Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 marca 2018

O KOBIETACH I... FEMINIZMIE - Cz. I

A RACZEJ O 

WŁADZY W ZWIĄZKU?

 



"KOBIETA Z CAŁEJ SIŁY DĄŻY DO WŁADZY, LECZ OTRZYMAWSZY JĄ STAJE SIĘ ZWYKLE GŁĘBOKO NIESZCZĘŚLIWA"




"Baby, ach te baby - człek by je łyżkami jadł, tęgi chłop co w jednej ręce łamie sztaby, względem baby jest tak jak dziecko całkiem słaby" - jak śpiewał niezapomniany duet Andrzej Zaucha - Ryszard Rynkowski. Temat ten ma dotyczyć kobiet (oraz szerzej pojętej kwestii feminizmu - ale o tym później), ich niesamowitego wręcz pędu ku kontroli i dominacji w związku, z tym że pęd ów nie wynika ani z jakichkolwiek racjonalnych pobudek, ani też z logiki, po prostu jest wyrazem pewnych emocji. Kobieta jest sumą sprzeczności i to dosłownie. Już św. Tomasz z Akwinu uważał że kobieta w chwili urodzenia ma za sobą pierwsze niepowodzenie, bowiem sama w sobie jest niepowodzeniem. Na czym polegają owe sprzeczności i owo niepowodzenie? Na podświadomym pragnieniu całkowitej kontroli, która tak naprawdę nie jest celem, lecz narzędziem do urządzania tzw.: "anty-męskich" prowokacji - jak można by to nazwać. Celem nie jest bowiem władza jako taka, bo choć kobiety podświadomie jej pragną, to realnie ją uzyskując nie wiedzą co dalej z nią zrobić, bowiem w ich zamierzeniu nie chodziło tutaj wcale o ową władzę nad mężczyzną, tylko o pewnego rodzaju prowokację, mającą za zadanie "sprawdzenie" owej bezbronnej ofiary (w tym przypadku mężczyzny lub chłopaka) jak daleko może ona sobie w związku pozwolić. To jest takie testowanie w którym wcale nie chodzi o zdobycie rzeczywistej kontroli (choć, co bardzo ważne w rozumieniu kobiety o tę rzeczywistą kontrolę właśnie bardzo chodzi - i na tym polega owa sprzeczność do której zaraz przejdę). Na czym to wszystko się opiera?

Otóż w krótkich słowach polega to wszystko na wytworzeniu takiej sytuacji, która będzie... sytuacją idealną! Sytuacja idealna (rozumiana w znaczeniu związku pomiędzy kobietą a mężczyzną) w podświadomym wyobrażeniu kobiety opiera się na dwóch kolumnach z których zbudowana jest owa "Świątynia Idealnego Ładu". Pierwszą kolumnę stanowi Stabilizacja, a drugą Kontrola (rozumiana również jako dominacja). Ale myliłby się ten, kto by uwierzył iż owa, stworzona w kobiecej podświadomości "Świątynia Idealnego Ładu" jest rzeczywiście idealnie poukładana i posegregowana. Wprost przeciwnie, w środku, za owymi kolumnami panuje totalny rozgardiasz, totalny bałagan, tak, że nic realnie do siebie nie przystaje. Owa "świątynia" tylko z zewnątrz wygląda pięknie i okazale, w środku zaś to jest kompletna, rozpadająca się ruina. Problem każdego mężczyzny polega na tym, że my skupiamy się na owym wyglądzie zewnętrznym świątyni" zaciągani ku niej przez dźwięczny głos pięknych syren. Świątynia dla wielu mężczyzn jest tak okazała i wspaniała, że oni sami czują się przy niej jak nic nie znaczący, maleńki robaczek. Nie domyślają się też, że owa świątynia jest miejscem dominacji sprzeczności i że tak naprawdę nie jest ani okazała, ani piękna ani też ogromna - jest miejscem zasiedlonym przez rozbuchane emocje. Świątynia ta jednak nigdy by nie powstała, gdyby nie mężczyzna, ona istnieje tylko i wyłącznie dla mężczyzny, bez niego traci bowiem swą rację bytu.

Wyjaśnię jednak po kolei dlaczego świątynia ta jest miejscem sprzeczności, swoistą utopią bez realnej możliwości zaistnienia. Najpierw zajmijmy się owymi dwiema kolumnami, na których się ona opiera. Weźmy kolumnę numer jeden - Kolumnę Stabilizacji. Piękna nazwa prawda? Niestety nierealna, bowiem stabilizacja... nie istnieje. Nie ma czegoś takiego jak stabilizacja na tym świecie, nie było i nigdy nie będzie a wszelkie marzenia o tym są czystą utopią bez najmniejszych podstaw. Problem polega jednak na tym, że stabilizacja jest kluczowym elementem kobiecego konstruktu związku kobiety i mężczyzny. Stabilizacja jest niezwykle ważnym elementem dla kobiety, bowiem zapewnia jej i jej dzieciom przede wszystkim ochronę i bezpieczeństwo. Dlatego formuje ona w swym umyśle ułudę stabilizacji, która rzeczywiście początkowo przybiera taką formę. Ale jest to świat stworzony tylko w świadomości kobiety, zupełnie nie poparty i nie respektowany przez jej partnera, który oczywiście na swój sposób rozumie formę ich związku. Możemy jednak przyjąć, że podstawową formą stabilizacji jest małżeństwo. Dziś wiele organizacji feministycznych uważa, że małżeństwo jest przeżytkiem, że jest "konstruktem patriarchalnego świata", "elementem ucisku kobiety przez przebrzydłe męskie szowinistyczne świnie" itd. itp. Nic bardziej mylnego - małżeństwo służy przede wszystkim kobiecie, nie mężczyźnie, małżeństwo bowiem jest urzeczywistnioną formą podświadomej ułudy stabilizacji, którą kobiety pielęgnują w swoich umysłach. Małżeństwo służy więc ochronie kobiety, przede wszystkim przed tym, aby mężczyzna, który spłodził z nią dzieci, po prostu nie poszedł sobie do innej, młodszej "samicy" i nie zostawił jej bez środków do życia. Małżeństwo jest więc formą zmaterializowanego pragnienia bezpieczeństwa, ale nie zapewnia stabilizacji. Kolumna Stabilizacji więc nie tylko zbudowana jest na niepewnym gruncie, ale wręcz... jej w ogóle tam nie ma - jest jedynie podświadomą formą utopijnych kobiecych pragnień.




O stabilizacji już trochę pisałem w innym temacie, więc nie zamierzam teraz do tego jeszcze wracać, powiem tylko tyle, cytując Księgę Koheleta: "To, co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest; Bóg przywraca to, co przeminęło" - nie ma więc tutaj miejsca na stabilizację, bowiem wszystko jest poddane nieustannej zmianie (jednak zmianie rozumianej jako "nieznane" dla nas samych, a nie jako coś zupełnie nowego i stąd bierze się brak stabilizacji). Pierwsza kolumna "świątyni idealnego ładu" więc realnie nie istnieje, przejdźmy teraz do drugiej - czyli Kolumna Kontroli/Dominacji. To drugi bardzo ważny element związku każdej kobiety. Zauważyłem że większość kobiet czuje podświadomą potrzebę posiadania... "prywatnego niewolnika" tylko na własne potrzeby. Chodzi tutaj o to, że w podświadomym kształtowaniu kobiecego świata, aby nie zostać zranionym lub upokorzonym, albo wręcz opuszczonym, należy po prostu "wychować sobie mężczyznę". Z tym stwierdzeniem spotykam się od bardzo dawna wśród co poniektórych kobiet i zawsze wcześniej czy później jest mowa o "wychowaniu sobie" mężczyzny (choć sądzę że każda z pań rozumie to słowo na swój prywatny sposób). Kolumna Dominacji jest kolumną realną, ale niestety zbudowana jest na bardzo nietrwałym gruncie (jest to kolumna realnej sprzeczności), gdyż potrzeba "wychowania sobie mężczyzny" jest działaniem godzącym przede wszystkim w tę kobietę, która tego właśnie pragnie. Jest to wybitnie myślenie antykobiece, ale tak bardzo zakorzenione w podświadomości wielu pań, że realizowane niekiedy samoczynnie, gdyż wynikające z zależności z tą drugą kolumną, na której oparta jest cała ta Świątynia Idealnego Ładu - na Kolumnie Stabilizacji (która przecież nie istnieje). 

Podam przykład: otóż dziś realnym urzeczywistnieniem się podświadomej kobiecej potrzeby dominacji i kontroli nad mężczyzną są te wszystkie feministyczne programy "wychowywania chłopców", które opierają się przede wszystkim na negacji - nie wolno biegać (po szkolnym korytarzu), nie wolno bawić się zabawkami takimi jak pistolety, nie wolno się bić - "bo tak chłopcy nie postępują" (często takie słowa możemy usłyszeć też od swoich babć, ja pamiętam jak moja babcia powtarzał mi abym był "grzecznym chłopcem", co niestety nie zawsze działało - kiedyś, gdy byliśmy dziećmi z moją siostrą o coś się pokłóciliśmy - nie pamiętam o co, nieważne - i ona uciekła przede mną do łazienki tam się zamykając na klucz. Byliśmy wówczas u babci i ta próbowała nas, a raczej mnie uspokoić - nie udało jej się, w gniewie, próbując dostać się do łazienki przez przypadek popchnąłem babcię na klamkę i... złamałem jej żebro. I to nas z siostrą pogodziło. Pamiętam też jak rywalizowałem z moją kuzynką Anną, córką brata mojego ojca - bo nie mogłem znieść że moja siostra to właśnie jej częściej ulega niż mnie. Ale poza tym potrafiliśmy jednak znaleźć wspólny język i wspaniale ze sobą obcować, bawić się i przebywać. Anna zmarła w 2003 r. w wieku 20 lat na anoreksję. Była ode mnie tylko o niecałe dwa lata młodsza. Pamiętam że jej śmierć mocno przeżyłem, choć ona sama na kilka dni przed śmiercią powiedziała że chce aby już to się skończyło. Dziś gdy odwiedzam siostrę i gdy biorę na ręce mojego siostrzeńca, czasem powracam pamięcią do słów z Księgi Koheleta: "To, co jest, już było, a to, co ma być kiedyś, już jest; Bóg przywraca to, co przeminęło").

Ogólnie rzecz biorąc wydaje się kobietom, że przerobienie chłopca lub mężczyzny w ich wymarzony wzorzec, czyli spokojnego, miłego i przytakującego kobietom osobnika, jest szczytem istnienia doskonałego związku. Totalna bzdura i wystarczy tutaj podać jeden przykład - czy kobiety (dziewczyny, żony) lubią maminsynków? Lubią mężczyzn całkowicie podległych własnym matkom? No chyba raczej nie - prawda? Więc tym bardziej niezrozumiałym jest fakt, iż te same kobiety, które tak krytykują mężczyzn za uleganie własnym matkom, jednocześnie pragną sobie ukształtować swego mężczyznę na własną, wyobrażoną idealną modłę. To przecież bez sensu, ale kobieta pragnie bezpieczeństwa i stabilizacji i uważa jednocześnie że może to sobie zapewnić tylko i wyłącznie poprzez kontrolę i dominację nad mężczyzną. Myśli że jeśli ona go zdominuje, to będzie wszystko dobrze i związek wtedy stanie się idealny. Nic bardziej mylnego, tym bardziej że próby zdominowania mężczyzny przez kobietę, też są pewną sprzecznością. Mianowicie dziewczyna pragnie zdominować chłopaka aby zapewnić sobie stabilizację, ale jednocześnie... kocha go właśnie za to, jakim jest teraz. Pokochała go właśnie dlatego, że był taki jaki był - to ją ku niemu przyciągnęło. A ona pragnie mimo to zmiany i stabilizacji - to nielogiczne. Ale logika nie ma z tym nic wspólnego, to są podświadome emocje, chęć dominacji u kobiety nie bierze się jednak z realnej chęci podporządkowania sobie mężczyzny (tym bardziej, że im więcej odnosi ona sukcesów na tym polu, tym bardziej... traci zainteresowanie owym mężczyzna). 

Z reguły kobieta chce przetestować swego partnera, chce go trochę pobudzić do pewnego działania (kobiety bowiem na dłuższą metę nie znoszą gdy facet zbyt długo nic nie robi i pozostaje bierny). A Facet jest zauroczony, postawionym mu przed oczyma imponującym i majestatycznym budynkiem "Świątyni Idealnego Ładu" i jest przekonany że dla jego utrzymania on musi zrobić wszystko, aby dogodzić swojej królowej. Nie wie, że tam w środku hula wiatr, że nic do siebie nie pasuje i nie przystaje, że to, co ma służyć oficjalnie jej dobru, realnie godzi zarówno w nią jak i w niego, gdyż kobieta która otrzyma całkowitą władzę nad swym mężczyzną i zamieni go w pantoflarza - traci z reguły do niego szacunek. Więcej, on już przestaje jej imponować jako mężczyzna, gdyż stał się wyidealizowaną formą jej ukrytych pragnień, ale przecież... nie oto jej chodziło. Ona chciała dominować nad mężczyzną, który będzie jednocześnie tym samym samcem alfa, w którym się zakochała i który (jednocześnie) będzie na każde jej skinienie, przy tym będzie bardzo męski i dominujący, a jednocześnie całkowicie jej poddany i uległy. A potem patrzy na to co sama stworzyła i... dochodzi do wniosku że ona tak naprawdę nic nie czuje już do tego faceta, który zamienił się w potulnego pantoflarza, gotowego uczynić wszystko, aby tylko jego królowa była z niego zadowolona. Stworzyła potwora, całkowicie sobie podporządkowanego, ale nie jest on już tą samą osoba w której się zakochała, on już jej nie bawi, nie podnieca, nie czuje na jego widok "motylków w brzuchu", on po prostu stał się zwykłym sługą (tak można to określić). I kobieta dochodzi wówczas do wniosku że coś jest nie tak, że przecież ona tego nie chciała. Wina więc zapewne leży w owym "samcu", który na dodatek przestaje jej imponować jako mężczyzna. Postanawia więc go zostawić, bo nie chce być w związku z "męską koleżanką" i poszukać sobie nowego faceta, który spowoduje iż znów na jego widok poczuje wilgoć pomiędzy nogami.




I tak historia zaczyna się od nowa. Jest to zachowanie, które można by określić jako "działalność bakteryjna", bowiem tak samo czynią bakterie, grasujące w organizmie, które go wewnętrznie osłabiają i wyniszczają, choć wiedzą że i tak większość z nich zginie gdy ów organizm umrze, ale natura tak je stworzyła i inaczej nie potrafią. Podobnie jest z kobietami niestety - grasują one w związku i powoli, krok po kroku lepią nową istotę na miejsce mężczyzny w którym się zakochały, ale ta istota w końcowym stadium przestaje im się podobać więc... odchodzą do innego - tak to dział. Problem jest wśród samych mężczyzn, którzy według mnie w dzisiejszych czasach w dużej mierze zostali mentalnie wykastrowani. Tego nie rób bo nie wolno, tamtego nie rób bo nie wolno, uczęszczaj na kursy podrywu i dobrego zachowania, bo tylko grzeczny i miły chłopiec jest w stanie zdobyć serce kobiety - co za bzdury. Kobiety nie kochają mężczyzn dlatego, że ci stają się podobni do nich samych (lub do ich koleżanek), tylko dlatego że są ich całkowitym przeciwieństwem. Dlatego też kobieta, która otrzymuje realną władzę nad mężczyzna, po pewnym czasie uświadamia sobie że przecież nie tego pragnęła, a otrzymała coś, co jest skrzyżowaniem plasteliny z wazeliną, czyli coś oślizgłego i wybitnie niemęskiego. Zaczyna ją to przerażać a ponieważ nie wie jak z tego wybrnąć - staje się przez to nieszczęśliwa. Wreszcie porzuca to, co stworzyła i idzie szukać innego mężczyzny.

Problem polega na tym, że wielu mężczyzn uważa iż dobry związek opiera się na tym, aby jego kobieta była szczęśliwa, a to zaś na tym iż on robi wszystko czego ona od niego chce. Takie myślenie wywodzi się zaś z męskiej potrzeby... zdobycia i utrzymania kobiety, bowiem w dzisiejszych czasach w których mężczyźni w dużej mierze zostali całkowicie mentalnie wykastrowani - kobieta może sobie pójść do innego, a facet nie ma realnej możliwości nad nią zapanować (to znaczy ma, ale po pierwsze o tym nie wie, a po drugie nie nie sądzi że on sam byłby zdolny do tego aby wprowadzić to w życie). Wielu mężczyzn nie rozumie, że całkowite podporządkowanie się swej kobiecie jest czymś, co wcześniej czy później doprowadzi ją do furii i smutku (a często do jednego i drugiego naraz). Kobieta chce, aby mężczyzna wreszcie powiedział jej jasno - "to i to, dalej nie wolno ci się posunąć" (i tak się będzie posuwać, bo taka jest kobieca natura), musi wyznaczyć twarde granice i musi niestety (co często jest trudne) je twardo egzekwować. Kobiety realnie pragną bowiem prawdziwych "samców", a nie "grzecznych chłopców" - którzy tylko są wytworem ich utopijnej wyobraźni (dlatego tak wiele kobiet demonstrowało w owych pro-uchodźczych spędach na Zachodzie, bowiem w ich podświadomości konfrontacja "grzecznych chłopców" z Zachodu, z którymi mają do czynienia na co dzień, a którzy zostali skutecznie wykastrowani przez feministyczną kulturę panującą w wielu krajach Zachodu, z młodymi, agresywnymi byczkami z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy przyjechali do Europy "spuścić trochę energii z nabrzmiałych jąder" - wypada wybitnie na korzyść tych drugich. I tu nie ma w ogóle o czym mówić, zauważcie że to właśnie kobiety dominują we wszystkich tych pro-imigranckich organizacjach i kampaniach na Zachodzie, głównie kobiety).

Co więc należałoby robić? Tak jak już powiedziałem, należy ustalić ścisłe relacje (oczywiście nie chodzi tutaj o to aby wziąć kartkę i je szczegółowo wypisać, tylko relacje te muszą być znane i czytelne dla obu stron), ale co ważne - to mężczyzna musi je ustalić. Kobiety uwielbiają testować naszą cierpliwość, a jednocześnie pragną mężczyzn, którzy nie s wykastrowani przez feministyczną ideologię i panującą kulturę. Moja siostra powiedziała kiedyś, w jednej z rozmów z Christine (moją partnerką), że nie lubi, gdy jej mężczyzna chodzi za nią w sklepie czy dyskoncie, bo uważa że to jest takie pantoflarskie (czy coś takiego). Akurat jej mężczyzna to jest konkretny człowiek, facet który ma naprawdę głowę na karku, ale niestety tak jest - kobiety nie pragną stworzyć sobie posłusznych "misiów", tylko chcą mieć mężczyzn, realnych partnerów. Jeśli o mnie chodzi, to ja nigdy nie miałem problemów z takim podejściem, gdyż (choć uważam że dobry związek musi opierać się na w miarę zgodnej postawie dwóch zakochanych w sobie ludzi), uważam że to jednak mężczyzna wyznacza kierunek wspólnego życia. Nigdy nie pozwoliłbym sobie, aby moja Pani "weszła mi na głowę" i ona o tym doskonale wie. Wie też jak daleko może się posunąć (choć często testuje też granice mojej wytrzymałości), ale wszystko musi być od początku do końca jasne - to ja decyduję w tym związku, tak jest i tak pozostanie. Oczywiście nie oznacza to jednocześnie że jestem jakimś tyranem, nie żadem ze mnie tyran - ja właśnie dlatego że bardzo szanuję Płeć Piękną, pragnę by to Ona z własnej i nieprzymuszonej woli sama doszła do tego - że zdominowanie kobiety przez mężczyznę, jest właściwie wyzwoleniem jej kobiecości, jest tym, czego pragnie budując ową "Świątynię Idealnego Ładu", choć w tym momencie ta świątynia zamienia się w przepiękne Łąki Asfodeli, na której kobieta może robić co chce, dopóty, dopóki nie próbuje podważyć mojej roli w związku. Zresztą, zawsze można owej damie skutecznie takie próby wybić z głowy, ale to już zupełnie inny temat.                        




 PS: DO FEMINISTEK PRZEJDĘ W KOLEJNEJ CZĘŚCI TEMATU






 

 GERMAN DEATH CAMPS

NEVER POLISH



CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz