CZYLI SPISANE PAMIĘTNIKI
z KLUCZOWYCH WYDARZEŃ
w DZIEJACH POLSKI I ŚWIATA
I
PAMIĘTNIK BOHDANA JANUSZA
Cz. III
PAMIĘTNIK AUTORSTWA HISTORYKA I ETNOGRAFA BOHDANA JANUSZA, OPISUJE WKROCZENIE WOJSK ROSYJSKICH DO LWOWA (PO EWAKUACJI STAMTĄD WOJSK AUSTRIACKICH) NA POCZĄTKU I WOJNY ŚWIATOWEJ I OKUPACJĘ TEGO MIASTA, TRWAJĄCĄ od 3 WRZEŚNIA 1914 r. do 22 CZERWCA 1915 r.
"293 DNI RZĄDÓW ROSYJSKICH
WE LWOWIE"
Kiedy oficyalny Lwów troskał się o parlamentarne ustosunkowanie do nieprzyjaciela, obejmującego miasto w posiadanie, szersze masy zajęte były nie mniej ważnemi dla nich sprawami. Tematem, oczywiście, wyłącznym rozmów wszystkich były owe pierwsze patrole kozackie - nie wszyscy potrafili zdobyć się na przykrość oglądania ich na własne oczy, ale wszystkich bez wyjątku w najwyższym stopniu ciekawiły pytania, jak się osławieni ci opryszki zachowują, jak odnoszą się do ludności i jak wreszcie wyglądają? Nadziei, pokładanej w ich wątpliwej uczciwości nie zawiedli też oni. Pierwsze co uważali za stosowne, było wstąpić do składu z zegarkami przy ulicy Akademickiej, zażądać kilku zegarków, schować je do kieszeni i na odchodnem owiadczyć, że za powrotem z wojny wyrównają należytość. Rozumie się, że właścicielowi nie wypadało nic innego, jak "z całą gotowością" przystać na podobne oświadczenie, ale i równocześnie zaraz z miejsca przekonać się na własnej skórze, jak sceptycznie odnosić się należy do oświadczenia generałów, że pragną "aby życie miasta toczyło się zwykłymi torami" .Sklepy polecono trzymać otwarte, ale zdawało się to nie koniecznie bezpiecznem i to tem bardziej, że podobne zajścia przytrafiły się i w innych miejscach. Nie było jednak sposobu na to. Ludzie z trwogą myśleli, co czeka ich w ciągu dalszym (...) Z oburzeniem serdecznem opowiadano sobie, iż znalazły się osobniki, które (...) nawet uznały za konieczne obsypać, zdziwionych tem niepomiernie kozaków, bukietami kwiatów, albo oczekiwać ich na ulicy z flaszką wódki i zakąskami. Dla sprawiedliwości nadmienić trzeba, iż podobnymi dowodami aż nazbyt wielkiej gościnności dażyli obcych żołnierzy przede wszystkiem ci, którzy z niecierpliwością ich tu oczekiwali, albo też i ci, którzy mając grzbiety giętkie, gną je zawsze przed siłą, chociaż jak najserdeczniej by jej nienawidzili.
Dotkliwą odprawę dał jakiś kozak pewnym paniom, zdobnym w czerwone krzyże, które na gwałt nakłaniały go do wypicia kieliszka wódki mimo, że wypraszał się od tego bardzo energicznie. Przekonywały go żargonem polsko-ruskim, że wódka nie jest, broń Boże, zatruta i że sprawi im przyjemność, jeśli ją wypije. Oburzony tem służalstwem wreszcie kozak splunął przed owemi pańmi i odwróciwszy się pogardliwie odjechał. Scenie tej przyglądało się wiele osób, a napiętnował ją też jeden z dzienników. Nie była jednak ona wyjątkową. Mizerna obawa o całość swoją, na którą zresztą nikt ani myślał dybać, pozbawiła poczucia godności ulicę lwowską (...) Tak zachowywało się co było w danej chwili na ulicy, a nadmienić należy, że przeważnie świeciły one pustkami, albowiem na ogół ludność wolała zaoszczędzić sobie przykrego widoku tych, którzy łupieżcze zagony swe gnali na ojców, synów i braci naszych. Na mieście znaleźli się tylko przypadkowi przechodnie, a poza tem prawie wyłącznie, zwykli w takim wypadku gapie. Witali zaś "zwycięskich oswobodzicieli" i ci, którym przynosili oni wolność (bezkarnego już obławiania się rublami), a dziwnym sposobem i ci, którzy się tylko najciężczej od nich niewoli spodziewali. Jednych wygnały na ulicę uczucia najszczerszej wdzięczności (za hojnie otrzymywane ruble), drugich zaś, ogromny respekt przed knutem (...). Znalazły się więc w porę kwiaty, całusy od dziewic nadobnych, wiwaty, papierosy, wódka... i zapewnienia ogromnej radości z powodu możności przywitania i oglądania na własne oczy dzielnych, zwycięskich żołnierzy sławnego cara! Oczywiście, nie przeszkadzało to bynajmniej po kątach markować równocześnie swego ultra-austryackiego patryotyzmu!
Oto pierwsze, z czem nowi panowie miasta uznali za stosowne zwrócić się do ludności, było zapewnienie, iż sznurek czeka każdego, kto najdalej do godziny 6 rano nie odda broni palnej i siecznej, jakąby posiadał w domu. Można przedstawić sobie konsternacyę, jaka zapanowała w mieście całem, zwłaszcza na zawiadomienie wszystkich mieszkańców z osobna przez członków Straży Obywatelskiej, iż dla "bezpieczeństwa i pewności" nie wadziłoby oddawać i większe noże kuchenne, noże do krajania papieru i w ogóle tym podobną niebezpieczną broń sieczną. Obawa ogromna przed Moskalami w ogóle, (...) a wreszcie zapewnienie obwieszczenia, że w dniach następnych odbędą się po domach rewizye, przeraziły wszystkich niepomiernie. I oto, obserwować można było rzecz ciekawą. Kilka dni przed swem ustąpieniem poleciły ludności władze austryackie złożenie na policyi wszelkiej posiadanej broni, na co ogólnie odpowiedziano zastosowaniem się do rozkazu. Kiedy więc wyszedł nakaz podobny od władz rosyjskich, zdawało się, że chyba niewiele tej broni znajdzie się jeszcze u ludzi, ale znane wszystkim metody rosyjskie cudów w tym względzie dokazały, każąc ludności naszego miasta dokonywać odkryć formalnych w domach własnych. Ze zdziwieniem przed samymi sobą przekonali się ludziska, iż właściwie domy ich to prawdziwe arsenały broni najwymyślniejszej, bo oto dowiedzieli się, że całości armii cara równie dobrze jak armaty i karabiny zagrażać mogą pukawki dziecinne, brauningi z blachy cynkowej, srogie piki i halabardy z blachy a nawet i drzewa, noże dłuższe nad 20 cm., siekacze do mięsa, nie mówiąc już o ziejących ogniem "karabinkach", śmiercionośnych wiatrówkach, ostrych jak brzytwy szpadach urzędniczych, z mnóstwa względów podejrzanych karabelach itp. Kiedy więc Lwowianin każdy rozejrzał się dokładnie po swojem obejściu, z rozpaczą się przekonał, że właściwie żyje niejako w składzie broni, którą zatem trzeba będzie żmudnie przeekspedyować na ratusz, by za dni kilka nie stać się żerem wron i kruków. Z żalem przyszło się żegnać kucharkom z nożami, z siekaczami, któymi tak sprawnie manipulowały, nie przypuszczając nawet nigdy jak niebezpieczną broń w swym ręku dzierżą.
W pokoju dzieci najwięcej było tego niebezpiecznego materyału wojennego, bo chłopcy nasi za największą przyjemność uważali zbroić się w karabiny, pistolety i rewolwery w zabawach swych "w żandarna i zbója". Świadkiem sam byłem, jak chłopak z pierwszej klasy gimnazyalnej, żegnając się z karabinkiem swym i wiatrówką, tylko dlatego się nie rozpłakał iż zapowiedziano mu szybki zwrot własności. Bojaźliwszym mamom i tego było jeszcze za mało, bo dla zasady "pewne jest pewne", kazały dzieciakom pożegnać się z blaszanemi halabardami, z pięknie lśniącymi szabelkami i groźnymi "brauningami". Wszystko to powędrowało do Magistratu na skład, z którego już nigdy nie miało powrócić do właścicieli prawowitych, wywiezione, zdaje się, do arsenału państwowego, lub do mającego się otworzyć Muzeum wojennego w Petersburgu, jako trofea, zdobyte na Austryakach. Kto na własne oczy nie oglądał tej "broni" składanej 3 września przez całe popołudnie, wieczór, noc i nad ranem, ten nie da z pewnością wiary temu, co czyta obecnie. A jednak nie ma w tem żadnej przesady (...). Widziałem służącą jakąś, która oburącz ściskała pęk olbrzymi halabard i pik dekoracyjnych, spiesząc się na gwałt, by w czas złożyć ten niebezpieczny ładunek i tym samym uratować swej pani życie. Pocieszny był widok ludzi, objuczonych połamanemi lufami od jakichś strzelb przedpotopowych i tym podobnej bronią. Oddawali ludziska wszystko, wnosząc z tak osławionych metod rosyjskich, iż wystarczy im znalezienie u kogoś śrubki od karabina, by oskarżyć go o ukrywanie w domu całej bateryi ciężkich hałubic, a w najlepszym razie znaleźć tylko pretekst do nałożenia kilkutysięcznej kary pieniężnej lub wywiezienia w "dalsze gubernie cesarstwa" (...). Żal było oglądać przepiękną broń luksusową, myśliwską, stare szpady urzędnicze przeznaczone na zatracenie - powiedziano wprawdzie ludziom, że będą mogli potem odebrać swą własność, ale chyba bardzo mało było tak naiwnych, by w to uwierzyć. Istotnie też wywieziono wszystko w kilka dni potem, na kilku dobrze wyładowanych automobilach i wozach. Uratowano zaś broń zbieracką, historyczną, ze zbiorów prywatnych, których we Lwowie było kilka. (...) Wszystkie je ulokowano w Muzeum Miejskim im. króla Jana III Sobieskiego, gdzie broń swoją złożyli i bardziej przewidujący myśliwi, pewni nieuniknionego losu broni złożonej w Magistracie.
Wspomnieliśmy już o tem, iż w nocy z 2 na 3 września Lwów znalazł się bez pana - tę to chwilę wypatrzyli sprytnie mieszkańcy przedmieść oraz sąsiedzi opuszczonych gmachów rządowych, miarkując w zachłannych swych kombinacyach, iż nic nie stoi na przeszkodziewyprużnieniu ich dokładnemu i ogołoceniu z wszelkiej zawartości. Najwięcej apetytów podobnych obudził dworzec kolei żelaznej, budynki Cytadeli, liczne kasarnie, oraz składy wojskowe. Tłumy całe rzuciły się na nie zaraz po opuszczeniu przez wojsko, rozpoczynając grabież zrazu od zapasów żywności, a następnie i od wszystkiego, co tylko pod ręce wpadło. Na dworcu smutnemu losowi uległy porzucone przez zbiegów kufry, walizy, torby, tłumoki i tym podobny dobytek, niejednokrotnie znacznej nawet wartości, a niemniej i zapasy towarów w wagonach i magazynach. Do eksploatowania ich wzięto się nawet na większą skalę, jak wnosić można choćby z tego, że kilku lwowskich engrosistów zaopatrzyć się miało w góry całe mąki, cukru, kawy i tym podobnych materyałów, dyktując następnie według swego uznania ceny nielitościwe za nie w handlu detalicznym. (...) Brał zaś, kto tylko jako tako czuł się na siłach do dźwigania mącznych worów, słodkich skrzyń i pełnych beczek, a umiał wytłumaczyć sobie, iż lepiej to zabrać biednemu człowiekowi, niż pozostawić dla pogańskiego Moskala. Przekonaniem tem rozgrzeszali się wszyscy (...). Właściwie to i rzeczy nawet bardzo ciężko ruchome nie mogły się ostać przed gruntownem wyrugowaniem z miejsca, bo wcale nie wyjątkowym był widok ludzi, dźwigających np. pianina, fortepiany, kredense, biurka, stoły, szafy, kasy żelazne, maszyny do pisania i szycia, i w ogóle meble z gabinetów, mieszkań i kancelaryi wojskowych i urzędniczych. Na Janowskiem i na Błoniach wypróżniano nawet stajnie i składy siana, a wywlekano też wozy z zaprzęgami, sanie, beczkowozy i tym podobne sprzęty gospodarskie. Na Cytadeli odkryto formalną kopalnię zapasów żywnościowych, opałowych, a nie gardzono i butami, rzemieniami, narzędziami rzemieślniczemi, meblami, obrazami, ubraniami i wszystkiem zresztą co tylko nawinęło się pod drapieżne ręce. Bezczelność jakiegoś rabusia doszła nawet do tego, iż - jak się sam o tem naocznie przekonałem - dla tem wygodniejszego i gruntownego ograbienia pakownych sal Cytadeli, zajechał pod nią z ogromnym wozem spedycyjnym, który już kompletnie naładowany podziwiać mogłem.
Chwile pierwsze zajmowania Lwowa przez Rosyan wprawiły więc w ruch i zamieszanie ludność całą bez wyjątku, ale nie wszystkich w jednakowy sposób. Kiedy bowiem jedni z obawy przed rewizyami wypróżniali na gwałt szuflady i szafy z podejrzanych książek i druków, a przy sposobności szukali za bronią, inni zajęli się intratnym grabieniem i "ratowaniem przed Moskalem" zagrożonej własności cudzej lub wreszcie wyszli na ulice, by podziwiać, witać, za wczasu zjednywać sobie przyszłych groźnych panów. Większoąć jednak zgnębiona i wprost zrozpaczona zamknęła się w domach, nie chcąc bezwarunkowo oglądać niepożądanych gości, nastrój pod tym względem panował wręcz grobowy. W takim stanie rzeczy, pokazywać się zaczęły w mieście, po godzinie 3 po południu, pierwsze większe oddziały piechoty, konnicy i artyleryi, dążące od rogatki Łyczakowskiej, Żółkiewskiej i Zielonej, a spieszące na Gródecką, Janowską i Stryjską. Zajęto komendę przy placu Bernardyńskim i przy ulicy Wałowej - artylerya obsadziła Cytadelę, a piechotę rozmieszczono w reszcie kasarń lwowskich. Pierwszym jednak przedstawicielem Rosyi na terytorium Lwowa był kierujący pociągiem kolejowym, który we czwartek (3 września) rano o godzinie 10 stanął na Podzamczu, a o 11 był już na głównym dworcu. W tym czasie rozstawione zostały warty na obu dworcach i odtąd poczęło się wypieranie stąd tłumów biedaków, z którymi bardzo po ludzku obszedł się komendant kolei, rozdzielając między nich same tylko zapasy żywności, a nie pozwalając na tykanie czego innego. Kiedy jednak tłumy cisnąć się poczęły i do innych magazynów, straże wojskowe próbowały odeprzeć je, działając postrachem - wystrzałami karabinowymi, kierowanymi w górę. W ten sposób powstrzymano biedaków, ale i nazajutrz jeszcze spieszyły na dworzec tłumy, dopominające się zasiłków w naturze, które też otrzymywały od żołnierzy. W tłumach tych przeważały kobiety, domagające się pomocy z tego tytułu, że są żonami wojskowych, pozostawionemi bez przyrzeczonego zasiłku. Ponieważ zaś magazyny przeznaczone były przeważnie dla wojska, więc rozdano im w pewnym stosunku mąkę, cukier, groch, fasolę itp. Na resztę jednak położyła rękę wojskowość.
Jak zapowiedział gen. von Rode, wstąpienie właściwej armii nastąpić miało dopiero po stawieniu się zakładników oraz złożeniu wszelkiej możliwej broni, a zatem po godzinie 6 rano dnia następnego. Tymczasem jednak oddziały pomniejsze zdążyły się już ulokować w mieście, wyżsi oficerowie zajechali do hotelu George'a , oficerowie wolni od służby udali się na miasto po sprawunki w sklepach. Ponieważ zaś od samego rana alkohol cieszył się ogromnem uznaniem, a jak wiadomo armii cara nie wolno używać go bezwarunkowo, zatem z polecenia władz wojskowych wydał prezydent Rutowski jeszcze tego samego dnia obwieszczenie do ludności tej treści:
"Wszelkie szynki, piwiarnie i handle win mają być natychmiast zamknięte. W restauracyach i pokojach do śniadań nie wolno wydawać wódki i win. Nie przestrzegający ściśle niniejszego zakazu podlega dotkliwej karze, a nadto będzie mu nieodwołalnie odebrana koncesya na prowadzenie przedsiębiorstwa.
Rutowski
We Lwowie, dnia 3 września 1914 r."
Zakaz ten nie przeszkodził oczywiście bardzo szerokim zabawom wieczorem i noc całą oficerów z wesołemi niewiastami, które dziwnie prędko zapomniały o sympatyach swoich jeszcze z dnia poprzedniego. rozmiłując się na śmierć w nowym przedmiocie swoich uczuc "najszczerszych" - jakby za wspólną namową przedstawiały się one wszystkie za biedne, opuszczone przez oficerów austryackich żony, godne tego samego "szacunku" oficerów rosyjskich. Wznosząc z tego możnaby sądzić, że Lwów zamieszkany był przedtem przez samych oficerów, bo niewiast tych kręciło się wszędzie masami. Za przykładem oficerów poszli oczywiście i żołnierze, łakomi bardzo na dawno niewidziany trunek , o który w pierwszych dniach było jeszcze nie zbyt trudno. Ogół mieszkańców przyjął to rozporządzenie z największem uznaniem i ulgą, ponieważ widział w tem gwarancyę jakiego takiego spokoju, którego nie mógłby spodziewać się po rozbawionym sałdacie. (...) Wesoło też upłynęła "zwycięzcom" pierwsza noc we Lwowie! Postarały się o to gościnne dziewoje lwowskie. (...)
CDN.