CZYLI CZTERY HISTORIE
WSPÓŁCZESNYCH KOBIET
KTÓRE STAŁY SIĘ PRAWDZIWYMI
NIEWOLNICAMI
HISTORIA PIERWSZA
LAUREN
AMERYKAŃSKA NIEWOLNICA SZEJKA BRUNEI
Cz. XXI
Wszystko się odwlekało, gdyż Robin udał się na pielgrzymkę do Mekki. To było wielkie wydarzenie. Codziennie na pierwszej stronie "The Brunei Times" zamieszczano nowe zdjęcie księcia w białych szatach. Towarzyszyli mu najbliżsi przyjaciele. Pielgrzymka wydawała mi się świętym szaleństwem, uważałam, że do wielu rzeczy Robin jest zdolny, ale nigdy do pobożności. Sprawa mnie nurtowała. Byłam w Brunei podczas ramadanu i wiedziałam, że mężczyźni pościli w ciągu dnia, więc ich wiara nie była czystym pozorem. Czy Robin musiał odbywać pielgrzymkę z uwagi na swój publiczny wizerunek, czy też miała dla niego głębszy sens? Zastanawiałam się, o co się modli. Zastanawiałam się, w co tak naprawdę wierzy. W Allaha? Czy w ogóle w cokolwiek? Rozmawialiśmy ze sobą raczej swobodnie i starałam się wykazywać zainteresowanie polityką, finansami i brytyjską rodziną królewską, ale temat religii nigdy nie wypłynął. Czy modlił się o zdrowy sen? Czy modlił się o przyjaciela, którego nie będzie musiał opłacać? A ja? O co ja się modliłam? Podczas jego nieobecności przyjęcia odbywały się w dalszym ciągu, ale były krótsze. Książę Sufri zakochał się w Malajce, która studiowała w Londynie. Zwierzył mi się, że zamierza się oświadczyć, i sprawiał wrażenie uszczęśliwionego. Próbował jeszcze organizować imprezy połączone z badmintonem, ale stracił do tego serce, tak że chodziłyśmy wcześniej spać.
Przed wyjazdem do Brunei wielokrotnie składałam sobie solenne przyrzeczenia, że nie będę piła. Postanowiłam zrezygnować z alkoholu i innych szkodliwych rzeczy, między innymi z cukru i kawy. Podpisałam ze sobą długoterminowy kontrakt. Kiedy jednak znalazłam się na miejscu, z muru moich postanowień zaczęły się wykruszać cegły, jedna po drugiej. Po paru tygodniach upijałam się codziennie i zażywałam tabletki na odchudzanie. Tamten kontrakt był pierwszą z wielokrotnie ponawianych prób uwolnienia się od uzależnień. Niepowodzenie złożyłam wtedy na karb niesprzyjających okoliczności. Jeżeli mam z czegoś rezygnować, nie może się to odbywać w Brunei. Robin był na pielgrzymce, a ja na anty-pielgrzymce. Co noc, w parze z Delią, robiłam z siebie na parkiecie wariatkę, rozchichotana przy akrobacjach w boogie-woogie i salsie, gdy obok szalały w hip-hopie tajskie dziewczęta. Delia i ja potrafiłyśmy upić się do tego stopnia, że zdarzało się, iż jedna drugą niemal niosła do naszego pawilonu. Którejś nocy potknęłyśmy się na schodach i stoczyłyśmy się po stopniach aż na sam dół. Na szczęście schody pałacowe były wyłożone grubą wykładziną dywanową i miały płaskie stopnie. Wylądowałyśmy jednak z podartymi kieckami, tak że uczestnicy party niemal umierali ze śmiechu.
Noc w noc piłam i siadałam za kółkiem. Szczęśliwie tylko za kierownicą wózka golfowego. Pewnego razu wcisnęłam pedał gazu zamiast hamulca i przywaliłam wózkiem w ścianę garażu. Siłą bezwładu poleciałam do przodu, uderzając nosem w lusterko wsteczne. Nosa nie złamałam, ale był spuchnięty i skaleczony, wyglądałam okropnie. Dziękowałam Bogu, że Robina nie ma w mieście, póki się kuruję. Permanentny stan upojenia alkoholowego przyniósł jeden pozytywny skutek. Pewnej nocy, rozżalona nad sobą, wypłakiwałam się na ramieniu jakiejś gwiazdki "Penthouse'a", dupiastej blondynki z szarozielonymi oczami, która miała na imię Melody. Nosiła pierścionek zaręczynowy, który rzekomo dostała jak Brittany od Vince'a Neila i bez przerwy gadała do dyktafonu, gdyż pracowała, jak mówiła, nad książką pod tytułem "Jak ja to widzę", w której zamierzała przekazać swoją mądrość życiową w sposób humorystyczny i całkiem serio też. Nigdy jej nie skończyła. Słyszałam, że ostatecznie postanowiła poświęcić życie Jezusowi. Noc zwierzeń miała miejsce w tygodniu poprzedzającym moje urodziny. Zapraszane do Brunei dziewczyny planowały tak przyjazd, żeby być na miejscu w dniu urodzin, bo w prezencie dostawało się drogą biżuterię, ale ta perspektywa nie wystarczyła, żeby zawrócić mnie z drogi ku nieuchronnej urodzinowej katastrofie. Nie radziłam sobie z obojętnością księcia i piciem. Zsuwałam się z pochylni, lecz nie z godnością. Znalazłam się w gronie tych, które się na przyjęciach upijają i użalają nad sobą.
Przestałam być nastolatką. A co osiągnęłam? Nie chciałabym przez resztę życia pić odchudzających ziółek i nie kończyć niczego, co zaczynam. Dziewczyny przewracały oczami, słuchając moich wynurzeń przed Melody na temat nieszczęść, jakie mnie spotkały ostatniego roku. Byłam potwornie zawstydzona tym, że otworzyłam się przed Melody nieporównywalnie bardziej niż wylądowaniem na dole schodów z kiecką na głowie. Podczas nieobecności Robina rozwarło się niebo i zsyłało burzę za burzą, ulewy przeradzały się niemal w biblijny potop, przypominając, że za murami pałacu jest Borneo, wyspa lasów deszczowych, podziemnych rzek i niesamowitych jaskiń. Monsuny biły w okna sypialni, każąc myśleć o świecie poza naszymi złotymi klatkami. Właśnie na początku pory deszczowej postanowiłam spróbować swoich sił w innych formach niż dziennik. Deszcz bębnił w świetlik, gdy kończyłam pierwsze opowiadanie, oczywiście straszne, które wysłałam do Colina. Odpowiedział, przesyłając własne, i tak zaczęliśmy wymianę twórczości. Początkowo opatrywałam opowiadania adresowanym do Colina prologiem, przepraszając za horrenda, jakie w nich były, póki nie napisał, że odmawia czytania opowiadań poprzedzanych autoironicznymi komentarzami. Dodał, że jeśli nawet robię coś marnie, nie muszę się usprawiedliwiać.
Pierwsze opowiadanie było o dziewczynce, która musiała pójść z matką do domu zmarłej babki, żeby spakować porcelanę. Byłam z matką w domu babki, żeby spakować porcelanę i na tym oparłam to opowiadanie. Drugie opisywało historię striptizerki, która sprzedała duszę diabłu za obietnicę występu w Las Vegas. Miała to być wielka metafora, ale już nie pamiętam, na czym polegało przesłanie. Ja zajmowałam się pisaniem, książę pielgrzymował w Mekce, a w tym czasie na imprezach objawiła się nowa piosenkarka klubowa, Iyen, śliczna filipińska dziewczyna, która stylizowała się na bohaterkę "I Dream of Jeannie", nosiła wysoko upięty koński ogon i przezroczyste haremowe spodnie. Kiedy Robin wrócił, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Po dwóch tygodniach miała na palcu pierścień wielkości Brunei. Próbowałam później ustalić, czy połączyli się węzłem małżeńskim, a jeżeli tak, czy nadal są razem, niestety zasłona tajemnicy okrywa tę sprawę i w ogóle nie wiadomo, ile żon ma książę i które z nich są "oficjalne". Według byłego reportera "Washington Post", z którym rozmawiałam, ich liczba daleko przekracza cztery, a tyle dopuszcza brunejskie prawo. Robin był dla mnie miły i kiedy usiadł przy mnie, żeby porozmawiać, nie zdradzał zachowaniem jakiegoś tajonego gniewu. Nie bałam się zresztą kary. Przeszłam kolejne etapy: rozpieszczał mnie, potem karał, teraz mu spowszedniałam. I w tym momencie zrozumiałam, że z głuchym odgłosem wylądowałam na dole pochylni.
Robin spał ze mnę jeszcze kilka razy, narzeczeństwo mu nie przeszkadzało, wziął mnie nawet na przejażdżkę nowym astonem martinem którejś nocy, ale przestało iskrzyć między nami. Wśród dziewcząt zapanowała atmosfera rezygnacji. Zmienił się. Rzadko przychodził nawet na przyjęcia, z wyjątkiem tych okazji, kiedy śpiewała Iyen. Przesiadywali obydwoje przez całą noc na schodach, pogrążeni w rozmowie, podczas gdy my na sali wyśmiewałyśmy się z jej strojów, wyobrażając sobie, że w kwestiach mody jesteśmy bardzo wyrafinowane, bo całymi godzinami oglądałyśmy program "Style with Elsa Klensch". I dziwiłyśmy się, że mając taki wybór eleganckich, ubranych w drogie ciuchy, stylowo uczesanych i cholernie szczupłych dziewczyn, upodobał sobie pulchną, wyglądem urągającą modzie klubową piosenkarkę. Dwudzieste urodziny spędziłam w Brunei i dostałam nie jeden, lecz dwa niewiarygodne zegarki, które rzucił mi na kolana Eddie. Po oficjalnym przyjęciu urodzinowym skrzyknęłyśmy się w pawilonie na nieformalne party w koszulach nocnych, przy ciastach i szampanie przyniesionym przez mały orszak uśmiechniętych dziewcząt z obsługi. Współtowarzyszki zdjęły ze mnie anatemę, bo przestałam się liczyć. Mogłam cieszyć się przyjaciółkami, ale szczerze mówiąc, wolałam władzę. Donna, z którą się zaprzyjaźniłam, wspaniała filipińsko-amerykańska kick bokserka i modelka, uniosła kieliszek z szampanem i naśladując wcale nieźle meksykański akcent Ricarda Montalbana wypowiedziała toast:
- Witam na Wyspie Fantazji, gdzie spełniają się wszystkie marzenia. Powiedzmy.
Miałam trudności ze snem. Zaczynałam pisać zaraz po przyjęciu i noc w noc siedziałam do rana, póki pierwszy brzask nie zaczynał rzucać na tamtą część planety setek odcieni błękitu i purpury, czystych i napawających nadzieją. Napisałam do Colina, że zwyczajnie chciałabym czegoś chcieć. Przestałam chcieć czegokolwiek i tam, gdzie widniały jakieś cele, ziała pustka. Odpowiedział następującym e-mailem: "Kiedy wsiadałem do kajaka przed samym bystrzem rzeki, a było to w Kanadzie, odwróciłem się i zapytałem brata: "Czy zginę?". On na to: "Skądże, szykuje się zabawa. Patrz przed siebie, stąd nawet nie wygląda to tak groźnie". Więc patrz przed siebie, bo wygląda na to, że wkrótce zaczniesz chcieć czegoś na serio. Przyślij następne opowiadanie". Upłynęły cztery miesiące, napisałam jeszcze pięć opowiadań i wróciłam do Nowego Jorku. Wyjeżdżałam z kopertą bardziej pękatą niż poprzednio i klejnotami, które powinny podróżować z obstawą. Jest coś takiego w tych twardych, zimnych, błyszczących sygnałach wzrokowych potęgi, że nawet ja - quasi-socjalistka, sezonowa wegetarianka i artystyczna dusza - chciałam krzyczeć do ludzi: "Patrzcie, skurwysyny. Mam skarby od samego księcia. Jestem piękna".
Skarby tracą jednak swą moc, ego przetrawia je szybko i zostaje się z jeszcze jednym zegarkiem, jeszcze jedną parą kolczyków, krzykliwymi błyskotkami, które kłują w oczy tak, jakby zostały kupione w butiku Patricii Field. Na koniec klejnoty całkowicie gubią wartość sentymentalną i sprzedajesz je pośrednikowi w handlu wyrobami jubilerskimi w jego biurze na drugim piętrze jakiegoś gmachu w dzielnicy diamentów. Siedząc po drugiej stronie małego stołu i patrząc, jak drobny staruszek ocenia twoją biżuterię pod lupą jubilerską, przypominasz sobie, co twoja babka mówiła, gdy do ostatniej chwili zwlekałaś z wypracowaniem z angielskiego: "Diamenty formują się pod wysokim ciśnieniem". Nie wiedziałam dokładnie, że to miał być mój ostatni pobyt w Brunei. Jednak gdy żegnałam się z Robinem, błysnęła mi intuicyjna myśl, że tak będzie. Patrzyłam na niego w skupieniu, starając się zapamiętać jego twarz. A jeżeli już nigdy go nie zobaczę? Skończyłam z użyczaniem siebie za pieniądze i chociaż wynajem był krótkoterminowy, nadwerężyłam więź pomiędzy moim ciałem i duszą na tyle poważnie, iż ledwie czułam własną skórę. Mogłam się uwolnić i odzyskać siebie pod warunkiem, że już nigdy nie zobaczę Robina. Czekała mnie długa droga powrotna.
Wyobraziłam sobie scenę z filmu młodzieżowego: bohaterkę w pokoju, gdzie na ścianach wiszą zdjęcia gwiazd filmowych, a lustro na komodzie ozdabiają niebieskie kokardki. Leży na łóżku i rozmawia przez telefon z przyjaciółką, stopy ma oparte o wezgłowie. Scenerię zalewa maślany blask słońca. Zdawałam sobie sprawę, że to śmieszne i żenujące, pozwoliłam sobie jednak puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie środowisko, oferujące inne możliwości niż to, w którym żyłam, środowisko, które by mnie lepiej przygotowało do dokonywania właściwych wyborów. Byłam ogromnie niezależna i łatwo mi przychodziło brać sprawy w swoje ręce. Jako młoda kobieta rzadko kiedy odczuwałam satysfakcję z tego, co robiłam, i wciąż oczekiwałam, że życie przyniesie więcej. Miałam zaledwie dwadzieścia lat gdy zrobiłam rejestr własnych skandalicznych ekscesów z ostatnich dwóch lat, kiedy przebiegłam myślą ponure cmentarzysko pogrzebanych aspiracji, kiedy spojrzałam na tyle rzeczy wdeptanych przeze mnie w ziemię. Piętnaście lat później, w apartamencie z otwartymi na ocean oknami, przez które wlatywała morska bryza, leżałam na kanapie w półmroku ogarniającym pokój. Patrzyliśmy z mężem, jak morze wsysa ostatnie promienie bladego słońca. Minęło siedemnaście lat od czasu, gdy wsiadałam do samolotu, lecąc do Singapuru po raz pierwszy.
Wkrótce po powrocie z Brunei wyjechałam do San Francisco, by nigdy do Nowego Jorku nie wrócić. Opuszczasz Nowy Jork i to miasto natychmiast cię zapomina. Jest jak kochanek, od którego ty odchodzisz, a to on wciąż dominuje. Natykasz się na niego na ulicy i rozpoznajesz go, zanim on rozpozna ciebie. Będziesz czytać o nim w gazetach i twoje ciało będzie pamiętało. Gdy zobaczysz w telewizji czarne słupy dymu wznoszące się w górę, przeżyjesz to, jakby samolot wbił się w twoje, a nie w jego serce. Za to Nowy Jork, nawet w chwilach największego cierpienia, nie będzie o tobie pamiętał. Mimo że przed oczami mam teraz o wiele piękniejsze widoki, czasami odczuwam ból, że zostałam zapomniana. Wyszłam za mąż, zapuściłam korzenie w zamożne życie, pijam rano zieloną herbatę, patrząc przez panoramiczne okno na bujne kamforowce i lukrowane fioletem jakarandy, stojące wzdłuż mojej podmiejskiej kalifornijskiej ulicy. W chwili zadumy dopada mnie nieznane uczucie przemykające gdzieś na obrzeżach świadomości. Gości tam przez moment i znika. Potrzebuję sekundy namysłu, by je nazwać. Wierzę, iż to może być szczęście. Gdy coraz głębiej wsiąkam w codzienność, gęsta sieć tatuażu na moich ramionach daje do myślenia sąsiadom, że miałam inne życie. Patrzą na mnie z niewyraźnymi minami, kiedy staję przed ich drzwiami z bożonarodzeniowymi ciasteczkami własnego wypieku, bo coś im się w tym obrazku nie zgadza.
Jestem przekonana, że Robin również prowadzi życie, jakiego się nie spodziewał. W 1997 roku była miss piękności USA wytoczyła mu proces, domagając się dziewięćdziesięciu milionów dolarów odszkodowania za rzekomy gwałt po podaniu narkotyków. Uniknął odpowiedzialności, bo chronił go immunitet dyplomatyczny, ale skandal miał zasięg międzynarodowy. Niedługo po tym rozeszły się drogi sułtana i księcia, gdy ten został oskarżony o sprzeniewierzenie trzydziestu miliardów dolarów z królewskiego skarbca. Sprawa wciąż jest umarzana i wznawiana przez sądy, a wiele jego aktywów zostało przejętych i sprzedanych na aukcjach. Ostatnio nie stawił się przed Sądem Najwyższym Anglii, jest aktualnie objęty nakazem aresztowania. Śledzę jego perypetie z pewnym zainteresowaniem, zastanawiam się, jak z tego wybrnie i co stanie się z jego żonami i dziećmi. Historia Szeherezady to opowieść o bajarce. Mój synek ma na imię Tariku, znaczy to: "jesteś moją historią".
TO BYŁA OSTATNIA CZĘŚĆ OPOWIADANIA O AMERYKANCE IMIENIEM LAUREN, KTÓRA W MŁODOŚCI TRAFIŁA DO HAREMU BRATA SUŁTANA BRUNEI I KTÓRA PO LATACH OPOWIEDZIAŁA SWOJĄ HISTORIĘ.
W KOLEJNEJ, DRUGIEJ OPOWIEŚCI, ZAPREZENTUJĘ HISTORIĘ ANGIELSKIEJ DZIEWCZYNY, KTÓRA ZOSTAŁA PORWANA I SPRZEDANA DO DOMU PUBLICZNEGO W HOLANDII.
PS: ZAGINĘŁA MI BARDZO CIEKAWA HISTORIA O POLCE, KTÓRA ZOSTAŁA PORWANA W PEWNYM AFRYKAŃSKIM KRAJU I PRZEZ KILKANAŚCIE MIESIĘCY ŻYŁA JAKO OSOBISTA NIEWOLNICA/ŻONA LOKALNEGO MURZYŃSKIEGO BANDYTY, KTÓRY OGŁOSIŁ SIĘ NOWYM PREZYDENTEM KRAJU, PO TYM JAK OSOBIŚCIE (W BARDZO BRUTALNY SPOSÓB) ZAMORDOWAŁ SWEGO POPRZEDNIKA. CIEKAWE BYŁY ICH RELACJE, JAK np. GDY KAZAŁ JEJ BY ŚCIĄGAŁA MU BUTY, GDY WRACAŁ DO "ICH DOMU", A ZA KAŻDĄ ODMOWĘ LUB NIEWYKONANIE POLECENIA CZEKAŁY JĄ KARY (m.in.: KARA CHŁOSTY), LUB GDY STARAŁA SIĘ GO PRZEKONAĆ, BY OGRANICZYŁ (A NAWET CAŁKOWICIE ZAPRZESTAŁ) STOSUNKÓW Z INNYMI DZIEWCZĘTAMI, GDYŻ OBAWIAŁA SIĘ ŻE MOŻE JĄ PRZEZ TO ZARAZIĆ JAKĄŚ CHOROBĄ np. AIDS. PEWNEGO RAZU, GDY POPROSIŁA GO, BY ODDALIŁ PEWNĄ MŁODĄ MURZYNKĘ, SIEDZĄCĄ MU NA KOLANACH, ARGUMENTUJĄC TO WŁAŚNIE WZGLĘDAMI ZDROWOTNYMI, TEN UŚMIECHNĄŁ SIĘ, PO CZYM WRĘCZYŁ POLCE PISTOLET ZE SŁOWAMI: "SKORO JEJ NIE LUBISZ, TO MOŻESZ JĄ SOBIE ZASTRZELIĆ", PO CZYM KAZAŁ JEJ WYMIERZYĆ DO PRZERAŻONEJ DZIEWCZYNY. OCZYWIŚCIE JEJ NIE ZASTRZELIŁA, PONIEWAŻ PRZEKONAŁA SWEGO "MĘŻA I PANA", ŻE SKORO DAŁ JEJ DZIEWCZYNĘ "W PREZENCIE", TO ONA MOŻE Z NIĄ ZROBIĆ CO ZECHCE - KAZAŁA WIĘC JEJ WYJŚĆ I NIGDY SIĘ TU NIE POKAZYWAĆ, CO DZIEWCZYNA UCZYNIŁA Z NIEWĄTPLIWĄ ULGĄ I RADOŚCIĄ.
BYĆ MOŻE ODNAJDĘ TĘ HISTORIĘ, TO WÓWCZAS JĄ TUTAJ ZAPREZENTUJĘ.
CDN.