Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 sierpnia 2023

ŚMIECH TO ZDROWIE - Cz. IX

 DZIŚ NA SZYBKO, ALE NA CZASIE



Papież Franciszek, podczas spotkania z katolikami rosyjskimi powiedział: "Nie zapominajcie nigdy o waszym dziedzictwie. Jesteście dziećmi wielkiej Rosji; wielkiej Rosji śiętych, króla, wielkiej Rosji Piotra I, Katarzyny II, tego wielkiego imperium, o tak wielkiej kulturze i wielkim człowieczeństwie. Nie rezygnujcie nigdy z tego dziedzictwa. Jesteście spadkobiercami Matki Rosji, idźcie z nią naprzód. I dziękuję wam za wasz sposób bycia, za sposób, w jaki jesteście Rosjanami"

Cóż mogę powiedzieć, wygląda na to, że Franciszek albo postradał zmysły, albo żyje w jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Rosja jest krajem "wielkiej kultury" i "wielkiego człowieczeństwa"? To ma być satyryczna seria, dlatego też nie skomentuję tego, bo cisną mi się na usta same wulgaryzmy.

Wygląda na to że Prigożin jednak przeżył "zemstę Putina". Po prawej jego dotychczasowe, a po lewej obecne zdjęcie 😅




Ponieważ kilku posłów Konfederacji (dokładnie dwóch, ale myślę że znalazłoby się tam jeszcze paru o takiej mentalności), stwierdziło że mięso z psa to takie samo mięso jak każde inne. 😧 Cóż dewianci mają różne upodobania, najdziwniejszym jednak zboczeniem jest wspieranie Konfederacji.


DZIŚ NA OBIAD OWOCE MORZA 🤣🤭




TYDZIEŃ KONFEDERACJI W MCDONALD'S 😎🥴 🦮




Nasz niezastąpiony Lech "Bolesław" Wałęsa


BARSZCZ CZERWONY Z USZKAMI, Z... DONOSEM DO STOLIKA 😉




GWIEZDNE WOJNY - POWRÓT JEDI




🤭😉😅





JESTEM KRÓLEM WASZYM PRAWDZIWYM, A NIE MALOWANYM..." - Cz. XXIV

CZYLI, JAK TO W POLSCE
NARÓD WYBIERAŁ SWOICH KRÓLÓW?





BATORY - KOSZMAR MOSKALA

Cz. X




GDAŃSK
 (ok. 1575 r.)




GDAŃSKA ZADRA
Cz. VI


 7 sierpnia 1577 r. król Stefan Batory z 16 000 żołnierzy ponownie podchodzi pod Latarnię (ową gdańską twierdzę którą już wcześniej zamierzał zdobyć, ale musiał się wycofać). Szybko wyrastają szańce na których stają armaty i zaczynają pluć ogniem w mury twierdzy. Po kilku dniach nieustannego ostrzału, wali się w gruzy wieża Latarni, a w murach twierdzy powstaje wyłom. Gdańszczanie wycofują się na wcześniej przyszykowane szańce, do których jednak król nie ma jak się dostać, ze względu na idącą w poprzek rzekę. Batory nakazuje przerzucić tratwy przez Wisłę, ale zamiar ten udaremniają Gdańszczanie. 23 sierpnia król Batory każe powiązać ze sobą łódki, na których umieszcza piechotę polską, węgierską i częściowo najemną piechotę niemiecką - żołnierze docierają do szańców i rozpoczyna się tam zażarta bitwa. Pierwszego dnia jednak obrońcom udaje się udaremnić atak wojsk królewskich, ale dnia następnego bitwa rozpoczyna się na nowo. Zewsząd słychać chrząszcz szabel i huk wystrzałów z broni palnej. Tego dnia pada martwy Jan Winkelbruch - dowódca obrony twierdzy (ugodzony kulą między oczy), ale obrońcom wciąż udaje się powstrzymywać atakujących. Sytuacja ta powtarza się w ciągu kilku kolejnych dni, aż wreszcie 1 września Gdańszczanie dokonują wypadu na most powiązany ze sobą liniami z tratew i łódek, rąbią go i tym samym odcinają jakieś 600 żołnierzy królewskich rot piechoty. Gdańszczanom pomagają duńskie okręty wojenne, ostrzeliwujące Polaków z morza, a ich dowódca Klaus Ungern (który w tych dniach stał się bohaterem gdańskiej ulicy i był na ustach praktycznie wszystkich Gdańszczan), oficjalnie już zaczyna dążyć do podporządkowania miasta królowi duńskiemu - Fryderykowi II Oldenburgowi. Senat miejski jest zaniepokojony tymi planami, ale tak naprawdę ma związane ręce, gdyż należy najpierw zmusić króla do odstąpienia od miasta.

Batory widząc, że wysiłki jego żołnierzy są niweczone nie tylko przez obrońców Latarni, ale również przez zmasowany ogień floty duńskiej, nakazuje okrętom stworzonym w Elblągu przez Kłoczowskiego (o czym pisałem w poprzedniej części) uderzyć na Duńczyków. Jednak 6 okrętów, mających na swym pokładzie łącznie zaledwie 8 armat, nie było w stanie sprostać sile Duńczyków i po pierwszej wymianie ognia flota Kłoczowskiego rozstąpiła się. Królowi Batoremu znowu los nie sprzyjał i widząc że niewiele już zdziała pod Latarnią, 3 września nakazał stamtąd odwrót. Teraz to Duńczycy postanowili wykonać kontruderzenie i 10 września 22 okręty (z 2500 żołnierzami na pokładzie) pod wodzą admirała Eryka Munka wpadły do Zatoki Fryskiej, ostrzelały Frombork, ograbili okoliczne wioski i przejęły bądź zatopiły część okrętów handlowych stojących w portach we Fromborku i Elblągu (przyjęto aż 60 okrętów, zaś kilkanaście zatopiono). Nocny atak Duńczyków (16-17 września), był tak szybki i niespodziewany, że o mało nie zdobyli oni szturmem Elbląga. Jednak miasto ocalił przybyły tam Kasper Bekiesz, na czele 300 osobowego oddziału Węgrów (notabene Bekiesz niegdyś walczył o władzę nad Siedmiogrodem z Batorym i przegrał. Batory jednak darował mu życie i wybaczył, a ten stał się następnie wiernym zwolennikiem nowego króla Rzeczypospolitej). W obozie królewskim zaczęły kończyć się proch i kule, mimo to Batory wciąż był zdeterminowany by zdobyć Gdańsk i powtarzał, że "tym złym ludziom ani rzeki, ani wody, ani błota nie pomogą". Jednak wciąż do tej pory niewiele król osiągnął, a nadal potrzebował nowych armat prochu i kolejnych żołnierzy. Jednak trudna sytuacja była również po stronie Gdańszczan. W mieście zaczęło brakować żywności, ceny poszły horendalnie w górę i ludzie coraz częściej zaczęli się burzyć. Gdańsk żył i bogacił się przecież dzięki jedności z Polską. Teraz zaś pozbawiony tej łączności poprzez blokadę i odmowę uznania nowego monarchy, popadał coraz większe tarapaty. Poza tym miasto traciło ogromne pieniądze na przerwaniu handlu morskiego. Do tego jeszcze nałożyli się Duńczycy, ze swoimi planami podporządkowania miasta Fryderykowi Oldenburgowi, co w ogóle doprowadziłoby do finansowej zapaści Gdańska, poprzez odcięcie go od rynku polskiego.


ALEGORIA ŁĄCZNOŚCI GDAŃSKA Z POLSKĄ



Coraz częściej więc po stronie gdańskiej zaczęły pojawiać się głosy, że tę wojnę należy zakończyć, należy ją zakończyć w interesie miasta i jego przetrwania. 28 września wystrzelono po raz ostatni kule z armatnich dział i od tego czasu trwała przerwa w działaniach zbrojnych, przy czym każda ze stron liczyła na jak najszybsze zakończenie tego konfliktu. Powody Gdańska już przedstawiłem, natomiast królowi śpieszno było do Inflant, gdzie car Iwan IV Groźny poczynał sobie coraz bezczelniej. I chodź król - jako choleryk - nadal pragnął podporządkować sobie miasto siłą, to coraz bardziej musiało do niego docierać, że ta wojna jest bez sensu i zajmuje tylko czas, pieniądze oraz żołnierzy, którzy potrzebni są zupełnie gdzie indziej (jak choćby na Podolu, które w marcu 1577 r. zostało najechane przez czambuły tatarskie i dotkliwie spustoszone). Obie strony realnie nie miały powodu żeby ze sobą walczyć, a jedynym powodem były kwestie ambicjonalne. Żadna ze stron nie chciała ustąpić z powodów godnościowych, chociaż Gdańszczanie szukali sposobu, aby król zgodził się na zniesienie Statutów Karnkowskiego (wprowadzonych w życie w 1570 r. i mocno ograniczających autonomię miasta) na czym im bardzo zależało, a wtedy z pewnością szybko uznaliby go jako swojego króla. Król przebywał wówczas (początek października 1577 r.) w Malborku, gdzie przybyli również posłowie z Brandenburgii od elektora Jerzego Fryderyka z Ansbachu, któremu kilka miesięcy wcześniej Batory (w zamian za 200 tys. złotych) obiecał opiekę nad chorym umysłowo jego kuzynem, księciem pruskim - Fryderykiem Albrechtem Hohenzollernem. Teraz posłowie pruscy w imieniu swego pana, przybyli do Malborka aby zrealizować tamtejszą obietnicę. Małżonka chorego władcy - Maria Eleonora oraz stany pruskie prosiły króla Batorego aby czym prędzej wyznaczył odpowiedniego opiekuna. Najchętniej widzieliby takowego spośród dworzan królewskich, bowiem Jerzy Fryderyk elektor Brandenburgii był w Prusach bardzo niepopularny (zresztą Prusacy uważali się za lepszych od Brandenburczyków i nie chcieli być od nich zależni, woleli nawet zostać włączeni do Królestwa Polskiego niż przejść pod władzę margrabiego Ansbach. Zresztą było to widać nawet w kształcie najważniejszych miast. Królewiec był wówczas jednym z najbardziej rozwiniętych miast Bałtyku, Berlin w większości był miastem na wpół chłopskim, drewnianym i małym - jeszcze w 1680 r. czyli w sto lat później, Berlin był w większości miastem drewnianym okrytych słomą dachach - dlatego też Prusacy nie chcieli podlegać "chłopskiemu elektorowi" i prosili króla aby wyznaczył jakiegoś polskiego opiekuna).

Król zapewne doskonale zdawał sobie sprawę, że oto nadarza się okazja do cofnięcia niefortunnej decyzji Zygmunta I Jagiellończyka z 1525 r. i po śmierci Fryderyka Albrechta całe Prusy Książęce włączone zostałyby teraz do Korony Polskiej (zgodnie z umową z 1525 r.). Ale zapewne dając wcześniej słowo Jerzemu Fryderykowi, nie chciał teraz uchodzić za krzywoprzysiężcę, dlatego też przyznał opiekę nad chorym umysłowo księciem właśnie margrabiemu z Ansbach. Król uczynił to bez zgody i woli sejmu, a jedynie uzgodniwszy to z kilkoma senatorami. Wkrótce potem szlachta wypomni mu ten właśnie czyn, gdy król będzie potrzebował pieniędzy na wojnę z Moskalami. Batory uczynił tak zapewne po pierwsze aby nie tracić czasu (gdyż zwołanie sejmu trwałoby co najmniej tydzień lub dwa, a potem kilka a często kilkanaście następnych tygodni  trwałyby obrady). Po drugie zaś Batory uczynił tak z przyzwyczajenia, bowiem będąc władcą Siedmiogrodu, tak naprawdę nie musiał się liczyć z wolą tamtejszych możnych i mógł prowadzić - w większości - samodzielną politykę. W Polsce było inaczej, tutaj bez zgody sejmu król mógł niewiele uczynić. Tutaj rządził naród, a król był jedynie kimś w rodzaju "Primus Inter Pares", tylko że uświęcony koroną królewską. Król był niezwykle szanowany, jego osoba otaczana czcią i poważaniem (w obecności króla nikt nie mógł nosić nakrycia głowy, o wyciągnięciu szabli nawet nie wspominając. Choć raz zdarzyło się że to król wyciągnął szablę przeciwko szlachcie, było to na sejmie 1605 r gdy do Zygmunta III przemawiał Jan Zamoyski - wówczas już stojący nad grobem, dlatego też w obecności monarchy siedział na krześle. Zamoyski ozwał się wówczas tymi oto słowy: "Nie spiesz się do szabli królu, aby potomność ciebie Cezarem, nas nie nazwała Brutusami"), ale król nie mógł podejmować samodzielnie decyzji politycznych bez zgody i woli narodu - czyli szlacheckiej braci. Na tym polegała różnica pomiędzy rządami w Polsce, a rządami w jakimkolwiek innym europejskim kraju, w którym rządy sprawował monarcha (w filmie "Kanclerz" z 1989 r. Samuel Zborowski podczas koronacji Henryka Walezego w lutym 1574 r. wypowiada do Jana Zamoyskiego takie oto słowa: "To jest właśnie Rzeczpospolita Janie. Na całym świecie nie ma takiego kraju, gdzie ktoś odważyłby się podejść do ołtarza i dotknąć Korony").




Tak więc król Batory zgodził się przekazać prawo do opieki nad księciem pruskim na ręce elektora Brandenburgii, czym wywołał ogromny smutek stanów pruskich. Ale właśnie wtedy w Malborku posłowie z Brandenburgii przekazali królowi list od senatu Gdańska, który w pokornych słowach prosił o zakończenie tej niefortunnej wojny i wznowienie rozmów mających przywrócić pokój. Miało to miejsce 4 października 1577 r. Po tym jak król wyraził zgodę na przysłanie posłów, Gdańsk tak właśnie uczynił i przez kolejne dwa miesiące trwały intensywne rozmowy nad kształtem i warunkami pokoju, pomiędzy zbuntowanym miastem a Rzeczpospolitą. Rozmowy te jednak miały różną intensywność. Gdy np. król Batory wypuścił z więzienia w Malborku, trzymanych tam już od kilku miesięcy posłów gdańskich Konstantego Febera i Jerzego Rosenberga (25 września), senat Gdańska głosował przeciwko dalszym porozumieniom pokojowym z królem, uznając ten gest za królewską słabość. Dopiero interwencja posła saskiego - Abrahama Bocka doprowadziła do zmiany ich decyzji i przekazania owego listu do króla delegacji z Brandenburgii. Wreszcie 12 grudnia 1577 r. obie strony podpisały układ pokojowy, na mocy którego miasto Gdańsk miało przeprosić króla za swój bunt, złożyć przysięgę wierności w obecności jego komisarzy i wypłacić należne podatki. Dodatkowo obciążone zostało karą za bunt w wysokości 200 000 złotych (płatnych w ciągu czterech lat) i 20 000 złotych za zniszczenie klasztoru w Oliwie. W zamian król znosił interdykt - którym wcześniej obłożył miasto, potwierdził przywileje Gdańszczan i wolność wyznania augsburskiego. Sprawa zniesienia Statutów Karnkowskiego nie została wówczas uzgodniona, odłożono ją na czas obrad sejmu. W układzie tym przewidziano jeszcze triumfalny wjazd króla do miasta, ale Batory (zapewne za radą Zamoyskiego) odłożył ów wjazd, który niewątpliwie byłby upokarzający dla Gdańszczan na inną, "stosowniejszą porę" (ta stosowniejsza pora za życia Batorego już nigdy nie nastąpiła).

Zamiast króla do miasta 16 grudnia wjechali jego reprezentanci, czyli królewscy komisarze: podkanclerzy litewski Eustachy Wołłowicz, kasztelan lubelski Andrzej Firlej i sekretarz królewski ksiądz Hieronim Rozrażewski. Przyjęli oni przysięgę wierności władz miasta w budynku senatu (dwór Artusa). Batory chciał mieć odtąd spokój nad Bałtykiem, dlatego też nie zważał ani na prośby stanów pruskich (które już w maju 1577 r. gotowe były zapłacić 100 000 złotych, w zamian za nie przysyłanie do nich elektora brandenburskiego - Jerzego Fryderyka), ani na wzrost pozycji Elbląga, jako portu konkurencyjnego dla Gdańska (z chwilą bowiem zawarcia układu z Gdańskiem, pozycja Elbląga słabła z każdym rokiem, gdyż król przestał się tym miastem interesować). Król przestał też się interesować rozwojem polskiej floty i już nigdy więcej do tego pomysłu i tych planów z czasów wojny z Gdańskiem nie powrócił. Od tej chwili królewskie zainteresowanie biegło tylko w dwóch kierunkach: Wschód i Południe. Na wschodzie należało wreszcie utemperować cara Iwana, na południu zaś - po szczęśliwym zakończeniu wojny z Moskwą - plany Batorego opierały się o wyzwolenie Węgier, a nawet zdobycie Konstantynopola. Co prawda jego polityka swe ostrze opierała również przeciwko Habsburgom, ale na pewno już nie przeciw Hohenzellernom, a poza tym dość intensywne kontakty króla z książętami i elektorami krajów Rzeszy też musiały mieć wpływ na jego politykę bałtycką, szczególnie w odniesieniu do Prus Książęcych. Cóż, czy można winić Węgra o to, że pragnął wyzwolić swoją ojczyznę, wcześniej bijąc Moskali? Na Bałtyku Batory chciał mieć spokój, a spokój zapewniał mu tu właśnie elektor Brandenburgii, który otrzymał od króla prawo do opieki nad swym cierpiącym na manię prześladowczą kuzynem. Ale przecież jeżeli dobrze się przyjrzymy, to wśród najbliższych doradców Batorego, znajdziemy ludzi o bardzo podobnej mentalności, jak choćby królewski kronikarz i poseł do wielu krajów Rzeszy - Niemiec z urodzenia, Polak z obyczaju i wychowania - Reinhold Heidenstein, czy też jego protektor i przyjaciel kanclerz Jan Zamoyski (anty-niemieckość Zamoyskiego godziła bowiem tylko w Habsburgów, Hohenzellernowie i inni książęta Rzeszy, byli już przez niego uważani za godnych zaufania a często hołubieni).




Przenieśmy się teraz na Wschód, bo tam właśnie będzie odtąd spoglądał wzrok i zainteresowanie króla Batorego.


CDN.

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

SYMETRYŚCI...

 CZYLI WSPÓŁCZEŚNI TROCKIŚCI





 Bardzo rzadko komentuję obecną rywalizację partyjno-polityczną w Polsce i te codzienne naparzanki dwóch zwaśnionych - ale jednocześnie nie potrafiących bez siebie żyć - plemion politycznych. Czynię tak przede wszystkim dla własnego spokoju ducha i wewnętrznego wyciszenia, ponieważ dla mnie realnie partie polityczne są czymś w rodzaju zła koniecznego. Jestem przeciwnikiem partyjniactwa i upartyjniania wszystkiego na siłę, raczej stawiałbym na organizacje społeczne ze swymi strukturami lokalnymi (ale, co bardzo ważne - również odpowiednio przefiltrowane pod kątem finansowania, zależności i ewentualnej infiltracji przez czynniki zewnętrzne). Moja przygoda z partiami politycznymi była krótka. Bowiem kiedyś (mając 20 kilka lat), zapisałem się do jednej z dwóch głównych obecnie partii politycznych, ale nie trwało to długo, bowiem pewnej nocy zadzwonił telefon i jeden z członków tej partii zakomunikował mi, że teraz należy się zebrać w danym miejscu, aby udać się na zjazd, na którym będzie przemawiał przewodniczący partii. Spojrzałem na zegarek była 3:30 rano, a za oknem śnieżyca. Powiedziałem że mogę ich wesprzeć jak się trochę rozpogodzi i żeby zadzwonili o rozsądnej porze i podziękowałem. Więcej już nikt nie zadzwonił i tak się skończyła moja przygoda z tą partią 😎 (zresztą z jakąkolwiek inną również, chociaż potem miałem też propozycję startu w jednej z lokalnych organizacji, ale odpuściłem sobie tą przyjemność). Oczywiście ani śnieżyca, ani pora dnia i nocy nie stanęłaby mi na przeszkodzie, gdyby wymagała tego ode mnie potrzeba chwili, gdyby zaistniało jakieś zagrożenie wewnętrzne lub zewnętrzne (typu pożar, powódź, etc., mój tato zwykł mawiać jak kładł się spać, aby zbudzić go tylko w razie wojny lub pospolitego ruszenia 😅). Ewentualnie też gdyby wreszcie pojawiła się formacja polityczno-społeczna, której mógłbym zaufać, a taka formacja obecnie nie istnieje (chociaż najbliżej niej jest tzw. "grupa rekonstrukcyjna sanacji", zwana potocznie PiSem, chociaż dla mnie osobiście nie jest to nawet grupa rekonstrukcyjna, a raczej żałosna błazenada, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma). 

Nie o sobie jednak chciałbym pisać, a o pewnym zjawisku, które ostatnio staje się dosyć popularne - szczególnie po stronie tzw. totalnej opozycji, która siebie samą z niezrozumiałych powodów - chyba tylko aby podbudować własne ego - nazwała się "opozycją demokratyczną"). Mam tu oczywiście na myśli symetryzm i symetrystów, czyli określenia, jakimi obecni zwolennicy "totalsów" (totalnej lub totalitarnej opozycji) a ta nazwa bardziej mi się podoba - biczują tych spośród dotychczasowych zwolenników opozycji, którzy nie wyrażają bezgranicznego uwielbienia dla przewodniczącego Donalda Tuska i całej tej jego formacji. Chciałbym tutaj napisać parę słów o tym, co ja myślę na ten temat, bowiem po pierwsze: wydaje mi on się niezwykle żałosny, a po drugie: widzę pewne podobieństwa do historii. Zacznijmy może od tego, czym w ogóle jest symetryzm (a raczej czym symetryzm został nazwany przez zwolenników tzw. totalnej opozycji). Otóż określenie to pojawiło się po raz pierwszy w kilka miesięcy po przegranych przez Platformę Obywatelską w październiku 2015 r. wyborach parlamentarnych. Autorem tego określenia wydaje mi się był Wiesław Władyka (chociaż mogę się tutaj mylić, bo w to zbytnio nie wnikałem), a pojawiło się ono już w pierwszych miesiącach 2016 r. na określenie tych dziennikarzy, którzy zaczęli zastanawiać się jakie błędy dotychczasowa władza a obecna opozycja (czyli Platforma Obywatelska) popełniła, że jej przekaz został odrzucony przez społeczeństwo i zaczęli wyciągać pierwsze wnioski, że aby wygrać kolejne wybory z Prawem i Sprawiedliwością, trzeba pewne rzeczy zmienić, m.in. kierownictwo partii. Takie herezje nie mogły się spodobać ludziom, którzy sami siebie nazywali demokratami a mentalnie mocno tkwili w systemach totalitarnych i dla nich to było nie do przyjęcia, że można w ogóle widzieć jakiekolwiek błędy w tak zwanym "obozie demokratycznym". Przecież my, z naszą wspaniałością, naszą wyjątkowością, elokwencją, z naszym pragnieniem europejskości, przecież my nie mogliśmy popełnić żadnych błędów. Byliśmy i jesteśmy wspaniali, a władza po prostu nam się należy, wina zaś leży po stronie Lisowskiego motłochu, 500-plusów i całego tego tałatajstwa, które "chleje wódkę, bije kobiety i pracą się nie zhańbiło od wielu wielu lat" 🥴🤪😚🙄😭

Jak sądzicie Kochani, czy to wystarczy Platformie Obywatelskiej żeby wygrać kolejne wybory? 😳 Pytanie oczywiście jest retoryczne, gdyż obserwując to całe środowisko (totalnej opozycji) dochodzę do wniosku, że to są ludzie bardzo mocno psychicznie i mentalnie zranieni Zranieni tak poważnie, że stracili zupełnie kontakt z rzeczywistością i żyją tylko w swojej własnej bańce która zapewnia im tlen wodę i pożywienie. Przykro się na to patrzy, bo wydawało się jeszcze do niedawna że to raczej po stronie PiS-u są pewnego rodzaju odchyleńcy mentalni, że to tam są spece od teorii spiskowych i tego typu kwestii. Jak bardzo można się zawieźć, obserwując coraz bardziej żałosne pojękiwania kończącego się już jako dziennikarz i osobowość publiczna - Tomasza Lisa. Któż by pomyślał że ten jęczący lisek, płaczący nad niewdzięcznością narodu nad wspaniałą i jedyną w swoim rodzaju partią jego marzeń, że ten człowiek kiedyś (przed 2015 r.) był uważany za jednego z najlepszych dziennikarzy w kraju. Każdy kto nie jest bezkrytycznym zwolennikiem opozycji totalitarnej totalnej, w jego oczach jest albo pisiorem, albo przynajmniej symetrystą - czyli kimś, kto widzi błędy zarówno po jednej jak i drugiej stronie - a to jest niedopuszczalne, tak nie wolno, tak nie można. Trzeba się teraz skupić wokół jednego wodza, on nas poprowadzi, on wie najlepiej, on wie wszystko, my jesteśmy mali, my tylko pragniemy zwyciężyć naszego odwiecznego wroga i wrócić do władzy, pragniemy tego zwycięstwa jak tlenu, jak powietrza które nam odebrano i cholera... nie możemy go znaleźć 😅🤣. Co prawda wrócił nasz Tusk, nasz guru, nasz przewodnik który nas poprowadzi przez wzburzone pisowskie morze, niczym Mojżesz i wyprowadzi lud wybrany totalitarny totalny znowu do upragnionej władzy - która oczywiście mu się należy z racji tej lepszości, z racji tego, że... mu się po prostu należy, a dlaczego mu się należy to chyba oczywiste i nie ma co zadawać głupich pytań ty symetrysto.




Czy to czegoś nam nie przypomina? Przecież w epoce Polski Ludowej, w epoce zniewolenia komunistycznego i podporządkowania Moskwie, narracja była bardzo podobna, wszystko zmieniano w taki sposób aby realnie nie zmienić niczego. Okres błędów i wypaczeń socjalizmu jest oczywiście już za nami i teraz jest już nowa ekipa i tam nowa ekipa będzie działała zgodnie z marksistowską ideą towarzysza Lenina (i temu podobne debilizmy). Janusz Szpotański (autor m.in. "Gnomiady", którą kilkukrotnie już przytaczałem na tym blogu), spuentował tę politykę przywódców Polski Ludowej następującymi słowami - które niezwykle trafnie oddają również to, co dzieje się obecnie w obozie totalców. A brzmiały one tak: "Że był niesłuszny kult jednostki, wyciągniem z tego słuszne wnioski i zmienim politykę rolną, lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno" (mówiąc o krzywdzeniu ludzi, mieli oczywiście na myśli tych, którzy brali udział w zbrodniach okresu stalinowskiego, ale przecież chcieli dobrze. Kult Stalina był zły, no ale ludzi nie można za to winić, ludzie chcieli dobrze - wyrywali paznokcie, wybijali zęby, łamali kręgosłupy, ale chcieli dobrze, prawda? nie będziemy ich za to karać. My zaś z całą bezwzględnością zniszczymy wrogów socjalizmu, a to są ci, którzy mówią o zbrodniach komunizmu). Zobaczcie, czasy się zmieniają a mentalność zostaje ta sama, mentalność o wyjątkowości, o tym, że to nam się należy władza - chociaż żadnych zasług ku temu nie mamy, raczej jakieś konotacje rodzinne, często powiązane z dawnym ustrojem, znajomości, lub wysługiwanie się tym, którzy już są u władzy. Jakie to jest żałosne, jak bardzo żałosne jest to, że gotowi jesteśmy skazać na polityczną i medialną śmierć każdego, kto tylko sprzeciwi się naszej wizji świata, choćby ta wizja przegrała już dwukrotnie i szykuje się kolejna trzecia wyborcza bęcka.

Najbardziej jednak żałosne i jednocześnie niebezpieczne wydaje mi się to, że ludzie ze środowiska totalnej opozycji gotowi są utopić w łyżce wody tzw. symetrystów, którzy przecież również wywodzą się z ich środowiska. Bo to nie są pisowcy i nigdy nimi nie byli. Czy Jacek Żakowski, Marcin Meller, Dominika Wielowieyska i im podobni, to są pisowcy? czy też zatwardziali, a wręcz czasem mi się wydawało że fanatyczni zwolennicy Platformy Obywatelskiej? Tylko różnica między nimi a środowiskiem Lisa, Władyki et consortes polega na tym, że oni dostrzegają niebezpieczeństwo trzeciej porażki wyborczej i widzą, że przekaz, który kierowany jest do wyborców - a brzmi on odsunąć PiS od władzy - nie działa i działać nie może, bo w Polsce ludziom nie żyje się źle. Kraj rośnie w siłę, gospodarczo rozwijamy się w takim tempie że w ostatnich sondażach przegoniliśmy nawet Chiny (co wydawało się - przynajmniej mnie osobiście - niemożliwe), a poza tym rozbudowujemy naszą armię i stajemy się jednym z kluczowych państw na kontynencie europejskim. Tego nie było przed 2015 rokiem. Za Tuska Polacy do Niemiec wyjeżdżali na zbiory szparagów, a Polki jako służące podcierać tyłki były ss-manom. Oczywiście wiele jest jeszcze do zrobienia i wiele kłód pod nogi będzie rzucanych, ale nie można powiedzieć że w Polsce żyje się źle, wręcz przeciwnie. Polska kwitnie na mapie całej Europy, nie mamy muzułmańskiej migracji a nasze kobiety nie boją się po zmroku wychodzić z domu. Bezpieczeństwo, stabilizacja, niesamowity wzrost gospodarczy i rozbudowa siły militarnej (ostatnio gdzieś przeczytałem, że Wojsko Polskie ma być drugą pod względem militarnym armią w NATO po armii USA). I teraz mam pytanie: nie uwzględniając tych wszystkich faktów, a żyjąc jedynie w swojej bańce i w swojej nienawiści do PiS-u, jak chcecie drodzy nie-symetryści wygrać kolejne wybory? Hasłem J...ć PiS? 🤯😨






