CZYLI OPIS I KOMENTARZ DO
DZIENNIKÓW JOSEPHA GOEBBELSA
1924
DZIENNIKI DLA JOSEPHA GOEBBELSA
od 27 CZERWCA 1924 r.
do 9 CZERWCA 1925 r.
Cz. II
30 LIPCA 1924 r.
Przedwczoraj wieczorem zebrało się u mnie w domu najwyższe gremium niewzruszonych przyjaciół ojczyzny. Krąg staje się coraz szerszy i coraz mniej znaczący. Hartmann z Mönchengladbach mówił o wielkiej polityce. Całkowicie podzielam jego poglądy na temat Rosji i jej stosunku do nas. Ex oriente lux ("Światło ze Wschodu"). Pod względem ducha, w sensie państwowym, w interesach i w wielkiej polityce. Mocarstwa zachodnie są już zepsute moralnie. Nasze koła rządzące skłaniają się ku Zachodowi, ponieważ mocarstwa zachodnie są klasycznymi państwami liberalnymi. A pod skrzydłami liberalizmu ten, kto ma (albo pieniądze i układy, albo nieodzowną bezwzględność i brak skrupułów), ten żyje dobrze. Ze Wschodu nadchodzi nowa myśl państwowa w kwestii indywidualnej zależności i odpowiedzialnego zdyscyplinowania wobec państwa. A to nie podoba się panom liberałom. Stąd ta skłonność ku Zachodowi. Bank i giełda, wielki przemysł, wielki kapitalizm, rolnictwo to wszystko absurd, zarabianie pieniędzy zda się psu na budę.
Narodowi liberałowie i Centrum mają ze sobą bardzo wiele wspólnego, gdy chodzi o ich głębszą duchową orientację. A przede wszystkim to: pierwsi robią swoje interesy na patriotyzmie, drudzy na katolicyzmie. Obie orientacje są dla wspólnoty narodowej równie niebezpieczne. Kto wyobraża sobie, że w pierwszym przypadku miłość do ojczyzny, a w drugim miłość do Kościoła katolickiego odgrywa jakąś ważną rolę, ten się głęboko myli. Interes jako nervus rerum ("siła sprawcza") stanowi zawsze i wszędzie w przypadku obu priorytet przed patriotyzmem i chrześcijaństwem. Wynika stąd instynktowna nienawiść niższych klas do patriotyzmu i Kościoła. (Tu tkwi błąd. Ponieważ narodowi liberałowie i Centrum twierdzą, że chronią ojczyznę i Kościół, robotnik nienawidzi właściwie jedynie przedstawicieli tych partii, a nie tego, co oni obłudnie zdają się bronić). Krótko mówiąc: musimy robotnikowi znowu wyjaśnić, że miłość i szacunek do ojczyzny i Kościoła nie ma nic wspólnego z tymi nikczemnymi partiami. Że myśl o wspólnocie narodowej może być rzeczywiście i wyłącznie kwestią myśli o społecznej równowadze. (...)
Gdyby dzisiaj wybuchła jakaś wielka rewolucja, byłbym zdolny stanąć z pistoletem na barykadzie. Nie zajmuje mnie żaden problem artystyczny. Jestem jak wypalony. Dzień wraz z jego drobiazgami odbierają mi zbyt dużo sił. Jestem niezadowolony z siebie i ze wszystkiego, co mnie dotyczy. Żadnego zdenerwowania, entuzjazmu i wiary. Czekać! Czekać! Gdybyż to jeszcze było wiadomo na co. (...)
1 SIERPNIA 1924 r.
(...) Wczoraj wieczorem był tu Fritz Prang. Chce, żebym za 14 dni znalazł się w Weimarze (na spotkaniu zjednoczeniowym Niemiecko-Volkistowskiej Partii Wolności - DVFP - oraz rozbitymi po upadku puczu monachijskiego w listopadzie 1923 r. nazistami). Przynajmniej jakiś promyk nadziei w tej pożałowania godnej sytuacji.
Matka i Maria (siostra Goebbelsa) są dla mnie dobre. One pojmują mnie tymi swoimi dziecinnymi rozumkami, tak że nie potrzebuję nic mówić. Ojciec jest kapryśny, ale w gruncie rzeczy dobrego serca. Nie, na mój dom nie potrzebuję się uskarżać.
6 SIERPNIA 1924 r.
(...) Spotkałem pana dr. Kämmerlinga z Otznrathu, przyjaciela Richarda (Flisgesa). Praktykuje teraz w Rheydt. Wreszcie znowu jakiś człowiek, z którym można wznieść się ponad poziom ględzenia przy piwie. Mówiliśmy o problemach volkistowskich. Pieniądze i praca. Przeklęta myśl o pieniądzach! Pieniądz jest siłą zła, a Żyd to jego sługa. Aryjczyk, Semita, pozytywny, negatywny, konstruktywny, niszczący. Żyd ma misję samouzdrowienia chorej rasy aryjskiej. Nasze uzdrowienie albo nasza zguba. To zależy od nas. Kto uczynił z pieniądza naszego Boga? Dlaczego nie możemy pojąć, że to jedynie urojona wartość, która w jednym momencie zapadnie się w nicość, jeśli będą tego chcieć wszyscy dobrzy? (...)
15 SIERPNIA 1924 r.
Fritz Prang wybrał się do Weimaru (na zjazd zjednoczeniowy - o którym wyżej). Nie mam ochoty pojechać za nim. Teraz znowu mi się odwidziało. A tak przy okazji: sądzę, że taki kongres partyjny to coś strasznego. Masa ludzi,najchętniej wszyscy chcieliby mówić naraz. A tym głośniej ludzie bez przekonań. Ojej. (...)
19 SIERPNIA 1924 r.
(...) Pociąg pędzi co pary w kotle. Czerwone miasto połyskuje światłami: Weimar! Nie ma Fritza. Udekorowanymi ulicami do Nationaltheater. Tam obraduje kongres. Wiele odświętnie zadowolonych twarzy. Heil!, Heil! (...) Na każdym kroku myślę o Goethem.Weimar to Goethe. Miasto o zdyscyplinowanej wewnętrznej zwartości i pełnej skończonej harmonii. Spełnia wszystkie moje oczekiwania. Tak, ten wspaniały Weimar. Miejsce błogosławionej kultury z piękniejszych czasów. I do tego to odświętne życie w mieście. Ta cała młodzież, która wraz ze mną walczy. Serce mi rośnie! Och, ta nasza błogosławiona młodzież! (Tak! Ci wszyscy przyszli mordercy o zaczadzonych ideologią umysłach). My entuzjaści, my fanatycy! Płoń święty ogniu!
W Nationaltheater wielki rozgardiasz . Dlatego też nie można nikogo znaleźć. Ci, których pytam, mogą mi tylko służyć przyjaznym Heil. Właśnie kończy się jakiś wykład. Tłumy wylewają się z sali. Na dole przemawia Streicher (Julius Streicher - od 1923 do końca wojny wydawca tygodnika "Der Stürmer". Skazany na śmierć w procesie norymberskim i powieszony w październiku 1946 r.), jeszcze w sprawie porządku dziennego. Wywołuje poszczególne nazwiska. Chcę się do niego przedostać, aby wywołał Fritza, ale ten pokazuje mi się właśnie ze swojego miejsca. Radosne powitanie!
Nadreńczycy wystąp! Do Ludendorffa! W foyer. Widzę Ludendorffa po raz pierwszy. To dla mnie wstrząs. Buveur du sang ("krwiopijca"). Nie, on na takiego nie wygląda. Przeciwnie. Wcale nie tak masywny, jak to sobie wyobrażałem na podstawie zdjęć. Zresztą cywilny, szary garnitur działa uspokajająco, niemalże pojednawczo. A ten człowiek decydował podczas wojny o losie milionów. I teraz układa się z nami, niemieckimi młodymi idealistami, w sposób poważny i sumienny. Bez wojskowego zadęcia. Ciągle muszę zaglądać do miejsca, gdzie toczą się negocjacje. To przykuwa moją uwagę. Po wszystkich kątach stoją ożywione, debatujące grupy. Tylko szacunek tłumi zbyt głośny zapał. Alei tak można podczas tych obrad mówić o pewnym przełamaniu dystansu i cudownej rodzinnej komitywie. Wiegershaus (Friedrich Wiegershaus - przewodniczący DVFP i wydawca gazety "Völkische Freiheit") stoi blady i podenerwowany, czekając, aż zostanie wywołany.
Tam: Düsseldorf Zachód i Wschód. A więc do przodu. Staję oko w oko z tym wielkim człowiekiem. Lekkie, szare ubranie. Postawa pozbawiona wojskowej maniery. Twarz cokolwiek blada. Wysokie czoło, oszczędne owłosienie - i para przenikliwych stalowoniebieskich, nieznacznie szaro połyskujących oczu. Skromny i prosty w obejściu. Bez jakichkolwiek ceregieli. Nie odgrywa przed nami dyktatora. Każdy przedstawia mu spokojnie swój pogląd. Słucha wszystkich. Nie lubi tylko odbiegania od tematu. Krótko i węzłowato. Również i ja mówię. Przedstawiam mu uwarunkowania. Przysłuchuje się i kiwa głową z aprobatą. Potem przyznaje mi rację. Lustruje mnie przy tym bacznie. Od stóp do głów. Nie wygląda na niezadowolonego. Obok niego von Graefe (Albert von Graefe - jeden z przywódców DVFP), Straßer (Gregor Straßer - członek NSDAP, szczególnie aktywny w latach 1928-1932, poróżniony z Hitlerem i zamordowany podczas "Nocy długich noży" 30 czerwca 1934 r.). Von Graefe szczupły, wysoki, w czarnym surducie. Urodzony arystokrata. Cokolwiek dekadencki. Rasowy typ. Pomyślałem o rasowym koniu wyścigowym. Dystans, moi panowie! Ludendorff jest narodowym socjalistą (sam się do tego przyznał), Graefe to prawdziwy volkista. Bardziej na prawo od niego tylko ściana. Pomorzanin. Ale to typ, który w swojej zwartości i klasycznej prostocie stanowi kompletną osobowość. Obaj, Ludendorff i von Graefe, są zdecydowanie uczciwymi ludźmi. U Ludendorffa podziwiam najbardziej to, że mimo wieku i swojej pozycji poszukuje kontaktu z młodzieżą i z ludem. Straßer, poczciwy aptekarz z Bawarii. Duży, nieco prostacki, obdarzony piwiarnianym basem. (...) Jako człowiek najsympatyczniejszy jest Straßer, jako przywódca Ludendorff, jako zjawisko kulturowe - Graefe. Ludendorff rozproszył wiele moich sceptycznych wątpliwości, dał mi mocną podstawę wiary.
Nadchodzi Feder (Gottfried Feder - inżynier, współtwórca NSDAP. Był zwolennikiem tzw.: "Dokumentu z Boxheim" - opracowanego przez działaczy nazistowskich z Hesji, pod przewodnictwem Wernera Besta. Dokument ten postulował wprowadzenie w Niemczech prawdziwie narodowo-marksistowskiego - jakkolwiek dziwnie to brzmi - państwa, w którym prawo własności przestałoby obowiązywać, wprowadzono obowiązkową, darmową pracę, zaś ludność miała być żywiona przez państwo na zasadzie publicznych kuchni polowych, towary zaś można byłoby otrzymać tylko na kartki, a wszystkich, którzy by się temu sprzeciwiali, miały osądzać doraźne sądy ludowe. Plany opracowane w tym dokumencie, już po ich ujawnieniu w listopadzie 1931 r., spowodowały przerażenie sympatyków ruchu nazistowskiego i doprowadziły do tego, że Hitler musiał się z tego tłumaczyć oraz publicznie odcinać od pomysłów Besta. To też spowodowało stopniową marginalizację Straßera, Federa i im podobnym w partii nazistowskiej). Student-korporant, w ruchu, volkista o silnej pozycji finansowo-politycznej. Bardzo przyjemny, trochę bawarski. (...) Czekamy całą godzinę, wreszcie z domu wychodzi Ludendorff. Przetacza się grzmot okrzyków Heil! Jakieś dziewczę wręcza mu bukiet róż, on dziękuje i pozdrawia - bez jakiejkolwiek pozy. Entuzjazm wyrywa się z serca. Heil, Heil! (...)
Pora posiłku i wypoczynku. (...) Wszystko jest tutaj jak w rodzinie. Jak w dużym, wielodzietnym domu. Siedzi się poniekąd z elitą całych Niemiec. Elita uczciwych i wiernych! To ma taki dobry wpływ, daje poczucie dużego bezpieczeństwa i zadowolenia. Jednocześnie wielkie zbratanie w duchu narodowym. Z ulicy płyną tysiące pozdrowień. Od nieznajomych, a przecież znajomych. Bojownicy jednego frontu. Pod znakiem swastyki. Wszyscy traktują to poważnie, wyczuwa się wolę i czyn. Kościec. Życie. Naród nie może zginąć. (...) Na tarasie teatru. Z Juliusem Streicherem. Mówi wprost o problemie antysemityzmu. Fanatyk z zaciśniętymi ustami. Rozrabiaka. Może trochę patologiczny, ale on taki jest właśnie dobry, takich też potrzebujemy, aby uderzyć w masy. Hitler powinien też mieć trochę czegoś takiego. (...) Przemawia Ludendorff. Ostro, z zacięciem, zupełnie inaczej niż dzisiaj w południe. Oficer, dowódca. Bądź pozdrowiona ojczyzno - wszyscy śpiewają. Starszemu mężczyźnie obok mnie załamuje się głos. Wymachuje kapeluszem, łzy spływają mu po policzkach. Wszystko to dzieje się wokół pomnika Obu Wielkich (Goethego i Schillera). Stoją niemi, ściskając sobie ręce. Nie mówią ani słowa, a jednak myślę, że radują się tym widowiskiem, które rozgrywa się tam poniżej. Przede wszystkim Schiller, ten szalony zapaleniec. (...) Ruch volkistowski musi wytrwać w poszukiwaniu swego ideału wielkiej osobowości przywódczej. Tak, szukamy prawdziwego wodza. Nie powinniśmy jednak popadać w bizantynizm. (...)
20 SIERPNIA 1924 r.
(...) Te dni obfitowały w przeżycia, które będą jeszcze przez wiele dni oddziaływać na moją duszę. Poszukuję drogi do Weimaru.
W Londynie osiągnięto porozumienie (16 sierpnia 1924 r. oficjalnie przyjęto plan Dawesa, mający ulżyć pokonanym Niemcom w spłacaniu reparacji wojennych za I Wojnę Światową. Przyznano im bowiem pożyczki w kwocie 200 milionów dolarów i rozłożono spłaty na dogodne raty. Ostatecznie Niemcy miały zapłacić 123 mld. marek w złocie, ale ponieważ II Wojna Światowa i okres powojennej "Zimnej Wojny" nieco opóźniły spłaty, ostatnie raty Niemcy zapłacili za I Wojnę Światową w październiku 2018 r. Swoją drogą, ciekawe ile im zajmie spłacanie zobowiązań za rozpętanie II Wojny Światowej - znów kolejne sto, a może dwieście lat?) Oczywiście, zaczyna się żydowskie niewolnictwo. Na jak długo? Musimy uwolnić się własnymi siłami. Nikt nam nie pomoże, jeśli nie pomożemy sobie sami. (...)
Kończę moje artykuły o problematyce volkistowskiej. W mojej pracy posunąłem się daleko od Weimaru. Kwestia volkizmu splata się we mnie z wszystkimi problemami ducha i religii. Zaczynam myśleć po volkistowsku. To już nie ma nic wspólnego z polityką. To światopogląd. Zaczynam szukać oparcia, fundamentu, na którym można by stanąć. Walczymy teraz o jedno: o rzeczywistą wolność niemiecką. Nie wolno dzisiaj o niczym innym myśleć, jak tylko o tym, że Niemcy muszą znowu stać się wolne. Wolny naród, pracujący na rzecz państwa i wspólnoty. Żaden spokój cmentarny, lecz zdyscyplinowanie w wolności.
30 SIERPNIA 1924 r.
Początek: za 2 tygodnie ukaże się po raz pierwszy nasza gazeta w Elberfeldzie (tygodnik Narodowosocialistycznego Ruchu Wolnościowego Wielkich Niemiec. Nosił tytuł "Völkische Freiheit" i był wydawany od 13 września 1924 r.) Mam dostarczać co tydzień artykuł o charakterze kulturalno-politycznym, polityczny przegląd tygodnia, rodzaj glosarium i różne drobiazgi. Na razie otrzymuję zapłatę w formie dawki idealizmu i podziękowania. Działa się jednak na rzecz wielkiej sprawy. (...)
17 WRZEŚNIA 1924 r.
Polityka sprawia mi radość. W szczególności dziennik polityczny. Zawsze staram się nakreślić długie linie i oceniać stosunki europejskie według kluczowych punktów widzenia. Wielki rebus, jakim jest Europa, podnieca mnie, już z powodów czysto psychologicznych. Sądzę, że stopniowo docieram do istoty zjawisk. Muszę być jednak bardzo pilny i zagłębiać się w materię w sposób poważny i rzeczowy. Uprawiać politykę to dzisiaj nic innego, jak walczyć o nowe myśli. (...)
3 PAŹDZIERNIKA 1924 r.
Wczoraj w Elberfeldzie. Jestem teraz odpowiedzialnym kierownikiem "Völkische Freiheit" (...). Wczoraj wieczorem po moim powrocie wystąpiłem jeszcze także z wielkim sukcesem w Mönchengladbach. Jutro muszę przemawiać w Krefeld. Mam bardzo wiele roboty. Ale praca sprawia mi radość i przynosi satysfakcję. Wczoraj długo pertraktowałem z Wiegershausem. Chciał mnie obłaskawić za pomocą dobrego obiadu w ratuszowej restauracji, co mu się naturalnie nie udało. Zwyciężyłem na całej linii, gazeta znajduje się całkowicie pod moim wpływem, mogę robić, co tylko chcę. To mi na razie wystarcza. Trampolina. Ku górze. (...)
27 LISTOPADA 1924 r.
W poniedziałek wystąpienie przed komunistami w Hamborn. Ci biedni, oszukiwani ludzie jeszcze nam nie wierzą. Chcę jednak walczyć o każdego z nich. (...)
23 GRUDNIA 1924 r.
(...) Adolf Hitler jest wolny! (opuścił więzienie w twierdzy Landsberg 20 grudnia 1924 r. po odbyciu zaledwie ośmiu miesięcy - z założonych pięciu lat - więzienia. W Landsbergu napisał - a raczej dyktował Rudolfowi Hessowi - swą najsławniejszą książkę, która pierwotnie nosiła tytuł: "Cztery i pół roku walki przeciw kłamstwu, głupocie i tchórzostwu", tytuł ten jednak został uznany za zbyt długi i zmieniony na "Main Kampf" - "Moja Walka", dzięki której Hitler odniósł ogromny sukces w całych Niemczech). Oddzielimy się więc od reakcyjnych volkistów (drogi nazistów i volkistów szybko się rozeszły, a po zdobyciu władzy przez Hitlera w 1933 r. partie i wszystkie volkistowskie stowarzyszenia zostały rozwiązane) i staniemy sięprawdziwymi narodowymi socjalistami. Heil Adolf Hitler! Teraz znowu mamy wiarę w zwycięską siłę idei. (...)
PRZYWÓDCY PUCZU MONACHIJSKIEGO
z 9 LISTOPADA 1923 r.
30 GRUDNIA 1924 r.
Znowu z powrotem do Rheydt. Przeżywanie Bożego Narodzenia z Else. (...) Od Hitlera ani słowa. O, ty szczwany lisie z politycznym instynktem. (...)
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz