jak siebie samych ukazywali w tym świecie. Jest to bowiem poemat w którym widzimy, jak bardzo Egipcjanie utożsamiali się ze swoim narodem, kulturą, tradycją a nawet modą. Pokrótce przybliżę tę opowieść, bowiem pozwoli nam ona zobrazować atmosferę, jaka zapanuje w Egipcie pod rządami obcych etnicznie i kulturowo azjatyckich najeźdźców - zwanych Hyksosami. "Przygody Sinuheta" powstały na ponad dwieście lat przed pojawieniem się w Egipcie pierwszych Hyksosów, i na prawie trzysta lat przed zdobyciem przez nich władzy i utworzeniem pierwszej dynastii. Dzieło to opowiada o niejakim Sinuhecie, który należy do orszaku dworu królewskiego - jest królewskim pisarzem, a faraon obdarza go łaską i przywilejami. Ten wplątuje się jednak przez przypadek w intrygę harmową, mającą na celu obalenie władcy i zastąpienie go którymś z synów nałożnicy. W obawie o własne życie musi uciekać z kraju (notabene opowieść ta dotyczy początków XII Dynastii i jej założyciela - Amenemhata I, który ok. 1960 r. p.n.e. po trzydziestu latach panowania, został zamordowany w wyniku zamachu haremowego. Wówczas jego syn i następca - Senusret I, przybył z wojskiem do stolicy kraju - Memfis i krwawo rozprawił się z buntownikami. W ogóle czasy rządów XII Dynastii, czyli XX i XIX wiek p.n.e. to okres względnego dobrobytu dla Egiptu, zakończenia wszelkich wewnętrznych walk i konfliktów - jak choćby te z końca panowania XI Dynastii pomiędzy Tebami i Herakleopolis, oraz Abydos i Heliopolis, ukrócenia wszechwładzy nomarchów a także umocnienia Egiptu na arenie międzynarodowej).

Aby jednak się przedostać do ludów które Sinuhet określa jako "przebiegające piaski", musi przekroczyć "Mur Księcia" (wzniesiony właśnie za panowania Amenemhata I - który miał za zadanie chronić Egipt przed napływem z Syro-Palestyny obcych ludów azjatyckich - podobnie jak potężna Linia Maginota miała uchronić Francję przed atakiem niemieckiego Wehrmachtu. Oczywiście zarówno Mur Księcia jak i owa Linia Maginota nie spełniły pokładanych w nich nadziei, bowiem w tym drugim przypadku Niemcy obeszli całe umocnienia przez Belgię, a w pierwszym Hyksosi przedzierali się do Egiptu całymi gromadami w sposób pokojowy i tam się osiadali, począwszy od XIII Dynastii. Mur stracił więc jakiekolwiek znaczenie militarne, skoro Hyksosi już i tak byli na egipskiej ziemi). Ledwie udaje mu się przekroczyć Mur, lecz potem traci siły na pustyni i już bliski śmierci zostaje odratowany przez wędrownego pasterza bydła, który zabiera go do domu w Kanaanie. Tam Sinuhet odzyskuje siły, a żyjąc z Kananejczykami pod jednym dachem, przejmuje ich sposób bycia i zachowanie. Zmienia też modę i ubiera się na modłę syro-palestyńską. Zdobywa tam uznanie i nawet staje się wodzem i wojownikiem plemienia. Zdobywa też umiejętności walki wręcz i dobrze mu się żyje pośród tamtej społeczności. Ale wciąż jest smutny bowiem tęskni za krajem (no proszę - w tamtych czasach taka nacjonalistyczna postawa, kto by pomyślał, pewnie ci mędrkowie, którzy przekonują nas że pojęcie narodu zrodziło się dopiero w XIX wieku). Sinuhet pragnie powrócić do kraju swych przodków i tam zostać pochowany. Wreszcie nadarza się taka okoliczność, otrzymuje bowiem wiadomość że król mu przebaczył udział w spisku i pozwolił wrócić do Egiptu. Jego kananejski przyjaciel - lokalny książę pragnie jednak aby Sinuhet nie opuszczał Kanaanu i mówi do niego: "Dobrze ci będzie u mnie - będziesz słyszał mowę egipską", sugerując że w jego otoczeniu przebywają i inni egipscy zbiegowie. Tęsknota za ojczyzną jednak zwycięża i Sinuhet wraca do kraju, gdzie spotyka się z entuzjastycznym powitaniem. Zaraz też zrzuca z siebie dotychczasowe kanaanejskie odzienie, mawiając: "Wyrzuciłem robactwo na pustynię, a łachy tym, którzy przebiegają piaski". Goli się zrzucając zarost narosły przez lata spędzone na obczyźnie, czesze włosy, przebiera się w egipską szatę, zakrywającą jedynie biodra i miejsca intymne, namaszcza ciało olejkami i kładzie się na łożu. Odpoczywa. Zasłużył sobie, po tylu przygodach wreszcie odnalazł spokojny dom.

 



Tak właśnie Egipcjanie postrzegali swój patriotyzm, jako niechęć do składania własnych kości w innej ziemi i tęsknota za ludźmi i zwyczajami swych przodków. Poza tym epos ten nie jest dziełem gloryfikującym Egipt ponad wszystko, gdyż Kananejczycy nie są tam przedstawieni jako ludzie gorsi, odznaczają się bowiem gościnnością i honorem, są uprzejmi i mili. Nie są też niecywilizowani, gdyż rozumieją "ludzką mowę" (Egipcjanie nazywali swój kraj Kemet - czyli "Czarna Ziemia" - kraj Horusa, a siebie samych mianem "Ludzi", lub "Ludzkości", stąd gdy mówili o kimś iż ten "nie rozumie ludzkiego języka", chodziło im o ich własny język). Należy bowiem pamiętać, że Egipcjanie potrafili się bardzo niepochlebnie wyrażać o innych ludach. Wszystkie ludy uważali za stojące na niższym stopniu rozwoju cywilizacyjnego niż oni sami. O czarnoskórych Nubijczykach z Kusz mawiali iż reagują na dźwięk głosu niczym zwierzęta i wystarczy ich postraszyć, a już uciekają - przez co dla Egipcjan nie są godni szacunku. Za tchórzy uważano również i Libijczyków (choć w tym przypadku brano ich również za bandytów, napadających nocą uczciwych Egipcjan). O Kananejczykach, Syryjczykach i Mitannijczykach mawiali natomiast iż są to nieudacznicy, którzy nic nie znaczą: "Każdy jest krokodylem na brzegu rzeki. Nic nie zdobędzie w ludnym mieście". O ludzie Ibri (Hebrajczykach) natomiast wypowiadali się jako o przyrosłych do niewoli, "wstrętnych, pokrytych piaskiem" koczownikach, z którymi żaden Egipcjanin nie mógłby usiąść do wspólnego stołu. Zaś o Grekach mawiali: "Wciąż jesteście jeszcze dziećmi", czyli że wasza kultura jest niczym, w porównaniu do naszej.

"Dziećmi" wciąż jesteśmy również my, mieszkańcy Ziemi. Mam tutaj na myśli bowiem ostatnią informację, sprzed kilku tygodni - która jednak nie przebiła się do szerszej opinii publicznej, że specjalistom z NASA udało się nawiązać kontakt z obcą cywilizacją, poprzez metodę prób i błędów w wysyłaniu przekazu komunikacji radiowej. Ponoć po drugiej stronie "ktoś" odebrał nasz przekaz i nawet się przywitał tymi oto słowy: "O, znów jesteście, jak dobrze". Ponoć właśnie ów kosmita miał się tak wyrazić. Cóż znaczyło słowo: "Znów jesteście"? Jak dalej mówił ów kosmita, opowiadał o czasach "bardzo starożytnych", gdy Ludzkość kontaktowała się z nimi (kosmitami) w ten właśnie sposób, ale potem ta metoda została zapomniana i Ludzkość cofnęła się w swym rozwoju. Przerwał jednak kontakt, gdy dowiedział się że wciąż posługujemy się tu na Ziemi szybkością światła, jako miernikiem odległości przekazu informacji. Miał odpowiedzieć ze smutkiem: "Wciąż jeszcze nie jesteście gotowi" i zakończył rozmowę. Taka informacja wyciekła z NASA, nie wiadomo tylko na ile jest ona prawdziwa. Notabene ów kosmita miał poinformować naukowców z NASA że Ludzkość nie pochodzi z Ziemi, a jedynie została tu umieszczona i że w odległości wielu tysięcy lat świetlnych od Ziemi (on posługiwał się ponoć inną miarą odległości - ja jednak używam lat świetlnych) nie ma żadnego życia. Zupełnie tak jakbyśmy byli swoistą... kolonią karną dla wyrzutków Wszechświata, niczym Australia dla brytyjskich przestępców na przełomie XVIII i XIX wieku. Ciekawe prawda?




Mimo takich lekceważących opinii o innych ludach, Egipcjanie woleli dmuchać na zimne i zabezpieczać się przed nimi, budując mury graniczne. Taki właśnie mur, zwany "Murem Księcia" wzniósł ów Amenemhat I (panował od ok. 1990 - ok.1960 r. p.n.e.). Mur Księcia nie odegrał jednak żadnej roli w powstrzymaniu inwazji Hyksosów na Egipt, gdyż ich atak nie polegał na jakimś militarnym uderzeniu i próbie inwazji, ale na swobodnym i pokojowym (początkowo) przenikaniu do Egiptu kolejnych fal koczowniczych plemion, zwanych potem umownie "Hyksosami". Po prawie dwustu latach ich obecności na egipskiej ziemi, ostatecznie wypędził ich z kraju faraon Ahmose I, który był też założycielem najsławniejszej XVIII Dynastii czasów Nowego Państwa (największej militarnej, politycznej i ekonomicznej potęgi Egiptu faraonów). Wtedy też (za XIX Dynastii) wzniesiono następcę Muru Księcia, który miał bronić Egipt przed inwazją ze strony Hetytów i Asyryjczyków, zwany "Czaru". Przed samą twierdzą był wykopany długi kanał pełny krokodyli, który uniemożliwiał przedostanie się migrantów bez zgody strzegących przejścia Egipcjan. Dziś pozostałości tego muru można odnaleźć nieopodal El-Kantara, na wschodnim brzegu Kanału Sueskiego. Na Synaju też wzniesiono mur w Wadi Timulat, strzegący szlaku handlowego do Egiptu. Na południu, na granicy z Nubią i Kusz też się Egipcjanie odgradzali budując potężne twierdze, jak choćby w Semnie czy w Buhen. Nie można było jednak całego kraju otoczyć murem, szczególnie że na części terenów dominowały pustynie, skąd łatwo było się prześlizgnąć do Egiptu (jak choćby od zachodniej granicy z Libią), stąd władcy utrzymywali graniczne posterunki, których zadaniem było niewpuszczenie do kraju nikogo, kto nie był kupcem, najemnikiem lub posłem. A migracje do Egiptu były dosyć częste, szczególnie za chlebem (w Biblii jest to również pokazane, jak cały lud Hebrajczyków zostaje ściągnięty do Egiptu przez Józefa, który jest przyjacielem i osobistym doradcą faraona i który ściąga swój lud do tej ziemi aby uchronić ich przed klęską głodu). Zdarzało się więc że koczownicy próbowali przejść granicę, aby dostać się do Egiptu i tutaj znaleźć nowe życie (pewien papirus z XVIII Dynastii z Semny, informuje władcę iż przybyli tam dwaj mężczyźni i trzy kobiety z ludu Medżay, którzy szukali pracy, lecz zostali odprawieni z powrotem). 

Czasem zezwalano jednak niektórym grupom ludności osiedlić się w Egipcie, pod warunkiem wszakże iż przysłużyli się krajowi, walcząc na przykład w egipskiej armii. Tak było z Nubijczykami, osiedlonymi w okolicach Teb, oraz Libijczykami z terenów Tanis. Nubijczycy i Libijczycy szybko się jednak asymilowali, zmieniali imiona na egipskie, przywdziewali egipski strój, brali sobie Egipcjanki za żony. Podobnie było z Żydami i innymi ludami Syro-Palestyny, ale już np. Grecy (którzy osiedlali się w Egipcie w czasach późniejszych) zupełnie się nie asymilowali, utrzymując wyraźną odrębność kulturową i społeczną (np. stroili sobie żarty z egipskich bogów o głowach zwierząt, przez co Aleksander Wielki zabronił swoim żołnierzom - Macedończykom i Grekom wstępu do egipskich świątyń). Część przybyszów stanowili też jeńcy wojenni, osadzeni w majątkach zamożnych Egipcjan jako ich niewolnicy (w majątku wezyra Resseneba z XIII Dynastii, syna wezyra Anchu, było 95 wziętych do niewoli syryjskich niewolników, z czego aż 63 to kobiety. Jednak czasy potęgi Egiptu XII Dynastii minęły, zaś władcy Dynastii XIII nie byli już tak sprawnymi administratorami i wodzami, a kraj zaczął tracić swą międzynarodową pozycję. Wtedy też (od ok. 1730 r. p.n.e.) do Egiptu zaczęły napływać falami (mniejszymi i większymi) grupy koczowników z Palestyny, Syrii i Synaju, którzy zaczęli osiedlać się za murem. Władza królewska znacznie osłabła, zaś w potęgę znów wzrośli lokalni wezyrowie, którzy stali się wręcz udzielnymi książętami na swych włościach, a to umożliwiło Hyksosom stopniowe opanowanie Delty, czyli Dolnego Egiptu - zakładając tam swoje własne azjatyckie królestwo.   





NA KONIEC TROCHĘ 
"ŚREDNIOWIECZNEGO" HUMORU



 

 CDN.

czwartek, 27 czerwca 2019

MEMORIAM - Cz. X

PRAWO MIECZA



 Obaj wodzowie (zarówno Lucjusz Korneliusz Sulla, jak i Gajusz Flawiusz Fimbra - o którym co ciekawe zarówno Plutarcha jak i Tytus Liwiusz prezentują zupełnie odmienne opinie - Plutarch określa go bowiem mianem "człowieka dzielnego i zwycięskiego", zaś Tytus Liwiusz pisze po prostu: "człowiek skończonej zuchwałości" - niewykluczone że obie te opinie są prawdziwe, jako że Fimbra był mordercą, pozbawił życia swego dowódcę Lucjusza Waleriusza Flakkusa i zajął jego miejsce) zamierzali stoczyć swoją prywatną wojnę z Mitrydatesem VI Pontyjskim. Sulla po zdobyciu i spustoszeniu Aten, postanowił wycofać się na północ, do Beocji. Nie było to zbyt dobre posunięcie z jego strony, jako że wódz Mitrydatesa - Taksyles, maszerował z Tracji na czele silnej armii, w której było prócz wielotysięcznej konnicy, również i dziewięćdziesiąt wozów zaopatrzonych w kosy - natomiast równiny Beocji i Tracji doskonale nadawały się do operacji jazdy i rydwanów, znacznie bardziej niż górzyste i ciasne tereny Attyki. Ale Sulla nie miał wyjścia  - jego armia głodowała, a w Attyce nie można już było jej wyżywić. Poza tym leżał mu na sercu los kampanii Hortensjusza - jednego z oficerów, który podjął się na ochotnika niezwykle niebezpiecznego zadania, zebrania pozostałego w Tesalii wojska i przeprowadzenia go pod nosem nieprzyjaciela przez cieśniny. Hortensjusz miał greckiego przewodnika, który poprowadził go trasą dłuższą ale wydaje się że jednak dużo korzystniejszą, jako że poszli przez górę Parnas ku twierdzy Titorii. Tam Hortensjusz natknął się na zwiad nieprzyjaciela i podjął walkę, pokonując Pontyjczyków. Następnie nocą pomaszerował dalej ku miastu Patronis, gdzie napotkał pierwsze orły legionowe armii Sulli i się z nimi złączył. 

Tymczasem Fimbra ruszył przez Trację ku Hellespontowi. Choć pierwotnie wysłano go do Grecji aby pozbawił dowództwa i aresztował Sullę, to jednak postanowił on odłożyć to na czas późniejszy, a teraz samemu zwyciężyć Mitrydatesa i wrócić do Rzymu w glorii triumfatora. Przeprawiwszy się na brzeg azjatycki (przez most pontonowy, złożony z łodzi), Fimbra ruszył ku miastu Iloin w Troadzie. Nie był to ten dawny, mityczny Iloin, zwany też Troją, ale mniejsze miasto warowne które zamknęło przed nim bramy. Przystąpił tedy do jego oblężenia (a tymczasem zbliżała się 1 100 rocznica zdobycia i zburzenia Troi - co w samym Rzymie powodowało przypływ tendencji millenarystycznych, związanych z końcem świata, czyli z upadkiem Rzymu. Potęgowały tę atmosferę paniki dodatkowo jeszcze Księgi Sybillińskie - ale o tym opowiem w swoim czasie). Natomiast król Mitrydates VI opuścił Pergamon i przeniósł się do twierdzy Pitana (miasto nad Morzem Egejskim, na południowy zachód od Pergamonu), skąd zamierzał dowodzić operacjami zarówno w Azji jak i w Grecji. Sytuacja militarna wyglądała więc w połowie 86 r. p.n.e. następująco: Sulla ze swą armią znajdował się w Beocji, w rejonie Elatei. Nieopodal od niego stała armia pontyjska pod dowództwem Archelaosa (z którą połączyły się wojska Taksylesa). Fimbra stał z wojskiem w północnej Azji (Mniejszej), gdzie w Pitanie przebywał z armią król Mitrydates. Zaś na Morzu Egejskim (w Kolofonie) operował z flotą Lucjusz Lukullus. W porcie w Munichii stała zaś flota pontyjska (wsparta przez okręty piratów cylicyjskich), pozostająca pod dowództwem stratega Neoptolemosa. Obawiając się inwazji ze strony morza, król Mitrydates kazał wysiedlić część mieszkańców Chios do Azji (Mniejszej), osadzając tam swój garnizon. Ten garnizon udało się znieść Lukullusowi i wyzwolić Chios (pełną wolność uzyska wyspa dopiero w następnym 85 r. p.n.e.). Wszystkie armie szykowały się więc do decydujących bitew. Wojska Sulli i Archelaosa spotkały się na wąskim pasie równinnym pod Cheroneą.




Rzymianie byli znacznie słabsi liczebnie (ok. 30 000 żołnierzy) i nie posiadali jazdy więcej niż 1 500 konnych. Sulla wyszedł przed szereg swych żołnierzy i widząc ich strach, starał się dodać im odwagi: "Tu na tych polach przec wiekami, walczący u boku swego ojca Filipa II - młody Aleksander Wielki, rozbił w pył hufce Tebańczyków i Ateńczyków. Dziś, gdy kości poległych w spalonym Ilionie wołają do nas spod ziemi, gdy błagają nas o pomstę kości naszych braci, ofiar okrutnego mordu Mitrydatesa. My stoimy tu, gdzie niegdyś stała falanga Aleksandra i mimo liczebności naszych wrogów, wytrwamy w boju i pokażemy jak walczą i giną rzymscy legioniści" - czy tymi, czy może innymi słowy starał się ich natchnąć do walki, ale jego zabiegi niewielki tylko odnosiły skutek.  Żołnierze z jego armii, to w większości byli przecież rzymscy i italscy chłopi oraz plebs miejski, który nic nie wiedział o żadnym Aleksandrze ani o dawnym jego triumfie. Ci prości ludzie myśleli tylko o tym jak wrócić do domu, do żony i dzieci z którymi żegnali się, składając ofiary przy wiejskich (częstokroć fallicznych) kapliczkach ku czci Jowisza lub Marsa. Język jakim przemawiał do nich Sulla, był dla nich więc zupełnie niezrozumiały. Wojsko zbiło się w ostrokon i czekało, a Sulla też nie naciskał i nie dążył do bezpośredniego starcia z silniejszym przeciwnikiem. Hełmy i zbroje wojsk Archelaosa połyskiwały w słońcu do tego stopnia, iż mogło się wydawać że przed Rzymianami stoi ściana płonącego ognia. Wojska stały tak naprzeciwko siebie przez kilkanaście dni. W tym czasie w obozie pontyjskim dało się wyczuć rozluźnienie, żołnierze lekceważyli Rzymian do tego stopnia, że całymi oddziałami opuszczali szeregi i rozchodzili się po okolicy, bezwzględnie grabiąc, plądrując i gwałcąc. Archelaos starał się utrzymać dyscyplinę, ale jego zakazy opuszczania obozu był i tak notorycznie łamane. Żołnierze stawali się coraz bezczelniejsi, np. gdy napadli miasto Panopa, dokonali rabunku i gwałtów na miejscu, ale już po złupieniu Labadei, zabrali sobie tamtejsze kobiety do obozu i tutaj urządzili im wielokrotny, zbiorowy gwałt. W Labadei dopuścili się też świętokradztwa, wchodząc do tamtejszej świątyni i kompletnie ją ograbiając ze wszystkiego co tylko było wartościowe. Dla Hellenów było to tym bardziej upokarzające, że trzon armii Archelaosa stanowili nie tyle Grecy małoazjatyccy, a właśnie ściągnięci Medowie i Scytowie (z ziem dzisiejszego Krymu i okolic). 




Sulla nie mogąc zmusić swych żołnierzy do frontalnego ataku, postanowił ich nakłonić do walki w nieco inny sposób. Zarządził mianowicie roboty wokół koryta rzeki Kefisos. Dzień i noc kopali oni rowy, a ci, którzy się ociągali byli surowo karani przez wodza. Wreszcie żołnierze sami zapragnęli walki i Sulla kazał im opanować ruiny miasta Parapotamiów (niegdyś sławnego, w czasach Sulli od dawna leżącego w gruzach). Rzymianie zajęli to miejsce i odparli stamtąd atak Pontyjczyków. Wkrótce potem w obozie Rzymian zjawili się kapłani zbezczeszczonej świątyni w Labadei i poinformowali Sullę że bóg przepowiada mu zwycięstwo jeśli tylko wytrwa i nie wycofa się. Wkrótce potem pewien legionista o imieniu Salwienus, zameldował wodzowi iż przyśnił mu się Jowisz i poinformował go o zwycięstwie, jeśli Sulla nie wycofa się pod wpływem liczebności nieprzyjacielskiej armii. Rzymianie natarli na Pontyjczyków z całym impetem (ułatwił im to atak od tyłu, przeprowadzony przez oddziały z Cheronei prowadzone przez Erycjusza, które doprowadziły do zasiania paniki w oddziałach tyłowych nieprzyjaciela). Umożliwiło to Rzymianom szybkie dotarcie do rydwanów wojennych, nim te zdołały jeszcze nabrać prędkości (powodzenie takiego ataku, zależało od prędkości, jaką uzyska rydwan w czasie uderzenia, jeśli trasa była zbyt krótka, rydwany traciły swą wartość bojową i stawały się nieprzydatne), co doprowadziło do ich opanowania bez większych strat własnych (niektórzy legioniści nawet klaskali w dłonie i przywoływali kolejne pojazdy, zupełnie jakby to był wyścig cyrkowy, a nie starcie zbrojne). Natomiast piechota wystawiła do przodu długie włócznie i okryła się okrągłymi tarczami. Rzymianie mieli znacznie dłuższe, prostokątne tarcze i po wyrzuceniu pilum (rodzaj oszczepu), przystępowali do walki na miecze. Szeregi peltastów (złożone z niewolników) pomimo bohaterskiej obrony, zaczęły ustępować pod gradem proc i strzał rzymskich łuczników. Wreszcie do walki na czele swych "Spiżowych Tarcz" (elitarnej formacji armii pontyjskiej), wyszedł przybyły z północy Taksyles, który uderzył na legata Murenę, osłaniającego główny atak. Murena bronił się dzielnie, ale w końcu jego żołnierze zaczęli ustępować pola, wówczas to Sulla wysłał mu cztery kohorty pod wodzą Hortensjusza, które zatrzymały atak "Spiżowych Tarcz" pontyjskich. Wreszcie zapał Rzymian zmusił nieprzyjaciela do odwrotu, który zamienił się w paniczną ucieczkę. To był błąd, gdyż najwięcej Pontyjczyków zginęło nie w czasie samej walki, ale właśnie owej panicznej ucieczki. Polec ich miało na placu boju jakieś 110 000, a wycofało się zaledwie 10 000. Rzymian zaś (według Plutarcha) poległo zaledwie...12 żołnierzy (początkowo odnotowano brak 14 legionistów, ale przed świtem dwóch się odnalazło).

Różnica była więc kolosalna, a armia pontyjska realnie przestała istnieć. Po bitwie Rzymianie wystawili pomnik z imionami bogów: Marsa, Wiktorii i Wenery, jako przykład szczególnej bożej opatrzności (pomnik ten stał jeszcze w czasach Plutarcha - I-II wiek naszej ery, który ponoć osobiście go widział, mieszkając nieopodal w Cheronei). Po swym zwycięstwie, Sulla wkroczył do Teb i w tym mieście urządził igrzyska z okazji swojego triumfu. Teby co prawda nie opowiedziały się za Mitrydatesem w sposób jawny, ale wspierały go nieoficjalnie i teraz triumf Sulli odprawiony w ich mieście, był dla nich nie lada upokorzeniem, tym bardziej że Sulla nakazał miastu część ziemi ofiarować bogom Apollinowi i Zeusowi (odtąd dochody z tych terenów szły do świątyni, a nie do skarbu miejskiego - ze strony Sulli była to jednocześnie ofiara dla bogów za wcześniejsze jego świętokradcze ogołocenie świątyń w Olimpii, Eleusis i Atenach). Po czym zaprosił do Teb wszystkich przedstawicieli helleńskich polis na uroczystość igrzysk triumfalnych z okazji zwycięstwa nad Pontyjczykami (w tym celu oczyszczono teren wokół źródła Edypa w Tebach, zamieniając go w plac widowiskowy). Tak upłynął cały rok konsulatu Cynny i Flakkusa (86 r. p.n.e.). W Azji (Mniejszej) Fimbra zdobył jeszcze z końcem tego roku umocniony Ilion (mieszkańcy miasta wysłali w międzyczasie delegację do Sulli, prosząc by to on zechciał przyjąć ich kapitulację. Sulla był jednak za daleko i nie mógł interweniować, tym bardziej że w samej Grecji - pomimo zwycięstwa pod Cheroneą - wciąż wojna nie była rozstrzygnięta). Fimbra zdobył i zburzył Ilion, a jego mieszkańców sprzedał do niewoli. Następnie przemaszerował pod twierdzę Pitane, gdzie przebywał król Mitrydates i obległ go tam obległ.

Pitane było jednak miastem nadmorskim, a Fimbra nie posiadał floty, więc nie był w stanie skutecznie odciąć Mitrydatesa od wsparcia z zewnątrz. Mało tego, król Pontu uważał się za na tyle bezpiecznego, iż z początkiem nowego (85 p.n.e.) roku, wysłał do Grecji kolejną silną armię, pod dowództwem Dorylaosa na czele 80 000 wojska, który zajął Beocję. Dorylaos przybył z królewskim aktem, nadającym wszystkim niewolnikom w Grecji wolność, pod warunkiem ich dołączenia do armii królewskiej i wystąpienia przeciwko Rzymowi. Jednocześnie znosił też wszystkie długi (zamierzał tym samym zdobyć sobie poparcie wśród ludzi niezamożnych i niewolników, tym bardziej że i tak nic na tym nie tracił a jedynie mógł zyskać - on bowiem nie ponosił żadnych wydatków z tytułu zbiegłych do jego armii niewolników, lub tych osób, którym długi umarzał. Nie jego to przecież były pieniądze, a poparcie wśród ludu było niezwykle ważne. Elity miejskie zaś, choć niechętne Rzymianom, zaczęły przebąkiwać iż warto tedy wesprzeć Sullę przeciwko Mitrydatesowi, nim król Pontu doprowadzi ich do całkowitej ruiny). Dorylaos zagroził również, że te miasta, które nie podporządkują się królewskiemu nakazowi, zostaną surowo ukarane (przykład Chios był tutaj szczególnie wymowny). A tymczasem Fimbra, który oblegał Mitrydatesa pod Pitane, wystosował apel do Lukullusa, by ten pospieszył mu z pomocą i opuścił Sullę, a wtedy wspólnie zakończą wojnę i okryją się sławą, pojmując samego króla Pontu, a przy tym zwycięstwo Sulli pod Cheroneą byłoby niewiele znaczącym wydarzeniem. Rzeczywiście, gdyby Lukullus popłynął pod Pitane i zamknął królowi możliwość działania drogą morską, wojna szybko by się skończyła całkowitym zwycięstwem Rzymian. Lukullus długo zastanawiał się więc jak powinien postąpić. Czy przyjąć propozycję Fimbrii i wraz z nim uderzyć na Mitrydatesa, kończąc tę krwawą wojnę i jednocześnie zdradzając Sullę, swego wodza, czy też pozostać wierny mistrzowi, przy którym wiele się nauczył? Przeważyła lojalność wobec Sulli i Lukullus odmówił Fimbrii wsparcia. Zamiast tego popłynął do Troady, gdzie nieopodal przylądka Lektenon starł się zwycięsko z flotą królewską Neoptolemosa. Następnie obaj wodzowie spotkali się jeszcze w bitwie koło wysepki Tenedos, z której Lukullus znów wyszedł zwycięsko.




A tymczasem w Helladzie Dorylaos już uważał się za zwycięzcę i prywatnie naśmiewał z Archelaosa, jako nieudacznego wodza, publicznie zaś głosił iż klęska pod Cheroneą była spowodowana zdradą (głównie samych Cheronejczyków, choć podejrzewał o nią również Archelaosa). Archelaos radził, aby nie przyjmował bitwy tylko czekał, a siły Sulli same osłabną, tym bardziej że wciąż musi on walczyć z głodem w swych szeregach. Nie ma też żadnego wsparcia wśród nowych władz w Rzymie, trzeba więc tylko poczekać i jego wojsko samo się rozpadnie. Dorylaos sprzeciwił się takiej taktyce, nazywając ją "haniebną" i stwierdził że on nie jest Archelaosem, by tak łatwo odpuścić mając dużą przewagę liczebną. Za poparciem słów Archelaosa stało również starcie, jakie miało miejsce pod górą Tolfosjon, gdzie mały oddział Rzymian, zmusił do ucieczki silny zwiad pontyjski. Archelaos raz jeszcze przemówił do Dorylaosa, by ten wstrzymał się z bezpośrednim atakiem - czas bowiem gra na niekorzyść Rzymian. Dorylaos (choć nieco zmienił ton i nie dążył już tak usilnie do starcia), postanowił że odpowiednie miejsce musi zapewnić mu zwycięstwo. Jego wybór padł na równiny wokół Orchomenos, gdzie można by wykazać w całej pełni siłę bojową kawalerii (której Dorylaos miał pod dostatkiem). Silne uderzenie zastępów jazdy, mogłoby zmusić szeregi rzymskiej piechoty do wycofania się a następnie okrążenia i zmuszenia ich do ucieczki w kierunku nieodległych bagien. Sulla także rozbił obóz niedaleko miasta Orchomenos (sam zamierzał czym prędzej zakończyć tę wojnę, wiedząc że im dłużej ona trwa, tym szanse na jego zwycięstwo maleją, a poza tym chciał już odpłacić się pięknym za nadobne swym przeciwnikom politycznym w Rzymie, którzy krwawo rozprawili się z jego rodziną i poplecznikami, choć akurat jego żona Cecylia Metella z dziećmi ciekała z Rzymu w przebraniu swojej niewolnicy). Nakazał więc kopać rowy na płaskim terenie, aby utrudnić manewry kawalerii, a ją samą... spychać w kierunku błot. 

Bitwa rozpoczęła się od ataku pontyjskiej konnicy, która natarła na rzymską piechotę w wykopanych rowach z taką siłą, że zmusiła ich stamtąd do ucieczki. Oddziały frontowe zaczęły wpadać na stojących dalej legionistów, powodując większe zamieszanie i wkrótce całe szeregi zaczęły powoli ustępować pola pontyjskim jeźdźcom. Widząc co się dzieje Sulla zsiadł z konia, wziął do ręki sztandar legionowy i ze słowami zwróconymi w stronę swych żołnierzy, rzekł: "Dla mnie, Rzymianie, zaszczytem będzie tutaj zginąć! A wy, kiedy was pytać będą, gdzieście zdradzili swego wodza, przypomnijcie sobie i powiedzcie - pod Orchomenos!", po czym ze sztandarem w ręku i obnażonym mieczem, zaczął przedzierać się pomiędzy uciekające oddziały, idąc samotnie na nieprzyjaciela. Gdy żołnierze dostrzegli swego wodza, który z taką odwagą szarżuje sam przeciwko pontyjskiej kawalerii, przyłączyli się doń i wspólnie natarli na atakujących jeźdźców i zmusili ich do odwrotu. Bitwa się uspokoiła, Pontyjczycy na razie zaprzestali ataku, więc Sulla nakazał żołnierzom zjeść posiłek i ponownie zająć się przekopywaniem rowów by całkowicie odciąć obóz nieprzyjaciela. Wkrótce potem Dorylaos przeprowadził ponowny, jeszcze silniejszy atak konnicy, ale Rzymianie tym razem nie ustąpili już pola. Wojska obu armii walczyły z niesłychanym męstwem, a wielu żołnierzy odznaczyło się w tej bitwie szczególnymi zasługami, jak choćby Diogenes - pasierb Archelaosa, który z mieczem w dłoni nacierał konno na pozycje Rzymian z takim impetem, że sam przedarł się przez rzymskie linie i położył trupem wielu legionistów, nim ostatecznie otrzymał śmiertelną ranę i padł martwy. Wreszcie oddziały liniowe natarły na siejących postrach łuczników pontyjskich, którzy nie mogąc z bliskiej odległości posłużyć się swymi łukami, walczyli nimi niczym mieczami, tnąc Rzymian z niezwykłym zapałem. 

Następnego dnia ponownie doszło do ataku Pontyjczyków na rzymskie szeregi, ale wówczas osobiście uderzył Sulla na nieprzyjacielską jazdę i zmusił ją do wycofania się do obozu. Wtedy też doszło do katastrofy, którą sprowokowało nieporozumienie. A mianowicie ustępujące szeregi jazdy, wchodząc do obozu, wzięto za uciekające w panice przed Rzymianami niedobitki i zaczęto porzucać swoje szeregi. Pierwsze oddziały wpadały na następne, a te z kolei na jeszcze inne, tak iż powstało zamieszanie, a gdy padł okrzyk: "Rzymianie w obozie", powstała powszechna panika nad którą już nikt nie potrafił zapanować i Sulla wkroczył do pontyjskiego obozu przy niewielkim tylko oporze oddziałów, które nie porzuciły jeszcze broni. Zaś przerażeni Pontyjczycy w bezmyślnej ucieczce, zaczęli wpadać na mokradła i bagna, gdzie się potopili (Plutarch pisze iż: "Jeszcze dziś, prawie po dwustu latach, można tam znaleźć dużo barbarzyńskich pocisków, hełmów (...) pancerzy i zatopione w owych bagnach sztylety".). Po zwycięstwie Sulla ruszył w kierunku Chersonezu i przeprawy przez Hellespont, by jak najszybciej dostać się do Azji. Tam dołączył do niego ze swą flotą Lucjusz Lukullus, który przetransportował wojsko Sulli na azjatycki brzeg. A tymczasem Mitrydates na czele okrętów Neoptolemosa, opuścił oblężone przez Fimbrię Pitane i wysłał do Sulli swego posła z propozycją zawarcia rozejmu. Był nim Archelaos (ten sam strateg, który uczestniczył w bitwach pod Cheroneą i Orchomenos). Spotkali się nieopodal świątyni Apollina pod Delion w Troadzie. Sulla powitał posła z radością i wspólnie usiedli do rozmów. Archelaos rzekł, iż jego król występuje z propozycją by Sulla zapomniał o dalszej walce, porzucił Azję i płynął do Rzymu, gdzie jego interesy legły w gruzach, a jego wrogowie triumfują. Jeśli rzymski wódz przyjmie tę propozycję, król Mitrydates ofiarowuje mu znaczną sumę pieniędzy, okręty wojenne i tyle wojska, ile ten tylko zechce. Sulla wysłuchał tych rad w milczeniu, a potem rzekł by Archelaos nie trapił się dłużej losem króla Mitrydatesa, tylko obalił go i sam przywdział koronę, a następnie ofiarował mu już w swoim imieniu owe okręty, pieniądze i wojsko. Archelaos stwierdził że byłaby to zdrada a wówczas Sulla rzekł: "Widzisz Archelaosie, ty będąc Kapadokiem nie masz odwagi, w zamian za tak wielkie korzyści, dopuścić się haniebnego czynu, a mnie, który jestem rzymskim wodzem, ośmielasz się proponować zdradę?"




Doszli oni jednak do porozumienia i uzgodnili pokój (na którym obu zależało). Król Mitrydates musiał ustapić z zajętej rzymskiej prowincji Azji, oddać Bitynię królowi Nikomedesowi IV, Kapadocję zaś Ariobardzanesowi I, opuścić Paflagonię, zapłacić Rzymowi 2 000 talentów kontrybucji i oddać 70 okrętów wojennych. W zamian za to otrzymywał tytuł rzymskiego sprzymierzeńca i gwarancję dalszego panowania w swoim królestwie. Jednocześnie aby skutecznie urobić Archelaosa do tego planu, Sulla przyznał mu osobiście tytuł "sprzymierzeńca narodu rzymskiego" i spory kawał ziemi na Eubei, a jednocześnie okazywał mu niezwykły szacunek i sympatię. Zwolnił też wszystkich pontyjskich jeńców, których miał w niewoli (prócz tyrana Aten - Aristona, którego Archelaos nie znosił i którego zapewne z tego powodu Sulla kazał wyeliminować trucizną). Król Mitrydates zaakceptował prawie wszystkie warunki pokoju, prócz oddania Paflagonii i przekazania okrętów wojennych, co mocno wzburzyło Sullę. Do posłów królewskich miał się odnieść tymi oto słowy: "Król Mitrydates targuje się o Paflagonię i flotę? To ja zapytam czy tak samo targowałby się o swoją dłoń, gdybym mu jej pozbawił - tej samej, którą wymordował tysiące Rzymian i Italików? Może dlatego tak czyni, gdyż siedząc bezpiecznie w Pergamonie, na oczy jeszcze nie widział tej wojny. Lecz gdy wkroczę do Azji, padnie mi na kolana, błagając o litość". Wówczas Archelaos poprosił Sullę o możliwość mediacji i zagroził że życie sobie odbierze, jeśli nie zdoła przekonać króla do warunków pokoju spod Delion. Sulla wyraził zgodę i wysłał Archelaosa do Pergamonu, sam zaś wkroczył do Majdike, gdzie dokonał takich spustoszeń, że kamień na kamieniu nie pozostał, a całą ludność uprowadził w niewolę.

Archelaos powrócił do Sulli, gdy ten przebywał w Macedonii i poinformował go że król na wszystko się zgadza, prosi tylko o osobistą rozmowę z Sullą i powstrzymanie operującego nieopodal Pergamonu Fimbrii. Sulla wyraził zgodę i obaj wodzowie spotkali się w miejscowości Dardanos w Troadzie. Król przybył ze wspaniałą obstawą, złożoną z 20 000 piechoty ciężkozbrojnej, 6 000 jazdy, 200 okrętów wojennych i kilkudziesięciu rydwanów z kosami u kół. Sulla zaś dysponował zaledwie 2 500 żołnierzy piechoty i 200 jazdy. Mitrydates wysiadając z okrętu, wyciągnął rekę do Sulli, ale ten nie odpowiedział podobnym gestem, tylko zapytał czy król godzi się zaakceptować pokój na jego warunkach. Mitrydates próbował się tłumaczyć, przypisując wojnę po cześci bogom, a po części Rzymianom, ale ostateczie zgodził się przyjąć pokój na warunkach Sulli. Wtedy dopiero ten wyciągnął ku niemu swą dłoń, a nastepnie przyprowadził królów Nikomedesa VI i Ariobarzanesa I i wyprawił przyjęcie na którym pogodził zwaśnionych władców. Przyjęcie, zgoda i tak łagodny pokój, bardzo nie spodobał się rzymskim żołnierzom, którzy pałali żądzą zemsty na królu - mordercy ich rodaków. Żołnierze zaczęli szeptać: "Jak to, puszczamy wolno tego zbrodniarza, mordercę kobiet i dzieci? Pozwalamy mu zabrać jego łupy?" Sulla musiał załagodzić nastroje i po odpłynięciu króla, wygłosił mowę do żołnierzy deklarując że nie jest w stanie prowadzić jednocześnie wojny z Mitrydatesem i Fimbrią, szczególnie gdyby ci dwaj porozumieli się przeciw niemu. Musi zakończyć więc owym połowicznym sukcesem jedną wojnę, aby móc zwyciężyć w drugiej, gdyż teraz liczyło się tylko powstrzymanie Fimbrii, oraz rozprawienie się z popularami w samym Rzymie. A w głowie Sulli już zaczęła się krztałtować krwawa zemsta na jego politycznych wrogach, zemsta, której Rzym nie doświadczył od czasu galijskiej inwazji sprzed trzech stuleci. 

Sulla ruszył więc na spotkanie armii Fimbrii i dopadł go pod miastem Tiatejra. Tam kazał rozbić obóz i wykopać rowy, otaczając nimi obóz Gajusza Flawiusza Fimbrii. Ale oto stało się coś dziwnego, żołnierze Fimbrii zaczęli wychodzić ze swojego obozu w samych tylko żołnierskich chitonach (lekkie ubranie męskie lub damskie) i dołączać do prac legionistów Sulli. Fimbra przybył do Grecji aby powstrzymać i aresztować Sullę, ale teraz przekonać do walki ze zwycięskimi legionami, które w dwóch bitwach rozgromiły armię mordercy Rzymian - Mitrydatesa - swoich żołnierzy, byłoby mu niezwykle trudno. Wkrótce już całe oddziały zaczęły przechodzić na stronę Sulli, a Fimbra widząc co się dzieje i obawiając się wpaść w ręce Sulli - swego wroga, popełnił samobójstwo we własnym obozie. Teraz Sulla miał już dwie armie konsularne, ale jeszcze nie był gotów by przeprawić się do Italii. Najpierw wyznaczył więc żołnierzom leża zimowe i jednocześnie przydzielił ich do domów wielu Greków, nakazując jednocześnie by ci ich utrzymywali. Każdy bowiem gospodarz, który gościł u siebie rzymskiego żołnierza, musiał mu dodatkowo wypłacać dziennie 16 drachm i dawać obiad dla niego i wszystkich których ten sobie sprowadził. Oficer zaś otrzymywał 50 drachm dziennie oraz dwie sztuki odzieży, jedną na użytek domowy, drugą na wyjście. Tak Sulla przygotowywał się do rozprawy ze swymi wrogami w Rzymie, którzy tymczasem wcale nie próżnowali.







CDN.

wtorek, 25 czerwca 2019

OPOWIADANIE BDSM - TYLKO DLA OSÓB DOROSŁYCH (18+!) - Cz. VI

NIEDAWNO ODNALEZIONE, STARE

(CHOĆ NIE MOJEGO AUTORSTWA)

OPOWIADANIE BDSM

AUTOR NIEZNANY


DALSZA CZĘŚĆ OPOWIADANIA O TEMATYCE BDSM W KTÓREJ JEST SPORO SEKSUALNEGO WYUZDANIA, DLATEGO TEŻ:


TEKST JEST PRZEZNACZONY TYLKO DLA OSÓB POWYŻEJ 18 ROKU ŻYCIA





 Adam dowiedział się o planowanym przyjęciu u Czarnego od swojego informatora. Była to szansa. Szansa na dowiedzenie się czy Monika żyje, czy jest zdrowa. Wiedział, że sam nie może się tam pokazać, ona mogłaby się zdradzić, że go zna a i Czarny na pewno go pamięta. W jego sercu zatliła się nadzieja. Wiedział, że na przyjęciu będą tylko dobrzy znajomi Czarnego. Dowiedział się o charakterze tego spotkania. Czuł się podniecony, nie było to seksualne podniecenie, była to raczej chęć działania, pragnienie realizacji planów jakie od wielu tygodni układał z przyjacielem. Czekali na jakiś ruch, na coś co umożliwi im wejście do domu Czarnego. Teraz była dobra okazja. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. Odebrał, był to Aleks. Postanowili jeszcze raz omówić cały plan. Odkąd Aleks mu pomagał stali się dobrymi przyjaciółmi. Kiedyś Adam wyciągnął go z poważnych kłopotów i wiedział, że może liczyć na jego pomoc i dyskrecję. Spotykali się często i razem myśleli jak dostać się na wyspę. Adam opowiedział mu o Monice. Teraz czekał aż Aleks przyjedzie do niego i ostatecznie omówią akcję odbicia Moniki. 

Czarny wprowadził dziewczyny do garderoby. Monika była tam kiedyś, myszkując po domu. Pozwolił każdej na wybranie sukni wieczorowej. Obie jednocześnie spojrzały na siebie zdziwione. Monika była bardzo zaskoczona, pierwszy raz miała się w coś ubrać. Do tej pory jedynym okryciem był ręcznik i szlafrok gdy wychodziła spod prysznica. Nie wiedziała czego Czarny oczekuje. Powiedział im tylko aby wybrały suknie wieczorowe. Zostawił je same i wyszedł. Zmierzyły się groźnymi spojrzeniami a następnie wstając z kolan ruszyły w stronę ubrań. Monika wybrała długą czerwoną suknię z dekoltem i rozporkiem na prawej nodze. Mimi włożyła krótką niebieską sukienkę. Obie wyglądały bardzo ładnie i seksownie. Po chwili otworzyła się jedna ze ścian garderoby, w środku znajdowały się buty, różne fasony i rozmiary. Dziewczyny były coraz bardziej zdziwione. Dobrały odpowiednie buty i stanęły przed lustrem. W tym momencie wszedł Czarny. Odruchowo obie chciały klęknąć ale je powstrzymał.

- Idziemy na przyjęcie, moje suczki - powiedział po chwili - Możecie poruszać się na nogach do odwołania - dodał - Teraz marsz do pokoju i chcę abyście wyglądały pięknie, seksownie, chcę aby mi was zazdroszczono - powiedział pogodnie. 

- Tak Panie - odparły chórem. 

Czarny z satysfakcją obserwował jak się malują, patrzył jak Monika upina włosy odsłaniając swoją długą ponętną szyję. W ogrodzie wszystko było już gotowe, lada chwila mieli pojawić się goście. Sam ubrany w elegancki jasny garnitur prezentował się wspaniale. Wszedł do pokoju w którym od kilku dni mieszkała Monika. W dłoni trzymał dwie obroże, były z czarnej skóry wykładane pięknymi kamieniami. Sam zapiął im na szyi. 

- A teraz kilka zasad - powiedział - Nie wolno wam się odezwać, do nikogo, chodzicie przy mnie chyba że pozwolę wam odejść - kontynuował - Oczy spuszczone, ręce za plecami - zrozumiano? - zapytał.

- Tak - odparły.

Wyszli z domu, dziewczyny szły po jego bokach. Gdy stanęli przy bramie pojawili się pierwsi goście. Czarny witał ich. Zamieniał parę słów i zapraszał do ogrodu. Monika po chwili zorientowała się, że ludzie którzy przychodzą, mają ze sobą niewolników. Tak jak one poruszali się bezszelestnie u boku swojej pani lub pana. Były też pary a za nimi czasem na smyczy szedł niewolnik lub niewolnica. Wszyscy byli pięknie ubrani. Monika szybko pożałowała, że wybrała buty na wysokim obcasie, samo powitanie zmęczyło jej nieprzyzwyczajone stopy. Ruszyli do ogrodu. 

Przyjęcie toczyło się spokojnie. Goście siedzieli lub stali w różnych częściach ogrodu. Jedzono i pito. Chodziły za Czarnym wszędzie, nawet czekały pod drzwiami toalety na jego wyjście. Monika czuła jak coraz bardziej bolą ją nogi. Widziała jak mężczyźni patrzą na nią zachłannie, jak podziwiają jej piersi, sutki, które mimo woli sterczały pod materiałem sukienki. Czarny nie dał im bielizny i każdy ruch powodował że jej piersi poruszały się falistymi ruchami. Widziała jak Mimi posyła ukradkowe uśmiechy panom. Puszczała oczka niewolnikom. Monika zauważyła, że jedna kobieta często jej się przygląda. Parę razy spotkała się z nią wzrokiem, przestraszyło ją to i spuściła oczy. Bała się gniewu Czarnego, znała go już dobrze i wiedziała, że takie zachowanie może się skończyć źle. Kobieta ta była z młodym mężczyzną, który nie do końca zachowywał się jak niewolnik. Śmiało rozglądał się, obserwował Czarnego. Coś ją tknęło, jakaś dziwna myśl, poczuła dziwne ciepło. Pomyślała o Adamie i łza zakręciła jej się w oku. Mimo paru mrugnięć spłynęła po policzku. Przestraszona Monika podeszła bliżej Czarnego.

- Panie mogę iść poprawić makijaż? - zapytała. 

Czarny popatrzył na rozmazany tusz i ze złością w oczach pozwolił jej odejść. Szybko poszła do łazienki. Gdy zamykała za sobą drzwi poczuła, że ktoś chwyta za klamkę. Zwinnym ruchem do środka weszła ta kobieta która ją obserwowała.  

- Ciiii - powiedziała. 

Monika spuściła wzrok i czekała na to co się stanie. 

- Jestem znajomą Adama i razem z Aleksem obmyślamy plan jak cię uwolnić - wyszeptała.

Monice zabrakło tchu w piersi, nie potrafiła nic powiedzieć, nagle usłyszały kroki. Kobieta uderzyła ją w twarz i krzyknęła: 

- Odpowiadaj jak pytam!

W tym momencie do łazienki wszedł Czarny.  

- Co się stało Alicjo? - zapytał patrząc groźnie na Monikę.

- Nic takiego, droczyłam się tylko z twoją suczką - uśmiechnęła się uroczo - Niezła jest, i dobrze ułożona - dodała - Chciałam ją sprowokować ale ona tylko stała ze spuszczonym wzrokiem i milczała.

Czarny poczuł dumę i podniósł twarz Moniki do góry. Czuł jak serce jej wali i widział, że cała się trzęsie. Uznał to za strach przed karą. Pogłaskał ją po włosach. 

- Miałaś poprawić makijaż - rzucił wychodząc z Alicją pod ramię.

Monika drżącymi dłońmi zmyła czarną smugę z policzka. Patrzyła w lustro i nie mogła się opanować. Jej serce szalało, Adam po nią jedzie, uwolni ją. Gdy wychodziła do ogrodu jej ruchy były pewne, szła tak jakby miała cały świat u stóp. Po chwili dopiero wróciła do swojej cichej roli u boku Czarnego. Goście byli już pod wpływem alkoholu i przyjęcie powoli stawało się frywolne. Żarty były coraz bardziej pikantne a panowie coraz częściej dotykali swoje niewolnice. Nagle Czarny spojrzał na Mimi, zobaczył jak puszcza oczko do młodego chłopaka. Miał inne plany na ten wieczór ale to, co zobaczył sprowokowało go do zmiany. Złapał Mimi za włosy i spojrzał w jej oczy. Zobaczył w nich bezczelny uśmiech, który po sekundzie zamarł a na jego miejscu pojawił się strach.  

- Myślę że czas już na mniej oficjalną część wieczoru - ogłosił - Zapraszam Państwa do piwnic mojego domu gdzie rozpoczniemy naszą coroczną zabawę. 

Wszyscy ruszyli za nimi w stronę domu. Czarny zaprowadził gości do podziemi. Z tej części Monika znała tylko loch. Inne pokoje były zamknięte. Weszli do dużej sali. Stały tam wygodne kanapy, stoliki. Na kamiennych ścianach wisiały baty, pejcze i łańcuchy. Na środku była scena a na niej stały dyby, słup z kajdanami i cała kolekcja zabawek i batów. Goście zajęli miejsca. Niewolnicy i niewolnice patrzyli z przerażeniem na to co ich otaczało, na niektórych twarzach widać było podniecenie na innych strach. Monikę ogarnęło to drugie uczucie. Bała się tego co będzie.


  

- Miałem inne plany ale w trakcie przyjęcia moja krnąbrna suka spowodowała iż zmieniłem je - powitał wszystkich Czarny - Pierwszym punktem dzisiejszej imprezy będzie pokaz chłosty - dodał. 

Odwrócił się w stronę Mimi i jednym ruchem rozdarł jej sukienkę. Oczom ludzi ukazały się jej nagie piersi. Chwytając ją za włosy poprowadził do słupa. Przypiął jej ręce tak, że stała przodem do publiczności.  

- Za niestosowne zachowanie ta blond suka dostanie serię batów. Kto ma ochotę zacząć? - zapytał.

- Jest twoja ty zaczynaj - rozległ się głos z sali. 

- Tak, pokaż nam jak władasz czcionką - dodał ktoś.

Czarny wyraźnie zadowolony wybrał jedną z leżących ratanowych rózg. Smagnął Mimi w prawą pierś. Ta krzyknęła z bólu. Smagnął drugą pierś. Czerwone pręgi szybko wykwitły na jej delikatnej skórze. Kolejne smagnięcia padały celnie i w równych odstępach. Mimi po chwili płakała i prosiła o przebaczenie, litość. To rozgrzewało Czarnego jeszcze bardziej, zerwał do końca z niej sukienkę i teraz uderzenia padały między jej nogi. Gdy i tam skóra pokryła się krwistymi pręgami odłożył czcionkę.  

- Zapraszam - powiedział.

Pierwsza podeszła wysoka piękna kobieta. Wybrała długi bicz i kazała swojemu niewolnikowi odwrócić Mimi. Zaprezentowała wszystkim perfekcyjny pokaz posługiwania się biczem. Mówiła gdzie padnie uderzenie a następnie tam celnie uderzała. Skoncentrowała się na pośladkach karanej. Mimi skomlała cicho. Czarny patrzyła na to z wyraźnym podnieceniem. Niektórzy z gości korzystali już z ust swoich niewolników, kilka kobiet było bez ubrań. Impreza zaczęła się rozkręcać. Znalazła się kolejna chętna osoba aby pobawić się ciałem Mimi. Tym razem był to gruby, niski mężczyzna. Z wyraźnymi plamami potu na koszuli, ciężko dysząc podszedł do słupa i tym razem użył krótkiego bata. Plecy dziewczyny szybko pokryły się siatką pręg. Po nim zjawił się starszy mężczyzna. Kazał jej stanąć na jednej nodze, zdjął z drugiej but i uderzał z dużą siłą w jej stopę. Narzędziem jakie wybrał do tej tortury była linijka - elastyczna, drewniana. Mimi traciła siły, chwiała się stojąc na jednej nodze w bucie na obcasie. Kilka razy zawisła całym ciężarem na kajdanach. Gdy mężczyzna kazał jej podać drugą stopę, musiała stanąć wysoko na palcach aby dosięgnąć podłogi. Została pozbawiona butów a to sprawiło że była o kilka centymetrów niższa. Jej ciało płonęło. Monika z przerażeniem patrzyła na to co się działo. Ukradkiem szukała wzrokiem kobiety którą spotkała w toalecie. Siedziała ona w rogu sali, jej towarzysz klęczał obok i o czymś szeptali.  

Adam czekał w swoim mieszkaniu na wiadomości. Aleks po długich namowach pozwolił dać się przeszkolić w byciu niewolnikiem. Szybko nauczył się roli i razem z Alicją która po paru tygodniach znajomości z Czarnym dostała zaproszenie na przyjęcie ruszyli czarną limuzyną w paszczę lwa. Długo to planowali. Alicja okazała się dobrą pomocnicą choć Aleks ujawnił ją dopiero w ostatniej chwili. Przyprowadził ją na spotkanie z Adamem. Mijały godziny a oni nie odzywali się, Adam niepokoił się ale wiedział, że musi siedzieć spokojnie i czekać.



 



Gdy Mimi była już u kresu sił Czarny pozwolił ją odpiąć od słupa. Zajęli się tym dwaj wysocy niewolnicy. Monika nigdy wcześniej ich nie widziała, nie było ich także na przyjęciu.  

- A teraz przejdziemy do tego, co miało rozbawić Państwa na początku, widzę jednak, że zmiana planów nie wpłynęła na wasze samopoczucie - uśmiechnął się lekko Czarny - Przedstawiam Państwu moją niewolnicę Monikę - powiedział, wskazując na miejsce gdzie stała dziewczyna. 

W tym momencie dwaj mężczyźni podeszli do niej. Monika zadrżała, po jej ciele przeszedł dreszcz niepokoju. Jeden z niewolników podniósł jej ręce a drugi zdjął z niej sukienkę. Stała teraz nago przed oczami wielu ludzi. Dawno nikt jej tak nie wystawiał na pokaz i to sprawiło że zaczerwieniła się ze wstydu. Jej pąsowe policzki wywołały lawinę braw. Poczuła się jeszcze bardziej skrępowana. Na środek sali jeden z niewolników wprowadził dziwny wózek. Był on na metalowych kołach i podczas jazdy wydawał głośne dźwięki. Reszta zbudowana była z drewna. Po obu bokach wózka widać było metalowe klamry a z jego przodu tuż obok rączki do pchania znajdował się mały kołowrotek. Monika rozejrzała się w panice wkoło, odruchowo szukając ratunku. Wzrok jej zatrzymał się na Mimi, która mimo obolałego ciała służyła ustami jakiemuś mężczyźnie. Monika widziała jak po jej policzkach spływają łzy, jak dławi się od członka wpychanego brutalnie w jej gardło. Mimi klęczała na obolałych kolanach, jej ciało drżało z zimna i bólu. Czarny podszedł do Moniki i kazał jej położyć się na wózku. Jej nogi zostały umieszczone w metalowych klamrach i rozsunięte szeroko. Ręce przypięto do skórzanych pasków nad jej głową. Delikatna obroża została zastąpiona szeroką metalową do której podpięto łańcuch, całość naciągnięto kołowrotkiem tak, że dziewczyna była mocno rozciągnięta i pozbawiona możliwości ruchu. Czarny do jej kolczyków na sutkach przymocował linki i odpowiednio je naprężył. Monika czuła, że jej ciało staje się naprężone do granic, każda próba ruchu powodowała ból.  

- Zaprezentuje Państwu w jaki sposób kolczykowanie niewolnicy może doprowadzić ją do orgazmu - powiedział Czarny.

Monika zbladła, zanim włożono jej knebel do ust zdołała wykrztusić:

- Proszę nieeee.... 

Nie mogła się szarpać, nie mogła zaprotestować. Była skazana na to co Czarny z nią zrobi. Wózek został obrócony w stronę publiczności. Niewolnicy przynieśli wysterylizowane narzędzia i przybory które będą potrzebne Czarnemu. Jeden z nich zaczął delikatnie poruszać sznurkami przymocowanymi do kolczyków w sutkach, po ciele Moniki przebiegł znany dreszcz. Najpierw delikatnie przesuwał linką, drażnił sutki i naciągał je mocniej. Ta czynność sprawiła Monice przyjemność, czuła ból ale on stymulował jej ciało do odczuwania rozkoszy. Czarny w jej cipkę włożył duży wibrator, nie musiał go nawilżać, jej ciało było gotowe aby go przyjąć. Monika czuła coraz większe podniecenie. W jej tyłeczek wprowadzono cieką rurkę. Drugi niewolnik powoli, manewrując narzędziem wkładał rurkę coraz dalej i głębiej. Monika czuła jak do jej wnętrza delikatnie wdziera się intruz. Była już bardzo podniecona. Aleks patrzył na to co się działo z Moniką, widział jej ból, jej strach ale i widział podniecenie. Znał ją z opowiadań ale to co zobaczył teraz przeszło jego oczekiwania. Monika była piękną kobietą, jej ciało reagowało na każdy dotyk, była ponętna mimo upokorzenia i niewoli. Aleks zastanowił się przez chwilę czy właśnie niewola nie sprawiła, że Monika jest taka. Kończyli właśnie z Alicją układać plan uprowadzenia Moniki. Dokładnie obejrzeli posiadłość, kamery, zabezpieczenia. Plan był prosty. Postanowili jutro wylądować tu helikopterem i zabrać Monikę z ogrodu. Do niej należało uśpienie psów i wyjście na zewnątrz. Alicja miała przygotowany środek usypiający i miała pomysł jak go dać Monice. Musiała też z nią porozmawiać w spokoju i powiedzieć co ma robić. Aleks był już zmęczony rolą niewolnika, bolały go kolana a między nogami czuł podniecenie. Zdziwił się tym faktem bo nie uważał siebie za fana takich zabaw.

Monika wiła się pod wpływem zabiegów. Gdy była bliska orgazmu Czarny pokazał jej grubą igłę. Strach zagłuszył wszelkie doznania, widziała tylko ten metalowy przedmiot i oczami próbowała prosić o litość i zaniechanie tego co on ma zamiar zrobić. Wibrator nadal pracował w jej ciele. Moniką miotały uczucia. Czuła że zbliża się do spełnienia ale strach hamował to uczucie. Do jej warg sromowych przyczepiono klamerki i rozciągnięto je na boki aby nie przeszkadzały. Gdy poczuła dotyk metalu szarpnęła się gwałtownie, natychmiast pożałowała tego czynu. Naciągnięte sutki bolały już mocno a ciało ścierpło w niewygodnej pozycji. Nagle poczuła przyjemny chłód gdy Czarny polał jej cipkę jakimś płynem. Po sekundzie chłód zamienił się w piekący żarem ogień. Monika spod knebla zaskamlała. Cała cipka piekła ją niesamowicie, domyśliła się, że to musiał być jakiś środek odkażający. Czarny dał jej chwilkę na ponowne wprowadzenie się w stan podniecenia. Było to trudne ale po chwili Monika ponownie zmierzała na szczyt. Nagle mężczyzna gwałtownie wyjął z jej ciała wibrator, rozgrzane mięśnie kurczyły się nadal w jego rytmie. Ukląkł między nogami Moniki i jednym sprawnym ruchem przebił jej łechtaczkę. Dziewczyna wygięła się w łuk mimo więzów, z jej oczu pociekły łzy a mimo bólu miedzy nogami rozlała się fala orgazmu. Nigdy wcześniej Monika nie poczuła czegoś takiego, Skórcz trwał i trwał, jej ciało drżało a chwila gdy Czarny przekładał kółko kolczyka przez nowo zrobioną dziurkę wybuchła kolejnym orgazmem. Zdjęto jej knebel a wtedy z jej gardła wydobył się krzyk. Pomieszanie bólu i rozkoszy. Kolejna porcja środka odkażającego pogłębiła doznania. Monika zatraciła się w tym co się dzieje i krzyczała. 

- Ooo tak! 

Na sali rozległy się brawa a Czarny podając jednemu z niewolników duży wibrator powiedział: 

- Zrób jej dobrze, zasłużyła.

Monika w konwulsjach przeżywała kolejny orgazm. Uwolniono jej sutki i odpięto niewygodną obrożę. Teraz każdy mógł podejść i podziwiać dzieło Czarnego. Między rozwartymi nogami na samym środku łechtaczki pobłyskiwał kolczyk. Był taki sam jak dwa na jej sutkach. Monika odpoczywała leżąc na drewnianym wózku, było jej obojętne, że ludzie na nią patrzą. Jedynie jeśli ktoś dotykał świeżo zapiętego kolczyka syczała z bólu, zaciskając zęby. Po chwili podeszła do niej Alicja. 

- Leż i nic nie mów - szepnęła - Wkładam w Twoje ciało środek usypiający, wygląda to jak kuleczki rozkoszy ale w środku są kapsułki - powiedziała jednocześnie wkładając kulki w Monikę - Uśpisz jutro koło piętnastej psy, musisz wydostać się do ogrodu, tam wyląduje helikopter - szeptała szybko Alicja - Trzymaj się mała - dodała dotykając kolczyka. 

Monika syknęła i pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Pozwolono jej chwilę odpocząć. Uwolniona ze wszystkich przedmiotów stała opierając się o ścianę. Czarny widział, że Alicja jej coś włożyła do środka. Podszedł do niej i zapytał co to. Monika udała, że nie wie. Czarny włożył w jej ciało palce i wyciągnął kulki. Dziewczyna bała się, że odkryje prawdę ale on tylko uśmiechnął się i włożył je z powrotem w jej ciało. 

- Ładny dostałaś prezent, podziękowałaś? - zapytał.

- Tak - odparła Monika. 

- Możesz je mieć w sobie do końca wieczoru, to nagroda że tak dzielnie wytrzymałaś kolczykowanie, jestem z ciebie dumny - powiedział.

- Dziękuje Panie - szepnęła.

Adam zasnął na fotelu, śniła mu się Monika, jej piękne ciało. Śniło mu się, że pływają razem w oceanie, że pieści jej piersi. Woda obmywa ich nagie ciała a on wchodzi w nią i kocha się powoli i długo.    






 CDN.