Symetryści to według mnie są ludzie myślący logicznie i zdający sobie doskonale sprawę, że wyborów się nie wygrywa, wybory zawsze się przegrywa i zawsze przegrywa je partia rządząca. A jeśli nie przegra, to znaczy że zmiana na jakąkolwiek inną partię nie ma sensu, bo ta się doskonale sprawdza. Nie nie da się wygrać wyborów nie mając od ośmiu lat żadnego programu wyborczego dla ludzi, a jedynie własne fobie i nienawiść. Ale przecież o tym nie wolno mówić, nie można powiedzieć że my popełniamy jakiekolwiek błędy, nasze środowisko nawet jeśli popełnia błędy, to są one nieliczne i nieważne w porównaniu ze złem totalnym jakim jest PiS. Takie myślenie przekona co najwyżej debila albo fanatyka - wybierzcie sobie co wolicie. Ale to jest mentalność odziedziczona po komunie i paradoksalnie wcale nie dotyka tylko i wyłącznie totalnej opozycji. Ona jest bardzo silna również po stronie obecnie rządzącej partii PiS, tylko tam wydaje się nie ma jednak mimo wszystko takich fanatyków, ale zdanie prezesa również jest święte i to, co on powie niepodważalne. Szukanie kolca w oku naszego przeciwnika jest o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze, niż dostrzeżenie belki we własnym oku i dlatego symetryści muszą być zniszczeni. Muszą być zniszczeni bo sieją defetyzm, bo mówią, że coś u nas było źle, a zły może być tylko PiS. A poza tym - co bardzo ważne - realnie obie te partie Prawo i Sprawiedliwości i Platforma Obywatelska nie są w stanie sobie nawzajem wyrządzić żadnej krzywdy. Przepływ elektoratu pomiędzy jedną a drugą partią jest poniżej jednego procenta, czyli poniżej błędu statystycznego. Zauważyłem od dłuższego czasu, że to co napisze jedna strona, zupełnie nie działa na drugą i to, co napisze druga, nie działa na tę pierwszą. Dlatego to nie PiS, to nie pisowskie media i pisowscy dziennikarze są przeszkodą w zdobyciu władzy dla Platformy, tylko dziennikarze z ich własnego środowiska, którzy widzą błędy u siebie, a to na wojnie - bo tak to jest traktowane w kategoriach wojny domowej - zaliczyć można do rodzaju defetyzmu, a defetyzm karany jest śmiercią (w tym przypadku śmiercią polityczną i medialną). To samo jest po stronie PiS-u. Ich nie interesuje co napiszą w Gazecie Wyborczej w Oko.presie, na Onecie czy w naTemat, bo tamte media nie są w stanie ich w żaden sposób ugryźć (mówiąc kolokwialnie). PiS za to bardzo boi się dziennikarzy tak zwanych prawicowych - szczególnie jeśli ich nie kontroluje, bo ci mogą dotrzeć do jego elektoratu i trochę tam namieszać, i to właśnie oni są właśnie przeszkodą, oni są tymi defetystami których należy zniszczyć. 

Sprawa z symetrystami przypomina mi jeszcze jedno wydarzenie jakie miało miejsce w sowieckiej Rosji za czasów Stalina, który walczył o władzę w partii z Trockim. Wygrał tę walkę i Trockiego zmusił do emigracji (notabene, nikogo nie zastanawiało dlaczego Stalin wypuścił z Rosji Trockiego - swojego największego wroga - podczas gdy wszystkich innych bezwzględnie mordował, często skazując ich na śmierć w ustawionych procesach politycznych, w których oni sami przyznawali się do nieprawdopodobnych czynów? Dlaczego Stalin wypuścił Trockiego? Odpowiedź wydaje się dosyć jasna i oczywista, Trocki na Zachodzie - plując na Stalina - robił mu jednocześnie pożądany PR, czynił z niego bowiem bandytę, złodzieja który przede wszystkim pragnie się wzbogacić i który zatracił ideały Lenina, ideały komunizmu. To było bardzo potrzebne Stalinowi, ponieważ Zachód znacznie łatwiej dogadałby się z nim wiedząc, że jest on zwykłym złodziejem lub bandytą, nawet mordercą, niż sfanatyzowanym ideologiem, dążącym do wywołania rewolucji światowej, podboju Europy a następnie całego ziemskiego globu. Z fanatykami nie można się dogadać, ze złodziejami jak najbardziej (ten sam błąd popełnił Zachód próbując dogadać się z Putinem, który był przecież - chociażby przez Nawalnego - przedstawiany jako złodziej i bandyta, a nie imperialista, który dąży do odrodzenia matuszki rassij. Europa dopiero dzisiaj otrząsa się z tego błędu jaki został poczyniony głównie przez Niemców i Francuzów). Gdy zaś Trocki przestał być już Stalinowi potrzebny, to ten dopadł go nawet w Meksyku i poprzez wysłanego zabójcę rozpłatał mu łeb na dwoje. Symetryści zaś w tym samym czasie (począwszy od końcówki lat 20-tych i całe lata 30-te, a nawet zaraz po II Wojnie, byli oskarżani o zło totalne, byli bardziej tępieni niż socjaliści, imperialiści i faszyści razem wzięci. Oskarżenie o trockizm mogło spotkać każdego i równało się prawie zawsze wyrokowi śmierci (oczywiście nie mam tutaj zamiaru w żaden sposób bronić Trockiego, bo ten był naprawdę fanatykiem i gdyby to on zdobył władzę, to postępowałby jeszcze bardziej krwawo niż Stalin i Lenin razem wzięci).

Ale tak to właśnie jest jeśli chodzi o ludzi którzy mają jakiś mentalny uraz, jakieś prywatne pretensje i którzy żyją od ośmiu lat pod nieustanną presją własnych żali, nerwów, pragnień i marzeń. Pragną wrócić do władzy, wrócić do koryta, pokazać że to oni są lepsi i że należy im się ta władza jak psu kość. Problem polega na tym, że naród już ich nie chce. Nie chcę tego co było przed 2015 rokiem, nie chce uzależnienia się od Niemiec, od Brukseli, od Moskwy. Nie chce głodowych pensji, nie chce zwijania armii, policji i straży pożarnych w mniejszych miejscowościach aby zaoszczędzić. Nie chce haseł typu: "piniędzy nie ma i nie będzie" - ludzie tego NIE CHCĄ! I to właśnie dostrzegają tzw. symetryści, którzy mówią, że nie da się pokonać PiS hasłami o jego obaleniu, nie da się pokonać PiS-u nie mając programu, ani żadnych - totalnie żadnych propozycji dla społeczeństwa. I za to właśnie owi symetryści są uważani za wrogów, za nowych trockistów, których należy zniszczyć, napiętnować a następnie skazać na śmierć. Talleyrand-Périgord jasno podsumował wracających po 1815 r. do Francji Burbonów, krótkim stwierdzeniem: "Niczego się nie nauczyli i niczego nie zapomnieli" i te słowa należy skierować do polityków i zwolenników Platformy Obywatelskiej i całej tzw. totalnej opozycji.






PS. Sądzę że biorąc pod uwagę tempo naszego rozwoju gospodarczego, za kilka lat - a być może już niedługo - to właśnie Niemcy (przeżywający obecnie kryzys gospodarczy, na razie jeszcze w formie zadyszki, ale to będzie postępowało) będą do nas przyjeżdżać na zbiory truskawek. Zapraszamy robota czeka 🍓🍓🍓. Ewentualnie można przecież zatrudnić niemieckie służące 🤱.


niedziela, 27 sierpnia 2023

ŚMIECH TO ZDROWIE - Cz. VIII

DZIŚ ZNÓW TROCHĘ ZABAWNIE 

A TROCHĘ... EKSTREMALNIE


















HISTORIA NIEMIECKIEJ MOTORYZACJI




MAMA MA TERAZ CZAS DLA SIEBIE.
POSZŁA UGOTOWAĆ OBIAD I POSPRZĄTAĆ 😭




KTO WZNIÓSŁ PIRAMIDY? 🙄😄




A TERAZ TROCHĘ CMENTARNEGO HUMORU



BĘDĘ LECIAŁ - MUSZĘ SPADAĆ













Prigożyn popełnił duży błąd, nie kontynuując tego swojego marszu na Moskwę i zatrzymując się w połowie drogi. Liczył że co, że obali Szojgu i Gierasimowa i co? będzie jedynym następcą Putina? Nie rozumiem tego! Jeśli liczył na to, że cokolwiek ugra politycznie tego rodzaju buntem, to bardzo źle świadczyło o jego inteligencji i zdrowiu psychicznym. Lepiej dla niego było siedzieć cicho i robić swoje, a jeśli już postanowił rzucić wyzwanie Putinowi - bo realnie był to bunt przeciwko Putinowi, choćby sam Prigożyn twierdził inaczej - to powinien ten bunt doprowadzić do końca i wkroczyć do Moskwy bez względu na konsekwencje. Tym bardziej, że Putin nie został poparty przez armię i sądzę że ostatecznie wojskowi stanęli by po stronie Prigożyna, szczególnie jeśli udałoby mu się odnieść jakieś sukcesy w walce o Moskwę. Samym buntem Prigożyn upokorzył Putina i nawet jeśli ostatecznie zawrócił, to niczego już nie zmieniło, a poza tym takich rzeczy się nie wybacza i z chwilą gdy zaprzestał buntu - realnie był już trupem, pozostawało tylko odpowiedzieć sobie na pytanie kiedy go pochowają (tak jak w tej przypowieści o funkcjonariuszu GRU którego schwytano i oskarżono o zdradę na rzecz Amerykanów. Wiadomo było że ów zdrajca podpisał na siebie wyrok śmierci i zostanie zabity - niekiedy w sposób okrutny, jak choćby tak, jak Pienkowski, spalony w piecu hutniczym. Ten jednak prosił aby go nie zabijano i obiecano mu że go nie zabiją. Skończyło się na tym, że ów szpieg zasnął w swoim pokoju, a obudził się w trumnie, głęboko pod ziemią. Nie zabito go więc oficjalnie dotrzymano danego mu słowa). Putin to morderca (skoro w 1999 r. potrafił wysadzać całe partie bloków mieszkalnych wraz z mieszkańcami w Moskwie, aby tylko zrzucić podejrzenie na Czeczeńców i sprowokować wybuch II wojny czeczeńskiej) więc takie zagrywki z nim nie mogę się udać, nawet jeśli oficjalnie da ci słowo że przeżyjesz, to po takim numerze (jaki odstawił Prigożyn) jak bunt (tym bardziej taki, z którego sam buntownik zrezygnował), twoje dni są już policzone i musisz uważać na to co jesz, czym jeździsz, czym latasz, a nawet gdzie się poruszasz. Nigdzie już nie będziesz bezpieczny, dopóki twój największy wróg - w tym przypadku Putin - żyje. Rosja jest bandyckim krajem, którym włada morderca - i tyle w tym żałosnym temacie.







piątek, 25 sierpnia 2023

DEMETRIUSZ, PYRRUS, ARATOS... - Cz. X

CZYLI, PRAWDZIWI "CELEBRYCI" 
EPOKI HELLENISTYCZNEJ





I

DEMETRIUSZ POLIORKETES

(337-283 r. p.n.e.)

Cz. X







 Sytuacja w owym 317 r. p.n.e. wyglądała więc następująco: Antygon ze swą armią stacjonował teraz na północy - w Medii (a konkretnie w Ekbatanie), natomiast jego przeciwnik Eumenes w Persydzie (a konkretnie w Persepolis). Satrapą Persydy był oczywiście Peukestas - który organizując ową słynną ucztę w Persepolis (o której pisałem w poprzedniej części), starał się przeciągnąć na swoją stronę nie tylko dowódców, ale przede wszystkim żołnierzy Eumenesa. Ten, widząc do czego Peukestas zmierza, postanowił odpłacić mu się i w tym celu sfabrykował pewien list - o którym nie będę się rozpisywał, ponieważ nie ma on w tym momencie większego znaczenia dla dalszych dziejów całej kampanii. Powiem tylko, że miał za zadanie skompromitować Peukestasa wśród żołnierzy, a autorką listu miała być królowa Olimpias (sposób jednak kompromitacji wydaje mi się będzie dosyć trudny i mało zrozumiały dla współczesnego czytelnika, dlatego też nie będę zagłębiał się w szczegóły, bo i dla mnie jest to dosyć skomplikowane). List odniósł spodziewany skutek, poparcie żołnierzy dla Peukestasa znacząco spadło, ale ponieważ napisałem że list ten nie miał znaczenia dla dalszych dziejów tej kampanii, to powiem jeszcze tylko tyle, że pewnymi kolejnymi działaniami (jak choćby prośbami o pożyczkę dla kasy królewskiej), Eumenes zdołał ponownie pozyskać Peukestasa i miast widzieć w nim wroga, zyskał kompana (dlatego też uznałem że nie warto opisywać owego listu, a jedynie można o nim wspomnieć). Eumenes jako Grek, co chwila musiał stosować pewne wybiegi aby zapewnić sobie całkowitą kontrolę nad armią macedońską (najważniejszymi z owych wybiegów, było przekonanie macedońskich wodzów, że to tak naprawdę sam wielki król Aleksander dowodzi tą armią z zaświatów, a Eumenes miał tylko proroczy sen, w którym to król nakazywał mu stworzyć wspólną radę wojskową, poprzez którą zamierza dalej prowadzić swoją armię. Te wybiegi co prawda okazywały się skuteczne, ale jednak zawsze istniało niebezpieczeństwo że jakiś nazbyt ambitny macedoński satrapa, lub oficer dowodzący elitarnymi jednostkami armii, może zapragnąć przejąć dowództwo dla siebie. W takich sytuacjach Eumenes musiał uciekać się do takich środków, jak oszczerstwo i pomówienie, ale w umiejętny sposób, aby podejrzenie nie padło na niego samego. Ponieważ zaś Grek ów odznaczał się niewątpliwie wysokim ilorazem inteligencji (o czym świadczy fakt, iż zdołał przekonać wodzów - czyli ludzi twardo stąpających po ziemi - że to nieżyjący Aleksander będzie dalej dowodził całą armią), a poza tym miał w życiu trochę szczęścia które mu w tym jeszcze pomagało, i dzięki temu zdołał zajść tak wysoko i to właśnie on - a nie jakikolwiek inny wódz czy satrapa macedoński - był w tej wojnie realnym przeciwnikiem Antygona Jednookiego.

Peukestas nie zorientował się jaka była prawda związana z listem, który go ośmieszył, dlatego też nie miał pod tym względem żalu do Eumensa (naprawdę sądził że list wysłała królowa Olimpias), tym bardziej że Eumenes wsparł Peukestasa, twierdząc że jest on jednym z najlepszych wodzów i ma do niego pełne zaufanie (skoro jego przeciwnik został osłabiony i to na tyle poważnie, że nie stanowił już zagrożenia, można było wtedy zacząć go bronić - takie są niestety meandry polityki. Tym bardziej, że dzięki temu Eumenes automatycznie zyskiwał - jeśli nawet nie przyjaciela, to przynajmniej sojusznika, który jednocześnie nie miał świadomości kim był prawdziwy sprawca całego zamieszania). Gdy więc Eumenes ponownie zyskał przewagę i kontrolę nad armią, doszła do niego wieść, że Antygon wyruszył już z Medii i idzie na południe, na Persydę. Natychmiast zebrał wojsko i wyruszył mu na spotkanie. Drugiego dnia marszu zorganizował dla dowódców i żołnierzy uroczystą ucztę, która jeszcze bardziej wzmocniła jego popularność i przeświadczenie, iż z Aleksandrem jako królem/bogiem oraz Eumenesem jako przysłowiowym dzieckiem szczęścia i wybrańcem bogów, nic złego żołnierzom przytrafić się nie może. I nagle okazało się, że to szczęście, z którego był tak sławny, mogło go teraz opuścić. Eumenes bowiem - co by o nim nie mówić - bardzo dbał o swoje zdrowie, codziennie ćwiczył, zarówno walkę na miecze (czyli szermierkę), jak również bieganie i ćwiczenia atletyczne (dziś moglibyśmy powiedzieć że po prostu korzystał z siłowni). Rozwój fizyczny ciała szedł u niego z rozwojem umysłu, dużo bowiem czytał i znał kilka języków (m.in. aramejski, w którym to języku sporządzono list oczerniający Peukestasa). Miał jednak Eumenes jedną poważną słabość - był nią alkohol. Eumenes po prostu nie potrafił pić i bardzo szybko się upijał, z tego też powodu praktycznie nie tykał się wina. Jednak podczas wydanej przez niego samego uczty dla oficerów i żołnierzy macedońskich, był tak usilnie namawiany aby wypił kolejny puchar wina, że nie mógł odmówić. Efektem tego był nie tylko potworny kac - jaki nawiedził Eumensa dnia następnego, ale przede wszystkim nie był on w stanie opuścić swego namiotu ponieważ nie mógł utrzymać się na nogach. Owa popijawa skończyła się dla niego kilkudniową chorobą, którą przeżył bardzo ciężko (niektórzy nawet podejrzewali że został otruty). Dopiero po ok. pięciu dniach wrócił do siebie i armia kontynuowała dalszy marsz, ale te pięć dni choroby i bezczynności Eumenesa, mogły zakończyć się katastrofą.


"PIJMY WINO ZA KOLEGÓW DO DNA, BO ONI TO MY, A MY TO JUŻ MGŁA"



Mimo iż armia wyruszyła w dalszą drogę, Eumenes wciąż nie czuł się dobrze i musiał być niesiony w lektyce. Gdy wreszcie zwiadowcy donieśli że armia Antygona znajduje się w pobliżu (obie armie stały w odległości jakiś 600 m. od siebie) rozpoczęto przygotowania do bitwy, która jednak nie następowała ze względu na niedogodny teren w jakim się znajdowano (armie były oddzielone rzeką nieznanej nazwy i pewnymi wzniesieniami, wokół których trudno było manewrować piechocie). Po rozbiciu obozów, przez pierwsze cztery dni zarówno siły Eumenesa jak i Antygona zaczęły - przez rzekę - ostrzeliwać się nawzajem głazami wystrzeliwanymi z katapult. Piątego dnia Antygon wysłał do obozu Eumenesa swoich posłów, którzy mieli przekonać oficerów i żołnierzy armii Eumenesa do zmiany strony. Satrapom obiecywał Antygon że zachowają swoje prowincje, oficerom zaś że odeśle ich do domów obsypując złotem i przywilejami oraz naddaniami ziemskimi, żołnierze również mieli zatrzymać wszystkie swoje zdobycze i jeśli zgodziliby się zaprzestać dalszej walki, mogliby wrócić do swych domów, a jeśli chcieliby nadal służyć, zostaliby przydzieleni do takich samych jednostek w których byli do tej pory. Żołnierze i oficerowie wysłuchawszy tych słów, zdecydowanie odmówili zmiany strony (czyli zdrady) lub zaprzestania dalszej walki. Większość zaś zaczęła otwarcie ubliżać i grozić posłom którzy poczuli się na tyle zagrożeni, że myśleli iż stracą tam życie. Gdy doszło do sytuacji, w której owi posłowie zostali otoczeni przez żołnierzy Eumenesa i wygrażano im otwarcie już nie tylko pięściami ale i mieczami, nagle zjawił się Eumenes. Wyszedł ze swego namiotu, pochwalił swoich żołnierzy za ich wierność i zwrócił się w stronę posłów Antygona, opowiadając im... bajkę. Rzekł, iż kiedyś lew zakochał się w pewnej dziewczynie i pragnąc ją posiąść za żonę, wybrał się do jej ojca prosząc o jej rękę. Ojciec rzekł, że co prawda zgodziłby się na ten związek, ale obawia się, że jeśli lew wpadnie w gniew to gotów jest swymi pazurami i zębami rozszarpać jego córkę. Lew, aby udowodnić swą miłość, postanowił pozbyć się kłów i pazurów, a gdy już to uczynił i ponownie przyszedł prosić się o rękę do ojca dziewczyny, ten wziął gruby kij i uderzył go w łeb pozbawiając życia. Eumenes dodał, że taki właśnie był cel Antygona, najpierw wabił swoich przeciwników, obiecując im góry złota, a gdyby z tego skorzystali - ukarałby ich, skazując na śmierć lub odbierając im już zdobyty majątek. Zezwolił jednak posłom bezpiecznie odjechać i przekazać odpowiedź Antygonowi.

Tego samego dnia nocą w obozie Eumenesa zjawiło się kilku zbiegów z armii Antygona, którzy poinformowali go, że Jednooki zamierza zwinąć obóz i maszerować teraz do Gabiene (dziś Isfahan), krainy zamożnej, która jeszcze nie została dotknięta działaniami wojennymi i gdzie można było uzupełnić zapasy żywności oraz zwerbować nowych żołnierzy. Eumenes postanowił do tego nie dopuścić (sam miał podobny plan). Wysłał więc do obozu Antygona kilku swoich żołnierzy, którzy mieli stwierdzić, że są z biegami z jego armii i przekazać wiadomość, że Eumenes zamierza zaatakować wojsko Antygona nocą. Tak też się stało i Antygon porzucił plany wymarszu, przygotowując się do odparcia ataku. W tym czasie Eumenes zwinął obóz i pomaszerował do Gabiene. Gdy zwiadowcy przynieśli Antygonowi wieść, że obóz Eumenesa jest pusty, ten natychmiast zarządził pogoń. Zdając sobie jednak sprawę że Eumenes wyprzedza go o dwie straże nocne (straż nocna zmieniała się co trzy godziny, ponieważ zarówno Grecy jak i Rzymianie dzielili straż nocną obozów wojskowych na cztery części po 12 godzin) i z całym wojskiem oraz zaopatrzeniem trudno będzie mu go doścignąć, powierzył Antygon dowodzenie swej armii Pithonowi, a sam, na czele samej konnicy pospieszył czym prędzej by doścignąć Eumenesa. Udało mu się dopaść i po krótkiej walce zmusić do poddania się straż tylną jego armii, a następnie pojawił się na niewielkim wzniesieniu na równinie Paraitakene (na północ od Gabiene) ukazując się wojsku Eumenesa. Ten sądził że Antygon przybył tutaj z całą swą armią, dlatego też uszykował swoje wojska do bitwy, ale nie atakował, dając tym samym czas, na przybycie całej armii prowadzonej teraz przez Pithona i Seleukosa. Była jesień 317 r. p.n.e. Armia Antygona składała się z 28 000 żołnierzy piechoty, 8500 jazdy i 65 słoni. Eumenes miał znaczną przewagę nad swym przeciwnikiem, pod jego bowiem komendą znajdowało się 35 000 żołnierzy piechoty, 6100 jeźdźców i 114 słoni indyjskich. W bitwie na równinie Paraitakene, po raz pierwszy bezpośredni udział wziął 20-letni syn Antygona Jednookiego - Demetriusz, czyli bohater naszej opowieści (o którym jak do tej pory niewiele wspominałem, ale to się zmieni w kolejnych częściach). Dowodził on u boku ojca tysiącem konnych hetajrów. Najsilniejszymi formacjami w obu armiach były: w armii Eumenesa bezwzględnie 3 000 żołnierzy Srebrnych Tarcz, czyli doborowego oddziału piechoty macedońskiej, dowodzonej przez Antygenesa; w armii Antygona zaś było to 300 żołnierzy konnicy dowodzonej osobiście przez samego wodza, oraz 2200 Tarantejczyków, doborowych żołnierzy wyćwiczonych w różnych fotelach, i całkowicie oddanych Antygonowi.


SREBRNE TARCZE EUMENESA ATAKUJĄ FALANGITÓW ANTYGONA W BITWIE POD PARAITAKENE
(317 r. p.n.e.)



Gdy więc po obu stronach trębacze dali sygnał do walki, obie armie ruszyły przeciwko sobie. Pierwszą formacją która dopadła wroga, była atakująca z lewej flanki konnica pod wodzą Pithona z armii Antygona. Uderzyła ona na formację słoni bojowych Eumenesa, ale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa ataku frontalnego, objechali oni owe zwierzęta tak, że znaleźli się na ich tyłach i w ten sposób ranili je włóczniami i mieczami nie ponosząc sami żadnych strat. Słonie zaś, nie były w stanie odpowiednio szybko odwrócić się aby odeprzeć atak, dlatego też stawały się zupełnie bezbronne nie widząc wroga, który ranił je od tyłu i w ten sposób często albo siadały okaleczone, albo też przewracały się i były zabijane, jednocześnie konni łucznicy likwidowali załogi znajdujące się na ich grzbietach. Eumenes widząc że jego prawe skrzydło zaczyna się chwiać, posłał jako wsparcie oddział lekkiej jazdy pod wodzą Eudamosa, który odparł atak jazdy Pithona i wraz ze słoniami bojowymi (których formacja ponownie została uporządkowana) przeszedł do ataku, wypierając jazdę Antygona na wzgórze, prawie pod sam jego obóz. Tymczasem starły się ze sobą formacje piechoty obu armii i tutaj od razu dała o sobie znać wyższość bojowa Srebrnych Tarcz, które zaczęły zdobywać przewagę. Co prawda Srebrnym Tarczom nie udało się podejść pod wzgórza i obóz Antygona, a na lewym swoim skrzydle Antygon zdołał odeprzeć atak lekkiej jazdy Eudamosa i zmusić ją do odwrotu, bitwa zakończyła się względnym remisem. Co prawda wojska stały obok siebie gotowe do dalszej walki aż do nocy, to jednak ostatecznie żołnierze Eumenesa postanowili się wycofać (wbrew jego radom aby podejść na pole bitwy i pochować poległych, co było uważane za zwycięstwo w bitwie) i dotrzeć do swoich oddalonych taborów. Eumenes nie mógł im niczego nakazać ani też ukarać tych którzy odmówili wykonania jego polecenia. Co innego Antygon, który po wycofaniu się sił Eumenesa dotarł na pole bitwy i pochował swoich poległych, ogłaszając tym samym zwycięstwo. W bitwie na równinie Paritakene poległo 3700 żołnierzy Antygona i 54 jego jeźdźców, a ok. 4000 odniosło rany. Eumenes stracił zaś 540 żołnierzy piechoty, kilkunastu żołnierzy jazdy, a prawie 900 odniosło rany. Biorąc pod uwagę sam ten fakt, wypada więc stwierdzić że to Eumenes odniósł zwycięstwo nad przeciwnikiem, tylko nie zostało ono dostatecznie wykorzystane ze względu na wycofanie się jego armii z pola bitwy.

Antygon teraz potrzebował wzmocnić armię i uzupełnić jej braki, przeniósł się zatem do Gamarga (Gadamala?) w Medii (satrapii której przewodził Pithon), aby tam, na leżach zimowych, odpocząć i przygotować się do kolejnej walki. Po odejściu Antygona Eumenes powrócił na pole bitwy i pochował swoich poległych z uwzględnieniem obyczajów ludów, które brały udział w tej bitwie. Jednym z poległych był Hindus o imieniu Keteus, który pozostawił dwie żony. Jedna była starą jego małżonką, drugą zaś poślubił niedawno - obie miały jednak takie same prawa i obowiązki wobec swego małżonka. Zwyczaje hinduskie znacznie różniły się od greckich - gdzie małżeństwa były najczęściej (praktycznie zawsze) kojarzone że sobą przez rodziny. Obowiązkiem pana młodego było uzyskać pozwolenie na poślubienie swej wybranki od jej ojca, zaś zdanie dziewczyny nie liczyło się wcale (bądźmy dokładni, tak było w czasach klasycznej Hellady, w epoce hellenistycznej znacznie się to zmieniło), chodź oczywiście ojciec najczęściej brał pod uwagę jej wolę. Hinduski obyczaj był inny, tam pary kojarzyły się ze sobą wzajemnie, bez oglądania się na zdanie rodziców czy rodziny - było to dla Greków bardzo dziwne i często niezrozumiałe, ale nie tylko to. Ponieważ hinduska kobieta cieszyła się pierwotnie znacznie większą pozycją niż kobieta grecka, wśród Hindusów było wielu tzw. rogaczy, bowiem małżeństwa młodych ludzi (którzy się w sobie zakochali - a przynajmniej tak twierdzili, myląc to z zauroczeniem) z czasem im powszedniały i dochodziło do częstych zdrad małżeńskich nie tylko wśród mężczyzn ale również a może przede wszystkim wśród kobiet. Oczywiście w Grecji zdrad małżeńskich również nie można było całkowicie wykluczyć, ale kary za to były nieporównanie większe (np. mąż, który przyłapał żonę z kochankiem na gorącym uczynku, miał prawo oboje zabić bez żadnych dla siebie konsekwencji). W Indiach pojawiła się też "moda" (moda oczywiście w cudzysłowie), na pozbywanie się mężów przez żony (które stwierdziły że źle wybrały) za pomocą trucizn. Plaga otruwania własnych mężów stała się w Indiach tak powszechna, że wprowadzono tam prawo, na mocy którego po śmierci męża żona miała zostać spalona wraz z nim na stosie pogrzebowym. Ponieważ Hindusi praktykowali wielożeństwo, spalona mogła być tylko jedna żona (oczywiście żadna się do tego nie paliła 🤭). Uniknąć tego mogła jedynie kobieta w ciąży, lub świeżo poślubiona.




Oczywiście kobiety mogły odmówić bycia spaloną wraz ze swym zmarłym małżonkiem, ale konsekwencje odmowy były gorsze od takiej śmierci. Konsekwencją bowiem była totalna infamia, kobieta przestawała istnieć dla danej społeczności, nikt nie mógł udzielić jej wsparcia, ani z nią rozmawiać, żyła odtąd sama (najczęściej na odludziu) i jeśli przetrwała w takich warunkach, to dobrze, a jak nie to nikt się nią nie interesował - nawet rodzina. Nic więc dziwnego, że aby uniknąć takiego losu, kobiety decydowały się na śmierć wraz ze swym małżonkiem (i nie muszę też dodawać że automatycznie spadła plaga otruć .mężów). Niektóre zaczęły wręcz rywalizować o to, która ma być spalona, a która żyć w hańbie (chociaż prawo przewidywało, że tylko jedna kobieta mogła zostać spalona, reszta żon nie musiała doświadczać infamii). W każdym razie żony poległego Keteusa zaczęły ze sobą rywalizować o to, która z nich ma być spalona wraz z mężem, powodując tym samym ogromne zdziwienie Eumenesa. Młodsza stwierdziła, że starsza żona jest w ciąży, zatem nie podlega owemu prawu, starsza zaś rzekła, że jako pierwszej żonie, to jej właśnie przysługuje prawo spalenia na stosie, bowiem zawsze młodsi powinni ustępować starszym. Eumenes nie wiedział co w tej sprawie uczynić. Wezwał więc położne, które stwierdziły że starsza rzeczywiście jest w ciąży, zatem to młodsza miała być spalona na stosie. Pierwsza żona nie mogła tego darować, zaczęła więc płakać, targać sobie włosy i zachowywać się tak, jakby doświadczyła jakiegoś ogromnego nieszczęścia. Młodsza zaś została specjalnie przystrojona przez służące. Ubrana w białą suknię, na szyi miała bogato zdobiony naszyjnik, a na palcach liczne pierścienie. Na jej głowie zaś umieszczono diadem - tak jakby szła do ślubu, a nie na śmierć. Wstępując na stos (gdzie była prowadzona przez brata), zdjęła całą biżuterię i rozdała swej rodzinie, po czym położyła się obok męża i czekała aż stos zostanie podpalony. Gdy tak się stało - a płomienie zaczęły już ogarniać jej osobę -zamknęła oczy i nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Macedończycy patrzyli na to wszystko z mieszanką zdziwienia, przerażenia i szacunku dla tej kobiety i jej poświęcenia dla swego męża. Mimo wszystko nie zabrakło ostrych krytyków takiego postępowania, a wielu twierdziło że tak brutalnych aktów należałoby zdecydowanie zakazać, lub przynajmniej nie praktykować ich na ziemi, na której władzę sprawuje macedońska armia i panuje tutaj grecka religia i grecka cywilizacja.


PRZYPOMNIAŁO MI SIĘ "POSKROMIENIE ZŁOŚNICY" - WILLIAMA SZEKSPIRA, a SZCZEGÓLNIE NAJLEPSZA WEDŁUG MNIE WERSJA z 1993 r. z JOANNĄ SZCZEPKOWSKĄ i JANUSZEM GAJOSEM



Tak więc po pochowaniu poległych Eumenes wymaszerował z armią w stronę Gabiene, gdzie zamierzał spędzić zimę 317/316 r. p.n.e. by na wiosnę roku następnego przygotować się do kolejnej, być może już ostatniej rozgrywki z Antygonem.


CDN.

wtorek, 22 sierpnia 2023

ŚMIECH TO ZDROWIE - Cz. VII

 HA-HA-HA



Dziś też trochę beki z rusofili i oczywiście z jednego, już nam  dobrze znanego towarzysza. Zapraszam.



A NA POCZĄTEK PYTANIE - WIECIE DLACZEGO JUŻ WIĘCEJ NIE WRÓCILI? 🤔🤣




GENDER W SPORCIE,
GENDER W PRAKTYCE 😧




RUSKA PROPAGANDA
CZYLI NIEUSTANNE SRANIE PRANIE MÓZGÓW 😵‍💫😴😳






NASZ STARY "DOBRY" ZNAJOMY I JEGO DOŚĆ DZIWNE... ZAMIŁOWANIA 🤣😂😭





JAKIŚ TROLL CZY WIRUS!? 🤔😅





DOBREJ NOCY

poniedziałek, 21 sierpnia 2023

HEJ, SŁOWIANIE!

JAK ŁATWO ZE SŁOWIANOFILA UCZYNIĆ TĘPEGO RUSOFILA?





 "My Słowianie wiemy jak nasze na nas działa..." Jak śpiewała w swoim sławnym teledysku Cleo. Teledysk nie powiem udany i przyjemnie się go ogląda, lecz temat Słowian i Słowiańszczyzny został tam przedstawiony w nieco zabawnej, a jednocześnie szyderczej formie. Ja na temat Słowian pisałem już wielokrotnie (i zapewne jeszcze będę pisał), ale nie na tym chciałem się dzisiaj skupić. Ja bowiem słowiańskość traktuję tylko jako część dawnej genetycznej wspólnoty - jedności Ludów z dominującą haplogrupą R1a1 - pozbawionej jednak jakiejkolwiek politycznej konotacji. Dla mnie określenia "jedności Słowian", "braci Słowian" czy ogólnie rozumianego słowianofilstwa nic nie znaczą i są jedynie hasełkami, które jednym uchem wlatują, drugim wylatują. Zresztą opierać się na jakiejś dawnej jedności ludów słowiańskich, celtyckich czy jakichkolwiek innych byłoby co najmniej nierozważne, biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo poszczególne narody się zmieniły przez te wieki i jak bardzo historia wpłynęła na poszczególne podziały wewnątrz tej dawnej niby jedności (piszę "niby" ponieważ takiej jedności Słowian, jaką chciliby widzieć słowianofile, tak naprawdę nigdy nie było. Zawsze były bowiem jakieś dominujące plemiona słowiańskie, które pokonywały inne plemiona słowiańskie, zmuszając je np. do migracji na południe. Tak było już od wczesnej starożytności, a przykładem takiego postępowania jest chociażby bitwa w Dolinie Dołęży z ok. 1250 r. p.n.e. w czasie której Ślężanie pokonali m.in. Sorbów, zmuszając ich do migracji w kierunku Półwyspu Apenińskiego, a potem zaczęła się wielka migracja ludów słowiańskich na południe przez Grecję, Azję Mniejszą, Syrię aż do Egiptu (piszę o tym w temacie "Historii świata i wszelkiej cywilizacji"). Zawsze istniały podziały między poszczególnymi plemionami, potem krajami i narodami, a te najbliżej siebie sąsiadujące albo ulegały asymilacji do silniejszych, albo też toczyły z nimi nieustanne walki. 

Piszę o tym, ponieważ na Twitterze znalazłem profil jakiegoś polskiego szura (nie będę go reklamował), który wychwala Moskwę, pisząc że jest słowianofilem i peroruje, że Rosja - jako najpotężniejszy kraj słowiański - powinna wokół siebie zjednoczyć innych Słowian (a wszystkie inne słowiańskie narody powinny się rozmyć w rosyjskości jako we wspólnej słowiańskości - czy coś w tym stylu), ponieważ realnie jest krajem niezależnym od nikogo 🤭. Wiecie, tak sobie pomyślałem, że taka menda pluje na własny kraj (bo oficjalnie deklaruje się jako Polak, a nie wiem jakie są jego rzeczywiste konotacje rodzinne) i jednocześnie wychwala moskiewską breję zwaną dla niepoznaki Federacją Rosyjską. Ja mam bardzo dużo empatii do różnych ludzi i ich poglądów, ale przyznam się szczerze, że takich rzeczy nie jestem w stanie wytrzymać (mój stopień tolerancji zostaje tutaj gwałtownie przerwany). Co innego gdybym czytał opinie jakiegoś propagandysty ruskiego szamba miru z Moskwy, bowiem każdym ma prawo do swoich mrzonek, nawet Moskale. Ale tutaj mamy do czynienia z jawnym zdrajcą, który wmówił sobie, że jako Słowianin (słowianofil?) ma w dupie własną ojczyznę i będzie wspierał moskiewskich bandytów w imię jakiejś wyciągniętej z chorego łba jedności Słowian której nigdy nie było 🤮. Wiem że mamy pokój, mamy demokrację i każdy idiota może sobie pisać co chce. Problem tylko polega na tym, że w kraju tak bardzo doświadczonym przez bandytyzm moskiewski i niemiecki, w kraju tak zniszczonym, wyludnionym, rozkradzionym, rozstrzelanym i praktycznie fizycznie unicestwionym - jakiekolwiek sympatie dla bandytów ze wschodu czy ich pomagierów z zachodu osobiście traktuję jako coś tak obrzydliwego, że nie jestem w stanie tego wyrazić słowami.

Banda popaprańców bawiących się w Słowian, a jednocześnie będących jawnymi (lub ukrytymi) zwolennikami ruskiego szamba miru, będzie mi tutaj po polsku pisała że powinniśmy się zjednoczyć z Rosją, bo jest niezależna, bo jest największym słowiańskim państwem, albo że jest w stanie ochronić wszystkie ludy słowiańskie 🤭😂🤣. Ludzi tego pokroju po prostu inaczej nazwać nie można, jak zwykłą mędownią i nie jest to wcale obraza takiej osoby, a zwykle stwierdzenie faktu. Jeżeli tak ci tęskno jeden z drugim do moskiewskiego miru, to wyjedź sobie do Moskwy, pojedź do Donbasu, idź na pierwszą linię frontu i walcz o swoją matuszkę rassiję - palancie. Nie będziesz w mojej Ojczyźnie, w moim Domu ("Domku mój luby, Opatrzności darze! Domku pokoju i dawco wygody..." - jak pisał Józef Wybicki), nie będziesz robił za piątą kolumnę! Nigdy nie czułem nienawiści do Rosjan, do Niemców czy do jakiegokolwiek innego narodu (w ogóle nienawiść jest tym uczuciem, które staram się jak najusilniej eliminować z własnego życia), ale jawnych zdrajców, volksdojczów i wszelkiej innej szmalcowniczej zarazy nie toleruję, choćby nawet zarzekali się że oni to robią dla jedności Słowian. Hallo, obudź się człowieku Słowian już nie ma, są zaś niepodległe państwa i narody które wyodrębniły się z różnych większych Ludów i których interesy bardzo często są ze sobą sprzeczne (tak jak interes Moskwy i Polski, a również niestety interes Polski i Niemiec). Nie chcę też żadnego moskiewskiego gówna, opakowanego w ładny, słowianofilski papierek. Tu jest Polska i tu nigdy nie będzie ani Rosja ani nic innego.

Ale jestem w stanie zrozumieć potrzebę odniesienia do pewnej wspólnoty Słowian, i biorąc pod uwagę jak bardzo dane osoby (które tak żywo wypowiadają się za jednością Słowian), naciskają na zbliżenie ludów słowiańskich, to ja mam dla nich bardzo ciekawą propozycję. Ta propozycja nazywa się nowa, odrodzona po kilku wiekach Unia Międzymorza, Unia Wolnych Narodów (nie tylko słowiańskich), w której odnajdziecie swoje umiłowanie do słowieckości. Jednak nie będzie tam już miejsca dla żadnego ruskiego miru, a Rosja będzie mogła dołączyć do tej federacji Wolnych Narodów dopiero jak rozpadnie się na szereg mniejszych państewek (coś w rodzaju puzzli). Oczywiście jest to nocny koszmar dla wszystkich moskarofilów, którzy udają Słowian, ale taka przyszłość jest dla was jedynym rozwiązaniem i możecie być pewni, że szybciej ujrzycie nową Unię Jagiellońską w Europie Środkowo-Wschodniej, niż zobaczycie jakikolwiek ruski mir na Ukrainie, w państwach bałtyckich, czy w Polsce - eto bol'she ne povtoritsya!

Chciałbym jeszcze nadmienić, że mój stosunek do słowiańskości jako takiej, jest podobny do tego, co reprezentował Bismarck w odniesieniu do idei pangermańskiej. Po roku 1871 Bismarck starał się utrzymać dobre stosunki z Rosją (chodziło mu bowiem o to, aby pokonana Francja nie mogła znaleźć w Europie silnego sojusznika, który pomógłby jej wystąpić przeciwko Niemcom i w nowej wojnie odzyskać utracone ziemie -  Alzację i Lotaryngię. W polityce Bismarcka Francja miała być totalnie izolowana i skupiać się jedynie na ekspansji kolonialnej w Afryce czy Azji). Niestety stosunki z Rosją nie zawsze były łatwe i przyjemne, szczególnie do ostrego zgrzytu doszło w czasie kongresu berlińskiego w 1878 r. (którego notabene Bismarck był gospodarzem, a z czego starał się jak tylko mógł wykręcić, zdając sobie sprawę że to może tylko pogorszyć jego stosunki z Rosją lub z Austrią. Ostatecznie mu się to nie udało i konferencja pokojowa kończąca wojnę turecko-rosyjską została zorganizowana w Berlinie). Pokój w San Stefano podpisany został w marcu 1878 r. i kończył się całkowitym zwycięstwem Rosji, która wymusiła na Imperium Osmańskim zgodę na powstanie tzw. Wielkiej Bułgarii, będącej realnie rosyjskim przyczółkiem na Bałkanach. Pokój berliński (głównie dzięki dyplomacji brytyjskiej i austriackiej) zresetował tamten traktat i wyznaczył nowe granice Bułgarii, która co prawda zyskiwała suwerenność, ale wciąż była turecką z satelitą (zresztą Bułgarię - znacznie okrojoną - podzielono jeszcze na dwie części, Bułgarię właściwą czyli północną i Rumelię Wschodnią). Był to ogromny policzek dla Rosjan. Książę Aleksander Gorczakow - który stał wówczas na czele rosyjskiej dyplomacji - zaraz po zakończeniu kongresu otwarcie twierdził, że głównym sprawcą tego policzka wymierzonego Rosji i kradzieży rosyjskiego zwycięstwa na Bałkanach, jest właśnie Bismarck.




Bismarck był tym atakiem mocno zaskoczony, ponieważ on nie zamierzał w żaden sposób zaszkodzić Rosji, po prostu uznał, że taka sytuacja będzie wówczas najbardziej optymalna (nalegali no to przede wszystkim Brytyjczycy, zaś Austriacy uzyskali to, co chcieli - czyli okupację Bośni i Hercegowiny). Gdy na początku 1879 r. do cesarza Wilhelma I Hohenzollerna napisał list/skargę car Aleksander II, w którym zarzucał Niemcom obłudę, ponieważ Rosja pozostała neutralna w roku 1870, dzięki czemu Niemcy mogli spokojnie pokonać Francję na zachodzie, a teraz Niemcy w taki właśnie sposób odwdzięczają się Rosji. W liście tym również jako głównego sprawcę owego "rosyjskiego nieszczęścia" wymieniał car Bismarcka. Ten, gdy dowiedział się o tych zarzutach, postanowił zagrać Moskalom na nosie, i co prawda przerażony wizją niezgody w spokrewnionych rodach panujących Wilhelm I był kuzynem Aleksandra), cesarz Wilhelm natychmiast wysłał list do Petersburga z propozycją spotkania obu cesarzy, aby osobiście móc się wytłumaczyć. Tak też się stało, do spotkania doszło wkrótce potem nieopodal Torunia do którego przyjechał cesarz. Po drugiej zaś stronie granicy (a raczej kordonu rozrywającego ziemie polskie) była teoretycznie Rosja i tam też Aleksander II zorganizował ćwiczenia wojskowe. Obaj monarchowie spotkali się na granicy, porozmawiali ze sobą, a Wilhelm wytłumaczył się dlaczego doszło do takiej właśnie reakcji Niemiec i ostatecznie Aleksander stwierdził, że nie ma żalu do swego stryja i żeby wcześniejszy list traktował jako niebyły. Zadowolony Wilhelm wracał do Berlina, gdy doszła do niego wiadomość, że w Wiedniu (z inspiracji Bismarcka, który z austriackim ministrem spraw zagranicznych - hrabią Andrassy'm,  spotkał się w jednym z tyrolskich kurortów, w którym obaj panowie pobierali zdrowotnych kąpieli) doszło do podpisania niemiecko-austriackiego traktatu wymierzonego w Rosję (październik 1879 r.). Cesarz Wilhelm nie chciał się na niego zgodzić, twierdząc że rozwiązał już z carem wszystkie sporne sprawy i taki traktat byłby skazą na jego honorze. Bismarck się jednak uparł i przekonał do tego wielu wpływowych polityków i oficerów niemieckich, a także następcę tronu kronprinza Fryderyka. Ostatecznie gdy Bismarck zagroził swoją dymisją, Wilhelm zgodził się na ów traktat, mówiąc: "Bismarck jest bardziej potrzebny Niemcom, niż ja". 


KONGRES BERLIŃSKI
BISMARCK NA PIERWSZYM PLANIE,
OBRAŻONY KSIĄŻĘ GORCZAKÓW SIEDZI NA KRZEŚLE PO LEWEJ STRONIE



Po co jednak o tym piszę? Otóż dlatego że w owym traktacie było wiele odniesień do Wielkich Niemiec ("Wielkie Niemcy" rozumiane były w tamtym czasie jako dawne Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, które w średniowieczu obejmowało również ziemie północnej Italii, Czechy, Burgundię, Niderlandy i całą północną oraz zachodnią Francję. Zaś "Małe Niemcy", to były te Niemcy, które pod dominacją Prus zjednoczył we wspólnym państwie Bismarck bez Austrii). Było tam wiele odniesień do mistycyzmu germańskiego, do jedności Nibelungów Wagnera etc. etc. Traktat ten wyglądał jakby napisał go jakiś nacjonalista albo zagubiony w czasie pieca germanizmu, i Bismarck podpisał się pod tym traktatem co by sugerowało że zgadzał się stuprocentowo z jego brzmieniem. Otóż nie! Bismarck był praktykiem, on służył Niemcom nie na zasadzie mistycznych przekonań i odniesień do jedności Nibelungów czy dawnych Germanów, ale do faktów. Sojusz z Austrią wymierzony przeciw Rosji (który notabene został upubliczniony - ale też nie w całości - dwa lata później, a oficjalne brzmienie całego traktatu Bismarck ujawnił w jednej z niemieckich gazet na dwa lata przed swoją śmiercią w 1896 r.), Był kanclerzowi Niemiec potrzebny tylko jako wybieg taktyczny, który miał zmusić Rosję do ponownego powrotu do rozmów z Niemcami. I chociaż w traktacie tym mnóstwo było odniesień do jedności Germanów, to jestem przekonany że gdyby Bismarck miał wybierać pomiędzy sojuszem z Rosją, a sojuszem z Austrią, to wybrałby ten pierwszy i to zdecydowanie. Dla niego takie hasełka jak jedność Nibelungów nic nie znaczyły, ot po prostu puste słowa, które wpadały jednym uchem a wypadały drugim (to Hitler był debilem, bo myślał że Wielka Brytania sprzymieszy się z Niemcami właśnie dlatego, że jest krajem germańskim). 

Dlatego też dla mnie nie ma żadnego znaczenia jakakolwiek jedność słowiańszczyzny. Dla mnie w tym momencie ma znaczenie to, jak szybko Ukraina odzyska swoje terytoria i jak długo potrwa uświadomienie obecnym ukraińskim elitom faktu, że przyszłość ich państwa związana jest nierozerwalnie z Polską (oczywiście tutaj też nie chodzi o jakieś wspólne polsko-ukraińskie państwo -jak głoszą niektóre moskiewskie szczury - a raczej o Unię która byłaby początkiem i rdzeniem większej całości i powstałaby dla zapewnienia bezpieczeństwa i realizacji wspólnych interesów obu państwa. Przecież Unia polsko-litewska zawarta po raz pierwszy w Krewie w 1385 r. przechodziła też bardzo różne koleje losu, kilkukrotnie była zrywana, wielokrotnie podważana. Też osobiste ambicje liderów brały górę nad dobrem wspólnoty, ale ostatecznie skończyło się Unią Lubelską i zjednoczeniem w Rzeczpospolitą Obojga Narodów w 1569 r.).




Tak więc słowianofilskie (a raczej moskiewskie) suk...ny- won za Don, nie chcemy tutaj - na polskiej i ukraińskiej ziemi waszej ruskiej brei. 🤮