Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 14 maja 2024

KOCHAM CIĘ ŻYCIE... Cz. I

CZYLI WSPOMNIENIA LUDZI Z OSTATNICH OŚMIU MIESIĘCY 1939 ROKU, TUŻ PRZED APOKALIPSĄ





 Jak wyglądało życie w ostatnim roku pokoju w Europie? A raczej w ostatnich ośmiu miesiącach pokoju, nim żądni władzy,  podbojów i sławy ludzie, rozpętali prawdziwe piekło na naszym Kontynencie? Czym żyli obywatele Polski, nim stali się podludźmi, na których polowało się niczym na zwierzynę łowną w ulicznych łapankach i mordowało w niemieckich w obozach koncentracyjnych i sowieckich łagrach? Postaram na to pytanie odpowiedzieć w tej właśnie serii, do której zbierałem się już jakiś czas (tym bardziej że mam nieodparte wrażenie, iż my również żyjemy w okresie przedwojennym). Będą to informacje z ostatniego roku pokoju w Europie, z tym że skupiał się będę nie na kwestiach politycznych, a na życiu codziennym i troskach zwykłych ludzi. Na tym czym oni wówczas żyli, czym się zajmowali, co ich trapiło i czy rzeczywiście obawiali się wybuchu wojennego konfliktu - oraz jak się do niego przygotowywali (chociażby poprzez gromadzenie zapasów żywności, leków i środków higieny osobistej). Będą to również wspomnienia najróżniejszych osób z tego właśnie okresu, ich troski, radości i marzenia, nim świat ostatecznie ogarnęła wojenna otchłań. Zapraszam zatem.


I
WSPOMNIENIE WOJCIECHA GIEŁŻYŃSKIEGO




"Były przed wojną trzy Żoliborze. Oficerski przy Czarnieckiego, Szklanych Domów pośrodku i Dziennikarski, który ciągną się od ulicy Dziennikarskiej (za nią, aż do Wisły, były Dzikie Pola i WKS Żoliborz, teraz "Spójnia"), przez Tucholską i Sułkowskiego (gdzie się urodziłem pod numerem 33, teraz 15) do placu Merwina. 

Upraszam znawców Warszawy, by nie prostowali, że takiej nazwy nie było. Wiem. Ale plac - w typie łączki - był jak najbardziej (jest do dziś jako wymuskany skwer między Karpińskiego i Kniaźnina). Wszyscy go zwali placem Merwina od nazwiska żurnalisty, który przy nim zamieszkiwał. Tam stawiałem pierwsze kroki futbolowe, a państwo Wierzyńscy, nasi najbliżsi sąsiedzi, kopali piasek dla kotów, których mieli dwanaście; tam wysikiwałem Hipka, buldożka francuskiego (wtedy szczyt mody kynologicznej); tam na trawie wysiadywały baby z mlekiem, kimali menele, dorożkarze podpasali swe chabety, niekiedy zaś plac Merwina był polem walki klas między nami - od Ostaszewskiej (szkoła też do placu przylegała) a żulią marymoncką. Oni byli lepsi na kamienie.

Mieszkał tamże komediopisarz Wacław Grubiński, którego córeczka Elżunia była nawet moją siostrą mleczną, bo mama Grubińska nie miała pokarmu, a moja miała go w bród (gdy mnie powiła), przeto małej Grubińskiej użyczała piersi - w ramach pomocy sąsiedzkiej. Instytucja ta wtenczas kwitła, gdyż wszyscy z Żoliborza uprawiali kult Edwarda Abramowskiego, apostoła społecznej samoorganizacji. Kiedy mama szukała smyczy na mnie lub mego brata Andrzeja (tato nie bijał nas nigdy), pryskaliśmy przez ogródki na Tucholską, do pani Wiktorii Goryńskiej, która nas ukrywała, aż mamie przeszło. Ona była dziennikarką radiową i tłumaczką z angielskiego, więc dziwadłem, bo na Żoliborzu (to "Joli Bord" przecie) w dobrym tonie była francuszczyzna, język światowy.

Miałem bonę! W ogóle edukację początkową odebrałem staranną, uczęszczałem bowiem do przedszkola u Sióstr Zmartwychwstanek; ale krótko, bo się ich bałem - przypominały zjawy. Zanim awansowałem do klasy pierwszej, Ojciec - jak wszyscy żoliborscy ojcowie - zaczął mnie każdej niedzieli prowadzać do Cukierni Pomianowskiego, na placu Inwalidów, na "mulatki", których smak mam wciąż na podniebieniu. Tam spotykał się cały Żoliborz, także panowie Generałowie z Czarnieckiego i panowie Socjaliści z WSM.

Nikt wtedy nie bredził, żeby młodzież trzymać z dala od polityki. Nam do młodzieży było jeszcze daleko, a już dostawaliśmy do czytania nie "Płomyczek", lecz Ikaca, a nawet "Asa", choć były tam panienki z dekoltami. Wiedzieliśmy, co powiedział Beck a co Chamberlain. Każdy z nas był "homo politicus". W święta narodowe prowadzono nas pod Bramę Straceń na Cytadeli, gdzie stała za szkłem kibitka i szubienica. To było polskie sanktuarium. Kto mógł przypuszczać, że zaćmią je Oświęcim i Katyń...

Przed wyborami 1938, na pauzach u Ostaszewskiej trwały zajadłe dysputy. Jedni byli za rządową Jedynką, inni za Dwójką z literami PPS, jeszcze inni za panem Romanem. Ale bardziej nas frapowała problematyka międzynarodowa: zbieraliśmy sreberko z czekolady E. Wedel na biednych Murzynków.


WSPÓŁCZESNY WEDEL TO JUŻ ZUPEŁNIE INNA FIRMA, NIŻ TAMTA PRZEDWOJENNA Z DUSZĄ, I ZE SMAKIEM 🍫
 SWOJĄ DROGĄ TA FIRMA ZAŁOŻONA W 1851 W WARSZAWIE PRZEZ NIEMCA KTÓRY BARDZO SZYBKO SIĘ SPOLONIZOWAŁ, STAŁA SIĘ NASTĘPNIE SYMBOLEM NAJLEPSZYCH POLSKICH ŁAKOCI



Czuło się, że wojna nadciąga. Wszyscy jakoś się do wojny szykowali. Ale niekoniecznie żyli w strachu. My, uczniowie trzeciej klasy, czekaliśmy na wojnę, jak na wielką hęcę. A Danusia Michalakówna, moja pierwsza blond miłość, jak na zbawienie; była Czeszką, której rodzice uciekli przed Hitlerem i mieszkali na Dygasińskiego, lecz pragnęli wrócić do Pragi. Przestałem ją kochać, gdy podpatrzyłem, że się pacykuje szminką (🤭).




Poziom świadomości polityczno-woiskowej ówczesnych ośmio i dziewięciolatków był nadzwyczaj wysoki. Moja klasa dzieliła się na trzy frakcje: FON, FOM i LOPP. Ci pierwsi latali z puszką, zbierając groszaki na Fundusz Obrony Narodowej. Wiedzieliśmy doskonale, że nasza piechota, ta szara piechota, co "w pierwszym szeregu podąży na bój", powinna mieć czołgi, ośmieszane przez dorosłych znawców. Hitler - paplali - ma czołgi z dykty (czy nawet z tektury) i nasi dzielni ułani przebiją je lancami na wylot. Absolutnie nie wierzyliśmy gazetowym zapewnieniom - gdy nasi generałowie szykowali marsz na Kowno - że "Litwę zarzucimy czapkami". Obliczyliśmy z pomocą tabliczki mnożenia, że czapek nie wystarczy.

Ja przewodziłem frakcji FOM - Funduszu Obrony Morza - i gromadziłem środki na ścigacze. Wolałbym wprawdzie na pancerniki; na pamięć znałem ich nazwy w Home Fleet (szczególnie podobały mi się "Nelson" i "Rodney"), lecz znajomy taty, co służył kiedyś na kanonierce w Pińsku, pouczył mnie, że pancernik na Bałtyku się nie zmieści. Wydałem więc tacie dyspozycję finansową, żeby z moich 205 złotych, które w Banku Polskim na Bielańskiej złożyła mi w prezencie ciocia Janina z Paryża, pobrał 50 złotych na ścigacze; co uczynił. Wrzuciłem do puszki złotych 40, bo jednak 10 przyoszczędziłem na lody "Pingwin" dla całej klasy, osłabiając potencjał naszej floty, która - w piosence - "choć nieduża, dzielnie strzegła portu bram".



Frakcja LOPP - Ligi Obrony Powietrznej Państwa - zadzierała nosa, bo nasze "Łosie" miały bez trudu pokonać Hitlera i jego "stukasy". Baliśmy się jedynie gazów; ze szczególną uwagą warszawiacy oglądali wysoką chyba na trzy metry bombę reklamową, ustawioną przed BGK na Nowym Świecie róg Alej Jerozolimskich (kilkanaście metrów od miejsca, gdzie teraz stoi ersatz-palma).

Poziom militarnej świadomości nas, dziewięciolatków, był porównywalny, a może i lepszy od świadomości... oficerskiej. Pułkownik Stefan Rowecki (później "Grot", dowódca AK) latem 1939 roku, gdy został mianowany dowódcą Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej, notował, że szczególnie trudne było nakłonienie oficerów, aby zechcieli zsiąść ze swych rumaków i zmotoryzować się. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny 1 Pułk Strzelców Konnych odbywał nadal "ciągłe zawody konne", więc - zanotował Rowecki - "Konieczne jest odebranie natychmiast koni, bo inaczej czas przeznaczony na przeszkolenie motorowe upłynie". W miesiąc później, 3 sierpnia: "jeszcze nie oddali koni, które najwięcej zaprzątają im umysły".




W ostatnich dniach sierpnia wróciliśmy do Warszawy z wakacji nad Sanem w Temeszowie. Dużo się tam nauczyłem. Z przyrody - że brzany najlepiej łowić ręką pod "plaskatymi" kamieniami. Z polityki - że życie nie jest tylko sielanką! Pani Xawerowa Dwernicka, dziedziczka, już pierwszego dnia ostrzegła: "Nie przechodź Wojtusiu na drugi brzeg, bo tam same Rusiny i Cygany, oni dzieci porywają!" Nie wolno mi też było chodzić - Boże broń - ku folwarcznym czworakom, albowiem mieszkały w nich dzieci bardzo niegrzeczne, bose i zasmarkane, które ciągnęły za warkocze "miastowe" panienki, do chłopców strzelały z procy, mogły nawet kijem nabić guza.

Państwo dziedzicostwo z Temeszowa łatali budżet letniakami i snuli posępne opowieści: zboże tanieje, chłopi hardzieją! W saloniku, przy patefonie, pomiędzy "Tangolitą" a "Zakochanym złodziejem" mówiło się o wojnie. Każdy czuł że lada dzień wybuchnie, ale nikt się tym zbytnio nie frasował. Pan dziedzic, emerytowany rotmistrz ułanów, niezachwianie wierzył w kawalerię i żywe torpedy, a wszyscy pospołu żywili przekonanie, iż Anglicy z Francuzami załatwią hitlerowską hecę w parę niedziel. Karczmarz Aron donosił karpie i okowitę, i wykłócał się o "procynty". Radio nadawało wiadomości o napaściach w Gdańsku oraz superszlagier sezonu: "Ach jak przyjemnie, kołysać się wśród fal". A Dwerniccy swoje: "Robocizna zdrożeje!"




Ledwieśmy wrócili na Żoliborz - już nie na Sułkowskiego, tylko na Kozietulskiego 4-A - tata kupił mi saperkę i kazał spełniać obywatelski obowiązek: kopać zygzakowate rowy na placu Inwalidów i koło baraków biedoty przy Dworcu Gdańskim. Schrony szykowano też w każdej piwnicy, uszczelniając szpary taśmą samoprzylepną. Z aptek wykupywano watę i gazę oraz płyny antygazowe do domowego wyrobu tamponów na nos i usta. Oklejano taśmami szyby na krzyż, żeby nie wypadały od bombardowań. 

Tak było w całej Warszawie i pewnie w całej Polsce. Nastrój był jednak niezły. Nie damy się!

W Warszawie II sekretarzem ambasady Włoch był Guido Soro, życzliwy Polakom. Po Wrześniu i ewakuacji dyplomatów wrócił do Polski jako obserwator z ramienia hrabiego Galleazzo Ciano, zięcia Mussoliniego i szefa MSZ. Soro niósł Polakom pomoc na miarę swych możliwości i zostawił wspomnienia "W obcych oczach", relacjonujące ostatnie dni przedwojennej Polski. Trzy fragmenty:

"W lutym 1939 przybył do Warszawy Ciano. Urzekła go Puszcza Białowieska ("nieruchoma" w swej tajemniczej głębi, pełna ukrytych czarów), atrakcyjność wytwornych Polek oraz bal, jaki urządził dlań Wieniawa z oprawą w postaci pułku szwoleżerów! Rozmach mazura, rozochocone młode twarze - to było imponujące! (...)"

"Przyjęcie we włoskiej ambasadzie 31 sierpnia. Goście myślami byli już gdzie indziej, jednak tańczyło się i piło. "Rano doszedł nas warkot silników i huk pierwszych bomb. Połączyliśmy się z Ciano, gdy obok eksplodował zestrzelony samolot".

"Ilustrowany Kuryer Codzienny" zdjęciowy dodatek z 7 sierpnia poświęcił tamtej wojnie: ułan nad jakąś mogiłą - podpis - "Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie"; Piłsudski z Wieniawą; "Legun" karmi pisklęta szpaków; Rydz-Śmigły prowadzi defiladę. Ponadto fajne fotki: konna girlaska na prerii kanadyjskiej, lato w Kalifornii upalne, Geraldyna Fitzgerald powabna, koza w ZOO karmi większe od siebie łosiątko, najnowszy model paryskiego kapelusza, w Castel Gandolfo Ojciec Święty udzielił audiencji maharadży Mysore, uczennice angielskie przechodzą kurs golfa. I nawet najmniejszego sygnału w tym dodatku (prekursorskim wobec "Wysokich Obcasów"), że już za parę tygodni Polskę, Europę, świat może ogarnąć wojenny kataklizm."


CDN.

niedziela, 12 maja 2024

ZEMSTA NA WROGACH! - Cz. VII

CZY ZEMSTA JEST ROZKOSZĄ BOGÓW?





JUSTYNIAN II RINOTMETOS

(668-711)

Cz. VII






RODZINA
(608-668)
Cz. VII



 Zaledwie dwadzieścia lat po zakończeniu pierwszej bitwy Mahometa u źródła Badr (południowy-zachód od Medyny, tuż nad Morzem Czerwonym) w marcu 624 r. (czyli w drugim roku hidżry), Arabowie byli już panami sporego imperium, kontrolując nie tylko cały Półwysep Arabski, ale również Syrię, Palestynę, Cylicję, Egipt, Libię, Mezopotamię (czyli dzisiejszy Irak) oraz zachodnie rejony współczesnego Iranu. Jak to się stało, że, jak pisał jeden z historyków: "Po dziesięciu wiekach starczył jeden cios arabskiej, zakrzywionej szabli, aby wszystko zawaliło się z dnia na dzień. Język grecki i myśl starożytna oraz zachodnie wzory życia, wszystko poszło z dymem. Dorobek tysiąca lat przepadł, jakby nigdy go nie było. Zabrakło czasu kulturze Zachodu, aby zapuścić korzenie w ziemi Orientu. Greckie dziedzictwo okazało się tylko maską skrywającą coś całkiem odmiennego. Wszystkie greckie miasta, które wyrosły nad Nilem i u stóp Hindukuszu, i wszystko greckie, co w nich istniało, przeminęło z wiatrem". Tak oto nastąpiła zagłada grecko-rzymskiego świata, a w jego miejsce powstał świat nowy - arabski. Główne centra kultury hellenistycznej, a następnie największe chrześcijańskie diecezje ustąpiły miejsca kulturze islamu, która zakwitła na tych ziemiach. Owszem nic nie trwa wiecznie, ale czy kiedykolwiek ludzie żyjący na tych ziemiach od wieków i otoczeni tradycją własnych przodków (potem jedynie nieco przekształconą przez chrześcijaństwo, ale wcale nie zniesioną), mogli sobie wyobrazić, że za parę dosłownie lat, ziemie te staną się własnością ludzi, o których mieli tak niskie mniemanie. Gdy bowiem w lutym 638 r. kalif Umar - jadąc na białym wielbłądzie - wkraczał do Jerozolimy, a jego ubranie było podarte i brudne - co nie licowało z godnością wodza, króla czy cesarza - widząc to tamtejszy patriarcha Sofroniusz wyrzekł słowa: "Oto obłuda spustoszenia, o której mówił prorok Daniel". Ale nim grecko-rzymski świat utonie w arabskim morzu, powróćmy jeszcze do Persji, która wówczas również została dotknięta podobnym najazdem wyznawców Allaha.

Po śmierci Kawada I (wrzesień 531 r.) za którego rządów doszło do prawdziwej seksualnej rewolucji, wspieranej przez zwolenników cherezjarchy Mazdaka (mazdakidów) - którzy uważali się za odnowicieli zaratusztrianizmu - kraj popadł w wewnętrzny chaos. Trzydzieści lat rządów Mazdaka (498-528) wyrządziło społeczeństwu perskiemu ogromne szkody. Ich przekonanie o tym, że wszystko powinno być wspólne i że każdy powinien się dzielić posiadanym majątkiem z tymi, którzy tego majątku nie posiadają (ale nie na zasadzie aby dawać jałmużnę, tylko ci, którzy nie mieli nic, mogli sobie zabrać to, co chcieli, od tych, którzy mieli, a którzy w danym momencie tego nie używali - czyli normalna komuna). Oczywiście dzielić należało się nie tylko posiadanym majątkiem, ale również kobietami, bowiem kobiety były wspólne i szczególnie arystokraci musieli oddawać swoje żony i córki tym, którzy uznali że mają na nie ochotę (pisałem o tym szerzej w poprzedniej części). Mazdak ostatecznie został zamordowany na polecenie samego króla Kawada ok. 530 r. (528), ale choć wpływy mazdakidów zostały wówczas znacznie osłabione, to jednak przetrwały również na królewskim dworze w Ktezyfoncie. Ich zwolennikiem był najstarszy syn i realny następca Kawada - Kawus, ale ojciec zawczasu wybrał na swego następcę najmłodszego z synów (syn średni - Zamasp był bowiem wykluczony z następstwa tronu, gdyż posiadał naturalny defekt - nie miał oka) Chosroesa. A ten był śmiertelnym wrogiem Mazdaka i jego wyznawców (jak opisałem to w poprzedniej części, ta jego nienawiść wzięła się zapewne stąd, iż jako młody chłopak był świadkiem jak Mazdak zażądał od Kawada, aby ten oddał mu jako swoją kochankę własną żonę, a matkę Chosroesa, i ten musiał błagać Mazdaka aby oszczędził matce takiej hańby). Gdy więc we wrześniu 531 r. 19-letni Chosroes objął władzę po śmierci ojca, dla mazdakidów zaczął się sądny dzień. Ludzie ci byli wyciągani z własnych siedzib i często mordowani na miejscu, innych więziono w lochach, torturowano, a na końcu i tak mordowano. Nie udało się jednak zniszczyć mazdakidów do końca, gdyż część z nich uciekła w rejony górskie i tam kontynuowała swoją wiarę (ruch churramitów) aż do podboju arabskiego, a potem przyłączyła się do szyitów.




Kawus - brat Chosroesa, nie ustępował i nie pogodził się utratą dziedzictwa. Ale szybko został usunięty i zamordowany na rozkaz brata (na początku 532 r.). Aby jeszcze zaprowadzić spokój i porządek w kraju, zniszczony rządami mazdakidów i wewnętrznym chaosem, Chosroes I musiał zakończyć trwającą od 526 r. (a w zasadzie od 525) wojnę z Rzymianami (Bizantyjczykami). Na wojnie tej realnie wywiązał się pat. Co prawda Rzymianie w 530 r. w dwóch bitwach pod Darą (gdzie dowodził sławny wódz Belizariusz) i pod Satalą pobili Persów, ale sami również ponieśli klęskę w bitwie pod Kallinikum (531 r.), a ponieważ Persowie nie byli w stanie opanować większości fortec w pasie przygranicznym, wojna stała się więc tylko problemem dla obu potężnych imperiów. Tak się bowiem przyjęło sądzić, że zarówno cesarze rzymscy jak i wielcy królowie Persów (szachinszachowie) byli odwiecznymi wrogami, a jednocześnie parą "oczu świata", będącą niczym "latarnie wskazujące reszcie ludzkości kierunki dziejów". Wiele rzeczy dokoła się zmieniało, ale ich konflikt i ich wzajemna obok siebie obecność, wydawał się być niezmienny. Jeden z dziejopisów, będący na usługach żony Belizariusza - Antoniny (nazywa ją bowiem w swej twórczości "swoją panią") twierdził już owi dwaj władcy: "Witają się jak dwaj starzy gracze w kości, którzy codziennie grają w winiarni o to, kto zapłaci za wypite wino". I nawet gdyby wszystko w ich życiu zdawało się być nietrwałe, to każdy z nich miał świadomość, że tam, po drugiej stronie jest ten niezmienny wieczny przeciwnik. Tak więc gdy zarówno Justynian (któremu marzyła się wielka wyprawa na Zachód i odrodzenie Imperium Rzymskiego poprzez podbój Afryki i Italii, a także - jak dobrze pójdzie Hiszpanii) zaproponował zawarcie pokoju, nowy perski władca Chosroes (któremu również pokój był potrzebny do zaprowadzenia porządku w państwie) zgodził się go zawrzeć. Pokój zawarty we wrześniu 532 r. w zasadzie niewiele zmieniał (jedynie Rzymianie mieli wycofać się z twierdzy Dara jako ich głównej bazy do twierdzy w Konstancji i wypłacić pewną sumę złota Chosroesowi. Justynian godził się na to, ponieważ chciał jak najszybciej wyprawić się do Afryki przeciwko Wandalom - ostatnia taka wyprawa z 468 r. która wypłynęła z Konstantynopola, zakończyła się fatalnie, flota bizantyjska została zatopiona i zniszczona nieopodal Kartaginy - ale teraz - po 65 latach - miało być inaczej).


KATAFRAKCI 
PANCERNA JAZDA PERSKA



Wielu historyków twierdzi, że prawie 50-letnie rządy Chosroesa I (531-579) były najlepszym okresem perskiej monarchii Sassanidów. Dwór szacha nabrał ostatecznego kształtu i stał się pierwowzorem dla późniejszych arabskich kalifów Dynastii Abbasydów panujących w Damaszku. Młody władca staną teraz przed nie lada zadaniem - jak uporządkować sprawy wewnętrzne, gdyż po okresie rządów mazdakidów liczne posiadłości zostały rozgrabione, nieuregulowana też była kwestia własności wielu z nich. Poza tym powstał problem co uczynić z kobietami, które mężowie porzucili, a które stały się seksualnymi niewolnicami wielu niewyżytych zwolenników Mazdaka, a także co należy zrobić z dziećmi które urodziły się z tych związków. To były niezwykle ważne kwestie, gdyż społeczeństwo należało odbudować na nowo. Chosroes polecił więc aby poszukiwano właścicieli danych majątków, a tych, których nie odnaleziono, ich majątki przechodziły na własność państwa - czyli szacha. Kobiety które miały jeszcze małżonków, mogły do nich wrócić, lub też wyjść za mąż po raz drugi. Dzieci z rozbitych rodzin wychowywane dotychczas w skupiskach mazdakidów, mogły pozostać z matkami lub ojcami, ewentualnie jeśli oboje rodziców wyrzekły by się swojego potomstwa, miały one pozostać w stworzonych przez Chosroesa sierocińcach (w większości były to te same miejsca w których do tej pory dzieci przebywały, tylko już bez kontroli mazdakidów). Ludzie winni przestępstw wyrządzonych przeciwko własności, mieli zrekompensować straty i ponieść karę. Osieroconych i pozbawionych majątku młodzieńców spośród szlachty żenił szach z osieroconymi dziewczętami z tego stanu, często fundując nowożeńcom konie i zaopatrzając w środki finansowe na start (w zamian wymagał od mężczyzn służby na swym dworze). Wprowadził też reformę podatków, nakładając jeden podatek który płacono w trzech ratach w ciągu roku (poza tym od jego panowania podatki płacono tylko pieniądzmi, a nie jak wcześniej również w naturze). Za jego też rządów opodatkowano praktycznie wszystko (zwolnione z podatków były tylko warzywa, owies i bawełna - jako przeznaczone na użytek prywatny). Był też system ulg podatkowych w zależności od intensywności uprawy ziemi, ale podatek wyznaczony przez Chosroesa był stały, niezależnie od tego czy w danym roku były plony, czy też nie, lub czy doszło do jakiejś klęski żywiołowej. Arabski kronikarz Al-Tabari odnotował w swej kronice, że pisarz szacha zaprotestował przeciwko temu, twierdząc że władca nakłada nieustanne podatki na przemijające rzeczy, takie jak wino, zboże, kanały i źródła. Chosroes ponoć przyznał mu rację, po czym nakazał swemu katu natychmiast ściąć skrybie głowę. Wszystkie te reformy przeprowadził Chosroes w ciągu 7 lat (532-539).

Jak wcześniej wspomniałem, niektórzy historycy uważają okres rządów Chosroesa I za największy rozkwit państwa Sassanidów, ja jednak tak nie uważam. Przede wszystkim należy zdać sobie sprawę że monarcha dążył do totalnej kontroli nad własnym społeczeństwem (czy też raczej poddanymi). W tym celu opracował podatki w zależności od stanu i majętność które należało zapłacić. Ale już np. z opłaty podatku pogłównego (zwanego karga) zwolnieni byli członkowie dworu szacha, arystokraci, żołnierze i kapłani, natomiast płacić go musieli bezwzględnie rolnicy, chrześcijanie i Żydzi. W każdej wiosce był poborca podatkowy, który miał za zadanie zebrać dany podatek dla szacha (oczywiście wyżej od poborcy stał skryba, nad nim był intendent, a jeszcze wyżej sędzia). Podatek był stały i jak wspomniałem ściągany bez względu na okoliczności. Co prawda Chosroes wprowadził kontrolę majątków arystokratów, aby zapobiec wyzyskowi przez nich chłopów, ale system który miał w teorii przeciwdziałać korupcji, okazał się niezwykle korupcjogenny. Stały podatek i jego nieuchronność często prowadziła do buntów chłopów, którzy nie byli w stanie zapłacić go w takiej wysokości, jaka została im narzucona (system ten doskonale przypomina ostatnie dekady istnienia Imperium Romanum, gdy ucisk podatkowy był nieprawdopodobnie silny, a jednocześnie biurokracja niezwykle rozbudowana, co spowodowało że biedna ludność rzymska na prowincji często przyłączała się do najezdniczych ludów barbarzyńskich, po to tylko aby uchronić się przed biedą i głodem. Dzisiaj to samo próbuje nam uczynić Unia Europejska. To od razu widać po tym, jak traktuje się ludzi i jak często nakłada się na nich podatki że to jest już schyłkowa faza danego państwa czy imperium. Powszechnie bowiem uważa się że Imperium Rzymskie rozłożyli barbarzyńcy, którzy wdzierali się w jego granice, albo że chrześcijaństwo doprowadziło do rozluźnienia rzymskiej obronności. Bzdura, to były - jeśli w ogóle powody pośrednie i niewiele znaczące. Głównym powodem dla którego Imperium Rzymskie upadło, był wyzysk fiskalny i rozbudowana do granic możliwości biurokracja, która przede wszystkim gnębiła zwykłych zjadaczy chleba, oszczędzając jak tylko można wszelką arystokrację i możnych).




Nowy perski król szach dbał również o ponowne zaludnienie nieużytków, budowę dróg, mostów i umocnień (jak choć ów odbudowany "Mur Aleksandra", czyli wał ziemny usypany po południowo-wschodniej stronie Morza Kaspijskiego nad Niziną Turańską, który miał chronić Persję przed najazdami koczowniczych plemion stepowych). Wszystko to oczywiście wymagało znacznych środków, ale nakładanie na najuboższych podatków których oni nie byli w stanie zapłacić (gdyż podatki te były nieprzystosowane do życia, skoro były stałe bez względu na okoliczności, a jeśli chłop nie był w stanie zapłacić podatku w ciągu roku-  bo żniwa były gorsze, albo ulewne deszcze i burze zniszczyły część upraw) to nikt nie patrzył na powody i wyciągano konsekwencje z całą brutalnością biurokratycznego państwa. Chosroes miał więc coś ze swego ojca Kawada. Obaj byli miłośnikami wszelkich nowinek, i o ile Kawad skupiał się głównie na religii i "reformie społecznej" która w konsekwencji okazała się katastrofą dla państwa (rządy mazdakitów), o tyle Chosroes był miłośnikiem wszelkich gospodarczych nowinek, ściąganych najczęściej z Zachodu, który to na Zachodzie wcześniej doprowadził do katastrofy i tak też stało się również w Persji, która to po wprowadzeniu owych "gospodarczych nowości" nie przetrwała nawet stu lat (dlatego też jak czytam zachwyty historyków nad dalekowzrocznością Chosroesa, to robi mi się niedobrze, bowiem należy przede wszystkim patrzeć na to, jak bezpośrednio dana reforma wpłynie na zwykłych ludzi, bowiem to dzięki nim zawsze rodzi się potęga danego państwa czy imperium).

W każdym razie w krótkim odstępie czasu udało się Chosroesowi zgromadzić zarówno znaczne środki finansowe, jak i (opierając się na zubożałej szlachcie uzależnionej od niego całkowicie), zreformować armię (była to jednak reforma przypominająca współczesne praktyki zarządzania menedżerów wielkich koncernów, którym zależy przede wszystkim na generowaniu dużych zysków w krótkim okresie czasu, zdając sobie doskonale sprawę że po nich przyjdzie ktoś inny i to na niego spadną wszelkiego rodzaju problemy z tym związane - chociażby związane z nieuczciwymi działaniami marketingowymi - ten zaś manager zostanie pochwalony, weźmie sowitą wypłatę i tyle). Zdając sobie też sprawę problemów Rzymian na jakie napotkali w Italii (w walce z Ostrogotami) w początkach 540 r. król królów postanowił złamać podpisany 8 lat wcześniej pokój i zaatakować wschodnie prowincje Rzymu (szczególnie zależało mu na wykuciu sobie drogi do Morza Czarnego, zdobyciu Syrii i Antiochii, lub w planie minimum po prostu zdobyciu łupów i zmuszeniu Rzymian do zapłaty narzuconej im daniny). Miasto Antiochia (podobnie jak inne miasta rzymskiego Orientu, w tym Jerozolima, Aleksandria a także... Konstantynopol) w tym czasie przeżywało walkę pomiędzy zwolennikami podwójnej i pojedynczej natury Chrystusa. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to nam nieco komiczne i nieciekawe, natomiast w tamtym czasie to była kwestia życia i śmierci - dosłownie. W ten spór wchodziło dosłownie wszystko - od sportu, poprzez decyzję o małżeństwie i założeniu rodziny. O ile powiem w samej stolicy Konstantynopolu istniały cztery główne frakcje sportowe (mam tutaj oczywiście na myśli wyścigi rydwanów): błękitni, zieloni, czerwoni i biali, o tyle w Antiochii byli tylko błękitni i zieloni, ale to właśnie pomiędzy nimi istniał nie tyle spór czysto sportowy co wręcz egzystencjalny, a nawet spór tyczący zbawienia duszy. Błękitni i ich zwolennicy opowiadali się za podwójną naturą Chrystusa (zwani też byli nicejczykami, od soboru nicejskiego z 325 r. w którym otwarcie stwierdzono że "Syn Boży jest współistotny Ojcu"). Zwolennicy frakcji zielonych byli monofizytami. Ogólnie przyjmuje się że twórcą tego nurtu religijnego był niejaki Eutyches - opat klasztoru w Konstantynopolu, który swe poglądy przedstawił po raz pierwszy w 446 r. Stwierdził on bowiem: "Uznaję że nasz Pan przed złączeniem posiadał dwie natury, ale po złączeniu uznaję tylko jedną naturę" (po grecku "mia fisis" czyli jedna natura, stąd wzięła się nazwa monofizyci). Już w następnym roku (447) potępił poglądy Eutychesa, w swej rozprawie "Żebrak" Teodoret z Cyru. Natychmiast więc biskup Aleksandrii - Dioskoros uznał poglądy Teodoreta za atak na aleksandryjską chrystologię i zażądał od Domnosa - biskupa Antiochii (któremu podlegał Teodoret) złożenia go z urzędu. Biskup Konstantynopola - Flawian, aby załagodzić konflikt zwołał (w listopadzie 448 r.) synod do tego miasta, na którym ostatecznie Eutyches został potępiony (22 listopada), gdyż nie chciał odwołać swoich stwierdzeń. Cesarz Teodozjusz II wyznaczył więc nowy synod na sierpień 449 r. Sobór ten był zdominowany przez zwolenników Eutychesa, który sprowadził licznych mnichów z Konstantynopola, Dioskoros z Egiptu, a Barsumas z Syrii. W obradach wziął również udział papież Leon Wielki, ale przewodniczący synodu Dioskoros, nie pozwolił legatom rzymskim na odczytanie listu dogmatycznego (jak można się domyślić, papież sprzeciwiał się monofizytyzmowi). W czasie głosowania, (głosami 113 na 140) zrehabilitowano również Eutychesa. I tak zaczął się ów konflikt (który z naszego punktu widzenia wydaje się nieco śmieszny, podobnie jak ten obrazek) 👇




Wyobraźmy sobie jednak że ten konflikt z "wzgórz patriarszych" przenosi się pomiędzy członków rodzin. Mija 100 lat od tamtych wydarzeń, My zaś mieszkamy w pięknej, malowniczej Antiochii, mieście w którym wiejąca od strony morza bryza, powoduje że nie czuć jest upału w ciągu dnia, a noce również są przyjemne (sam Juliusz Cezar pisał, że jedne z najprzyjemniejszych chwil w swoim życiu spędził właśnie w Antiochii, a było to związane zarówno z jej urokiem jak i niezwykle łagodnym i miłym klimatem). My, czyli rodzeństwo brat i siostra (bo kobiety również były bardzo zaangażowane w ten spór, mało tego... często brały udział w ulicznych walkach wraz z mężczyznami 💪) wspieramy frakcję niebieskich, ale co ciekawe nasi rodzice są zwolennikami frakcji zielonych... i musi się dziać - musi! Według tego, co można wyczytać wśród współczesnych temu autorów, to dochodziło nawet do takich faktów jak rzucanie w siebie garnkami z wrzącą wodą i zatruwanie jedzenia, także to nie były przelewki, tu chodziło o życie (a raczej o zbawienie). Dochodziło też do tego, że jeśli zieloni wystawili posąg na cześć zwycięzcy wyścigów (oczywiście ze swojej frakcji), podpisując go również: "Ku większej chwale Chrystusa o pojedynczej naturze", błękitni zbierali się nocą, wyskrobywali napis, odrąbywali głowę posągowi i malowali go błękitną farbą. Jak można przeczytać wśród autorów skupiających się właśnie na okresie rządów Justyniana, ale również (a może przede wszystkim na życiu codziennym mieszkańców - szczególnie mam tu na myśli teraz Antiochię), to nie było bezpiecznie. Po zapadnięciu zmroku w zasadzie miasto było swoistą dżunglą. Nie rozpalano pochodni nawet na głównych ulicach, dlatego też podróżując nocą trzeba było oświetlać sobie drogę własną pochodnią. A po zmroku grasowały bandy rzezimieszków napadające praktycznie na każdego (czy to lekarz śpieszący do chorego, czy kapłan idący z ostatnim namaszczeniem). Atakowano nawet zmarłych, rozkopując groby i wrzucając do trumien tabliczki z różnymi oszczerczymi napisami, jak choćby: "Spoczywaj w niepokoju, ty podły błękitny..." (lub zielony) i tutaj wyzwisko. Za cesarza Anastazjusza (491-518) górą byli zieloni, których on popierał. Cesarz Justyn (518-527, stryj Justyniana), nic w tym układzie nie zmienił (zresztą był niepiśmienny i aby podpisał jakiś dokument, to zrobiono drewnianą tabliczkę z wyrobionymi literami, które on po prostu nakładał na pergamin). Dopiero za Justyniana wzrosło znaczenie frakcji błękitnych, ale ci pierwsi nie zamierzali oddać władzy bez walki i dochodziło do częstych ulicznych bijatyk. Gwałty, rabunki wymuszenia to był chleb powszedni, a eldorado dla rabusiów i przestępców zaczynało się nie tyle nawet po zachodzie słońca, co wręcz w godzinach popołudniowych. Publiczne gwałty na kobietach i chłopcach nie budziły niczyjego zdziwienia, ataki na kantory tak samo. Jeśli ktoś nie był dobrze urodzony i nie miał wsparcia swojej rodziny oraz odpowiedniej pozycji społecznej, to był narażony praktycznie na wszystko - bez względu od posiadanego majątku. Taka była rzeczywistość tamtych dni. 




Antiochia doświadczyła w tym czasie dwóch trzęsień ziemi (pierwsze wielkie z maja 526 r. praktycznie zniszczyło większą część miasta, drugie zaś z listopada 528 r. było nieco łagodniejsze). Cesarz Justynian (panujący od sierpnia 527 r.) nie żałował pieniędzy na odbudowę miasta. W lecie 529 r. cesarzowa Teodora (małżonka Justyniana), udając się do wód mineralnych w Pythion (w północno-zachodniej Azji Mniejszej), przemierzała Anatolię ze swym 4000 orszakiem, po drodze rozdając ludowi pieniądze i delektując się pięknem krajobrazów. Pewnego razu wezwała ona do swych komnat właścicieli wszystkich domów publicznych w Konstantynopolu (sama zresztą za młodu pracowała jako dziewka na Hipodromie, co oczywiście wiązało się również z prostytucją. Piszę "za młodu" ale w okresie tym, wy jako cesarzowa wezwała do siebie właścicieli domów publicznych Konstantynopola, nie miała jeszcze nawet 30 lat). Najpierw wygłosiła im kazanie jak złe życie prowadzą, a następnie spytała jaką cenę zapłacili rodzicom każdej z dziewczyn pracujących w ich przybytku. Gdy zgodnie oświadczyli że podstawowa stawka wynosiła 5 złotych solidów, zwróciła każdemu z nich tę kwotę i ostrzegła, aby poszukali sobie innego zajęcia. Następnie kazała sprowadzić owe dziewczyny i każdej dała złotego solida i nową suknię, po czym odesłała je do rodziców. Jednak upadek domów publicznych w Konstantynopolu był krótkotrwały. Wkrótce zaczęły bowiem odradzać się one jak grzyby po deszczu, co też świadczyło o tym, że panuje tutaj ogromny popyt. A skoro jest popyt, musi być i podaż i nic z tego nie zatrzyma - nawet cesarzowa (to przytaczam jedynie jako pewną małą ciekawostkę). Justynian pragnący zakończyć sporych chrystologiczne w swoim Imperium w 531 r. zorganizował spór teologiczny zwany "Rozmową z Sewerianami", na który zaproszono mnichów zarówno wyznawców monofizytyzmu, jak i tych opierających się o kredo nicejskie. Zarówno to jak i kolejne z 533 r spotkanie teologiczne nic nie dało i obie strony pozostały na swoich stanowiskach (udało się nawrócić tylko jednego mnicha, który ostatecznie porzucił monofizytyzm). Mimo to 15 marca 533 r. cesarz wydał wyznanie wiary, w którym unikano określenia "dwie natury" i stwierdzano, że jedna z osób Trójcy Świętej doświadczyła wcielenia. Potępiono też nestorianizm, jako herezję "rozdzielającą Pana naszego Jezusa Chrystusa" i nie uznającą iż Maryja "była prawdziwie Matką Bożą". Notabene ukrytą monofizytką była Teodora, co też powodowało iż stosunek Justyniana do tej grupy był z biegiem czasu coraz łagodniejszy - czego dowodem było owo wyznanie wiary wydane w formie edyktu (zresztą Justynian bardzo kochał Teodorę i gdy ona zmarła w 548 r. totalnie się załamał i przez długi czas był jakby "śpiący na jawie"). W każdym razie na tak podzielony wewnętrznie Orient rzymski (ze szczególnym uwzględnieniem samej Antiochii) ruszył w 540 r. szach Persji Chosroes I Anuszirwan (czyli "Nieśmiertelna Dusza").




CDN.

czwartek, 9 maja 2024

POWYBORCZY HUMOR - Cz. VII

 POLITYCZNE MEMY




 Dziś kolejna porcja politycznych memów, ale nim do nich przejdę chciałbym tylko przypomnieć, że jutro o godzinie 11:30 przed Kościołem św. Anny w Warszawie rozpoczyna się zjazd Wolnych Polaków, jako zdecydowany sprzeciw przeciwko temu, co obecnie dzieje się w naszym kraju. Ja przyznam się szczerze że mam już serdecznie dosyć rządu popaprańców, namaszczonych tutaj przez Brukselę i Berlin i jeśli miałbym być szczery, to (choć oczywiście staram się takie myśli szybko usuwać ze swojej głowy) czasem mam wrażenie, jakbym żył w Generalnej Guberni a nie w Wolnej Polsce. Miałem też nadzieję że te wszystkie oskarżenia Tuska o proniemieckość okażą się w dużej mierze naciągane, lub też, że dojdzie on do wniosku że w końcu przyszło mu kierować dwudziestą gospodarką świata i zachowa się jak lider (nie jak mąż stanu, bo o to bym go nie podejrzewał, ale przynajmniej jak lider) a tu się okazuje, że te wszystkie zarzuty które wcześniej kierowano pod jego osobą okazały się prawdą i to tak bezczelną, że aż bijącą w oczy. Centralny Port Komunikacyjny realnie jest już historią, przy Odrze mają powstać jakieś parki "narodowe", a wszystko po to, żeby jej nie udrożnić dla rozwoju naszego transportu śródlądowego (źródła bogactwa Rzeczypospolitej Obojga Narodów). Komputer kwantowy który miał powstać w Poznaniu, nie powstanie (Tusk odebrał owej poznańskiej uczelni dotacje, zresztą Niemcy też planują coś takiego, więc po co robić im konkurencję - prawda). Elektrownia atomowa ma powstać bodajże dopiero w 2035 r. czyli na święte nigdy, a teraz za to całe żałosne KPO będziemy kupowali nie tylko niemieckie wiatraczki (które nadają się w zasadzie już tylko do utylizacji, oczywiście na nasz koszt), ale również niemieckie samochody elektryczne (z którymi Niemcy mają problem, bo nie mogą ich nigdzie sprzedać). I teraz Kochani powiedzcie mi że to nie jest rząd folksdojczów i szmalcowników! Proszę Was, abyście mnie wyprowadzili z tego wrażenia (jeżeli oczywiście potraficie).

Jesteśmy dwudziestą gospodarką globu. Mamy ogromne ambicje i możliwości aby stać się jednym z najważniejszych krajów Europy - ba Europy, Świata, a ludzie pokroju Tuska i tych jego przydupasów (łącznie z przystawkami) po prostu zabijają nasze marzenia, podcinają nam skrzydła w czasie lotu. Ostatnio podobało mi się jak na Kanale Zero stwierdził Krzysztof Stanowski, że te ostatnie 8 lat zmieniło nas diametralnie i Polacy po prostu chcą się "napierdalać". Chcemy się bić, czy to z Niemcami, czy z Ruskimi czy z każdym innym, chcemy pokazać im że jesteśmy od nich lepsi, bo jesteśmy, bo możemy być - tylko musimy siebie uwierzyć i musimy wyrzucić na złomowisko takich ludzi, jacy obecnie rządzą naszym krajem. Dosyć malkontenctwa, dosyć pedagogiki wstydu, dosyć "ciepłej wody w kranie", chcemy Wielkiej Polski, Polski o ogromnych celach i jeszcze większych ideach, Polski o jakiej śnili nasi przodkowie i jaką musimy przekazać naszym dzieciom, aby oni uczynili ją jeszcze potężniejszą. Albo to dotrze do rządzących, albo będzie nieprzyjemnie.





A TERAZ PRZEJDŹMY DO MEMÓW 



SIENKIEWICZ, SIENKIEWICZ TWÓJ WIELKI PRZODEK W GROBIE SIĘ PRZEWRACA, BOWIEM MY WSZYSCY Z NIEGO - A TY?




NA SZPARAGI DO BAUERA...




BEZ KOMENTARZA




FÜR DEUTSCHLAND!




IDŹ PRECZ!




CPK - TO ROSJA. 
POLSKI ATOM - TO ROSJA.
PIS - TO ROSJA.
A TUSK, TO KTO?




"MIAŁEŚ CHAMIE ZŁOTY RÓG, OSTAŁ CI SIĘ INO SZNUR"









TO NIE SĄ EKSPERCI, TO SĄ JEGO PRZEŁOŻENI




NAWET NIE ZDAJECIE SOBIE SPRAWY JAK BARDZO CHCIAŁBYM SIĘ MYLIĆ




CI LUDZIE ZAWSZE POTRZEBUJĄ MIEĆ SWOJEGO PANA. KIEDYŚ BYŁA MOSKWA, TERAZ JEST W BRUKSELA I BERLIN. I ZAWSZE PRZECIWKO POLSCE!




I NA KONIEC PEREŁKA 
ON JUŻ JEST SPAKOWANY, JUŻ BĘDZIE SIĘ EWAKUOWAŁ? 
MINISTER OBRONY NARODOWEJ!?

I PROSZĘ NIE PORÓWNUJCIE TEGO DO SYTUACJI Z WRZEŚNIA 1939, BO TO JEST ZUPEŁNIE CO INNEGO. WÓWCZAS POLSKA WZIĘTA ZOSTAŁA W DWA ŚMIERTELNE KLESZCZE KTÓRE SIĘ ZACISKAŁY I NIE BYŁO INNEGO WYJŚCIA, JAK TYLKO EWAKUOWAĆ SIĘ I NA TERYTORIUM NASZYCH SOJUSZNIKÓW STWORZYĆ RZĄD ORAZ ODBUDOWAĆ ARMIĘ POLSKĄ - OCZYWIŚCIE MOŻNA BYŁO JESZCZE PIĘKNIE ZGINĄĆ, ALE... CO BY TO DAŁO? MY JUŻ NIE POTRZEBUJEMY NOWEGO MITU O KSIĘCIU PONIATOWSKIM, BOHATERSKO TONĄCYM W NURTACH ELSTERY, A RAFAŁ ZIEMKIEWICZ - KTÓREGO LUBIĘ I SZANUJĘ, CHOĆ CZASEM WŁĄCZA MU SIĘ TA ENDECKA GŁUPAWKA, ZNOWU ZACZĄŁ COŚ MÓWIĆ O "ZALESZCZYKACH". ZRESZTĄ W 1920 NIKT NIE PLANOWAŁ UCIECZKI I TO WŁAŚNIE NALEŻY PORÓWNYWAĆ.

NATOMIAST TEN PAN WRAZ Z TYM DRUGIM PANEM - KTÓRY ZAMIERZAŁ WCISKAĆ PUTINA W ZIEMIĘ - JUŻ JEST SPAKOWANY CHOCIAŻ OTOCZENI JESTEŚMY SOJUSZNIKAMI. TO KUPCIE MU JESZCZE BILET MOŻE I NIECH JUŻ LECI, CZY TAM... SPADA 🙄😂






DZIĘKUJĘ BARDZO

środa, 8 maja 2024

WALKA Z KOMUNISTAMI W PRZEDWOJENNEJ POLSCE - Cz. XI

CZYLI GDZIE CHOWAŁY SIĘ "SZCZURY"





KOMUNISTYCZNA PARTIA POLSKI
(CZYLI DZIAŁALNOŚĆ SOWIECKIEJ EKSPOZYTURY W POLSCE)
Cz. XI



 Wiosna roku 1923, to był czas coraz intensywniej projektowanej nowej rewolucji i nowej wojny polsko-sowieckiej. Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Partii bolszewickiej planowało w tym roku wybuch rewolucji komunistycznej w Niemczech, a co za tym idzie wsparcie tej rewolucji - czyli atak na Polskę. W tym celu potrzebna była Rosji sowieckiej destabilizacja (szczególnie) wschodnich regionów państwa polskiego. Organizowano więc specjalne grupy bojowe, które miały przenikać na terytorium Polski i prowadzić tam akcje dywersyjne. Dodaj aktywniejszych należały grupy dowodzone przez Stanisława Aleksiejewicza Waupszasowa (Wajpszaca) i Kiryła Prokifijewicza Orłowskiego. Celem tych akcji sabotażowych (a raczej terrorystycznych) miało być przygotowanie gruntu pod wystąpienia powstańcze, gdyż w planach Moskwy było wywołanie ogólnonarodowego powstania Białorusinów, Żydów, Litwinów i Ukraińców przeciwko państwu polskiemu. Cel minimum owych akcji zakładał ostatecznie przyłączenie wschodnich ziem Rzeczpospolitej do Związku Sowieckiego (czyli Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi), natomiast cel maksimum zakładał przeniesienie wystąpień rewolucyjnych na teren całej Polski i ostateczne ciągnięcie nas w orbitę wpływów sowieckich. Takie były założenia, teraz pozostawało tylko wprowadzić je w czyn.

Z początkiem maja "Ilustrowany Kurier Codzienny" donosił: "Rosya, Niemcy, Litwa i Czechy spiskują przeciwko Polsce (...) musimy zgodni i zjednoczeni stać z bronią u nogi". Wkrótce gazety zaczęły krzyczeć takimi oto nagłówkami: "Agenci komunistyczni w Krakowie", "Bandy znów uderzyły pod Lwowem", "Niemiecka prowokacja na Śląsku". W atmosferze tej niepewności i niestabilności (szczególnie na Wschodzie) zaczęły pojawiać się w Sejmie propozycje stworzenia siły, mającej zabezpieczyć wschodnie granice Rzeczpospolitej - chodź na razie były one jeszcze w powijakach. Natomiast wielu posłów wygłaszało dosyć ostre przemowy sejmowe, jak choćby poseł ludowców - Jan Brodacki, który perorował: "Pienią się w bezsilnej złości Niemcy - wtórują im bolszewicy, Ukraińcy i Białorusini, chcą zagarnąć owe wyspy ziemi polskiej na wschodzie, a Polaków tam z dawien dawna osiadłych wygnać precz za Bug i za San. Żydzi podnieśli wrzask na cały świat, że Polacy śmią głośno oddychać i kichnąć się u siebie nie wstydzą. Różne krety i turkucie podjadki żyją na tej naszej polskiej grzędzie, mimo że mamy wolną i niepodległą Polskę, Polski nie przybywa, ale wciąż ubywa, zalewa ją fala obca, podmywa i podrywa brzegi". Poseł ksiądz Kazimierz Lutosławski wprowadził również pod obrady Sejmu projekt ustawy, wprowadzającej numerus clausus na wyższych uczelniach polskich, zakładający ograniczenie liczby studentów obcego pochodzenia. Projekt ten został zaakceptowany i dobrze przyjęty w zachodnich regionach Polski, ale 21 kwietnia 1923 r. podczas komisji oświatowej odrzuciły go uczelnie Warszawy, Krakowa i Wilna. Twierdzono bowiem, że nadreprezentacja studentów (głównie)pochodzenia żydowskiego bierze się stąd, że Żydzi mają lepsze "materyalne uposażenie". Należy więc zorganizować pomoc dla dzieci robotników, chłopów i inteligencji pracującej, aby im umożliwić naukę na wyższych uczelniach, natomiast nie wprowadzać ograniczeń w liczbie studentów, bo to niczemu nie służy. Ksiądz Lutosławski nie był zadowolony z tego typu wyjaśnień i stwierdził, że odrzucenie jego projektu ustawy przez wschodnie uczelnie, wzięło się właśnie z nadreprezentacji tam żywiołu niepolskiego.

Tego samego 21 kwietnia 1923 r. w godzinach wieczornych, ogromny huk zbudził mieszkańców kamienicy przy ulicy Studenckiej w Krakowie. Bomba wybuchła w bramie budynku należącego do profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Władysława Natansona (pochodzenia żydowskiego). Tego specjalizującego się w optyce, teorii kinetycznej gazów i teorii elektronów oraz promieniowania naukowca, zupełnie nie interesowały walki polityczne. W zasadzie można powiedzieć, że nie popierał on żadnej ze stron politycznego sporu, skupiając się głównie na nauce. Bomba zaś zniszczyła elewację, cokół kamienny i potężne dębowe drzwi. Nikt co prawda nie zginął, ale wokół mnóstwo było szkła z powybijanych szyb z sąsiednich kamienic (gdyż wybuch bomby zniszczył szyby nawet w filii pobliskiego urzędu pocztowego). Natansona ocaliły drugie żelazne drzwi bramy, które znajdowały się w wewnętrznej sieni budynku. Zaalarmowany wybuchem (i mieszkający w sąsiedniej kamienicy) prezydent miasta Krakowa - Jan Kanty Fedorowicz natychmiast pośpieszył z pomocą. Wcześniej zaś próbował powiadomić komendanta miejskiej policji, ale ten nie odbierał telefonu. W ogóle policja bardzo opieszale zbierała się do przybycia na miejsce zdarzenia (miejsca tego przez dłuższy czas pilnowało tylko dwóch stójkowych). Ostatecznie sprawcy nie odnaleziono, ale stworzyło to też okazję do snucia podejrzeń na temat przyczyn owego zamachu. W krakowskich kawiarniach (przy małej czarnej, albo czymś mocniejszym) opowiadano sobie różne niestworzone historie. Twierdzono że zamachu dokonali żydowscy faszyści, gdyż profesor Natanson miał popierać wprowadzenie numerus clausus. Inni twierdzili że to byli polscy faszyści, gdyż profesor nie popierał wprowadzenia numerus clausus (i jedni i drudzy mieli rację, gdyż prof. Władysław Natanson nigdy nie wypowiadał się w tym temacie, co znów dawało okazję do snucia najróżniejszych podejrzeń). Twierdzono też że celem miał być sam prezydent miasta, a zamachu dokonać mieli jego polityczni przeciwnicy (bomba była bowiem całkiem widoczna, zamachowiec nie pokusił się nawet o ukrycie jej, lub owinięcie w cokolwiek). Twierdzono też że była to zemsta mieszkańców miasta, gdyż prezydent zamiast polewać ulicę wodą, to kazał je skraplać jakimś specyfikiem, który miał niezbyt przyjemną woń. Najróżniejszym spiskowym teoriom nie było końca (najbardziej zabawną teorią spiskową była ta, iż zamachu dokonali szklarze, bowiem w wyniku wybuchu mieli pełne ręce roboty). Wkrótce miało się okazać, że nie była to ostatnia bomba która wybuchła w grodzie Kraka. 

27 kwietnia Sejm uchwalił ustawę o Trybunale Stanu, powołując tę instytucję do polskiego porządku prawno-publicznego.

2 maja 1923 r. do Polski przybył marszałek Francji - Ferdynand Foch. Prasa oczywiście rozpisywała się jakiego to Polska ma sojusznika na Zachodzie, gdyż przyjazd tego bohatera Francji, jednego z symboli zwycięstwa Ententy w I Wojnie Światowej, był doniosłym wydarzeniem. Należy jednak pamiętać że Foch nie był zwolennikiem podpisanej 19 lutego 1921 r. w Paryżu polsko-francuskiej umowy sojuszniczej, która miała na celu udzielenie sobie wzajemnej pomocy, w sytuacji agresji Niemiec na jedno z tych dwóch państw. Ferdynand Foch twierdził bowiem, że pakt ów związuje ręce Francji i nie służy jej interesom, ale gdy sytuacja Francji zaczęła się pogarszać, gdy konflikt niemiecko-francuski potężniał w Zagłębiu Ruhry, sojusz ten mógł się przydać i dlatego rząd francuski zlecił Foch'owi misję wyjazdu do Polski, w celu przestawienia polskich planów obronnych z Rosji sowieckiej na Niemcy. Foch spotkał się oczywiście z szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Marszałkiem Józefem Piłsudskim i starał się go namówić na przyjęcie francuskiego planu obronnego z roku 1918, polegającego na wojnie pozycyjnej z Niemcami. Piłsudski stwierdził iż nie wierzy że Niemcy w ciągu kolejnych lat mogą stanowić realne zagrożenie dla Polski czy Francji, natomiast Rosja sowiecka takie zagrożenie bezwzględnie stwarza. Dodał również że francuski plan wojny pozycyjnej nie może być zastosowany na wielkich obszarach polskiego Wschodu, gdzie może być prowadzona jedynie wojna szybka, manewrowa (dlatego też Ukraina dziś przegrywa z Rosją, bo prowadzi wojnę pozycyjną, wojnę na wyniszczenie, a w takiej wojnie musi przegrać jako kraj mniejszy, słabszy i o znacznie mniejszej liczbie ludności. Na Wschodzie, możliwa jest jedynie wojna manewrowa, wojna okrążająca jednostki rosyjskie, biorąc je do niewoli lub zamykając w kotłach, natomiast wojna face to face przy ogromnej dysproporcji ludnościowej Rosji jest po prostu zabójcza). Ostatecznie więc uzgodniono jedynie podstawy na wypadek ewentualnej wojny z Niemcami i koordynacji wspólnych wysiłków wojennych. Poza tym Ferdynand Foch został też mianowany marszałkiem Polski i 4 maja wrócił do swojego kraju.

6 maja o godzinie 21:30 wybuchła w Krakowie druga bomba. Eksplozja nastąpiła na krakowskim Kazimierzu, w hotelu należącym do Abraham Majer Keller, na drugim piętrze, przed pokojem w którym wówczas nikt nie przebywał. Na pierwszym zaś piętrze znajdował się lokal wynajmowany przez socjalistyczny Bund - czyli organizację żydowską, nawołującą do nie asymilowania się Żydów z polską kulturą i podkreślania na każdym kroku swej odrębności. Nie wiadomo dlaczego ktoś podłożył ładunek wybuchowy pod drzwi pokoju w którym nikt nie przebywał, a nie umieścił go na pierwszym piętrze, pod drzwiami lokalu zajmowanego przez członków Bundu. W każdym razie i w tym ataku nikt nie zginął, natomiast policja prowadząc śledztwo, zrobiła dokładną rewizję w owym hotelu i znaleziono tam najróżniejsze broszury komunistyczne, oraz inne treści o charakterze antypaństwowym. Kilka osób zostało aresztowanych.




17 maja podpisano w Warszawie porozumienie polityczne pomiędzy przedstawicielami Polskiego Stronnictwa Ludowego "Piast", Związku Ludowo-Narodowego i Chrześcijańskiej Demokracji, powołującego większość sejmową złożoną z partii prawicowych (rozmowy w tej sprawie toczyły się od lutego 1923 r. w pałacyku w Lanckoronie, stąd też pakt ów nazwano lanckorońskim). Pakt owych partii przewidywał iż samorząd powinien odzwierciedlać narodowy charakter kraju, a rząd tworzyć winni jedynie Polacy. Poza tym zakładano wzmocnienie polonizacji Kresów Wschodnich, zwiększenie roli Kościoła w państwie, wprowadzenie rozdziału liczby miejsc w szkolnictwie według stosunku ludności w państwie i przyśpieszenie parcelacji majątków rolnych.

Dwa dni wcześniej, bowiem 15 maja w Krakowie doszło do wybuchu trzeciej bomby. Tym razem celem ataku była redakcja "Nowego Dziennika" (polskojęzycznej gazety żydowskiej). Co prawda lokal został zdemolowany w wyniku wybuchu, ale i tym razem nikt nie zginął, gdyż pracownicy redakcji wyszli z budynku na kilka minut przed wybuchem owej bomby. Nie wiadomo co miały znaczyć owe ataki? Wygląda jednak na to, że temu, który ich dokonywał, nie zależało na ofiarach śmiertelnych, a jedynie na demonstracji lub zastraszeniu. W każdym razie wybuch trzeciej bomby w Krakowie mocno przeraził mieszkańców. 18 maja z Warszawy przybyło do Krakowa dwóch oficerów śledczych, którzy mieli wesprzeć miejscową policję w prowadzeniu dochodzenia w sprawie wykrycia sprawców owych ataków. Minister spraw wewnętrznych obiecał 3 miliony marek polskich za pomoc w ujęciu sprawców (potem podniósł tę kwotę do 5 milionów). Niewiele to jednak dało, choć aresztowano czterech działaczy Młodzieży Wszechpolskiej, ale z braku dowodów musiano ich wypuścić. Ostatecznie policja nie znalazła sprawcy owych wybuchów.

19 maja bomba wybuchła tym razem w Łodzi, w zakładzie wyrobów masarskich przy ulicy Głównej 26 (dziś aleja Józefa Piłsudskiego). Wybuch nastąpił również w nocy, po zamknięciu zakładu i również w tym przypadku nikt nie zginął - chociaż lokal został poważnie zniszczony. W tym przypadku także nie wiadomo co było celem zamachowców i jaki mieli w tym swój interes. Bez wątpienia jednak jak dotąd ofiar śmiertelnych nie było. 

Ostatecznie zamachowcy uderzyli w samej Warszawie, gdzie 23 maja o 20:40 w lokalu "Kurjera Polskiego" i "Rzeczpospolitej" przy ul. Szpitalnej 12 wybuchła kolejna bomba. Po raz kolejny lokale zostały zniszczone, szyby w całym budynku i okolicznych domach wypadły, ale ofiar śmiertelnych ponownie nie było. Zastanawiano się dlaczego tym razem zamachowcy uderzyli w gazety, które reprezentowały prawicowo-narodowy światopogląd. Potem się okazało że była jeszcze jedna bomba, podłożona przy ul. Zgody 5, w lokalu "Gazety Warszawskiej" i "Głosu Porannego 2 grosze". Ta jednak nie wybuchła, gdyż skutecznie uniemożliwił to woźny, który odnalazł bombę w budynku i zgasił lont. Kilka dni później do redakcji popularnego IKC-a (czyli Ilustrowanego Kuriera Codziennego - bodajże największej i najpopularniejszej gazety w międzywojennej Polsce, której główna siedziba mieściła się w Krakowie w tamtejszym Pałacu Prasy, a założycielem owej gazety był Marian Dąbrowski który stworzył prawdziwe Imperium IKC-A - wychodziło pięć wydań dziennie w samym Krakowie, a także w 12 innych oddziałach w Polsce: Warszawa, Bydgoszcz, Toruń, Gdynia, Łódź, Lwów, Wilno, Poznań, Katowice, Sosnowiec, Zakopane i Nowy Sącz, były też oczywiście prenumeraty zagraniczne), tak więc do redakcji IKC-A dostarczono anonim o następującej treści: "Hukiem bomb chcemy obudzić ginące społeczeństwo nasze, które nie dostrzega strasznego żydostwa komunistycznego. Zaczynamy straszliwą obronę. W razie wrogiego przeciw nam wystąpienia i wyjścia poza kronikarskie przedstawienie sprawy, będziemy zmuszeni obrócić broń naszą przeciw wam". Dalej twierdzono że sprawcy owych zamachów nie są związani z żadną partią polityczną, ale popierają wprowadzenie numerus clausus na uczelniach wyższych, i że jeśli ukażą się artykuły ich szkalujące, wówczas użyją swej broni przeciwko redakcjom (gdyż takie anonimy wysłane zostały nie tylko do IKC-A ale również do kilku innych gazet, w tym do konserwatywnego "Czasu", pps-owskiego "Naprzód", czy demokratycznej "Nowej Reformy". Gazety oczywiście w większości zignorowały owe ostrzeżenia i opublikowały treść anonimów na swoich łamach.




Obawiano się jednak iż za owymi atakami może kryć się agentura sowiecka lub niemiecka, która podszywa się pod zwolenników wprowadzenia numerus clausus. W owym 1923 r dowódca Okręgu V Korpusu w Krakowie gen. Józef Czikiel stwierdził: "Państwo nasze jest obecnie zalane szpiegami, zwłaszcza niemieckimi i bolszewickimi. Państwa te wiadomości zdobyte o Polsce i naszej armii wzajemnie sobie komunikują". 

Rzeczywiście, Niemcy i Rosja sowiecka nawiązały kontakty na długo przed podpisaniem układu w Rapallo (16 kwietnia 1922 r.). Jeszcze w 1918 r. w Niemczech przebywał Karol Radek. Ten zrusyfikowany polski Żyd miał początkowo za zadanie wesprzeć rewolucję komunistyczną w Niemczech, a po jej upadku miał nawiązać kontakty z kołami wojskowymi Republiki Weimarskiej. Spotkał się nawet z gen. Seecktem - szefem sztabu Reichswehry gdzie dyskutowano nad ewentualną współpracą tej formacji z Armią Czerwoną - oczywiście przeciwko Polsce. Co prawda Radek został aresztowany przez niemiecką policję w lutym 1919 r., ale jak sam pisał stosunek niemieckich władz więzienia do jego osoby zmieniał się - od surowego do uprzejmego. Ostatecznie został zwolniony i mieszkał krótko w domu barona Eugena von Reibnitza, z którym snuł plany o podziale Polski. Od końca 1919 r. w Berlinie przebywał współpracownik lwa Trockiego - Wiktor Kopp. Jako półoficjalny reprezentant rządu sowieckiego, nawiązywał kontakty z przedstawicielami niemieckiego biznesu zbrojeniowego, by zachęcić ich do produkcji broni w Rosji sowieckiej. Nawiązał też współpracę z radcą niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych - Ago von Maltzanem, w którym dywagował na temat: "możliwości skonstruowania wspólnej kombinacji zwalczania Polski". 7 kwietnia 1921 r. w swym raporcie do Trockiego Kopp informował, iż lotnicze zakłady "Albatrosa" zamierzają produkować w Rosji samoloty, przedsiębiorstwo Bloehm-Voss okręty podwodne, a Krupp amunicję. Latem 1921 r. na prośbę Kopp'a do Rosji sowieckiej przybyła delegacja pod przewodnictwem majora dr. Oskara Rittera von Niedermayera (ps. Neumann), zaufanego człowieka gen. Seeckta. Miała ona zbadać warunki produkcji niemieckiej broni w Rosji, ale po wizycie w kolejnych zakładach i zapoznaniu się ze złym stanem oraz zacofaniem owych fabryk, stwierdzono że na razie jest to niemożliwe. W końcu września 1921 r. do Berlina wysłany został sekretarz do spraw handlu zagranicznego Leonid Krassin, który spotkał się z pułkownikiem Otto von Hasse w mieszkaniu majora Kurta von Schleichera przy Mathaeikirchstrasse. Powołano wówczas stowarzyszenie "Gefu" - organizację nadrzędną wobec wszystkich niemieckich przedsiębiorstw znajdujących się na terenie Rosji sowieckiej, które to miały doprowadzić do modernizacji sowieckich zakładów. 8 grudnia 1921 r. sowiecka delegacja spotkała się samym gen. Seeckt'em (ten był niechętny owemu spotkaniu, jako że zdawał sobie sprawę że jest obserwowany zarówno przez Francuzów jak i Brytyjczyków). Sowieci proponowali Niemcom sojusz i wspólne działania na zaplanowany na wiosnę 1922 r. atak na Polskę. Seeckt odmówił, twierdząc że taki atak wplątał by Niemcy w wojnę z Francją i Czechosłowacją. Ale już w kwietniu 1922 r. uzyskał on od rządu niemieckiego 150 mln. marek dla konsorcjum Junkersa na rozpoczęcie budowy samolotów w Rosji sowieckiej. Od dalszych etapach współpracy niemiecko-sowieckiej informował będę w kolejnych częściach. 

24 maja 1923 r. do Polski dotarł pierwszy transport rękopisów wywiezionych do Rosji po roku 1772 i pierwszym rozbiorze Rzeczpospolitej. Rosja sowiecka miała zwrócić te skarby polskiej kultury na mocy traktatu ryskiego, podpisanego w marcu 1921 r. Po zakończeniu Wojny polsko-bolszewickiej.

A tymczasem 19 maja wspierani przez Francję secesjoniści nadreńscy, zamierzali proklamować autonomiczną Republikę Nadreńską w Trewirze (do owych secesjonistów należał również późniejszy kanclerz powojennych Niemiec - Konrad Adenauer). Jednak policja niemiecka udaremniła ową próbę. Była to jednak dopiero pierwsza próba, kolejne nastąpią już wkrótce.

26 maja w Le Mans we Francji rusza pierwszy 25-godzinny wyścig samochodowy. Zwycięski wóz marki "Chanard et Walcker" osiąga szybkość 92 km/h i pokonuje 2209 km.




Tego dnia upada też rząd gen. Władysława Sikorskiego...


CDN.

poniedziałek, 6 maja 2024

WU ZETIAN... Cz. III

PIERWSZA I JEDYNA KOBIETA NA
CHIŃSKIM TRONIE IMPERIALNYM





SAN KUO
TRZY KRÓLESTWA
Cz. I





 Po zamordowaniu w pałacu w Cz'angan wszechpotężnego watażki Dong Czou (maj 192 r.), który jednocześnie sprawował "opiekę" nad młodym cesarzem - Xianem, Chiny dynastii Tang realnie rozpadły się na szereg pomniejszych prowincji kontrolowanych przez lokalnych watażków, którzy pragnęli zdobyć kontrolę nad cesarzem, aby dzięki temu móc założyć swoją własną dynastię (aby nowa dynastia mogła zostać uznana, to taki lokalny baron musiał uzyskać pieczęcie cesarskie od samego cesarza, a ten musiał zgodnie ustaloną procedurą abdykować. Dlatego tak ważne było zdobycie kontroli nad cesarzem, o co zabijali się poszczególni możnowładcy). W środkowych i północnych Chinach (czyli na terenach gdzie powstała w ogóle chińska cywilizacja) jednym z najsilniejszych był Cao Cao - człowiek bezwzględny, okrutny i brutalnie dążący do celu, jakim była władza cesarska. Jednak bez wątpienia po zamordowaniu Dong Czou najpotężniejszymi watażkami w Chinach okazali się bracia Yuan - Shao i Shu (jeden kontrolował ziemie na północy, drugi zaś w dorzeczu rzeki Huai - współczesna prowincja Henan), którzy raczej nie pałali do siebie sympatią. W roku 193 Shao Yuan sprzymierzył się z Cao Cao i wydał bitwę swemu bratu pod Fengqiu i zwyciężył. Był to dopiero przedsmak nieustannych wojen jakie w tym okresie nawiedziły Chiny. Wkrótce potem Cao Cao wszedł w konflikt z Tao Qianem z prowincji Xu i w latach 193-194 podjął aż trzy niezbyt nieudane, ale niezwykle niszczące najazdy na te ziemie. W czasie tych trzech kampanii dokonano ogromnych spustoszeń, niszczono wioski, zabijano wszystko co się ruszało: ludzi i zwierzęta (część zwierząt zjedzono, inne zabrano ze sobą), a liczba ofiar była tak wielka, że ciała pomordowanych płynęły rzeką niekończącym strumieniem. Oficjalnie była to zemsta Cao Cao na Tao Qianie za zamordowanie jego ojca Cao Songa (chociaż odpowiedzialność Tao Qiana za to morderstwo nie jest oczywista). 194 r. rozpoczął się zaś kilkuletni konflikt Cao Cao z Lü Bu (tym który zamordował Dong Czou i który teraz opanował prowincję Yan należącą wcześniej do Cao Cao. Ten odzyskał ową prowincję do końca 195 r. ale walki z Lü Bu trwały do czasu, gdy w 197 r. wspomniany wyżej Yuan Shu ogłosił się nowym cesarzem, co spowodowało że dotychczasowi wrogowie musieli teraz się zjednoczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. 




Kampania ta rozpoczęła się początkowo sukcesem Cao Cao który opanował strategicznie ważny region Wancheng (dzisiejsza prowincja Henan). Doszło tam jednak do incydentu, który nieco odmienił losy tej kampanii, a mianowicie Cao Cao wziął sobie ciotkę Yuan Shu za kochankę (zapewne po to, aby upokorzyć swego rywala). Ten dowiedziawszy się o owej hańbie, postanowił czym prędzej uderzyć na pewne siebie (bo zwycięskie do tej pory) siły Cao Cao - i tak też się stało. Zaskoczona całkowicie armia północnego watażki nie była w stanie odeprzeć ataku sił Yuan Shu i poszła w rozsypkę (sam Cao Cao ledwie unikną śmierci, będąc poważnie rannym). Po tej klęsce zerwany został sojusz Cao Cao z Lü Bu i znów doszło pomiędzy nimi do konfliktu. Lü Bu został ostatecznie pokonany na początku 199 r. w bitwie pod Xipi i zginął. Cao Cao sprzymierzył się z innym watażką - Liu Bei'em. Razem doprowadzili do odcięcia sił Yuan Shu i ich zablokowania. Co prawda niechętny bratu Yuan Shao wysłał mu teraz na pomoc siły pod dowództwem swego syna, ale ten nie dotarł na czas. Yuan Shu zmarł, ponieważ miał za delikatny żołądek. Odcięty od swych pałacowych wygód, nie był w stanie jeść takich samych potraw jakie spożywali jego żołnierze i... zagłodził się na śmierć (na łożu śmierci ostatnią jego wolą było, aby podano mu szklankę wody z miodem, czego jego żołnierze nie mieli). Był to rok 199. Daleko na Zachodzie w Cesarstwie Rzymskim Septymiusz Sewer - nowy władca Imperium Rzymskiego - wyszedł zwycięsko z wojny toczonej ze swymi dwoma przeciwnikami - Pescenniuszem Nigrem na Wschodzie (głównie Azja Mniejsza i Syria) w 194 r., oraz Klodiuszem Albinem (Brytania i Galia) w 197 r. Potem sewer zmagał się jeszcze z Partami, oblegał twierdzę Hatra (197-198), zdobył Ktezyfont (luty 198 r.) i oficjalnie umocnił swoją władzę. Po okresie jak je spędził w Syrii, z początkiem 200 roku odbył (wraz z żoną Julią Domną i synami: Markiem Antoninusem Karakallą i Publiuszem Septymiuszem Getą) sławną wyprawę do Egiptu, będąc w drugim cesarzem rzymskim który wraz z większym orszakiem odwiedził ten kraj (ostatnim był cesarz Hadrian, który odwiedził Egipt 70 lat wcześniej, gdy w nurtach Nilu utonął jego kochanek Antinous). W każdym razie w Cesarstwie Rzymskim powoli sytuacja polityczna się stabilizowała, natomiast w Chinach jeszcze było do tego daleko.




Teraz Cao Cao wystąpił przeciwko samemu Yuan Shao i w bitwie pod Guandu (jesień 200 r.) rozbił jego armię, stając się teraz najpotężniejszym watażką Północy. Tę supremację raz jeszcze udowodnił, pokonując w bitwie pod Liyangiem połączone armię Yuan Shao i Liu Bei (202 r.). W kolejnych latach pokonał jeszcze synów Yuan Shao i w roku 207 stał się już realnie panem całej północy Chin (po swym zwycięstwie w bitwie pod Górą Białego Wilka w październiku 207 r. w wyniku której poległ Yuan Shao). W tym momencie już ukształtowały się trzy królestwa, z tym że kontrola nad cesarzem pozostawała (od 198 r.) w rękach Cao Cao (ogłosił się on od tej chwili "Zbawicielem Cesarstwa"). Północ - czyli późniejsze Królestwo Wei - kontrolował Cao Cao. Południe przejął Sun Quan zakładając następnie dynastię wschodniego Wu. Natomiast na południowym-zachodzie powstało Królestwo Shu-Han, którego założycielem był właśnie Liu Bei (chodź akurat w tym czasie Liu Bei jeszcze nie władał w Syczuanie, stanie się to dopiero w 214 r.). Epoka upadku Dynastii Han, to epoka wewnętrznych wstrząsów, częstych wojen, bitew, masakr ludności cywilnej (głównie chłopów) i oczywiście o ogromnych świadczeń, jakie najuboższa ludność Chin musiała świadczyć swym panom. Ogromne ciężary (zarówno finansowe jak i osobiste) jakie musieli ponosić chińscy chłopi, sprawiły, że odwracali się oni od oficjalnej cesarskiej religijności. A w każdej wiosce i w każdym mieście kapłanem cesarskiego kultu był najważniejszy miejscowy urzędnik. Wspierany przez państwo konfucjanizm imperialny, polegający w dużej mierze na filozofii legalizmu i systemu kar oraz nagród, nieco różnił się od konfucjanizmu, którego twórcą był sam Konfucjusz (czy chociażby żyjący sto lat później Mencjusz). Ludność Chiny przede wszystkim wyznawała rodowy szamanizm przekazywany z pokolenia na pokolenie, który łączył się częściowo z taoizmem ("Dao" - czyli "Droga"). Chłopska rewolta Żółtych Turbanów, która wybuchła w 184 r. i późniejszy ruch Armii Czarnej Góry - który przetrwał do 205 r. (Cao Cao był też tym, który zniszczył owych chłopskich partyzantów), niszczyła te publiczne cesarskie formy konfucjanizmu imperialnego, demolując cesarskie ołtarze. W tym też okresie we wschodnim Syczuanie powstał ruch religijny, który grupował głównie najuboższych. Główną bazą rekrutacyjną wyznawców tej ludowej religii byli członkowie Armii Czarnej Góry, którym udało się stworzyć i przez pewien czas utrzymać niezależne państwo chłopskie na na Zachodzie Chin, które było swoistą komuną, mającą przetestować istnienie społeczeństwa bezklasowego. Członkowie tej sekty (bo tak należy to nazwać) odwoływali się do taoizmu i odrzucali wszelki państwowy kult cesarski. Podkreślając równość wszystkich ludzi: kobiet i mężczyzn, oraz bogatych i biednych, jednocześnie twierdzili, że ludzie nie powinni niczego posiadać i wszystko musi być wspólne (dzieci miały być wychowywane przez wspólnotę, a nie przez rodziców). Ruch ten upadł wraz z ostateczną klęską Armii Czarnej Góry w 205 r., a chłopcy członkowie tej religijnej sekty, byli prześladowani przez chińskich watażków.




Po zjednoczeniu Północnych Chin w 207 r. Cao Cao postanowił pójść za ciosem i ostatecznie podporządkować sobie pozostałe ziemie kontrolowane przez ambitnych generałów i urzędników rozpadającego się Cesarstwa Han. Pomaszerował więc z ogromną armią (liczącą kilkaset tysięcy żołnierzy) na Południe, aby wyeliminować ostatecznie najpotężniejszego konkurenta na czyli Sun Quana, w którym połączył się Liu Bei. Do wielkiej bitwy doszło nad brzegiem rzeki Jangcy, w miejscu w którym piętrzyły się klify tej rzeki (zwane "Chibi" - czyli Czerwone Klify). Bitwa o Czerwone Klify jest bodajże najsławniejszą bitwą ostatnich lat istnienia Dynastii Han. Doszło do niej zimą 208 na 209 r. Bitwa miała dać Cao Cao władzę nad całymi Chinami i jednocześnie umożliwić mu zdobycie cesarskiej władzy. Koalicjanci jednak byli zdeterminowani odeprzeć napastnika. Użyli do tego nie tylko ukształtowania terenu (wcześniej zajęli dogodne pozycje), ale też wspierał ich klimat (żołnierze Północy nie byli przyzwyczajeni do południowych temperatur), a także posłużyli się ogniem, podpalając okręty Cao Cao płynące przez Jangcy, czyniąc z nich płonące pochodnie. Dzięki tym posunięciom zwyciężyli i Cao Cao musiał powrócić na Północ, nie osiągnąwszy zamierzonego przez siebie celu - czyli podboju całych Chin. Bitwa o Czerwone Klify ostatecznie ukształtowała podział kraju na trzy królestwa. Po powrocie na Północ Cao Cao zaczął administrować swoim królestwem (oficjalnie to nadal było Cesarstwo pod rządami prawie 30-letniego cesarza Xiana, ostatniego władcy dynastii Han, ale realnie był on tylko marionetką w rękach ambitnego watażki Północy). Widząc ogromne ciężary, jakie muszą ponosić chłopi, obniżył podatki. Starał się ponownie rozbudzić handel, choć próba reaktywacji dawnego Jedwabnego Szlaku w tym okresie mu się nie powiodła (po raz pierwszy jedwabny szlak został zapoczątkowany podróżą Zhanga Qiana na Zachód w 138 r. p.n.e. Odwiedził on wówczas Królestwo Grecko-Baktryjskie - pozostałość po rozpadzie Imperium Aleksandra Wielkiego, a także Królestwo Partów i przywiózł stamtąd wiele darów. Relacje z podróży Zhanga Qiana zostały potem spisane przez Simę Qiana w I wieku p.n.e. w okresie największej ekspansji i potęgi Dynastii Han. Oficjalnie jednak Jedwabny Szlak został zapoczątkowany dwadzieścia kilka lat później, w roku 114 p.n.e. lecz Zhang Qian położył ku temu podwaliny, natomiast Jedwabny Szlak wziął swą nazwę od handlu jedwabiem, na którym zarabiały i z którego słynęły Chiny).




W roku 211 Cao Cao ruszył na podbój Korytarza Gansu (cienki przesmyk pomiędzy Himalajami, wiodący do Turkiestanu i dalej do Kazachstanu) i w bitwie z lokalnymi pod Weinan z lokalnymi watażkami, zwyciężył i do 213 r. opanował cały ten region. Po tym sukcesie postanowił ponownie ruszyć na Południe i raz jeszcze przejąć ziemie należące do Sun Quana, jednego w bitwie pod Ruxu poniósł kolejną klęskę i musiał się wycofać (swoją drogą dobry dowódca to taki, który przegra o jedną bitwę mniej niż jego przeciwnicy. Jednak zarówno na wojnie jak i w życiu najważniejszym jest, aby nie popadać w euforię przy jakimkolwiek, większym czy mniejszym sukcesie i nie wpadać w rozpacz oraz nie załamywać się w przypadku klęski. Kropla zawsze drąży skałę i ten kto jest uparty, wcześniej czy później osiągnie sukces - chociaż może być on opłacony dosyć niemiłym kosztem. Ale jeśli ktoś się załamie przed czasem - bo przecież nie wie co by było, gdyby tego nie uczynił - to z reguły przegra). Walki z Sun Quan'em trwały długo, bo aż do 217 r. W tym bowiem roku doszło do drugiej bitwy pod Ruxu, która również zakończyła się klęską Cao Cao (należy tutaj oddać Sun Quanowi sprawiedliwość i powiedzieć że był on lepszym dowódcą od Cao Cao, choć nie miał aż takich ambicji opanowania całych Chin). Cao Cao jednak nie poprzestawał, walił głową w mur i wydawało się że ta głowa mu wreszcie odpadnie. Nie udało się na Południu, postanowił więc ruszyć na Syczuan, który kontrolował teraz Liu Bei. Ten ubogi potomek jednego z władców Han (stąd jego państwo potem zwało się Shu-Han) miał największe prawo do cesarskiej korony - chociaż był tylko bękartem. W 214 r opanował on zachodni Syczuan, a do 219 r opanował on dolinę rzeki Han. Tak więc założyciele trzech królestw dobrali się jak w korcu maku: Cao Cao - najbardziej ambitny, a jednocześnie brutalny watażka, kontrolujący cesarza Xiana i mający dzięki temu prawo do założenia własnej dynastii. Sun Quan - dobry wódz, ale jednocześnie niezbyt ambitny polityk i Liu Bei - potomek cesarzy Han, mając największe prawa do władzy nad całymi Chinami.




W 217 r. Cao Cao wyruszył ze swą armią na południowy-zachód przeciwko Liu Bei'owi, rozpoczynając tym samym dwuletni konflikt który znów zakończy się klęską watażki Północy. W bitwie nad rzeką Han w kwietniu 219 r. Liu Bei ostatecznie pokonał najeźdźcę i zmusił go do odwrotu. Teraz to właśnie Liu Bei postanowił wyruszyć przeciwko królestwu Cao Cao (pragnął również uwolnić cesarza Xiana i zmusić go do abdykacji oraz przekazania jemu władzy, jako kontynuatorowi rodu Hanów). W lipcu 219 r. doszło do bitwy pod Fancheng (bitwa to zwana jest również bitwa siedmiu armii). Armia Liu Bei'a (choć on tam osobiście nie dowodził), musiała uporać się nie tylko z przeciwnikiem, ale przede wszystkim z wodą, gdyż w tym właśnie czasie wylała rzeka Han i praktycznie armia Shu została zatopiona, a Cao Cao odniósł zwycięstwo. Ten niespokojny duch, planował ponowny atak na Liu Bei'a, ale uniemożliwiła mu to śmierć. Zakończył swój ziemski żywot w marcu 220 r. (otrzymawszy pośmiertnie tytułu króla Wu). Jego następcą został syn - Cao Pi (którego już ojciec wcześniej wybrał na kontynuatora swej polityki). Ten nie patyczkując się już wcale, w roku 221 zmusił cesarza xiana do abdykacji i sam ogłosił się władcą królestwa Wei. W jego ślady poszli Liu Bei w Shu-Han i Sun Quan w Wu.


CDN.