Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 czerwca 2021

PANOWIE I NIEWOLNICY - Cz. I

 CZYLI JAK TO NAPRAWDĘ BYŁO 

Z NIEWOLNICTWEM, PODDAŃSTWEM 

I PAŃSZCZYZNĄ?




 
 
 Tematem tym chciałem się zająć już od jakiegoś czasu ale nigdy nie było po temu odpowiedniej okazji. Teraz zaś, pod wpływem informacji o buntach jakie miały miejsce w Anatolii i na Bliskim Wschodzie w omawianym przeze mnie okresie (w serii "Historia Życia, Wszechświata, wszelkiej cywilizacji") postanowiłem wreszcie do tego tematu powrócić. Oczywiście nie mam zamiaru teraz sięgać tak daleko w przeszłość, gdyż wydaje mi się to - przynajmniej na razie - niepotrzebne. Tym bardziej, że są znacznie ciekawsze i bliższe nam historycznie okresy, które doskonale nadają się do zaprezentowania i omówienia dla tego tematu. Jest to pasjonujące również dlatego, że w dzisiejszych czasach mamy nawrót do tendencji absolutystyczno-poddańczych, jeśli w ogóle nie niewolniczych. Przecież wciąż istnieje "rasa" czy "klasa panów", którzy nie tylko uważają się za prawdziwych władców tej planety, ale wręcz za... bogów. To oni decydują co możemy, a czego nam nie wolno. Dla kaprysu wywołują wojny i rozpętują pandemie zagrażające całemu światu i to tylko dlatego, aby sprawdzić jak dany wirus będzie się rozprzestrzeniał. Można by na ten temat pisać bez końca, tym bardziej że niekiedy na widok publiczny wychodzą cele i praktyki podejmowane przez owych "możnych", którzy sami zapewne zwą się "kreatorami dziejów", a które to działania godzą przede wszystkim w ludzi nie należących do owej globalistycznej elity władzy (ostatnie wydarzenia z wydobyciem na światło dzienne maili Anthonego Fauci'ego jest tego dobitnym przykładem, a szczególnie fakt, że ten człowiek już w 2019 r. twierdził, że przydałaby się jakaś ogólnoświatowa pandemia, którą można by obserwować pod względem jej rozwoju i wpływu na organizm człowieka, co byłoby niezwykle korzystne z punku widzenia nauki i medycyny. Oczywiście ofiary, które wygenerowałaby ta pandemia nikogo z tzw." elity" nie interesują, gdyż one bezpośrednio nie dotykają ludzi dysponujących ogromnymi funduszami i możliwościami wielowektorowego oddziaływania politycznego i społecznego. Nie będę oryginalny, gdy napiszę że my wszyscy jesteśmy przez nich traktowani nie tylko jak króliczki doświadczalne, ale wręcz jak bydło, które można dowolnie zabić, zaczipować, założyć kaganiec - zwany powszechnie maseczką - uwięzić w domach i poddać całkowitej inwigilacji - to ostatnie jeszcze im się do końca nie udało, ale intensywnie nad tym pracują).

