RECENZJA
Bez wątpienia jeden z lepszych rosyjskich filmów, omawiających czasy I wojny światowej i rewolucji bolszewickiej w tym kraju. W ogóle uważam rosyjskie kino za jedno z najlepszych na świecie (pomijając oczywiście propagandowy charakter niektórych dzieł filmowych). Wystarczy nadmienić kilka tytułów z jak choćby "Pancernik Potiomkin" z 1925 r. czy "Matka" z 1926 r. Filmy z ewidentnie naznaczonym przesłaniem prokomunistycznym, jednak nie odbiera to im swoistego uniwersalizmu (jakie zawsze cechuje rosyjskie kino), oraz przesłania, które bardzo łączy element czegoś, co można nazwać "rosyjską duszą". Uwielbiam filmy żywe, mówiące o ludziach i ich wewnętrznych dylematach, ich walce z przeciwnościami losu. Ludziach, którzy nie są jednakowi (bo nikt z nas taki nie jest), w którym element walki dobra ze złem toczy się nie na zewnątrz (jak np. w kinie amerykańskim), gdzie dobry heros rozwala wszystko i wszystkich dookoła, ratując ludzkość i ukochaną kobietę. W filmach rosyjskich (bez względu na okres historyczny, w jakim one powstały), dobro ze złem walczy ze sobą w duszach tych ludzi. To właśnie kocham w filmie rosyjskim, które stawiam (osobiście), na pierwszym miejscu, obok ludowych pieśni niemieckich, oraz polskiej poezji i prozy epoki romantyzmu.
Teraz chciałbym opisać film, który w sposób niezwykły pokazuje dzieje Rosji i to zarówno tej starej, odchodzącej w niebyt, z ciemnym, zabobonnym ludem prawosławnym, z wszechwładzą nielicznej i niezwykle majętnej arystokracji (któż wie, że rosyjscy arystokraci jeszcze w drugiej połowie XIX wieku, posiadali prywatne haremy, złożone z chłopek, zamieszkujących wsie, które do nich należały - jak znajdę trochę czasu, postaram się to dokładniej opisać), wszechwładzy popów i kleru prawosławnego. Ta Rosja, sama w sobie, nie była niczym szczególnie pięknym, nie przyciągała, a wręcz odpychała. Nic dziwnego że hasła wyzwolenia ludu z okowów niewoli bojarstwa i kleru, spotykały się z takim wzięciem (oczywiście szczególnie wśród ludzi wykształconych). Ludzie ci pragnęli zmiany, która wyrażałaby się w ograniczeniu (lub całkowitym obaleniu), wszechwładzy cara, który (pragnę przypomnieć), jeszcze na początku XX wieku, był jedynowładcą całego kraju (samodzierżcą), niczym Ludwik XIV w wieku XVII. Wola cara stanowiła prawo dla całego kraju i wszystkich jego mieszkańców, a kontrola władcy przez parlament, czyli Dumę Państwową (powołaną dopiero w 1906 r.), był jedynie iluzoryczny.
Taki to właśnie obraz kraju wyłania się z pierwszej części filmu pt.: "Żyła sobie baba", opowiadającego historię młodej dziewczyny - Warwary, poślubionej mężczyźnie z innej wsi.
Cały film skupia się na ciężkiej doli i przeżyciach Warwary, która poślubia męża pijaka i hulakę. Już jedna z pierwszych scen (pokazujących jak młoda dziewczyna, obawia się pierwszego zbliżenia ze swym mężem, płacząc i zakrywając się kołdrą) - jest niezwykle prawdziwa. Dalej jest już tylko gorzej (gorzej dla samej Warwary). Nieakceptowana przez rodzinę męża, bita do krwi, upokarzana, stara się w tym wszystkim odnaleźć swoje własne miejsce pod słońcem. Wielokrotnie gwałcona (szczególnie w drugiej części filmu), jej relacje z mężem nieco się poprawiają, gdy Warwara broni się przed próbą gwałtu, jakiej próbuje dokonać jej pijany teść. Popycha go, a ten uderza głową o kamień i zabija się. Warwara jest zrozpaczona, wie że zabiła gospodarza i jedynego żywiciela rodziny. Wie też, że nikt jej tego nie daruje. Bita, kopana, gwałcona i upokarzana, znajduje obrońcę w swym mężu, który wraz z nią wyprowadza się z rodzinnego domu (zostawiając go bratu) i buduje drugi. Warwara rodzi mu córkę, lecz jej gehenna ma się dopiero zacząć, gdy jej mąż ją opuszcza (1914 r.). Wówczas zostaje sama, bez grosza przy duszy i z malutką córką na rękach. Zmuszona do żebrania, tuła się od jednego do drugiego konta, przez kilka lat. Prawdziwe kłopoty nadchodzą jednak z chwilą zdobycia władzy przez bolszewików.
ZAPRASZAM DO OBEJRZENIA FILMU pt.:
"ŻYŁA SOBIE BABA"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz