Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 listopada 2024

WOKÓŁ AKTU 5 LISTOPADA - Cz. II

CZYLI JAK NIEMCY CHCIELI SOBIE STWORZYĆ "SWOJĄ" POLSKĘ?





RZECZYWISTOŚCI
KRÓLESTWA POLSKIEGO 
PIERWSZE LATA
"ALEKSANDER BŁOGOSŁAWIONY"
(1815-1820)
Cz. I


"Z Bożą pomocą mam nadzieję wskrzesić naród odważny, do którego Pan należy. Dałem uroczystą obietnicę, a dobro narodu polskiego bardzo leży mi na sercu. Okoliczności polityczne stanęły na przeszkodzie ku realizacji moich zamiarów. Przeszkody zostały usunięte w wyniku strasznej, ale zwycięskiej, dwuletniej wojny. Wkrótce Polacy będą mieli Ojczyznę (...) a ja będę rad udowodnić, że człowiek, którego oni uważali za wroga, zapomniał o przeszłości i (...) realizuje ich marzenia"

Fragment listu jaki car Aleksander I wysłał do Tadeusza Kościuszki
 (1814)





DZIECI ROKU 1812
Cz. I


 "Bitwa! gdzie? w której stronie? - pytają młodzieńce, chwytają broń; kobiety wznoszą w niebo ręce; wszyscy, pewni zwycięstwa, wołają ze łzami: "Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami!" O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju, pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju! O wiosno! kto cię widział, jak byłaś kwitnąca zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca, obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna! Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna! Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu" - jak pisał Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu", pokazujący niezwykle ekspresyjnie atmosferę, jaka wiosną roku 1812 panowała w Księstwie Warszawskim, przygotowującym się do wielkiej wojny z Rosją o odrodzenie Rzeczpospolitej. Tak, była to bowiem wojna o odrodzenie dawnej Rzeczpospolitej, wojna o odrodzenie Polski i choć dzisiaj wielu mędrków twierdzi, że Napoleon nie zamierzał odbudowywać Polski, że nawet sam pisał że tego pragnie ("Nie myślę przywracać Polski" - takie bowiem słowa znalazły się w liście wysłanym przez Napoleona do francuskiego ambasadora w Petersburgu - monsieur Caulaincourta w lipcu 1810 r. {według mnie był on rosyjskim agentem, a nawet jeśli nie, to z całą pewnością był pod ogromnym wrażeniem cara Aleksandra I. Zastanawia mnie tylko czy Napoleon o tym wiedział, czy nie, bo nie odwołał go z petersburskiej placówki aż do początku kampanii rosyjskiej 1812 r.; a jeśli wiedział, to jaki miał cel w pozostawieniu tego człowieka w Rosji?}. Podobnie twierdził de Champagny, książę de Cadore: "Nie chciał podbić Rosji, nie chciał nawet odbudować Polski; żałował że zrywa sojusz z Rosją. Ale Jego celem było zdobycie stolicy. Podpisanie pokoju na własnych warunkach i hermetyczne zamknięcie portów Rosji dla handlu brytyjskiego"; jak i wielu innych, jemu podobnych). A ja powiem otwarcie - Napoleon nie tylko zamierzał przywrócić dawną Polskę, ale był to jeden z Jego najważniejszych celów europejskiej polityki (i wcale w tym momencie nie przesadzam). Wielu przytacza bowiem kilka wyrwanych z kontekstu zdań, napisanych ręką samego Napoleona pokazując - patrzcie, napisał że nie chce przywracać Polski, czyli sprawa zamknięta, bo sam to napisał. A ja zapytam: kiedy to napisał i w jakim kontekście? W roku 1810, gdy Napoleon zdawał już sobie sprawę że Moskale szykują mu nową wojnę, a jednocześnie oba te państwa Francja i Rosja prowadziły co najmniej od roku 1807 tajne gry dyplomatyczno-agenturalne, mające wydobyć najściślej skrywane informacje drugiej strony (przejście na rosyjską stronę Caulaincourta było z pewnością częścią tych planów, jednocześnie agenci Napoleona podsyłali Aleksandrowi urodziwe dziewoje do łoża).

Napoleon nie był idiotą (a wszyscy, którzy deklarują iż Jego celem nie było odbudowanie Polski w dawnej mocy, właśnie to sugerują). Doskonale zdawał sobie sprawę z geopolityki europejskiej i tego, była wcześniej dla Europy (i Francji) dawna Rzeczpospolita, a była po prostu bastionem odgradzającym Zachód, Południe i poniekąd Północ Europy od zalewu barbarzyńców Wschodu (Moskali) i barbarzyńców południowego-wschodu (Turków Osmańskich). Wiedział bowiem, że tylko Polska i to Polska silna i wielka będzie gwarantem stabilizacji i bezpieczeństwa europejskiego (czyli tego status quo, które wytworzyło się po roku 1807, a które były konieczne nie tylko do utrzymania władzy przez Napoleona, ale przede wszystkim do francuskiej dominacji w Europie). Wielokrotnie też powtarzał że bez Polski pokój europejski nie nastanie, gdyż takie państwa jak Austria, Prusy i Rosja zawsze będą mobilizowane i wspierane finansowo przez Wielką Brytanię, aby ponownie rozpętać europejskie piekło wojny i tym samym zapobiec zagrożeniu samej Wyspy, jak również francuski ekspansji na Indie. Kres temu może tylko położyć silna, odrodzona Rzeczpospolita i do tego właśnie dążył. "Nie chcę wszakże zhańbić się wyrokując, iż Królestwo Polskie nigdy przewróconym nie będzie (...) gdyż powiedzieć że Polska nigdy przywróconą nie będzie, byłoby gorzej jeszcze niż uznać jej podział. (...) Nie, nie ogłoszę się wrogiem Polaków!" - była to tylko jedna z deklaracji Napoleona w kwestii polskiej, dlaczego więc raz pisał tak, a raz inaczej? Odpowiedź jest prosta, w liście który wysłał w lipcu 1810 r do "swego" ambasadora w Petersburgu, deklarował jasno że: "Nie myślę przywracać Polski"... "W tej chwili, gdy mam problem w Hiszpanii, a poza tym muszę na razie jeszcze utrzymać pokój z Rosją. Jeszcze, ale przyjdzie na to czas i to już wkrótce" - tak właśnie brzmiałyby słowa Cesarza, gdyby historycy potrafili czytać pomiędzy wierszami, a nie tylko opiniowali suche tło zapisanego tekstu. Żeby zrozumieć bowiem daną postać, trzeba wejść nieco głębiej w psychikę takiego człowieka, poznać go od środka, poznać go od sfery rodzinnej, politycznej, społecznej itd. itp. a Napoleon był człowiekiem który doskonale wiedział że pewnych rzeczy oficjalnie powiedzieć nie można, mało tego lubił wiele spraw załatwiać w sposób nieoficjalny lub półoficjalny (podobnie jak Marszałek Piłsudski, a do dzisiaj pozostały opinie ludzie - na przykład francuskich polityków z lat 30-tych, którzy oficjalnie twierdzą że nie było żadnej polskiej propozycji w kwestii wojny prewencyjnej z Niemcami w roku 1933, bo nic takiego nie zostało oficjalnie przedstawione na piśmie 😄). 




Już sam fakt że Napoleon wojnę z Rosją roku 1812 ogłosił "Drugą Wojną Polską" (pierwszą była kampania z lat 1806-1807) jest niezwykle symboliczna i zadaje kłam wszelkim twierdzeniom, jakoby Cesarz miał gdzieś Polaków i wykorzystywał ich jedynie jako swoiste "mięso armatnie". Jeszcze w 1809 r. wielki marszałek dworu cesarskiego Géraud Duroc przedstawił Cesarzowi tajny memoriał, w którym jasno stwierdzał, iż w interesie Francji i jej bezpieczeństwa jest nie tylko niedopuszczenie do jakiegokolwiek podzielenia Polski, ale wręcz przeciwnie, do Jej odbudowy i wskrzeszenia jako silnej zapory chroniącej Francję od Wschodu. Tak samo myślał Napoleon. Ambasadzie rosyjskiej w Paryżu udało się zdobyć treść tego memoriału i Kurakin wysłał go do Petersburga (już w roku 1810), dając Aleksandrowi jasne rozeznanie w intencjach Napoleona, oraz w tym, że mami go jedynie twierdzeniami o "nie odbudowywaniu Polski". Podczas rozmowy z Caulaincourt'em car zapytał poirytowany: "Jeśli pański cesarz nie nosi się z zamiarem odbudowywania Polski, to czemu codziennie, w publicznych dokumentach wymienia "Polskę" albo "Wielkie księstwo Warszawskie"? (...) Czy może chcecie ją odbudować? Jeżeli tak, to mówcie od razu, dajcie definitywną odpowiedź, chcę bowiem wiedzieć, czego mam się trzymać". 13 grudnia 1810 r. przyszła odpowiedź którą Rosjanie szybko zrozumieli, a mianowicie tego dnia senat Cesarstwa podjął decyzję o przyłączeniu do Francji księstwa Oldenburg, należącego do Wilhelma I z dynastii Holstein-Gottorp (z powodu choroby psychicznej Wilhelma, księstwem zarządzał jego kuzyn Piotr). Regent Piotr zaś był ojcem następcy tronu Oldenburga księcia Jerzego, który był jednocześnie mężem Katarzyny Pawłowny - siostry cara Aleksandra I. Co prawda decyzja Senatu Cesarstwa Francuskiego nie pozbawiła Piotra regencji, a po prostu... wchłonęła go razem z jego księstwem do Francji (🤭). Była to odpowiedź Napoleona dla Aleksandra, ale również dla jego siostry, która odmówiła małżeństwa z Napoleonem w roku 1808. W odpowiedzi car w grudniu 1810 r. otworzył rosyjskie porty na angielskie towary handlowe (tym samym łamiąc napoleońską Blokadę Kontynentalną Wielkiej Brytanii, na co Rosja zgodziła się w Tylży w roku 1807... a potem w Erfurcie w roku 1808), a jednocześnie nałożył car taryfę prohibicyjną na towary francuskie.




Nie dość na tym, bowiem już w styczniu 1811 r. zlecił Aleksander swemu sztabowi generalnemu (Stawka) opracowanie planu wojny z Francją, a raczej wielkiej inwazji rosyjskiej na Zachód która nosiła kryptonim: "Wiellikoje Dieło" (głównym celem tej inwazji było zdobycie Księstwa Warszawskiego). W ramach tego planu do już stojących na granicach Księstwa 100 000 rosyjskich żołnierzy, miało dołączyć drugie tyle. Francja w tym czasie (mocno zaangażowana w Hiszpanii), była zdolna wystawić do walki jedynie 60 000 żołnierzy, co razem z wojskiem Księstwa Warszawskiego (w liczbie również 60 000) i tak nie gwarantowało skutecznego utrzymania Księstwa. Mimo to Aleksander miał obawy. Powiedział otwarcie do swego przyjaciela księcia Adama Jerzego Czartoryskiego: "Jestem zdecydowany nie wszczynać wojny z Francją, dopóki nie zapewnię sobie współdziałania Polski. (...) Jeśli Polacy mnie wesprą, powodzenie sprawy i zwycięstwo jest pewne, gdyż nie polega ono na nadziei przewyższenia talentu Napoleona, lecz na aktualnym braku sił cesarza Francuzów". Innymi słowy zdawał sobie sprawę, że bez udziału "najlepszych żołnierzy na świecie" (za jakich bez wątpienia uważał Polaków), sukces tej operacji którą planował w roku 1811 (atak miał nastąpić w 1812) nie może się powieść. Gdy 15 sierpnia 1811 r. (w urodziny Cesarza Napoleona) ambasador Kurakin wystąpił z propozycją, aby za księstwo Oldenburg, Rosja uzyskała rekompensatę w postaci części ziem Księstwa Warszawskiego, Napoleon odrzekł - wielce zirytowany: "Zostaliście pobici pod Ruszczykiem (w toczonej wówczas przez Rosję wojnie z Imperium Osmańskim) gdyż mieliście za mało wojska, a wie pan dlaczego?! Bo aż pięć dywizji wycofaliście z armii naddunajskiej, by je pchnąć nad granice Polski! Znam wasze podstępy! (...) Caulaincourt może sobie mówić, co chce, a ja wiem dobrze, że car zamierza napaść na mnie! Nie jestem taki głupi, by przypuszczać, że wam chodzi o Oldenburg, o takie coś nikt się bić nie będzie! Wiem dobrze, o co wam chodzi! - o Polskę!!! (...) Przesyłacie mi tu różne plany dotyczące Polski. Otóż wiedzcie, że nie dam tknąć jednej wsi, jednego młyna, jednej piędzi polskiej ziemi, choćby nawet wasze wojska stały na wzgórzach Montmartre!!!" Kurakin wyszedł wówczas z Pałacu cały roztrzęsiony, a były to bowiem jedne z tych wybuchów złości Cesarza, które były niezwykle ekspresyjne. Jednak mocne słowa które padły owego dnia w otoczeniu korpusu dyplomatycznego państw Europy (i częściowo Azji), nie zostały rzucone na wiatr. Już bowiem nazajutrz (16 sierpnia) Napoleon wydał memoriam, w którym jasno określił cel zbliżającej się konfrontacji z Rosją, a sprowadzał się on do jednego: "odbudowy Królestwa Polskiego". Jeśli to jest instrumentalne traktowanie sprawy polskiej i Polaków jako "mięsa armatniego", to doprawdy współczuję tym, którzy tak myślą.




Napoleon nie chciał wojny z Rosją - i to jest fakt. Nie chciał, gdyż front hiszpański się załamywał (tam Francuzom szło tak źle, że już chyba gorzej nie mogło). Było oczywiste że jedynie osobista interwencja Napoleona na czele Wielkiej Armii może odmienić los fatalnej kampanii hiszpańskiej, ale Cesarz nie mógł ruszyć za Pireneje, gdyż miał nie rozwiązaną kwestię rosyjską na Wschodzie. Było bowiem oczywiste że car uderzy, jeśli Napoleon przekroczy granicę francusko-hiszpańską (o kontaktach rosyjsko-hiszpańskich w tej kwestii mógłbym też sporo napisać, ale nie wydaje mi się to w tym momencie istotne). Aby więc można było rozwiązać kwestię hiszpańską, należało najpierw pobić Rosję. Pokonać ją, zepchnąć w azjatyckie stepy i odbudować potężną Rzeczpospolitą na Wschodzie, będącą barierą odgradzającą Francję od ruskiego miru. I dlatego wojna roku 1812 został została nazwana "Drugą Wojną Polską". Rosjanie oczywiście nie pozostali dłużni w wojnie na tajnym froncie i wiedząc że starcie jest nieuniknione, zaczęli przekonywać zarówno Prusaków jak i Austriaków do wsparcia ich działań przeciwko Francji i... Polsce. W Wiedniu przedstawiciele cara twierdzili, iż: "Cele nasze są wspólne. Jeśli Rosja upadnie, Austria stanie osamotniona w obliczu potęgi Bonapartego i nic jej już nie uratuje!" W Berlinie też odżyła miłość rosyjsko-pruska (wielce zakochaną w Aleksandrze była królowa Prus, małżonka Fryderyka Wilhelma III - Luiza z Hanoweru - swoją drogą niezwykle piękna kobieta - która w nim właśnie widziała ocalenie i nadzieję nie tylko dla Prus, ale również dla siebie samej. Zmarła w roku 1810, była prababką ostatniego niemieckiego cesarza - Wilhelma II który abdykował w roku 1918). Oba te państwa zadeklarowały (oczywiście nieoficjalnie) że będą jedynie markować wsparcie dla Napoleona w zbliżającej się wojnie z Rosją. Cesarz wyjechał z Paryża 9 maja 1812 r. (wciąż jednak sądził że uda się przynajmniej opóźnić wojnę, dlatego jeszcze w maju wysłał do Petersburga swego przedstawiciela "ostatniego epigona pięknych dni Wersalu" - hrabiego Ludwika Marię Jakuba Narbonne-Larę (o którym mawiano że był nieślubnym synem Ludwika XV, był również ministrem w czasach Ludwika XVI). Ten 18 maja spotkał się z carem w Petersburgu. Podczas tej rozmowy car (wskazując na mapie Kamczatkę), stwierdził że nie ustąpi, gdyż ma gdzie się wycofać w razie czego. Dodał: "Przypominam sobie, co mówił do mnie cesarz Napoleon w Erfurcie. Że wojnę rozstrzyga upór. No więc ja go teraz przekonam, że zapamiętałem te nauki!" Wojna stała się więc faktem, a jedną największych armii jakie wzięły w niej udział (drugą zaraz po francuskiej) było Wojsko Polskie.




CDN.

piątek, 29 listopada 2024

WOKÓŁ AKTU 5 LISTOPADA - Cz. I

CZYLI JAK NIEMCY CHCIELI SOBIE STWORZYĆ "SWOJĄ" POLSKĘ?




 Jakiś czas temu rozmawiałem na X-ie z pewnym niemieckim doktorem historii (?), który przekonywał mnie że Niemcy w roku 1916 przywrócili niepodległą Polskę do życia po ponad stuletnim okresie zaborów, ogłaszając właśnie ów akt 5 listopada, w którym rzeczywiście miał powstać taki twór jak Polska. Wcześniej bowiem stwierdziłem, że warunkiem sine qua non odrodzenia niepodległej Polski, była klęska wszystkich trzech jej zaborców, czyli Rosji, Niemiec i Austro-Węgier. Ponieważ tamta rozmowa przypomniała mi się teraz, postanowiłem rozpocząć nową serię o tym, jak to Niemcy próbowały stworzyć "swoją" Polskę w roku 1916, jak i na ile im się to udało, oraz jakie były reakcje międzynarodowe (głównie rosyjskie) na ową deklarację. 

Zapraszam zatem do lektury.






RZECZYWISTOŚĆ POLITYCZNA 


"O wojnę powszechną za wolność ludów, 
Prosimy cię Panie.
O broń i orły narodowe, 
Prosimy cię Panie.
(...)
O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej, 
Prosimy cię Panie"


 Oto fragment "Litanii pielgrzymskiej" Adama Mickiewicza, w której autor (żyjący w pierwszej połowie XIX wieku - notabene Mickiewicz zmarł w Konstantynopolu w listopadzie 1855 r. po zatruciu się kebabem), doskonale zdawał sobie sprawę, że niepodległość Polski realnie musi być związana po pierwsze z wzajemną wrogością mocarstw zaborczych, a po drugie z wynikającą z niej wojną europejską (a być może nawet światowej) I o to właśnie się modlił w swej litanii - "o wojnę powszechną za wolność ludów". Polacy bowiem (głównie mam tutaj oczywiście na myśli polską szlachtę) za późno otrząsnęli się z marazmu XVIII wieku. Reformy jakie podjęto pod koniec tego stulecia, mające wewnętrznie wzmocnić państwo i stworzyć stałą armię, oraz wzmocnić władzę królewską czyniąc ją odtąd dziedziczną, przyszły za późno. Co prawda uchwalono pierwszą w Europie i drugą na świecie Konstytucję - 3 maja 1791 r. Ale już nie zdołano obronić tych reform w konfrontacji zarówno z agresją rosyjską (1792 r.) jak i rosyjsko-pruską (1794 r.). W każdym razie przetrwało to pocieszenie, że Polacy - wbrew innym narodom (jak choćby Hiszpanom, u których pierwsze reformy zainicjowały dopiero interwencyjne wojska francuskie po roku 1808), potrafili własnym działaniem politycznym (w obliczu pewnego rozpadu państwa trapionego wewnętrzną anarchią) zdobyć się na taką jedność, która pozwoliła zreformować kraj. Ocalić go już jednak nie była w stanie, gdyż zaborcy okazali się wyjątkowo zgodni w dziele zniszczenia Rzeczypospolitej. Ale upadek państwa był niczym kubeł zimnej wody na te wszystkie dotychczas zaślepione umysły, na tych wszystkich małych paniczyków którzy nie widzieli dalej niż koniec własnego nosa i tylko powtarzali "złota wolność, złota wolność", a prysła ona niczym sen złoty po utracie państwa.




Potrzeba odrodzenia tak świetnego państwa, pełnego wielkich tradycji i wspaniałej historii, stała się odtąd motorem działań przede wszystkim szlachty, która żyła odtąd pod zaborami w cieniu pamięci dawnych wieków. Jak pisał już w XX wieku Władysław Kamieniecki herbu Pilawa: "Dziesiątki senatorskich pokoleń, hetmańskie buławy i marszałkowskie laski, wielkie bogactwa, wspomnienia wielkich cnót i jeszcze większych zbrodni kształtowały od dziecka psychikę tych potomków najmożniejszych rodów dawnej Rzeczypospolitej. Literatura historyczna, a jeszcze bardziej tradycja domowa uczyła ich o zasługach i występach przodków. Zdrada Janusza Radziwiłła czy warcholstwo Jerzego Lubomirskiego było im wskazywane jako odstraszający przykład - wiedzieli, czego się mają wystrzegać. A jednocześnie budziło się w nich przeświadczenie, że w odrodzonej Ojczyźnie przypaść im winna rola pierwszoplanowa". Nie od razu, ale również wśród chłopów zaczęło kształtować się poczucie przynależności narodowej, przejawiające się odmiennością religijną, językową i obyczajową w stosunku do zaborców. Ale poczucie przynależności narodowej (lub też odrębności w stosunku do zaborców), nie oznaczało automatycznie poczucia świadomości narodowej. Można bowiem społeczeństwo polskie w czasach rozbiorów (poniekąd i wcześniej też, ale tamten okres nas nie interesuje) opisać na zasadzie czterech kręgów. Krąg pierwszy (zewnętrzny), to ludzie uważający się za "tutejszych" (głównie chłopi, często Rusini, Żydzi, lub Niemcy wyznania luterańskiego, a także polscy chłopi z bardzo słabym poczuciem przynależności narodowej). Krąg wyższy, to ludzie którzy posiadali już świadomość narodową (częściowo byli to chłopi, częściowo mieszczanie, a częściowo szlachta ze wschodnich rubieży Rzeczypospolitej o rusińskich korzeniach). Trzeci krąg, to obszar Polaków ożywionych świadomością polityczną, a ostatni czwarty a jednocześnie pierwszy krąg wewnętrzny) to krąg ludzi gotowych działać aktywnie w kwestii odzyskania niepodległości i zrzucenia jarzma niewoli.




Dla tych wszystkich ludzi odrodzona, niepodległa Polska, miała być krajem takim, jakim została wcześniej rozszarpana, czyli w najmniejszych granicach z roku 1771 (a były również plany odtworzenia wielkiej Rzeczpospolitej z XV, XVI i XVII wieku). Polska etnograficzna, Polska mała, nigdy - powtarzam to raz jeszcze: NIGDY! - nie wchodziła w zakres jakichkolwiek politycznych kalkulacji, a jeśli już, to tylko jako etap początkowy odrodzenia Państwa (tak, jak miało to miejsce chociażby w roku 1918). Dla polityków zachodnich, polityków brytyjskich, amerykańskich, częściowo również francuskich, włoskich, nie mówiąc już o Niemcach czy Moskalach - był to jasny dowód na polską zaborczość i imperializm. Oni bowiem tworząc państwa (jak choćby w Afryce) po prostu rysowali linie etnograficzne (linia Curzona z 1919 r.) lub tak jak w roku 1884/1885 na kongresie berlińskim, po prostu podzielono Afrykę wzdłuż linii narysowanych na mapie, w ogóle nie zaprzątając sobie głowy lokalnymi stosunkami tamtejszych plemion (i tak pozostało do dzisiaj, gdzie np. w jednym państwie afrykańskim są plemiona wzajemnie się nienawidzące, natomiast w państwach sąsiednich, plemiona ze sobą spokrewnione i bliskie). Świadomość narodowa bowiem Litwinów, Ukraińców czy Białorusinów tak naprawdę w wieku XIX była świadomością narodową Rzeczpospolitan (oczywiście mam tutaj na myśli głównie tamtejszą szlachtę, gdyż chłopstwo żyło jakby obok tego wszystkiego, w opisanym wyżej kręgu czwartym). A świadomość Rzeczpospolitan była nieodzownie zjednoczona ze świadomością bycia Polakiem (niekoniecznie w rozumieniu narodowościowym, ale politycznym). Losy tej walki o niepodległość układały się bardzo różnie na przestrzeni całego wieku XIX. Można powiedzieć że pomimo utraty państwowości w roku 1795, polska elita polityczna przetrwała na ziemiach polskich i ziemiach dawnej Rzeczpospolitej. Odrodzenie w roku 1807 małego, stworzonego przez cesarza Napoleona Wielkiego Księstwa Warszawskiego, było jedynie wstępem do odtworzenia dawnej Rzeczypospolitej (do czego dążył Cesarz w roku 1812, rozpoczynając "wojnę polską" z Rosją). Ale potem również w epoce podporządkowanego Rosji Królestwa Polskiego z lat 1815-1830, polska elita polityczna nie miała powodu aby opuszczać polskie ziemie i pozostała tutaj, nadal będąc siłą z którą należało się liczyć.




Dopiero po zakończeniu Powstania Listopadowego (1830-1831) i rozpoczęciu Wielkiej Emigracji (głównie na zachód Europy, ale również do USA) to był pierwszy taki czas w dziejach Narodu, w którym elita polityczna musiała opuścić swój własny kraj (to było zupełnie coś nowego, wcześniej niespotykanego na żadnym etapie polskiej historii). Emigranci jako punkt najważniejszy swego nowego osiedlenia wybierali Francję (z którą większość z nich była mocno związana jeszcze w czasach wojen napoleońskich, ale i później uważano Francję za "wyzwolicielkę ludów"). Sporo emigrantów (szczególnie na pierwszym etapie podróży) schronienie znalazło w państwach niemieckich, gdzie byli witani jak bohaterowie (w Niemczech bowiem odradzał się wówczas narodowy patriotyzm dążący do zjednoczenia ziem niemieckich i wszelkie ruchy rewolucyjne, powstańcze przeciwko dotychczasowym konserwatywnym władcom i zastanemu ancient regime uważano za pozytywne i dające nadzieję na zmianę rzeczywistości politycznej również w Niemczech i innych państwach Europy). Jedną z najbardziej znanych w Niemczech reakcji artystycznych na ówczesne wydarzenia w Polsce, stał się obraz "Finis Poloniae 1831" namalowany przez Dietricha Montena, na którym twórca przedstawił grupę przygnębionych, lecz dumnych polskich żołnierzy, którzy zgromadzili się obok słupa granicznego z napisem stanowiącym jednocześnie tytuł dzieła (swoją drogą zasługuje na uznanie wybitne znawstwo tego malarza w kwestiach polskich, gdyż słowa "Finis Poloniae" ponoć miał wypowiedzieć Tadeusz Kościuszko po klęsce pod Maciejowicami w roku 1794, natomiast na obrazie znajdował się również książę Józef Poniatowski na białym koniu, który utonął w nurtach Elstery podczas odwrotu spod Lipska w roku 1813, czyli w Powstaniu udziału brać nie mógł, ale autor i tak umieścił go na obrazie). 




Ostatnio w jednym ze swoich tweetów przywołany wcześniej przeze mnie niemiecki doktor historii stwierdził, że to nieprawda iż niemieckie państwo istnieje dopiero od roku 1871, gdyż przecież już na zamku Hambach w roku 1832 powiewano trójkolorową flagą niemiecką czarno-czerwono-złotą, nawołując do zjednoczenia Niemiec. To prawda, ale jak przystało na zwolennika AfD zapomniał on dodać, że podczas tej imprezy na zamku Hambach w Palatynacie było wielu Polaków, byłych powstańców listopadowych. Zapomniał też że powiewały tam biało-czerwone flagi, a także flagi z białym orłem, a podczas przemówienia niemiecki adwokat Johann Wirth stwierdził: "Tylko Niemcy są w stanie przyczynić się do odzyskania przez Polskę niepodległości. Nasz naród jest pod względem prawnym, jak i moralnym zobligowany do odpokutowania za ciężki grzech zniszczenia Polski. Nasz naród musi wreszcie przyjąć do wiadomości, że przywrócenie niepodległości Polski jest jego najpilniejszym, podstawowym zadaniem i leży w jego własnym interesie". Od tego też czasu zaczęto w Niemczech powtarzać często słowa polskiego hymnu narodowego: "Noch ist Polen nicht verloren" czyli "Jeszcze Polska nie zginęła" (w znaczeniu że nie wszystko stracone i wcześniej czy później dojdzie do zjednoczenia Niemiec). Podobnie było w marcu roku 1848, gdy w Berlinie tłumy mieszkańców przywitały owacyjnie wjeżdżającego tam Ludwika Mierosławskiego (zwolnionego z pruskiego więzienia, gdzie oczekiwał wyroku śmierci za próbę wywołania powstania w Wielkopolsce - czyli w ówczesnym Wielkim Księstwie Poznańskim). Gdy jednak Mierosławski wrócił do Wielkopolski i ponownie sformował oddział, który starł się w walkach z wojskiem pruskim, nastroje w Berlinie szybko się zmieniły. Zaczęto teraz Polaków, polskich powstańców przedstawiać w prasie i literaturze (głównie pruskiej) jako brutalnych oprawców Niemców i Żydów, podstępnych strzelców zza węgła. Już nie byli bohaterami jak w roku 1832, teraz twierdzono że Polacy stanowią zagrożenie dla państwa pruskiego i są niczym spiskowcy, którzy potajemnie przygotowują Niemcom istne nieszpory sycylijskie (było to krwawe powstanie antyfrancuskie na Sycylii, które wybuchło 30 marca 1282 r. i doprowadziło do obalenia rządzących wyspą od 1266 r. Andegawenów. Niektórzy historycy twierdzą też, że od tego właśnie momentu datuje się pojawienie w południowej Italii włoskiej mafii). 

Przychylność dla Polaków w Niemczech (a szczególnie w Prusach) zaczęła słabnąć. Prusacy uznali oni bowiem (podobnie zresztą jak pierwszy kanclerz Rzeszy Niemieckiej - Otto von Bismarck), że Polacy stanowią realne zagrożenie dla stabilności i bezpieczeństwa państwa. Przykładem tego było chociażby stanowisko niemieckiego poety Wilhelma Jordana, który zabrał głos podczas obrad parlamentu frankfurckiego w lipcu 1848 r. Stwierdził on bowiem że wszyscy ci Niemcy, którzy popierają odrodzenie Polski, to "sentymentalni głupcy"i mówił: "Polityka która apeluje do nas "oddajcie Polsce wolność, bez względu na koszty", jest polityką krótkowzroczną, polityką słabości, zapominającą o własnych interesach, polityką strachu i tchórzostwa. Przyszedł już chyba czas, aby ocknąć się z tego idealistycznego marzycielstwa, w którym zachwycaliśmy się sprawami wszystkich narodowości, pozostając sami w okowach haniebnego zniewolenia. Czas zbudzić się do życia w zdrowym narodowym egoizmie". Wtórował mu również historyk Rudolf Haym, który stwierdzał iż rozbiór Rzeczpospolitej "był sprawiedliwym sądem nad zepsutym do imentu narodem, który nie miał na tyle siły, aby samodzielnie obalić feudalizm" (co oczywiście jest bzdurą, gdyż Konstytucja 3 Maja stwarzała zupełnie nową rzeczywistość polityczno-społeczną). Co prawda sympatia dla Polski i Polaków pojawiła się w Niemczech jeszcze na krótko w czasie Powstania Styczniowego 1863-1864, ale coraz częściej w świadomości Niemców (zarówno tej politycznej, literackiej jak i codziennej-prasowej) wdzierał się nacjonalizm i "zdrowy narodowy egoizm". Otto von Bismarck bardzo obawiał się Polaków jako "wewnętrznego wroga Rzeszy" (i to w sytuacji kiedy Niemcy rosły w siłę, a Polski nie było nawet na mapach i nie było żadnych nadziei na jakiekolwiek odrodzenie naszego kraju w przyszłości). Jeszcze nim został kanclerzem Rzeszy, a nawet premierem Prus, w swym liście do siostry w roku 1861 tak pisał o Polakach w Rzeszy: "Bijcie Polaków tak długo, dopóki nie utracą wiary w sens życia; współczuję im ich sytuacji, ale jeżeli chcemy przetrwać, nie możemy zrobić nic innego, jak tylko ich wytępić. Wilk nic nie poradzi na to, że Bóg go stworzył jakim jest, a jednak do wilka strzela się, kiedy tylko można".




Rzeczywistość polityczna Polaków po upadku Cesarza Napoleona w roku 1815 była następująca: na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej trzy mocarstwa rozbiorowe (Rosja Prusy i Austria) były teraz zespolone ze sobą wspólnym celem politycznym, który sprowadzał się do jednego, uniemożliwienia odrodzenia państwa Polskiego w przyszłości, a także w powołanym również ku temu celowi (czyli zakonserwowania decyzji traktatu wiedeńskiego) we wrześniu 1815 r. Świętym Przymierzu. Był to notabene pierwotnie pomysł Adama Jerzego Czartoryskiego - przyjaciela i doradcy młodego cara Aleksandra I z pierwszych lat jego panowania - z roku 1804. Czartoryskim jednak kierowała chęć zwiększenia swobód Polakom, żyjącym teraz w państwie moskiewskim jak reszta niewolników cara (inną sprawą była również jego niechęć do rewolucji francuskiej i obawa przed wpływami rewolucyjnymi w Polsce i w Rosji). To właśnie ten projekt stał się podstawą zawiązania sojuszu czterech mocarstw (Rosji, Prus Austrii i Wielkiej Brytanii) na zjeździe w Chaumont w marcu 1814 r. który (w założeniach) miał przetrwać również po pokonaniu Napoleona i stać się podstawą nowego układu sił w Europie. Jednak w roku 1815 na konferencji w Wiedniu Aleksander I postanowił nadać temu sojuszowi nieco inną, bardziej mistyczną podbudowę. Zafascynowany bowiem mistycyzmem (szczególnie po roku 1812 i zmuszeniu Wielkiej Armii napoleońskiej do odwrotu z Rosji) a także po spotkaniu z mistyczką Barbarą Julią Krüdener w roku 1815, carowi marzyła się federacja chrześcijańskich państw, kierujących się etyką (tę kwestię pewnie zaczerpnął od Franciszka Baadera - monachijskiego teozofa) i dlatego 10 września 1815 r zaproponował cesarzowi austriackiemu Franciszkowi I (jako cesarz byłego Świętego Cesarstwa Rzymskiego "narodu niemieckiego" - nad którym obecnie rozpaczają niemieccy zwolennicy teorii o istnieniu niemieckiego państwa przed rokiem 1871, a co według mnie słusznie zlikwidował Napoleon Wielki w 1806 r., bo był to konglomerat różnych, często skłóconych ze sobą krajów, zupełnie do siebie nie pasujących - występował jako II) i królowi Prus - Fryderykowi Wilhelmowi III, właśnie projekt Świętego przymierza, w którym kanclerz Metternich poczynił pewne zmiany i przyjęto go dopiero 26 września. W układzie tym trzej monarchowie deklarowali, że będą złączeni węzłami braterstwa i wzajemnie okazywać będą sobie pomoc, że w rządach wewnętrznych i zewnętrznych kierować się będą nakazami religii chrześcijańskiej, sprawiedliwości, miłości i pokoju. Do udziału w Świętym Przymierzu zaproszono wszystkie państwa europejskie z wyjątkiem muzułmańskiej Turcji (ale jej przedstawiciela zapewniono, że układ ten nie jest skierowany przeciwko Imperium Osmańskiemu). Bezpośrednio udział odmówił tylko papież Pius VII (ale to dlatego, że do tego układu dołączyć miały narody różnych wyznań), a także brytyjski następca tronu i regent Królestwa - książę Jerzy (który jednak zapewnił, że wszystkie zawarte w tym układzie kwestie są mu drogie). Do roku 1817 akt Świętego Przymierza podpisało łącznie 16 dużych państw (nie licząc drobnych niemieckich krajów). Aleksander I w 1820 r. zaproponował uczestnictwo w tym sojuszu również Stanom Zjednoczonym, ale ich przedstawiciel stwierdził, że USA nie miesza się do spraw europejskich.




Sojusz Świętego Przymierza stał się odtąd niewidzialnym łańcuchem, spajającym ze sobą przede wszystkim Rosję, Prusy i Austrię - czyli państwa rozbiorowe Rzeczpospolitej), chociaż tak na serio traktował ten układ jedynie Aleksander I, a wszyscy inni przywódcy mniej lub bardziej drwili z niego i nie uważali jego zapisów za w jakikolwiek sposób ważne, ale ponieważ Rosja odniosła wówczas wielki sukces militarny i polityczny, nikt nie miał odwagi aby sprzeciwić się carowi. Sojusz ten przetrwał długo, nawet wówczas, gdy samo Święte Przymierze rozpadło się (lub raczej po prostu przestało istnieć, gdyż nie było żadnego oficjalnego aktu odwołującego ten sojusz i jedynie można przyjąć, że nastąpiło to po roku 1822, gdy zaprzestano już zjazdów Świętego Przymierza - do tej pory było ich pięć, w 1818 w Akwizgranie, w 1819 Karlsbadzie, w 1820 w Opawie, w 1821 w Lublanie i w 1822 w Weronie). Pomimo dzielących państwa zaborcze różnic. Austria i Prusy wręcz się nie znosiły (czego przykładem niech będzie nieoficjalna radość, jaka zapanowała w Berlinie, gdy w roku 1805 Napoleon rozbił pod Austerlitz armię austriacko-rosyjską, podobnie choć już z mniejszą sympatią reagowano na klęskę Austrii w roku 1809). W Wiedniu żywiono obawę, że Berlin planuje odebrać Austrii pierwszoplanową pozycję w Związku Niemieckim i rzucić jej wyzwanie na tym polu. Natomiast Prusy i Austrię niepokoiła również mocarstwowa polityka rosyjska, gdzie z Austrią rysowały się już punkty konfliktowe (szczególnie na Bałkanach). Mimo to spajał te wszystkie trzy państwa niewidzialny łańcuch uzyskanych po roku 1815 zdobyczy, ale przede wszystkim najważniejszym powodem dla którego te państwa wzajemnie przeciwko sobie nie występowały zbrojnie przez całe dekady, była obawa przed ponownym odrodzeniem dawnej Rzeczpospolitej - i to była rzecz kluczowa.




CDN.

czwartek, 28 listopada 2024

POLSKA NA WOJNIE! - Cz. V

CZYLI JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?





Kolejna część wybranych przeze mnie fragmentów z książki Zbigniewa Parafianowicza: "Polska na wojnie. Nieznane fakty, kulisy rozmów. Wielkość i małość polskiej polityki".



AMERYKANIE
Cz. II




Zbigniew Parafianowicz: A kwestia lex TVN

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Dzwonili. Chcieli w tej sprawie umówić spotkanie Dudy z byłym szefem CIA z czasów Donalda Trumpa - Mikiem Pompeo. Zaproponowałem Sullivanowi aby zadzwonił dzień po upływie terminu na podpisanie lub zawetowanie ustawy, czyli po 16 stycznia (prezydent Andrzej Duda ustawę zawetował 26 grudnia 2021 r.).

Dyplomata B: Gdy próbowali wywierać presję, Kumoch powiedział ambasadorowi USA Markowi Brzezinskiemu, że - cytuję: "Skoro Amerykanie uważają Polaków za nacjonalistów, to niech zaczną ich w końcu traktować jak nacjonalistów". Dodał, że Polska nie włącza się w ich sprawy wewnętrzne. Nie komentuje ultrakonserwatywnego prawa antyaborcyjnego w Teksasie i wolelibyśmy, aby Amerykanie nie komentowali naszych rozwiązań. Żebyśmy rozmawiali o bezpieczeństwie. Nie o lex TVN.

Minister X: Amerykanie są poważni. Ustaliliśmy z nimi, że nie ma kwestii ideologicznych. My ich nie określamy mianem antycywilizacji, a oni nie wnikają w nasze sprawy. Dalej nas nie lubią moim zdaniem. Biden wierzy w co innego niż Duda. Ale jesteśmy sojusznikami. Bijemy się właśnie o zwycięstwo nad Putinem, a nie o sprawy wiary. 




Zbigniew Parafianowicz: A dlaczego wybrano akurat Rzeszów jako hub do przekazywania uzbrojenia?

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Amerykanie poprosili nas o wskazanie miejsca, w którym mógłby powstać taki hub. W grze na pewno był też Lublin. Prezydent powiedział, że to musi być miasto, w którym są Amerykanie. Sprawa była oczywista: hubem będzie miejsce, gdzie jest amerykańska 82 Dywizja Powietrznodesantowa. Rosjanie wiedzą, że do Amerykanów się nie strzela. Dyskusja była w zasadzie zamknięta. 

Minister Y: Na początku Amerykanie sami się szwędali po lotniskach na wschodzie Polski i sprawdzali, które się nadaje. W końcu ktoś przytomny pomyślał, że może byłoby lepiej, gdybyśmy oddelegowali tam też któregoś z naszych wojskowych. Amerykanie chcieli, aby baza była eksterytorialna i nie połączona z lotniskiem cywilnym. My chcieliśmy - to zabrzmi brutalnie - aby była obok tej bazy tarcza ludzka. Czyli lotnisko cywilne. I by nie była to baza eksterytorialna, w której nie obowiązuje polskie prawo. Nie chcieliśmy powtórki z tajnych więzień CIA na Mazurach. Nie mogło być tak, że nie wiemy, co się w takim miejscu dzieje, i że Amerykanie rozpoczną z naszego terytorium III wojnę światową bez naszej wiedzy.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Kluczowe było podzielenie się ryzykiem. Nie chcieliśmy wchodzić w buty z przeszłości i wystawiać się dla pochwały i kilku miłych słów. Musiało być jasne, że bezpieczeństwo Polski jest na pierwszym planie. Dlatego wybrano Rzeszów. Nie chcieliśmy aby pod Lublinem spadały rosyjskie pociski. Choć początkowo właśnie Lublin był w grze. 

Dyplomata B: W pierwszych dniach wojny polski prezydent na zamkniętym spotkaniu przywódców państw NATO powiedział, że Polska gotowa jest zorganizować bazę logistyczną na potrzeby wojny. Później powtórzył to na spotkaniu bukareszteńskiej dziewiątki (powołany z inicjatywy Polski i Rumunii w 2014 r. format współpracy państw Europy Środkowo-Wschodniej w zakresie bezpieczeństwa). Podchwycił to Josep Borrell, szef unijnej dyplomacji, który wprowadził pojęcie Polski jako hubu do międzynarodowego obiegu. 



WOJNA O MIGI





Minister Y: Amerykanie wręcz napuścili na nas Żełenskiego. On dzwonił do Dudy i miał do niego pretensje, że nie chce przekazać migów. Pytał: "Andrzej, dlaczego mi to robisz?". Przekonywał że sytuacja jest krytyczna i on musi mieć te maszyny jak najszybciej. 

Minister X: Gdy po wybuchu wojny stało się jasne, że Zełenski zostaje w Kijowie, a Ukraina się nie poddaje, pojawiło się pytanie o broń. Każdy kolejny dzień oporu dawał bardziej precyzyjne informacje na temat tego, co ma docierać do Ukraińców. O ile na początku sami nie wiedzieli, czego chcą, o tyle z każdym tygodniem byli lepiej przygotowani. Pierwszego lub drugiego dnia wojny dostawałem za pośrednictwem WhatsAppa informacje od zastępcy szefa biura Zełenskiego, że potrzebne są im paliwo i zestawy przeciwlotnicze. Później wszedł temat ciężkiego uzbrojenia. Również samolotów.

Minister Z: Planowaliśmy dostarczyć Ukraińcom migi-29. Chcieliśmy jedynie znaleźć sposób na ich bezpieczne przekazanie. Tak, aby nie narażać Polski. To był marzec. Wczesny etap wojny. Jeszcze bez wiedzy, jak słaba jest Rosja. Musieliśmy działać ostrożnie. Nie okazywać lęku, ale być ostrożnym.

Minister X: Stanowisko Amerykanów w sprawie migów było niejednoznaczne. Co innego mówił Departament Stanu, a co innego Pentagon.

Minister Z: Pojawił się pomysł, aby maszyny przekazać przez Ramstein. Pomysł świetny, wymyślił go Kaczyński. Oświadczenie, że jesteśmy gotowi przekazać migi przez Ramstein, opublikowaliśmy 8 marca.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Oświadczenie powstało w czasie obiadu. Pisali je Kumoch i Dworczyk. Powstało w sumie sześć kolejnych wersji. Problemem byli niektórzy politycy starego PiS. Sam Kaczyński był na tak, ale oni są zawsze zachowawczy. Powtarzają: "Trzeba to racjonalizować", oni zawsze racjonalizują. Chyba że prezes coś powie. Wtedy traktują to jak świętość. Pamiętam taką sytuację -  prezes mówi: "A możemy tutaj dać takie coś, napisać że..." I wszyscy się z tym zgadzają i wszyscy przytakują, że takie genialne. Prezes powiedziałby: "A może tutaj wpiszemy że damy modele migów z miesięcznika Ligi Obrony Kraju "Młody Modelarz" i frakcja dziadów by przytaknęła. Powiedzieliby, że to genialny pomysł. Racjonalizacja w wykonaniu starego PiS musi potrwać co najmniej tydzień, jak nie dwa. Musi nabrać w ten sposób mocy. Najczęściej kończy się to niczym. 

Minister Y: Za migami byli na pewno Morawiecki, Błaszczak, Kumoch i Dworczyk. Oni jednoznacznie poparli migi. Wojsko jak zawsze: było za, a nawet przeciw. Chociaż w sprawie migów i czołgów byli jednak bardziej za. 

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: W tym oświadczeniu do państw NATO, a przede wszystkim do Amerykanów, była mowa o tym, że my bardzo chętnie oddamy te migi. W każdej chwili. Nasi piloci lecą nimi do Ramstein. Wysiadają i wracają do Polski samolotem rejsowym albo casą i załatwione. Nie obchodzi nas, kto tam do tych migów wejdzie, kto siądzie za sterami i dokąd poleci. Nie nasza sprawa. Nie wiemy, czy to Ukraińcy wsiądą w te migi, czy obywatele Paragwaju. Nic nie wiemy. Ale Amerykanie zaczęli nas dojeżdżać. Pytali, w co gramy. My też pytaliśmy, w co oni grają. Skoro nasz pomysł im się nie podoba, to jak mamy rozumieć ich stanowisko. Czy baza w Ramstein jest w innej kategorii NATO niż Rzeszów czy Lublin? Czy Niemcy mają większą ochronę niż Polska? Nie odpowiedzieli na to pytanie. 

Minister X: Blinken (Anthony Blinken -  sekretarz stanu USA w czasach Joe Bidena), 9 marca wydał oświadczenie, w którym coś tam ogólnie pisał, że powstały pewne trudności. Zapewniał, że każde państwo ma prawo decydować o tym, w jaki sposób pomaga. Trochę zrzucał na nas winę. Ale pole do ciśnięcia nas było niewielkie. Uważam, że nasza deklaracja była sukcesem. Ona zmieniła postrzeganie Polski. Amerykanie zrozumieli, że nie mogą wszystkiego. Nie mogą zdecydować, jak przekażemy samoloty. 

Minister Z: Blinken powiedział, że polska propozycja pokazuje stopień skomplikowania problemu. Takich słów użył. Mówił też, że to decyzja rządu i oni nie będą się mieszać. A z drugiej strony Zełenski naciskał i mówił, że migi to decyzja techniczna i tylko logistyka jest problemem.

Minister X: Rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA z kolei oficjalnie skrytykował naszą decyzję (no tak, Amerykanie tacy potężni a boją się Rosji i rosyjski rakiet nuklearnych? Skoro tacy potężni, to niech idą przodem - zapraszamy, my już się pchaliśmy na pierwszego w 1939 i skończyliśmy jako zniszczony, wyludniony kraj w sowieckiej niewoli, gdy zarówno Amerykanie jak i Brytyjczycy perfidnie nas zdradzili i oddali w łapy Stalinowi. Dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, chociaż w tamtej sytuacji geopolitycznej nie mieliśmy innego wyjścia i to jest jedyne nasze wytłumaczenie). Mówił, że nie widzi sensu, byśmy przekazywali migi do Ramstein. Gdy Zełenski zaczął ostro komentować, że nie ma czasu na takie dyskusje, Amerykanie zaczęli na nas przerzucać winę i odpowiedzialność za opóźnienia, choć nie mieliśmy nawet pewności, że oni chcą te migi przekazać. Wyraźnie było widać, że problem jest po ich stronie. Każdy mówił co innego. My mieliśmy spóźniony komunikat. Amerykanie - nie.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Oczywiście po cichu i tak szykowaliśmy się do przekazania tych maszyn. Powstał pewien plan. Spytano Ukraińców, od czego pochodzi nazwa Ukraina. Milczeli. Padła odpowiedź, że od słowa "ukraść". Kumoch spytał, czy na Ukrainie już nikt nie wie, jak się tworzy nielegalne schematy. I może Achmetow by pomógł.

Zbigniew Parafianowicz: Naprawdę? Powiedział im to?

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Tak było. Kumoch jechał po bandzie. Ale jemu było wolno. Dla każdego, kto choć trochę zna ukraińską politykę, jest jasne, że złodziejstwo i uwłaszczanie się na państwie to tam norma od trzech dekad. Nie powstrzymała tego nawet wojna. Przyznaję, wypowiedź niezbyt dyplomatyczna i na granicy akceptowalności czarnego humoru. Ale między nimi była chemia. Lubili Kumocha, jego ostrość, twardość, brutalność, poza tym on płynnie mówi po rosyjsku i ukraińsku. Potem oświadczono, że migi będą stały w pasie przy granicy ukraińskiej. I zostawimy je tam, dla ułatwienia rozłożone na części.




Minister Y: Później się okazało, że te części zniknęły... Amerykanie pytali, czy się dało je poskładać. Odpowiedziałem, że chyba się dało. Sullivan dopytywał, jak i gdzie je poskładali. Odpowiedziałem: "W lesie". Jak się później okazało, nawet za bardzo nie nakłamałem. W lasach te samoloty były ukrywane. Startują z autostrad. Oni dostosowali swoje autostrady do standardu drogowych pasów startowych z zatokami dla myśliwców. Są takie drogi w okolicach Kijowa i pod Odessą. Pewnie znacznie więcej jest takich miejsc. 

Minister Z: Nasi wojskowi mówili, że tych samolotów nie da się złożyć po rozebraniu na części. Okazało się jednak, że Ukraińcy to potrafią. Dla nich nie ma granic. Są kreatywni. 

Minister Y: W zasadzie od początku wojny Ukraińcy trzymali samoloty zaledwie dobę w jednym punkcie. Aby nie stracić maszyn, przerzucali je codziennie w inne miejsca. 

Minister Z: Podobny numer do migów zrobiliśmy z ukraińskimi samolotami transportowymi, które znalazły się na terenie Polski tuż po wybuchu wojny. Ukraińcy skądś wracali. Wieźli broń antonowami. Wylądowali na Okęciu. Teoretycznie powinniśmy trzymać te maszyny w Polsce. Tak mówi prawo wojny. No i tak siedzimy, gadamy, co z tym zrobić, i w końcu mówię: "Słuchajcie, przecież Putin oficjalnie wojny Ukrainie nie wypowiedział. Prowadzi operację specjalną. Trzeba te samoloty przemalować w barwy cywilne i odesłać na Ukrainę". Daliśmy ciuchy cywilne Ukraińcom. Nawet już nie malowaliśmy tych maszyn. Poleciały.




CDN.
 

niedziela, 24 listopada 2024

NA LUZIE... - 2

NA ZAKOŃCZENIE DOBREGO WEEKENDU




 Nie chcąc dziś przy niedzieli bombardować szanownych Czytelników tego bloga "poważniejszymi" tematami (oraz już po ogłoszeniu kandydata obywatelskiego z poparciem PiS-u na prezydenta Rzeczpospolitej, czyli pana doktora Karola Nawrockiego), chciałbym przejść do nieco frywolniejszego tematu, a mianowicie do kilku zabawnych memów z serialu...


MIODOWE LATA


Zacznijmy zatem:










 








ALINA STARA SIĘ PRZEKONAĆ KAROLA DO KUPNA NOWEGO TELEWIZORA, A OSTATECZNIE POSTANAWIA ON KUPIĆ WSPÓLNY TELEWIZOR ZE SWOIM PRZYJACIELEM TADEUSZEM NORKIEM




DOBREJ NIEDZIELI I RADOSNEGO PONIEDZIAŁKU
 🍺🥃🍹


SŁOWA KTÓRE UCZĄ MYŚLEĆ - Cz. VI

CZYLI SENTENCJE I AFORYZMY OD
STAROŻYTNOŚCI PO WSPÓŁCZESNOŚĆ





PITAGORAS 
Cz. III






W KRĘGU PITAGORASA I PITAGOREJCZYKÓW:


METAMPSYCHOZA


 Czego nauczał bezpośrednio sam Pitagoras w swej założonej w Krotonie szkole zwanej pitagorejską (a istniejącej ponad 20 lat, od ok. 520 r. p.n.e. do ok. 497 r. p.n.e.)? Tego niestety nie można powiedzieć z całą pewnością, ponieważ (jak wspominałem w poprzednich częściach) Pitagoras nie pozostawił po sobie żadnych pism. Jednak Arystoteles obszernie opisuje nauki pitagorejczyków (choć nie wspomina przy tym o samym Pitagorasie). W każdym razie jedną z głównych nauk tak Pitagorasa jak i jego uczniów, była bez wątpienia metampsychoza - czyli wiara w nieśmiertelność duszy, oraz w to, że po śmierci wciela się ona w nowe fizyczne ciało. Potwierdzał to również Ksenofanes (urodzony ok. 570 r. p.n.e. w Kolofonie, był filozofem, teologiem, poetą i krytykiem greckiego politeizmu {mawiał na przykład, że gdyby konie i bydło miały ludzki rozum i ludzkie członki, tworzyłyby postaci bogów pod wizerunkami koni i bydła}, który w wieku 25 lat opuścił swą rodzinną Jonię i przez kolejne 67 lat swego życia podróżował po całym ówczesnym greckim świecie - ojkomene), potwierdzają to również: Ion z Chios (urodzony ok. 490 r. p.n.e. na wyspie Chios. Był poetą lirycznym, filozofem i pisarzem, przyjacielem Sokratesa. Jest znany chociażby z napisania hymnu ku czci Okazji, jako najmłodszego dziecka Zeusa. Zmarł ok. 420 r. p.n.e.) i Herodot (urodzony ok. 484 r. p.n.e. w Halikarnasie w Jonii. Grecki historyk, poeta, gawędziarz i twórca jednej z najstarszych greckich maps świata. Tworzył głównie w Atenach, które stały się jego nową ojczyzną. Zmarł ok. 426 r p.n.e.). Wszyscy oni potwierdzali że Pitagoras nauczał o nieśmiertelności duszy i o reinkarnacji, ale nic dokładniej na ten temat nie napisali. 

Empedokles (urodzony ok. 494 r. p.n.e. w doryjskim Akragas w południowej Sycylii {Rzymianie nazwali to miasto później Agrigentum i wydaje się że bardziej znane jest pod tą nazwą} wydaje mi się że kiedyś już o nim wspominałem, W każdym razie był to filozof który twierdził, że cała materia składa się z czterech elementów: wody, powietrza, ziemi i ognia, a spaja je ze sobą element najważniejszy - Phila, czyli Miłość. Zmarł ok. 434 r p.n.e.) pisał nawet, że Pitagoras pamiętał cztery swoje poprzednie wcielenia, ale wydaje się to być teoria mocno naciągana, po pierwsze dlatego że Pitagoras nie pozostawił po sobie żadnych pism, a po drugie Empedokles nigdy nie miał możliwości spotkać i porozmawiać z Pitagorasem cztery oczy, jako że żyli w innych epokach. Tamten zmarł, nim ten zdążył się narodzić. Dlaczego śmiem twierdzić że tak było? Ano dlatego, że Empedokles pisał iż Pitagoras miał pamiętać takie wcielenia jak: Etalidesa - syna boga Hermesa (który to bóg pozwolił mu zapamiętać kolejne wcielenia), Euforbosa - jednego z bohaterów (co prawda pomniejszych, ale jednak) wojny trojańskiej, następnie wcielił się w filozofa Hermotimosa - który miał rozpoznać tarczę Euforbosa w Świątyni Apollona w Delfach, a ostatnim jego wcieleniem miał być Pyrrus - rybak z Delos (ja oczywiście nie podważam faktu że Pitagoras mógł pamiętać swoje wcielenia {ja sam pamiętam poprzednie życie, a w zasadzie moment śmierci, więc nie mogę twierdzić że jest to niemożliwe}, pragnę tylko przypomnieć, że to nie on sam o tym pisał, a pisali o tym inni i to długo po jego śmierci, co stwarzało ogromne pole do najróżniejszych nadużyć). Natomiast Dikaerch (Dicaearchos) z Messany (urodzony ok. 350 r. p.n.e. - filozof, kartograf, geograf, matematyk, uczeń Arystotelesa z ateńskiego Liceum. Zmarł ok. 285 r. p.n.e.) dodał jeszcze jeden żywot Pitagorasa, jako pięknej kurtyzany i twierdził że był to jego najpiękniejszy żywot (😂).





MISTYCYZM


 Inną "przepisywaną" Pitagorasowi nauką, jaką głosić miał w swojej szkole, była wiara w "harmonię sfer", która głosiła że planety i gwiazdy poruszają się zgodnie z równaniami matematycznymi, a te zaś odpowiadają nutom muzycznym i w ten sposób wytwarzają niesłyszalną, boską symfonię życia (ja osobiście coraz bardziej przekonuję się do tego, że - tak jak już kiedyś pisałem: "BÓG JEST MUZYKĄ"). Pitagoras miał nauczać że 7 muz to tak naprawdę 7 planet które razem śpiewają. A ponoć zapytany kiedyś po co bogowie stworzyli człowieka, odpowiedział że po to, aby obserwował on niebo i otaczającą go przyrodę.

 



MATEMATYKA i NUMEROLOGIA


 Jak pisał Arystoteles: "Tak zwani pitagorejczycy, którzy jako pierwsi zajęli się matematyką, nie tylko rozwinęli tę dziedzinę, ale też nią się przejęli, wyobrażając sobie, że zasady matematyki są zasadami wszechrzeczy". Według Arystotelesa, pitagorejczycy używali matematyki jedynie z mistycznych powodów, pozbawionych praktycznego znaczenia. Wierzyli że wszystko składa się z liczb. Liczba "1" (monada) reprezentowała początek wszystkiego, a liczba "2" (diada) reprezentowała materię. Liczbą idealną była "3", jako że miała początek, środek i koniec (i była najmniejszą liczbą punktów, za pomocą których można było zdefiniować płaski trójkąt - który dla pitagorejczyków był symbolem boga Apollina). "4" oznaczała cztery pory roku i cztery żywioły. "5" była symbolem małżeństwa, gdyż odpowiadała dwójce i trójce, czyli... rodzicom i dzieciom. "7" również była liczbą świętą, gdyż tyle było planet (czyli muz), a także strun w lirze. Poza tym pitagorejczycy uważali że liczby nieparzyste są rodzaju męskiego, a parzyste żeńskiego (to ciekawe, ale ja też tak uważam 😊). Liczbę "10" uważali oni za liczbę doskonałą i nigdy nie zbierali się w grupach większych niż 10 osób. Właśnie Pitagoras miał wymyślić tetraktys - trójkąt równoboczny składający się z dziesięciu kropek, z jedną kropką w górnym rzędzie, dwiema w drugim, trzema w trzecim i czterema na samym dole - łącznie tworzył on więc liczbę doskonałą, którą pitagorejczycy uważali za symbol o najwyższym mistycznym znaczeniu i to do tego stopnia, że pitagorejczycy składali na niego przysięgi.

Pitagoras miał być też autorem twierdzenia geometrycznego o trójkątach prostokątnych, która mówi że suma kwadratów długości przyprostokątnych, jest równa kwadratowi długości przeciwprostokątnej, czyli a² + b² = c² (suma pól kwadratów a i b jest zawsze równa polu kwadratu c). Oczywiście istnieje też opinia (głównie wyrażona przez współczesnych badaczy jak choćby przez Waltera Burkerta), że tak naprawdę Pitagoras niewiele miał wspólnego z matematyką (co najwyżej z arytmetyką) i nie był tak naprawdę autorem ani twierdzenia Pitagorasa, ani też twórcą tetraktysu. Twierdzą oni, że prawdziwym autorem i twórcą pitagorejskiej matematyki był późniejszy pitagorejczyk o imieniu Filolaos z Krotonu (żył w latach ok. 470-399 p.n.e.), jeden z najgenialniejszych pitagorejczyków w dziejach. Trudno dociec jaka jest prawda, W każdym razie Pitagoras pozostaje współtwórcą geometrii euklidesowej, a także nauk związanych z wiarą (czy też właściwie można by było powiedzieć - wiedzą) w istnienie czegoś takiego jak reinkarnacja, oraz boskiego stworzenia na zasadzie harmonii sfer.





SZKOŁA


 Jak funkcjonowała szkoła pitagorejska w krotonie? Gdybym miał to streścić w jednym słowie, to powiedziałbym po prostu - klasztor! Ci, którzy przystępowali do zgromadzenia pitagorejskiego, składali przysięgę zarówno wobec samego Pitagorasa, jak innych braci i sióstr, że będą ściśle przestrzegać surowych praktyk religijnych i ascetycznych zgromadzenia, a także że będą studiować filozoficzne i religijne koncepcje założyciela owej szkoły. Zgromadzenie pitagorejskie było wspólnotą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ci, którzy do niej należeli, mogli liczyć na wzajemne wsparcie we wszelkich przedsięwzięciach i działaniach (często dochodziło do tego, że pitagorejczycy zrywali kontakty z członkami swoich rodzin, natomiast za rodzinę odtąd uważali członków wspólnoty). Jedli wspólnie posiłki, spędzali czas w swoim gronie i rzadko kiedy utrzymywali kontakt ze światem poza szkołą. Nie było wśród nich własności, gdyż wyznawali zasadę "koinà tà philõn" ("wszystko wspólne wśród przyjaciół"). Jamblich (żyjący w latach ok. 244-326 r. przedstawia wspólnotę pitagorejską, jako idealny pogański odpowiednik chrześcijańskich wspólnot, które istniały w jego czasach) twierdzi że istniały dwie grupy pitagorejczyków. Pierwszą byli mathematikoi ("uczący się matematyki"), drugą zaś akousmatikoi ("słuchający muzyki"). Czy pierwsi mieli być określani jako bardziej intelektualna i modernistyczna frakcja, skupiona głównie na aspektach naukowych. Drudzy zaś mieli być skupieni na numerologii, mistycyzmie i religii. Taki podział przedstawił nam Jamblich. Jednak wydaje się że krotońskie zgromadzenie któremu przewodniczył Pitagoras, nie było podporządkowane tym podziałom i że było bardzo płynne, jedna i druga strona wzajemnie się przenikały. Trudno też sobie wyobrazić aby jedna część uczniów Pitagorasa wybierała muzykę, a druga matematykę, tym bardziej że pitagorejczycy wierzyli że muzyka oczyszcza duszę (i poświęcona jest Apollinowi), podobnie jak medycyna leczy ciało (istnienia taka anegdota, że pewnego razu Pitagoras ujrzał dwóch pijanych młodzieńców, którzy próbowali włamać się do domu cnotliwej damy. Stanął więc przed nimi i zaimponował pieśni pełną długich spondejów, aż tam ci ostatecznie zrezygnowali ze swego zamiaru i odpuścili).

Jednak pitagorejczycy nie szkolili się jedynie w zakresie nauk matematycznych, mistycyzmu i metampsychozy, a kładli równie wysoki wymóg posiadania sprawności fizycznej i utrzymania zdrowego ciała, twierdząc że "w zdrowym ciele może zamieszkać zdrowy duch". Ćwiczenia fizyczne, biegi, lekkoatletyka pływanie w rzece lub w morzu, a także taniec i codzienne poranne spacery w blaskach wschodzącego słońca (stąd właśnie Fiodor Bronnikow namalował w 1869 r. obraz pt.: "Pitagorejczycy oddają cześć wschodzącemu słońcu") były codziennością w krotońskim zgromadzeniu założonym przez Pitagorasa. Co ciekawe, zaraz po wstaniu z łóżek, jak również przed położeniem się spać, zalecano chwilę kontemplacji, wyciszenia się wewnętrznego i swoistej "rozmowy z bogami" (czyli czegoś na wzór modlitwy). Była to ważna część życia członków zgromadzenia, gdyż pozwalała nabrać wewnętrznej energii na dalszy dzień, oraz podziękować bogom (lub losowi) za szczęśliwe jego zakończenie. Życie członków zgromadzenia opierało się na naukach Pitagorasa zwanych "symbolami". Wzajemnie przysięgali sobie i jemu że nikomu spośród zgromadzenia nie wyjawią nic, co będzie tam rozważane, a ci, którzy złamali owe przyrzeczenia, byli wykluczani ze społeczności, a na polach wokół szkoły stawiano im symboliczne nagrobki (jako że dla pitagorejczyków tamci już umarli). Tak się z pewnością stało również z owym Kylonem, który zostawszy wykluczony ze zgromadzenia, poprzysiągł pitagorejczykom zemstę i przystąpił do stronnictwa Ninona (postulującego usunięcie członków tej "sekty" z Krotonu). Ostatecznie stał się on sprawcą ich wygnania i późniejszej śmierci (498/497 r. p.n.e.), o czym pisałem już w poprzedniej części.




Symbole czyli nauki Pitagorasa prezentowane jego uczniom, nie odnosiły się jedynie do kwestii matematyki, czy też rozważań na tematy religijne i metafizyczne. Było tam bowiem równie dużo zakazów i napomnień aby unikano skalania, jak samych nauk. Pitagoras bowiem ogromnie duże znaczenie przywiązywał do kwestii jedności ciała z duszą i choć ja również podzielam te kwestie (choć nie w stu procentach, gdyż powiedzmy sobie szczerze - dbamy o nasze ciała po to, aby nam służyły, abyśmy dobrze się w nich czuli, byli zdrowi, sprawni itd itp. ostatnio rozmawiałem z pewnym 70-latkiem który ma kondycję czterdziestolatka i byłem pod wielkim wrażeniem jego intensywnego trybu życia. Pamiętajmy jednak że ciało to nie jesteśmy my, to jest po prostu pojazd o który trzeba dbać żeby służył, żeby można nim było jeździć sprawnie i szybko. Ale jest to pojazd, który wcześniej czy później ulegnie zniszczeniu, bez względu na nasze starania... i tyle, nie będę się więcej wymądrzał w tym temacie), to jednak wydaje mi się że spora część zakazów które były tam uskuteczniane, była po prostu... głupia (ale to jest tylko moje zdanie). Pitagoras bowiem z zabraniał swoim uczniom np noszenia wełnianych szat (?), a także łamania chleba, rozniecania ognia mieczami, a także zbierania okruchów (😯). Nakazywał też Pitagoras aby zawsze po wstaniu z łóżka wkładano najpierw prawy sandał, a dopiero potem lewy (ta tradycja do dzisiaj przetrwała chociażby w przekonaniu że lepiej wstać prawą nogą niż lewą, bo wtedy dzień będzie dla nas szczęśliwszy, notabene ja zawsze wstaję prawą nogą, bo akurat... śpię z tej strony łóżka 😂. Chyba że "przejdę" przez moją Panią 🤭 ❤️). Zalecał też Pitagoras aby nie nosić wizerunków bogów na pierścieniach, gdyż wbrew pozorom to wcale szczęścia nie przynosi. Twierdził też że ludzie nie powinni podążać za głosem tłumu, gdyż bywa on wadliwy (i często prowadzi na manowce), a raczej za głosem nielicznych, którzy dzięki swej wiedzy, mądrości i doświadczeniu potrafią wskazać właściwą drogę. Bogów zalecał czcić przede wszystkim muzyką, gdyż to ona jedyna dociera do uszu i raduje serca (a więc niektóre pomysły Pitagorasa nie były wcale takie nierozsądne).




CDN.

sobota, 23 listopada 2024

MOGLIŚMY TO WYGRAĆ! - Cz. VIII

CZYLI, CZY RZECZYWIŚCIE WOJNA ROKU 
1939 BYŁA Z GÓRY SKAZANA NA KLĘSKĘ?





SOWIECI NIE WCHODZĄ 
(TYMOTEUSZ PAWŁOWSKI)


DLACZEGO DOSZŁO DO WOJNY? 
Cz. IV





 Nikt, kto trwał w sojuszu z Niemcami, nie wychodził na tym dobrze (ja w ogóle zastanawiam się jaki sens mają te wszystkie dywagacje Zychowicza i jemu podobnych - a można takie odnaleźć również na YouTubie - które zadają "filozoficzne" pytanie: "A co by było gdyby w 1939 r. Polska sprzymierzyła się z Niemcami?". Przyznam się szczerze że coraz częściej doprowadzają mnie one do pasji, gdyż geopolityczne pojęcie tych ludzi jest tak mierne że szkoda gadać, szkoda strzępić języka. Nawet bowiem człowiek z niedorozwojem umysłowym zdawałby sobie sprawę z podstawowego faktu, iż na linii zgniotu, czyli na linii która najbardziej interesowała Niemcy hitlerowskie linii Moskwa - Warszawa -  Berlin - Paryż żaden kraj nie był w stanie przetrwać, choćby nie wiem jak dobrze wysługiwał się Niemcom, jego istnienie było skazane na zagładę. Hitler nie miał bowiem najmniejszego zamiaru zostawiać nawet kadłubowego państwa polskiego na tym terenie i choć oczywiście na początku bylibyśmy mu w jakiś tam sposób potrzebni - ale to też zależałoby od tego, jak bardzo bylibyśmy posłuszni i wykonywalibyśmy polecenia płynące z Berlina - jednak i tak wcześniej czy później nasz los był przesądzony. Ostatnio widziałem na jednej z niemieckich stron związanych z AFD ciekawą mapę, która pokazywała rozmieszczenie ludności polskiej i niemieckiej w roku 1939, a niżej taką, która powstałaby już po niemieckim zwycięstwie w II Wojnie Światowej. Tam kolor czerwony - czyli obszar zasiedlony przez Polaków - ograniczony był jedynie do niewielkiego terenu wokół Krakowa, cała reszta ziem polskich była niebieska, czyli niemiecka. I taka jest rzeczywistość, a nie jakieś pierdy Zychowicza i jego popleczników. Rzygać się chce jak się to czyta czy ogląda). Co więcej, państwo niemieckie w każdej formie - a szczególnie narodowosocjalistyczne - było państwem irracjonalnym. Pod każdym względem.

W 1914 roku rozpoczęło wojnę z Rosją od uderzenia na Francję (i to przez terytorium neutralnej Belgii) (w ogóle wojna z Rosją w koncepcji Bismarcka zawsze oznaczała niemiecką klęskę, bez względu na wynik wojny na froncie. Jeśli bowiem Niemcy taką wojnę militarnie by przegrały, utraciłyby znaczne tereny na wschodzie i realnie przestałyby być liczącym się graczem europejskim i światowym; natomiast gdyby taką wojnę wygrały, to również spowodowałoby to problemy, które mogły zakończyć się katastrofalnie dla Niemiec. A mianowicie Bismarck mówił wprost że tym problemem byliby po prostu Słowianie, którzy nagle w ogromnej liczbie znaleźliby się w granicach Rzeszy. Szczególnie zaś - i podkreślał to bardzo stanowczo - problem taki stanowiliby Polacy, którzy już wcześniej - jako poddani niemieckiego cesarza, sprawiali wiele kłopotów w niemieckiej polityce wewnętrznej. Teraz zaś pojawienie się tak wielkiej liczby Polaków byłoby dla Niemiec katastrofalne. Pewnym wyjściem z tej pułapki była naumannowska koncepcja mitteleuropy z roku 1915, choć tak naprawdę nie była ona pierwszą, bo już wcześniej powstawały podobne projekty. Jednak jej wyjątkowość polegała na tym, że Naumann całkowicie odrzucał jakąkolwiek przymusową formę germanizacji ludności słowiańskiej - głównie zaś Polaków. Pisał bowiem otwarcie że Polak który mieszka w Rzeszy, który nauczył się języka niemieckiego i pracuje wśród Niemców nie przestaje być Polakiem. Ma zupełnie inne problemy, cele i plany niż jego niemiecki współpracownik czy szef i tak będzie i tego się nie zmieni i nie warto nawet próbować tego zmieniać. Dlatego uważał politykę germanizacyjną Polaków za całkowicie błędną i skazaną na porażkę. On postanowił bowiem w inny sposób podporządkować sobie narody Europy Wschodniej, wychodząc z założenia że w zmieniającym się świecie istnienie państw małych (a za takowe uważał nie tylko Serbię, Belgię czy Rumunię, ale również Niemcy i Austro-Węgry) dobiegło kresu, że czas małych księstewek średniowiecznych już minął i teraz będą liczyły się tylko ogromne kolosy - taki jak choćby Rosja. Dlatego też projekt mitteleuropy miał być projektem "Wielkich Niemiec", bo nie chodziło tam o to, że byłby to jakiś konglomerat różnych narodów które by sobie tam jakoś gospodarowały w jednym związku, a po prostu Niemcy do kwadratu, a raczej do sześcianu. Oczywiście powstałyby lokalne królestwa czy księstwa takie jak Litwa, "państwo Niemców bałtyckich" czyli Łotwa i Estonia, Białoruś, Ukraina i oczywiście Polska, ale byłyby to twory całkowicie podporządkowane Niemcom we wszystkich aspektach gospodarczych, politycznych i militarnych. Oczywiście kulturowo mogły rozwijać własną tradycję, język i tak dalej i tym podobnie, ale kultura mitteleuropy byłaby zbudowana na kulturze niemieckiej - i on o tym pisał otwarcie. Gospodarka, a także wojskowość tych państw byłaby albo w rękach niemieckich bezpośrednio, albo też całkowicie kontrolowana przez Berlin za pomocą np obserwatorów czy doradców, gdyż wojska poszczególnych państw miały służyć tylko i wyłącznie na potrzeby mitteleuropy {swoją drogą, czy projekt scentralizowanej Unii Europejskiej z armią europejską nie przypomina tej właśnie koncepcji Naumanna z 1915 r.? Według mnie to jest praktycznie 1:1}. Twierdził też, że np. Polska nie może posiadać żadnego portu morskiego, aby nie była w stanie prowadzić samodzielnej polityki gospodarczej, gdyż polityka Polski - jak również innych satelit niemieckich - miała być podporządkowana tylko i wyłącznie... mitteleuropie).




W latach 20-tych i 30-tych - w chwili gdy elektronika stawała się najważniejszą z nauk - ograniczono ruch niemieckich radioamatorów. W tym samym czasie doprowadzono do emigracji olbrzymią liczbę naukowców. Gdy trwała walka o nowy kształt Europy, Niemcy masowo zarażali do siebie swych sąsiadów: gwałcąc, mordując, rabując, paląc. W czasie II Wojny Światowej Niemcy napadły zbrojnie na niemal wszystkich swoich sojuszników (jest taka anegdotka, której co prawda już dokładnie nie pamiętam, ale chodziło o to, że w roku 1944 Joachim von Ribbentrop - minister spraw zagranicznych Rzeszy, chcąc zrobić prezent führerowi, postanowił przekazać mu pięknie wydany zbiór wszystkich umów, zawartych przez III Rzeszę od początku wojny i okazało się, że nie mógł znaleźć żadnej takowej, której Niemcy do tej pory by nie złamali 🤭). Zaczęło się od Włoch w 1943 roku, w kolejnym roku przyszła kolej na Słowację i Węgry. Finlandię zaatakowano w 1944 roku pomimo znacznego oddalenia, a Rumunia nie miała nawet wspólnej morskiej granicy - jak Finowie - ale i tak stała się obiektem niemieckiej agresji. Jedynym wyjątkiem była Chorwacja, bo jej wierność zagwarantowano sobie innymi metodami - skłóceniem Chorwatów z Serbami (notabene rozpad Jugosławii i późniejsza wojna w tym kraju w roku 1991, był ściśle inspirowany przez zachodnio-niemiecki wywiad, gdyż w interesie jednoczących się Niemiec nie było aby na terenie tzw. mitteleuropy -  którą oni uważali za swój obszar wpływów - powstało coś na kształt projektowanego już wówczas (w roku 1989) przez państwa takie jak Polska, Węgry, Czechosłowacja czy Jugosławia -  kiełkującego Międzymorza w postaci projektu Inicjatywy Środkowoeuropejskiej). Stosunki pomiędzy tymi bliskimi niegdyś narodami do dziś pozostają największym chyba "dziedzictwem kulturowym" Niemców na Bałkanach. Sojusz pomiędzy Warszawą a Berlinem może wydawać się racjonalny - ale wszelkie analogie wskazują na to, że prędzej czy później jakiś Niemiec pokazałby swoje prawdziwe oblicze i okradł Muzeum Narodowe, rozstrzelał marszałka sejmu, wymordował polską inteligencję, zabił polskich Żydów, spalił Warszawę...



ZABAWNE ODNIESIENIE DO ZNISZCZENIA WARSZAWY PRZEDSTAWIONE W TEATRZE TELEWIZJI pt.: "19 POŁUDNIK"

3:33 - "Jesteśmy sojusznikami, przyjaciółmi na śmierć i życie? Jeżeli więc przyjaciel, sąsiad zrobi drugiemu coś brzydkiego... To co powinien zrobić? Przeprosić i naprawić winę albo szkodę... Klaus, mój przyjacielu z NATO, który wyrządziłeś mi krzywdę, no co ty jeszcze czekasz? Kiedy zamierzasz odbudować nam Warszawę?... Twoi koledzy swego czasu zburzyli nam Warszawę"

"Moi koledzy?"

"A co, moi?"

"To nie tak"

"A jak, sama się rozpadła?" 🤭

"Ja z tym nie mam nic wspólnego, ja się urodziłem w 1945 roku"

"To bardzo dobrze, czyli jesteś w pełni sił i masz bardzo dobry powód żeby ją odbudować..."




Czy Polska mogła zaakceptować sojusz z Niemcami? Technicznie nic nie stało na przeszkodzie. Moralnie nie byłoby to działanie hańbiące. Doświadczenie -  częściowo obecne w świadomości Polaków lat 30-tych - przemawiało raczej przeciwko takim związkom, ale być może Niemcy zachowywaliby się racjonalnie. Najważniejsza jednak była polska racja stanu. Polską racją stanu było utrzymanie suwerenności. To był jedyny cel istnienia Rzeczypospolitej od 1918 roku. Niemcy zaś proponowali, aby Rzeczpospolita z tej suwerenności zrezygnowała, wniwecz obracając poprzednie 20 lat pracy. Współczesnym odpowiednikiem niemieckich propozycji z 1939 roku byłoby zaproszenie Polski do Związku Białorusi i Rosji. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie... (Notabene na jednym z kanałów na YouTube Rosjanin który zamieszkał w Polsce jeszcze przed wybuchem wojny na Ukrainie, publikuje ciekawe filmiki, nazywa się Viacheslav Zarutskii - w jednym z ostatnich swoich internetowych felietonów stwierdził, że Rosjanie nie są w stanie zrozumieć dlaczego Polacy nie uczą się już języka rosyjskiego. Bo przecież rozumieją ten język i w ogóle powinni się go uczyć, bo jak inaczej nasze dzieci dogadają się z dziećmi polskimi? Odpowiedź jest bardzo prosta - uczcie się języka polskiego Moskale, języka przyszłości 👍. Polacy nigdy nie używali przecież cyrylicy, a Rosjanie naprawdę wierzą w to, że było inaczej? Odkąd Mieszko I w roku 966 przyjął chrzest z Rzymu a nie z Konstantynopola, związaliśmy się na trwałe ze światem Zachodu i jakkolwiek żałośnie by on dzisiaj nie wyglądał, to jednak tak było. Natomiast indolencja niektórych polityków zachodnich również rozbraja. Pamiętam taką ciekawostkę jak na początku lat 90-tych jakiś polityk z Francji przyjechał do Polski i był pod ogromnym wrażeniem że Polacy w ciągu kilku dosłownie lat przeszli z cyrylicy na alfabet łaciński. Był zdziwiony że to się nam udało tak szybko 😂. Głupiutki Francuzik 🤭).






Decyzja Warszawy, żeby nie wchodzić w sojusz z III Rzeszą, była decyzją jedną możliwą. Ryzyko, które ten wybór niósł ze sobą, nie było większe od tego, które pojawiało się przy każdej walce o suwerenność. Można porównać je do tego, jakie pojawiło się gdy - wraz z wygaśnięciem klauzuli najwyższego uprzywilejowania w początkach 1925 roku - Niemcy postanowili wymusić na Polakach ustępstwa poprzez wstrzymanie importu surowców z Rzeczpospolitej i zwiększenie cła eksportowego. Warszawa podjęła rzuconą rękawicę i - chociaż wojna celna przyniosła większe straty Polsce - to jednak suwerenność została obroniona. W 1939 roku stawka była niemal taka sama jak 14 lat wcześniej, choć sytuacja obu państw nieco inna. Niemcy były na pewno potężniejsze militarnie niż w roku 1925. Polska okrzepła z kolei gospodarczo, a jej sytuacja militarna poprawiła się o tyle, że przestała być zależna w tak dużym stopniu od dostaw sojuszniczych jak w latach 20-tych. Odmienna była również sytuacja polityczna. O ile czynnik sowiecki miał niemal taką samą wagę w roku 1925, co w 1939, to zmieniło się położenie samych Niemiec. W pierwszej połowie lat 20-tych izolowano je politycznie, a ich adwokatem była Wielka Brytania. Wynikało to przede wszystkim z zasady równowagi sił i niechęci Londynu wobec Francji i jej sojuszników - a więc Polski. W 1939 roku izolacja Niemiec należała do przeszłości, ale Brytyjczycy występowali przeciwko Rzeszy. Rzeczywistych sojuszników III Rzesza nie miała zbyt wielu. Sympatyzujące z Berlinem Rzym i Tokio, sympatią darzyły również Warszawę, a problemy łatwiej było rozwiązać wbrew Niemcom niż wraz z nimi. Czecho-Słowacja, będąca jedynym oficjalnym aliantem Niemców, w marcu 1939 roku - podczas wydarzeń zwanych czasem idami marcowymi - została uznana za niegodną zaufania i rozmieniona na drobne. Czechy i Morawy stały się państwem niemal zupełnie pozbawionym armii, Słowacja miała armię nieliczną i słabo dowodzoną (w armii czechosłowackiej nie powierzano funkcji dowódczych Słowakom), a Zakarpacie zostało zajęte przez Węgrów. Oczywiście związanie Czech i Słowacji z III Rzeszą miało dla Niemców skutki pozytywne: znacznie zwiększyło potencjał gospodarczy oraz powiększyło głębię operacyjną śląskiego place d'armes. Jednak berlińscy politycy popełnili wiele błędów, mogli bowiem doprowadzić do rzeczywistego okrążenia Rzeczypospolitej, a nie tylko połowicznego oskrzydlenia.

Niemiecka decyzja popierająca rozpad Czecho-Słowacji była - z punktu widzenia Warszawy - bardzo dla nas korzystna. Rząd w Pradze był wobec Polski nastawiony bardzo agresywnie i atakował Rzeczpospolitą za każdym razem, gdy miał ku temu okazję. To znaczy: za każdym razem, gdy Rzeczpospolita była osłabiona. Praga wysyłała swoje jednostki wojskowe za linię graniczną w roku 1919, 1920 i 1945. Duetowi Masaryk-Beneš, a po 1945 Beneš-Masaryk junior - w ataku na Polskę ani razu nie przeszkodził fakt, że oba państwa należały do tej samej konstelacji politycznej. Skoro Czesi nie wahali się uderzać na Polskę, gdy odbierali dyrektywy płynące z - zaprzyjaźnionych faktycznie lub formalnie z Warszawą - Paryża i Moskwy, to wątpliwe jest, żeby zawahali się uderzyć, gdyby dyrektywy odbierali z Berlina. Najprawdopodobniej kilkanaście doskonale wyposażonych dywizji czechosłowackich uderzyłoby wraz z Wehrmachtem na Rzeczpospolitą - i to uderzyłoby bardzo chętnie. Mogłoby jednak nie dojść do bezpośredniej agresji Czechów na Polskę (tak samo jak w 1942 i 1943 roku, gdy Adolf Hitler - pomimo próśb prezydenta Emila Hachy - uznał sprzymierzone z III Rzeszą wojska czeskie za niegodne wzięcia udziału w walkach przeciwko bolszewikom na froncie wschodnim). Jednak nawet wówczas mógłby skorzystać z linii komunikacyjnych biegnących wzdłuż Czecho-Słowacji i skierować swoje wojska do głębokiego oskrzydlenia Rzeczypospolitej od południa - ze Słowacji lub Rusi Zakarpackiej (stamtąd mogli też zneutralizować linie komunikacyjne biegnące przez Rumunię). Niemcy stopniowo tracili te szanse - tak zgodnie ze staraniami Warszawy, jak i nieco obok nich. Wyzwolenie Śląska Cieszyńskiego w 1938 roku spowodowało przerwanie północnej linii kolejowej biegnącej ze wschodu na zachód. Miesiąc później Niemcy oddali Węgrom - podczas arbitrażu wiedeńskiego - południową linię kolejową biegnącą ze wschodu na zachód Czecho-Słowacji. Wreszcie w marcu 1939 roku Madziarzy inkorporowali Zakarpacie, uzyskując w ten sposób wspólną z Polską granicę. 




Trudno zgodzić się z lansowaną powszechnie tezą, że "głębokiego oskrzydlenia od południa w żadnej mierze nie mogło zrekompensować zajęcie Ukrainy Zakarpackiej przez Węgrów". "Głębokiego oskrzydlenia" po prostu nie było, zapobiegło mu skuteczne działanie polityczne i militarne Warszawy. O "głębokim oskrzydleniu" nie decyduje przebieg granic, ale dostępność linii komunikacyjnych: te zaś - dzięki wyzwoleniu Zaolzia - kończyły się w 1939 roku w tym samym miejscu, co w roku 1938 (a nawet kilkanaście kilometrów dalej na zachód). Polska wykorzystała też doskonale błędy niemieckiej polityki nadbałtyckiej. Najpierw - korzystając z zamieszania wywołanego anszlusem - udało się Rzeczypospolitej unormować stosunki z Litwą kowieńską. Państwo to przez większą część lat 20-tych i 30-tych było najbardziej agresywnym polskim sąsiadem, chętnym do ataku na Polskę jeszcze bardziej niż Czesi czy Rosjanie. Nawet po nawiązaniu w 1938 roku stosunków dyplomatycznych pomiędzy Kownem a Warszawą nienawiść północnych sąsiadów do Polski była tak wielka, że potrzeba by wielkich starań, żeby zniechęcić Litwę kowieńską do agresji na Polskę. A jednak Niemcy dokonali niemożliwego! 23 marca 1939 roku niemieckie siły zbrojne zajęły okręg Kłajpedy, "przywróciły do macierzy" kilkadziesiąt tysięcy Prusaków i skutecznie zmieniły antypolskie resentymenty w Kownie na resentymenty antyniemieckie. 9 maja 1939 roku do Warszawy przybył generał Stasys Raštikis - wódz naczelny litewskich sił zbrojnych - i zaoferował Polsce życzliwą neutralność w nadchodzącym konflikcie polsko-niemieckim. Jak mogłaby wyglądać wojna pomiędzy Polską a Niemcami, gdyby Berlin zimą 1939 roku podjął inne decyzje polityczne? Gdyby nie dokonał agresji ani na czecho-Słowację, ani na Litwę kowieńską? Gdyby nie zalarmował Rzeczypospolitej - i jej sojuszników - z tak dużym wyprzedzeniem? (Oczywistym jest że zwycięstwo nad Niemcami w roku 1939 czy 1940 mogło zostać odniesione jedynie wspólnym wysiłkiem wszystkich członków sojuszu, czyli Polski, Francji i Wielkiej Brytanii, gdyż Hitler uczynił z Wehrmachtu prawdziwą maszynkę do zabijania, której realnie (ani w roku 1939 ani w 1940 w krótkich kampaniach nie była w stanie sprostać żadna ówczesna armia europejska. Jedynie morze gwarantowało tymczasowe bezpieczeństwo, co pokazała paniczna ewakuacja Brytyjczyków spod Dunkierki. Ale wspólna akcja zbrojna, taka, która trwałaby kilka, kilkanaście miesięcy, doprowadziłaby Wehrmacht na skraj upadku, gdyż realnie zacząłby tracić w walkach sprzęt i amunicję, których zastępowalność byłaby mniejsza niż potrzeby wojenne. Tak naprawdę Wehrmacht zaczął powoli odczuwać problemy z tym związane niestety dopiero w drugiej połowie 1940 r. w chwili rozpoczęcia bitwy o Anglię. Dlatego wcześniej spokojnie łamał czy to Polskę czy Francję, bo państwa te działały samodzielnie przeciwko militarnemu potworowi, którego stworzył Hitler na potrzeby podboju Europy i Świata).




CDN.