W tym temacie jednak chciałbym zająć się kwestią tego, co nazywamy kulturą dominującą - tworzoną przez elity - oraz kulturą poddańczą, czasem niewolniczą, pojawiającą się od czasu do czasu w społecznościach marginalizowanych i podporządkowanych. Oczywiście nie znaczy to, że kultura elit jest lepsza czy gorsza od tego, co wytwarzają społeczności marginalizowane (których często jest znacznie więcej), po prostu najczęściej jest to kultura "inna". Może ona być zarówno destrukcyjna, godząca w struktury społeczne, rodzinę i poszczególne państwa (jak to ma miejsce obecnie, gdzie promowane są powszechnie zachowania niszczące tkankę społeczną, takie jak: lgbt, gender, feminizm, ekologizm - wywodzące się z jednej marksistowskiej puli), a może być to kultura pozytywna, spajająca społeczeństwo (oczywiście również w interesie określonych elit, ale też byłoby dziwne sądzić, że kultura stworzona przez elity, nie miałaby przede wszystkim służyć samym elitom). I właśnie tą problematyką chciałbym się dzisiaj zająć. Weźmy choćby takie Stany Zjednoczone - kraj (przynajmniej teoretycznie) wielkich możliwości i ogromnych społecznych kontrastów. Kraj który przez długi czas miał problem z rasizmem (w południowych stanach np. wieszano Murzynów za stosunek z białą kobietą, ale Murzynki były do woli gwałcone przez swych białych panów), a teraz ma problem z odwróconym rasizmem, skierowanym przede wszystkim w białych obywateli USA (polityczna poprawność, panująca w przestrzeni publicznej, która nakazuje wręcz automatyczne korygowanie pewnych zwrotów lub postaw, tylko dlatego że mogą być przez kogoś uznane za rasistowskie, homofobiczne czy seksistowskie, poza tym istnieją również punkty za odpowiednie urodzenie - i jeśli urodziłeś się Murzynem lub kobietą, masz na amerykańskich uniwersytetach przyznawane dodatkowe punkty, podobnie jak u nas w czasach komuny przyznawano punkty za chłopskie lub robotnicze pochodzenie, oraz oczywiście to pozbawione jakiegokolwiek logicznego sensu, klękanie przed BLM - czyli formację którą powinno się zwalczać z całą bezwzględnością, jako organizację nawołującą do nienawiści, przemocy i terroryzmu). Stany Zjednoczone, to oczywiście kraj zbudowany na wielu kontrastach (w skład których wchodzą różne narodowości, kultury, języki ,wiary i tradycje) ale jednak pod dominacją protestanckich Anglików i to oni byli autorami tej kultury, na której rodziły się, rosły i dojrzewały Stany Zjednoczone. 





Ale nawet ta kultura nie była jednorodna, gdyż miała szereg własnych, mniejszych kontrastów. W XVIII i XIX wieku (a w dużej mierze również po dziś dzień) Północ USA oparta była na zupełnie innej tradycji, niż Południe - gdzie dominowała raczej stara, angielska szlachta, która właśnie w tamtych regionach znalazła wyśmienite warunki do dalszego rozwoju i budowy swej ekonomicznej potęgi. Niewielu jednak wie, jak naprawdę wyglądały relacje pomiędzy panami a ludnością zdominowaną (np. czarnoskórymi niewolnikami) na Południu USA. Na czym się one opierały, jak wyglądał dzień powszedni na takiej farmie lub jaki był stosunek panów do ludności zniewolonej (nie tylko czarnoskórych, gdyż w USA biały człowiek także mógł popaść w niewolę i zostać sprzedany na targu np. za długi lub celem odbycia kary za popełnione przestępstwo), oraz jak wyglądały relacje niewolników z ich panami i kto tu był tak naprawdę wykorzystywany. Między bajki można włożyć panującą dziś powszechnie opinię o tym, jak okrutnie traktowani byli czarnoskórzy niewolnicy na plantacjach i jakie kary na nich stosowano. Tak naprawdę niewolnik był inwestycją, która musiała się zwrócić. A ponieważ znaczny odsetek Południowców, którzy posiadali własnych niewolników (z reguły jednego lub co najwyżej dwóch) było średnio zamożnymi farmerami, dla których kupno nowego niewolnika związane było z ogromnymi kosztami, często przerastającymi dochody jakie mieli oni ze swojej farmy, dlatego też niewolnicy ci, nie byli traktowani źle - o jakichś poważniejszych karach cielesnych nawet nie wspominając - gdyż godziłoby to przede wszystkim w interesy samego farmera, który przecież musiał wyhodować swoje plony, potem je zebrać i sprzedać. Często więc pracował tak samo ciężko przy uprawie roli, jak jego niewolnik - który też najczęściej traktowany był jak domownik, a w niektórych sytuacjach nawet jak członek rodziny. Oczywiście przykłady znęcania się nad niewolnikami były, ale ograniczały się głównie do wielkich latyfundiów, ogromnych farm należących do majętnych producentów (np. bawełny lub trzciny cukrowej) z Południa USA. Ale to też nie zawsze było tak, że to ci panowie byli takimi okrutnikami. Trzeba bowiem pamiętać, że także i wśród samych niewolników istniała określona hierarchia osób, którym pan ufał bardziej i mniej i którzy mieli jego pozwolenie na zarządzanie innymi niewolnikami w jego imieniu. Często to właśnie sami niewolnicy - aby udowodnić swoje przywiązanie do pana i powierzoną im funkcję nadzorcy - mając w swych rękach odrobinę więcej władzy, zachowywali się bardzo brutalnie w stosunku do innych niewolników (takie zachowanie zostało naukowo udowodnione w 1971 r. przez Philipa Zimbardo w tzw.: "Stanfordzkim eksperymencie więziennym", gdzie grupa nieznających się wcześniej ludzi wzięła udział w eksperymencie, polegającym na zbadaniu wpływu władzy na ludzką psychikę. Eksperyment przerwano już po sześciu dniach, ponieważ ci spośród wybranych kandydatów, którym powierzono zadania strażników, zaczęli poniżać i brutalnie wymuszać polecenia na ludziach, którym powierzono rolę więźniów. Ów eksperyment pokazał więc dobitnie, że w człowieku funkcjonują dwie natury i każdy z nas może zarówno stać się dobroczyńcą jak i oprawcą. Ważne, aby to sobie uświadomić i zdecydować której stronie swej natury pozwolimy ostatecznie wziąć górę).

Zdarzały się jednak przypadki (i był one częste) gdy niewolnicy brali górę nad swymi panami, choć nie dochodziło przy tym do żadnych buntów czy gwałtów. Niewolnicy bowiem wyrobili w sobie spryt oraz przebiegłość. Dzięki tym cechom byli w stanie przede wszystkim uniknąć okrutnych kar od swych majętnych właścicieli. Panowie z reguły traktowali Murzynów jak bandę głupców, którzy nic nie widzieli, nic nie znają i niczego nie potrafią - więc nawet tę pracę którą mają do wykonania, też trzeba im osobiście wytłumaczyć i pokazać. Ale oni (jak i wszyscy zniewoleni) byli bardzo mądrzy, wiedzieli bowiem co panu się spodoba, a co nie, więc robili wszystko, aby się panu przypodobać i gdy ten zlecał im jakieś zadanie, czołobitnie potakiwali i mówili tylko: "Tak Panie", "Natychmiast Panie" etc. etc. A mimo to wiedzieli dobrze, że owoce pracy którą oni wykonywali, szły na konto ich właściciela, a oni nic z tego nie mieli. Dlatego też, aby uniknąć kary a jednocześnie nie napracować się zbytnio (w końcu za tę pracę i tak nie otrzymywali żadnego wynagrodzenia) często sabotowali powierzone im zadania. Jak do tego dochodziło? Bardzo prosto, wysłani na pole trzciny cukrowej lub kukurydzy, stali oparci o sprzęt, który powierzył im właściciel i... udawali że go naprawiają. Często też sami psuli sprzęt, gdyż mogli wówczas odpocząć i nie musieli pracować, a zawsze mogli się wytłumaczyć że naprawiają uszkodzony element. Panowie często orientowali się w zamiarach swych niewolników, ale tłumaczyli to sobie ich wrodzoną głupotą i bezmyślnością. Przecież gdyby uświadomili sobie, że niewolnicy robią z nich głupców, musieliby wpaść w gniew i wielu z nich ukarać (nic tak bowiem nie boli, jak urażona duma), ale gdy niewolnicy głupio się tłumacząc, dawali im jednocześnie dowody swojej bezmyślności, panowie ci kiwali głowami i machali ręką, po czym tłumaczyli to sobie niewolniczą bezmyślnością i prostactwem. Susan Dabney - córka jednego z plantatorów z Południa USA - podzieliła się taką oto refleksją na temat obserwacji niewolników pracujących na plantacjach: "Z czarnymi niewolnikami wydaje się niemożliwe, żeby jeden z nich zrobił cokolwiek, nieważne jak błahego, bez asysty innego niewolnika lub dwóch", zaś inny plantator stwierdził otwarcie: "Dowiedziałem się, że jeżeli chcę, żeby coś było zrobione, wpierw muszę poinstruować czarnych, później jeszcze im to pokazać, a na końcu i tak zrobić to samemu. Ich sposoby, by czegoś nie zrobić, były bardzo pomysłowe a jednocześnie zawsze byli doskonale usłużni (...) a później i tak jakoś ta robota była nie zrobiona". Na Południu istniało nawet takie powiedzenie: "Czarny potrzebuje jeszcze dwóch takich do pomocy, aby nie zrobić nic".




A jak ta sytuacja wyglądała w Polsce, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech we Włoszech czy w Rosji? W tym właśnie temacie postaram się to wyjaśnić. Spójrzmy na przykład na nasz kraj. U nas, w Polsce dominuje świadomość tradycji szlacheckiej, jako naturalnej i niepodlegającej dyskusji. W zbiorowej świadomości (ogromnej większości) Polaków, ukształtował się obraz szlacheckiego dworku z zawieszonymi na kominku skrzyżowanymi ze sobą szablami, z powieszonym na ścianie ryngrafem Najświętszej Marii Panny, Białego Orła (lub z jeszcze innym wizerunkiem), którego używano w czasie bitew jako osłonę szyi i piersi. Przetrwała świadomość pobrzękującej muzyki (najczęściej damy grały na wiolonczeli lub chittarze - poprzedniczce dzisiejszej gitary - ewentualnie na klawesynie, w otoczeniu zasłuchanych domowników). Pan domu palący fajkę, pani zajmująca się wyszywaniem - taka swojska idylla. I ta świadomość kultury szlacheckiej dawnej Rzeczpospolitej jest obecnie dominująca wśród Polaków i to często też i wśród tych, którzy ze szlachtą nie mają nic wspólnego, a ich przodkowie wywodzili się z mieszczan lub (co bardzo częste) z chłopów. Kiedyś przeczytałem opinię pewnego pisarza (nie pamiętam już jego nazwiska), który nie mógł się nadziwić, gdy podczas oglądania w kinie "Potopu" w reżyserii Jerzego Hofmanna, siedzący tam potomkowie chłopów, utożsamiali się całkowicie z postacią Andrzeja Kmicica, szlachetki, który pod wpływem miłości do Oleńki Billewiczówny, zdrady hetmana Janusza i Bogusława Radziwiłłów oraz wydarzeń historycznych połowy XVII wieku (Potop szwedzki 1655-1660, a wcześniej wojna z Moskwą 1654-1667) przechodzi swoistą metamorfozę i z warchoła oraz bandyty, który pali wsie i morduje niewinnych, przeistacza się w obrońcę Klasztoru Jasnogórskiego w Częstochowie, ratuje życie królowi Janowi Kazimierzowi, gdy ten powraca ze Śląska, próbuje porwać zdrajcę, księcia Bogusława Radziwiłła, jest też torturowany (przypalony ma cały bok) przez zdrajcę Kuklinowskiego (powieść "Potop" druga część Trylogii, została napisana na podstawie historycznych wydarzeń w 1886 r. przez Henryka Sienkiewicza ku "pokrzepieniu serc" dla Polaków, w czasach zaborów i braku szans na odzyskanie przez Polskę niepodległości). Można zatem podsumować ten film słowami barda Kaczmarskiego, który śpiewał w swoim "Panu Kmicicu": "Jest nagroda za cierpienie, kto się śmieli, ten korzysta. Dawnych grzechów odpuszczenie, król Jędrkowi skronie ściska. Masz Tatarów, w drogę ruszaj, raduj Boga rzezią w Prusach - hej, kto szlachta, za Kmicicem, ej dana, Wołmontowicze (...). Krzyż, Ojczyzna, Bóg, prywata, warchoł w oczach zmienia skórę. Wierny jest, jak topór kata i podobną ma naturę. Więc za słuszną sprawność ręki, będzie ręka i Oleńki, łaska króla, dworek, dzieci - szlachcic co przykładem świeci - hej, kto szlachta, za Kmicicem..."      
 
 



 
Jednak nie była to tradycja ani mieszczan, ani tym bardziej chłopów - to była tylko i wyłącznie tradycja dawnej polskiej szlachty. Ale tradycja ta została przeniesiona również i na pamięć całego narodu, który właśnie ukształtował się na istniejącej dawniej (ale będącej jedną z kilku) kulturze i tradycji szlacheckiej. A przecież dawna Rzeczpospolita Obojga (Trojga) Narodów, to było państwo powstałe na zupełnie innych zasadach. Nie tylko było to państwo dwuczłonowe, złożone z Królestwa Polskiego (zwanego Koroną, zaś jej mieszkańców nazywano Koroniarzami lub Lachami, a rzadziej Polakami) oraz Wielkiego Księstwa Litewskiego (zwanego potocznie Litwą lub Wielkim Księstwem, a zasiedlonego zarówno przez Litwinów, Rusinów jak i Polaków, Tatarów, Ormian, Żydów). Dziś się już o tym nie pamięta, ale w XVI, XVII i XVIII wieku, Polska i Litwa to mimo wszystko były oddzielne państwa ito pomimo Unii Lubelskiej 1569 r. tworzącej jedno państwo na zasadzie unii realnej, a nie jak było dotąd jedynie personalnej - spojonej osobą jednego monarchy. W XVI wieku wojny z Moskwą toczyła głównie Litwa, zaś Polacy posyłali co najwyżej jako wsparcie ograniczone liczebnie kontyngenty wojskowe, ale to wszystko. W Polsce uważano bowiem wojny z Moskwą za tak odległe, że nie brano ich nawet często pod uwagę na sejmach, mimo że oficjalnie panowała unia personalna. Koroniarze domagali się też ściślejszego zjednoczenia Litwy z Koroną (do czego doszło w 1569 r. a ostatecznie podział na Koronę i Litwę został zniesiony dopiero w Konstytucji 3 Maja 1791 r., gdy Litwa w dużej części była już spolonizowana). Do Korony został wówczas (1569 r.) przyłączony również Wołyń, część Podola z Bracławiem (zwane też litewskim Podolem, w odróżnieniu od Podola koronnego z Barem i Kamieńcem Podolskim) oraz cała Ukraina (która w ciągu kolejnych siedemdziesięciu lat została zasiana polskimi osadnikami). Jednak dwa odrębne państwa - Korona i Litwa to nie wszystko. Kraje te bowiem dzieliły się również na poszczególne ziemie (np. Wielkopolskę, Małopolskę, Kujawy, Mazowsze, Ruś, Wołyń, Podole, Prusy, Żmudź, Polesie, Białą Ruś, Czarną Ruś, Litwę, Ukrainę, Inflanty), a te znów na poszczególne województwa. 

Ale to oczywiście nie wszystko, gdyż prawdziwy terytorialny podział Rzeczpospolitej Obojga (Trojga) Narodów sięgał jeszcze niżej. Były to bowiem swoiste mikro-państwa, często niezależne i w dużej mierze samowystarczalne. Oczywiście mam tu na myśli majątki magnatów i szlachty rozsiane po całym kraju, które razem wzięte, tworzył prawdziwy obraz sfederalizowanej i samorządnej Rzeczpospolitej. Szereg większych lub mniejszych mikropaństewek (jednak szczególnie te magnackie obejmowały obszar częstokroć większy niż poszczególne księstwa ówczesnej Italii i to nawet łączone ze sobą podwójnie). Były to więc ogromne obszary ziem, które musiały być obsługiwane przez ludność zależną, czyli właśnie chłopów, na zasadzie poddaństwa. To właśnie chłopi wyrabiali potęgę ekonomiczną magnackich familii, to ich pot, krew i łzy pozwoliły potem tworzyć nieprawdopodobne fortuny szlacheckiej braci (w Polsce nie istniał taki podział, jaki był w Europie Zachodniej, który tworzył arystokrację dworską, skupioną bezpośrednio przy osobie monarchy i resztę szlachty, która stała znacznie niżej w tejże hierarchii ważności - w Polsce każdy szlachcic czy magnat był - oczywiście oficjalnie - bratem drugiego szlachcica, dlatego też często mówili o sobie "My, Panowie Bracia" lub zdrobniale "braciaszki", choć oczywiście podziały też istniały, ale nie były publicznie uwypuklane, gdyż generowały sprzeciw pozostałej szlacheckiej "braci"). Przykładem całkowitego triumfu tradycji i kultury szlacheckiej jest po dziś dzień określenie "Pan" i "Pani", którym powszechnie się posługujemy w Polsce, podczas gdy na Zachodzie Europy lub w USA takie zwroty jak "Lord", "Mr." "Mrs." są raczej bardzo rzadkie w użyciu (a już w ogóle dzisiejsza neo-marksistowska propaganda, panująca w zachodnim obiegu publicznym, próbuje stworzyć człowieka bezpłciowego, który używa zwrotów płciowo nieokreślonych), raczej obowiązuje forma mówienia sobie na "ty", bez względu na okoliczności - zaś w Polsce to jest nie do pomyślenia aby publicznie powiedzieć do kogoś obcego na ulicy na "ty". I to jest właśnie najsilniejsza i najtrwalsza zdobycz kultury szlacheckiej, która została rozciągnięta na wszystkich Polaków i wcale nie potrzeba mieć przy tym szlacheckich korzeni w rodzinie, aby mówić do siebie na "pan". Tak jak choćby w tym oto przypadku:




Ale przecież prócz dominującej kultury szlacheckiej, istniała również kultura miejska a nawet kultura chłopska, która już dziś często poszła w zapomnienie lub przetrwała jedynie w formie muzyki i tradycji ludowej. Dominacja kultury szlacheckiej w Polsce jest całkowita, mimo że samej szlachty w zasadzie już nie ma - została ona bowiem wytępiona w insurekcjach i powstaniach narodowych, podczas wojny i okupacji niemieckiej oraz sowieckiej. Podobnie było z ideą walki o Niepodległość, która przede wszystkim była ideą szlachecką, i co prawda potem została poszerzona o inne stany oraz klasy społeczne, ale jej główny nurt stanowiła kultura i tradycja polskiej szlachty. Oczywiście to było także bardzo zróżnicowane środowisko, które potrafiło na przykład masowo wręcz zdradzać własną Ojczyznę (tak jak to miało miejsce w XVIII wieku, gdzie magnaci ale także i szlachta - pobierali pieniądze od obcych dworów, realizując politykę obcych monarchów i to nie dlatego że potrzebowali pieniędzy, a wręcz przeciwnie, tych pieniędzy często mieli więcej, niż ich odpowiednicy na Zachodzie, ale uznali że tak będzie korzystnie np. dla własnej osoby, swojej rodziny lub stanu z którego się wywodzą. A i tak duża część magnaterii zdradzała Ojczyznę po prostu z... nudów, "bo i tak nie mieli nic lepszego do roboty"). Potem zaś synowie i wnuki tamtych zdrajców - którzy oczywiście za zdrajców nigdy się nie uważali, a nawet twierdzili że dzięki swojej zdradzie ratują kraj od zagłady - musieli własną krwią i własnym życiem walczyć o odrodzenie tego, co ich szlachetni ojczulkowie i mamusie oddające się z zapałem Moskalom, z "nudów" utracili, i najpierw u boku Napoleona Wielkiego, a potem sami, starali się zbrojnie odzyskać umiłowaną Ojczyznę, gdyż ujrzeli na własne oczy, że obce panowanie wcale nie jest lepsze, a często stanowi również i barierę uniemożliwiającą zdobycie większych awansów oraz kariery. Cóż, jak to mówi przysłowie: "Polak mądry po szkodzie". Niestety jednak wciąż są i tacy, o których pisał Jan Kochanowski w swych "Pieśniach": "Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi".




W kolejnych częściach dokładnie omówię relacje pomiędzy panami a niewolnikami w różnych krajach, zacznę zaś oczywiście od Polski/Rzeczpospolitej, gdyż warto wiedzieć, gdzie się podziała tradycja mieszczan i chłopów i dlaczego to (często snobistyczna) szlachecka kultura zdominowała nasze dzieje.  
  
 
POLSKA SZLACHTA NA PRZESTRZENI WIEKÓW:


Wiek XVI: 

 


 
Wiek XVII:







MIMO JEDNAK WARCHOLSTWA ÓWCZESNEJ SZLACHTY, 
ROZMIAR KRAJU BYŁ IMPONUJĄCY:


"Stanęliśmy w szerokim polu (...) Spojrzeliśmy dokoła siebie - Ryga z góry, z dołu Wiedeń, Moskwa zaś o rzut beretem, albo pół. O, jakże wielką nam uwito, niepospolitą Rzeczpospolitą! (...) Zdumione patrzą Londyn, Paryż i Muezin i Mandaryn, Kreml sfajczony, z cara się pinczerek stał!"




 
Wiek XVIII





Polska szlachta wieku XIX:







Szlachta wiek XX (lata 20-te i 30-te już po odzyskaniu Niepodległości):







A tak najczęściej kończyła polska elita po 1939 r.




CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz