CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI
z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ
w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA
I
PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA
Cz. V
PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ I OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 WRZEŚNIA 1914 r. do 22 CZERWCA 1915 r.
"293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH
WE LWOWIE"
Jak już wspomnieliśmy, gros armii, która przechodziła przez Lwów, stanowili dobroduszni "Małorusy", przywiązani do swej rodziny, roli, gospodarstwa, do swej pięknej stepowej ojczyzny, za którą też tęsknili bardzo. Nie dziw więc, że to zjednało im u poczciwych mieszkańców Lwowa nie mało sympatii i że serdecznie z nimi współczuto, że wbrew swojej woli musieli porzucać żony, dzieci i gospodarstwo. W bliższej, poufalszej rozmowie nie szczędzili oni gorzkich słów pod adresem tych, którzy ich brutalnie z domów wygnali, pędząc na Bogu ducha winnych, takich jak oni rolników - z serca też życzyli sobie szybkiego pokoju. I z nimi też żyli Lwowianie zawsze na dobrej stopie, nie mogąc się uskarżać, by krzywdy jakie od nich cierpieli. Inaczej już miała się rzecz z kozakami, o których sami żołnierze rosyjscy całkiem niepochlebnie się wyrażali, powiadając, że nikt im nie da rady, chyba sami, gdy się między sobą pobiją. Na szczęście jednak kozaków nigdy nie gościł Lwów dłużej, a w ostatnich czasach oglądał ich przeważnie już nie na koniach, lecz pieszych. Najwięcej respektu przed nimi mieli oczywiście mieszkańcy zaułków na Krakowskim i Żółkiewskim, którym też niejednokrotnie dali się we znaki. Wypadki pierwszego dnia wkroczenia Rosjan do Lwowa nie byłyby wyczerpane w powyższych szczegółach, gdybyśmy nie uzupełnili ich jeszcze pewnymi szczegółami. Wspomnieć należy więc o odezwach, rozrzuconych po mieście z pierwszych automobili, które ukazały się na ulicach, tudzież o przemowie jakiegoś pułkownika z galeryi kawiarni Avenue, zwrócił się on do publiczności polskiej z odezwą, względnie słowami manifestu naczelnego dowódcy armii rosyjskiej. Manifest ten rozrzucono właśnie po mieście razem z podobnymi doń manifestami do Rusinów i Czechów.
Z manifestem do Polaków ukazał się podobny i do rosyjskiego narodu w Galicyi, mimo, że narodu takiego nie ma wcale tutaj, a reprezentować go usiłują ludzie, którzy bez dokładnego słownika nie byliby w stanie zrozumieć nawet tej odezwy, właściwie do nich tylko skierowanej. Nie potrzeba też dodawać, że jak poprzednia tak i ta nie zajęła nikogo niczem więcej, jak chyba tylko swą literacką, poetycką stroną. Dla kompletu rozrzucono też odezwy do Czechów, ale w bardzo małej tylko liczbie egzemplarzy - nad tą to już całkowicie przeszli wszyscy do porządku dziennego tak, że i ślad po niej nie pozostał w mieście. Sporo więc momentów ciekawych przeżyli ci, co dnia owego niezapomnianego obecni byli we Lwowie. Z troską jednak o swoich najbliższych przyjmowali oni wszystko to bardzo obojętnie, chwytając się natomiast byle iskierki nadziei, że jeszcze nic nie stracone i że czekać tylko końca należy. To co koło nich bezpośrednio się rozgrywało zainteresować ich mogło tylko wtedy, kiedy osobiście na to reagować musieli, tak dalece wrażliwość wyczerpana została przygnębieniem, rozczarowaniem, żalem i wszelkimi możliwemi uczuciami najsprzeczniejszemi. Mało więc, bardzo mało ludzi było w tym dniu we Lwowie, którzy zdawać sobie mogli sprawę z tego, co się w ich oczach działo, co w dowód łaski losów przeżywać im danem było.
Po licznych wrażeniach dnia 3. września doczekali się Lwowianie mało co spokojniejszego piątku (4 września). Rano internowano w hotelu George'a zakładników wspomnianych, których komendant wojsk rosyjskich przyjął w całości, jak ich miasto zaproponowało, internowano ich na 2-3 dni, poczem wolno im było wrócić do swoich rodzin. Tymczasem zaś na wieży ratuszowej pokazała się, w miejsce białej, flaga o kolorach rosyjskich. Flagi podobne rozkazał komendant zawiesić na wszystkich budynkach ukraińskich, a przede wszystkim na "Proświcie", tudzież na gmachach rządowych. Właścicieli domów prywatnych nie nagabywano na razie o to. Wszystkich, którzy dnia tego rano okazali się na mieście, zwróciły uwagę nowe ogłoszenia wojennego gubernatora, pułkownika Szeremetjewa. Wobec mającego nastąpić dnia tego uroczystego wmarszu armii rosyjskiej, po internowaniu zakładników, gubernator zwrócił się do ludności z następującym rozporządzeniem w języku polskim i rosyjskim:
"Mieszkańcy Miasta Lwowa!
Pragnę, by mieszkańcy miasta Lwowa zachowali spokój podczas wkroczenia armii rosyjskiej.
Moneta rosyjska ma być przyjmowana licząc koronę po 30 kopiejek.
Sprzedaż spirytusu, wódki, wina i piwa jest zabroniona.
Kto wbrew zakazowi sprzedaje spirytualia, będzie surowo karany a napoje będą zniszczone.
Ktokolwiek by miał jakie życzenia, może się udać do mnie każdego czasu, w ratuszu w apartamencie prezydenta miasta.
We Lwowie, dnia 22 sierpnia (4 września) 1914.
Gubernator wojskowy
Pułkownik Sergiusz Cheremeteff".
Dopełnieniem niejako powyższego rozporządzenia, ale skierowanem bardziej do żołnierzy, niż do ludności miasta, jest drugie ogłoszenie, opublikowane dnia tego, a opiewające:
"Rozkaz!
Każdy, kto wykroczy przeciw prawu i porządkowi, a zwłaszcza rabuje i kradnie, będzie karany wedle prawa wojennego.
We Lwowie, 23 sierpnia (4 września) 1914.
Gubernator wojskowy
Pułkownik Sergiusz Cheremeteff".
Ponieważ Lwowianie najbardziej się właśnie obawiali owych rozbojów i kradzieży, z zadowoleniem więc przyjęli do wiadomości to ostre zarządzenie, chociaż niekoniecznie czuli się bezpiecznymi przed ludźmi, których aż specjalnie uczyć trzeba przyzwoitego zachowania się. Nadzieję jednak żywili wszyscy, iż Lwów to wielkie miasto, a zatem nigdy nie będzie tak, by zostać miał kiedyś bez władz wyższych, które chyba potrafią trzymać w ryzach szeroką naturę wojsk swoich, a zwłaszcza osławionych kozaków. Po rozkazie tym okazał się zaraz drugi, również dotykający kwestyi cudzego mienia, a interesujący zwłaszcza kupców i właścicieli gospodarstw. Brzmi on w przekładzie polskim następująco:
"Rozkaz Nr. 2.
Nikt nie ma prawa brać w sklepach i składach lub od prywatnych osób w mieście Lwowie dobytku, przedmiotów, koni, bydła lub czegokolwiek, jak tylko za pieniądze.
Przedmioty podlegające rekwizycyi, wskazane już są przeze mnie i będą rozglądane przez komisyję rekwizycyjną, pod przewodnictwem oficera, zasiadającego w Radzie miejskiej.
Lwów, 23 sierpnia (4 września) 1914.
Gubernator wojskowy
Pułkownik Cheremeteff".
Najważniejszym jednak wypadkiem dnia był był zapowiedziany wmarsz armii rosyjskiej do Lwowa w całej paradzie wojennej. I istotnie od najwcześniejszego ranka przechodziły przez główne ulice ogromne masy wojsk najrozmaitszej broni, od strony rogatki Łyczakowskiej i Zielonej. Lawiną wprost waliły one przed siebie, trwożąc przechodniów olbrzymią swą masą, kiedy spojrzało się na ten gigantyczny pochód z dołu ulicy Łyczakowskiej ku górze, to był to widok jakby jakiegoś mitycznego potwora, najeżonego niezliczonem mnóstwem bagnetów, rozchwianych w takt szybkiego marszu, a nie mających, zdaje się, całkiem końca. Po konnicy spieszyła piechota ósemkami w takt przeraźliwej muzyki lub świstów donośnych na palcach. Kto mógł oglądać te nieprzeliczone tłumy, spieszące przed siebie cały niemal tydzień bez przestanku, ten już nigdy nie zapomni groźnego tego widowiska, które też nadzwyczaj przygnębiająco oddziałało na wszystkich we Lwowie. Widziałem nawet mężczyzn, powstrzymujących z trudem łzy, co same cisnęły się do oczu na myśl okrutną, że szarańcza ta ciągnie na naszych braci, mężów i synów. Z ulic się więc usuwano, byle tylko nie oglądać smutnego tego nad wyraz widoku, byle nie słyszeć okrutnej muzyki, co bezwzględnie znęcała się nad rozprzężonymi, zbolałymi nerwami, jakby przedrzeźniając się ze smutku i przygnębienia wszystkich. Do niemożliwych zaś granic denerwował przechodniów charakterystyczny świst na palcach, akompaniujący śpiewom tysięcy gardzieli - świstu tego i śpiewów nasłuchali się Lwowianie do niezapomnienia już na całe życie, ale najprzykrzejsze chyba wrażenie pozostało wszystkim po tych pierwszych dniach przemarszu przez miasto. Dla pamięci zapisujemy tu słowa pieśni, z którą wojska rosyjskie weszły po raz pierwszy do Lwowa i którą też śpiewały do ostatnich dni swego powodzenia. Brzmią one następująco:
"Pyszet, pyszet Awstrja,
Pyszet russkomu carju,
Razobju ja wsiu Rassiju,
Sam ja w Kijew żyt pajdu.
Zażuryłsia car wielikij,
Sam on chodyt pa Maskwie.
Nie żyrysja car wielikij,
My Rassiju nie dadim,
Sabjeriom my wojska mnogo,
Pajdom s Awstrijcem wojowat,
Perejd'om Karpatskie gory,
Budiem zimu zimowat,
Prazimujem etu zimu,
Budiem w łagierach stojat".
Co jeden oddział przeszedł, to nowe wydawał świsty, pohukiwania i okrzyki, a już nie byle jak dopisywały muzyki, na szczęście bardzo nieliczne. Szczególny widok przedstawiały oddziały, idące od rogatki Łyczakowskiej, bezpośrednio z Winnik, gdzie znajdowała się fabryka tytoniu - na bagnetach zawieszone mieli żołnierze tobołki wypełnione najlepszymi wyrobami tytoniowymi, cygarami drogiemi i papierosami. W marszu idąc, chętnie pozbywali się tych ciężarów za byle grosz, sprzedając nadarzającym się amatorom. Bardzo szybko jednak ustalili pewnego rodzaju taryfę, a mianowicie jedną koronę za słabsze gatunki, a dwie za lepsze i w ten sposób sprzedawali je przemyślnym (oczywiście) żydkom, którzy zorientowawszy się, że nie taki dyabeł straszny, jak go malowano, nie tylko że rzucili się do "uczciwego" handlu, ale i wnet znaleźli sposób na Moskala, pchając żołnierzom, nie rozumiejącym się na monecie austryackiej, zamiast korony - dwudziestohalerzówki, zapewniając, że płacą jak najrzetelniej. Powstały z tego powodu najrozmaitsze nieporozumienia, bo żołnierze zauważywszy to, zwracali się do innych przechodniów z zapytaniem, czy rzetelny to pieniądz, po przekonaniu się, że jeszcze na rogatce okpieni zostali przez oczekujących ich tam żydków, odgrażali się pod adresem ich w nie bardzo sympatycznych zapewnieniach.
Po południu odbyła się na placu Maryackim uroczysta defilada z muzykami przed jakimś wyższym oficerem na koniu i to zakończyło uroczystości tego dnia. Dla urozmaicenia zaś Lwowianom programu jego, kilka oddziałów w czasie przemarszu przed południem ostrzeliwało areoplan austryacki, który pojawił się nad miastem, ale ku zadowoleniu widzów nie uczyniło mu nic złego. W dalszych ulicach strzelanina ta wywołała ogromny popłoch, ponieważ nie umiano sobie z razu wytłumaczyć przyczyny jej. Niepokój pewien wywołała też wiadomość, że władze poleciły prokuratoryi uwolnienie około 180 więźniów politycznych, którzy do tej pory pozostawali w więzieniu sądu karnego, jako podejrzani o szpiegostwo i agitacye antyaustryackie. Obawiano się, że będzie to tajna policya rosyjska, której metody i sposoby znane u nas były dotychczas tylko z opowiadań, a poznane być miały obecnie na własnej skórze. I nie omylono się zbytnio. Rosyanie w ogóle szybko wzięli się do urządzania miasta według swego programu. Od razu zajęli się uruchomieniem kolei na obu dworcach, podjęciem prac na poczcie głównej, zrestaurowaniem telefonów itp. Służbę kolejową zorganizowali w ten sposób, że w ciągu jednego dnia doprowadzili do porządku obsługę elektryczną, następnie warsztaty mechaniczne, stacyę osobową i towarową. We wszystkich tych działach kierownicy chcieli obsadzić miejsca dawnemi siłami, ale tylko kilku zgłosiło się z miejscowych. Zapowiedziano w najbliższym czasie doprowadzenie do porządku i otwarcie linii Lwów-Podwołoczyska i Lwów-Brody przez Krasne. Do telefonów wezwano mechaników, oraz funkcyonaryuszki centrali telefonicznej, celem podjęcia ruchu. Z polecenia prezydium miasta objął zorganizowanie i kierownictwo telefonów miejskich emerytowany radca pocztowy J. Chołodecki. Na razie otrzymać mieli połączenie wszyscy dotychczasowi abonenci w obrębie miasta dla rozmów lokalnych.
Wymienieni już zakładnicy pozostawali przez cały dzień przemarszu armii w ratuszu, skąd wieczorem pod strażą odprowadzono ich na nocleg do przygotowanych dla nich 16 pokoi w hotelu George'a. W klauzurze tej przebywali dwa dni i jedną noc, jadali i przebywali w hotelu, otrzymując do obiadów i kolacyi - stosownie do antyalkoholicznych zarządzeń władz rosyjskich - wodę mineralną. Na noc miał każdy pokój z przedpokojem, zamkniętym z zewnątrz na klucz, który znajdował się u strażnika.
"Lwów był zawsze najbardziej bez trwogi. Tu serca Polski biły najśmielej. Kto pragnął odetchnąć uczuciem wolności i nawiązać nić tradycyjną myśli czy walki o niepodległość Polski, musiał oprzeć pracę o Lwów, gdzie biły serca goręcej rwące się do wolności. Na tarczy waszej herbowej wypisane są słowa: "Zawsze wierny" ("Semper Fidelis")
MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI
JÓZEF PIŁSUDSKI NA OTWARCIU
TARGÓW WSCHODNICH WE LWOWIE
(1925)
CDN.