I RUSZAŁA W POLE WIARA...!
"I KTO SZABLĘ MÓGŁ UTRZYMAĆ,
TEN FORMOWAŁ LEGION - WOJSKO
ŻEBY POLSKA, ŻEBY POLSKA,
ŻEBY POLSKA BYŁA POLSKĄ"
Początkowo miałem pisać o czymś zupełnie innym, a mianowicie o wczorajszym święcie ruskiej pabiedy, oraz o ruszczeniu się dzisiejszego Izraela (w sieci można znaleźć wiele starych Żydów z Izraela, którzy dumnie wypinają swoje piersi, obwieszeni sowieckimi orderami, niczym choinka na święta), ale postanowiłem sobie ów temat darować (pamiętam jak w końcu lat osiemdziesiątych uczyłem się jeszcze na pamięć wierszyka o dziadku "co miał Miszę towarzysza", a wierszyk ów brzmiał następująco: "Dzień Zwycięstwa, maj zielony, białe pachną bzy. Dziadek usiadł zamyślony, wspomniał wojny dni. Jak z radziecką armią sławną (😜) w bój na wroga szedł. Działo się to tak niedawno, a zda się, że wiek. Jak miał Miszę towarzysza, co w okopach padł. Można było z takim Miszą zawojować świat. Dzień zwycięstwa, maj zielony, cień rzucają bzy. Dziadek siedzi zamyślony, pomyśl z nim i ty" - takimi to oto propagandówkami zatruwali w przed-szkołach nasze młode wówczas umysły, zresztą najbardziej utkwił mi w pamięci właśnie ten fragment z owym Miszą, który mógł zawojować świat - he-he). Postanowiłem sobie darować ten temat, ponieważ uznałem że to o czym chcę teraz napisać, jest znacznie ciekawsze - chodzi mianowicie o sny. Ale nie sny jako takie, gdyż sen jest (w ogromnej większości w taki czy inny sposób) jedynie odwzorowaniem wydarzeń, które siedzą w naszych głowach i z którymi musieliśmy się zmierzyć w ciągu całego dnia. Chodzi tutaj o sny prorocze, sny niezwykle dziwne oraz takie, które pozostawiają nas w dużej niepewności.
Nim przejdę do zaprezentowania głównego snu (dzięki któremu w ogóle podjąłem się napisania owego tematu), przedstawię kilka dziwnych sytuacji, których byłem świadkiem osobiście. Jeśli więc idzie o sny, to (o czym już pisałem), przez długi czas, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem i miałem ok. 4 lat - trapił mnie koszmar, którego nie rozumiałem i nie potrafiłem wytłumaczyć. Koszmar ten pojawiał się każdej nocy (przez ok. miesiąc lub nawet dwa miesiące), zawsze ten sam i zawsze zaczynał się i kończył tak samo. Nienormalne - prawda? Człowiek z reguły nie śni po kilka razy tego samego snu (a przynajmniej dzieje się to niezwykle rzadko), a już sen, który powraca każdej nocy i zawsze w taki sam sposób musi budzić zdziwienie (a nawet przerażenie, zważywszy że mówimy tutaj o małym dziecku, którym wówczas byłem). Nie potrafiłem wyjaśnić czy nawet spróbować pojąć, dlaczego co noc śni mi się to samo, dlatego też bałem się zasypiać (często leżałem do rana przy zapalonej lampce, bojąc się zasnąć, a gdy już to czyniłem, zawsze budziłem się z płaczem). Trudno się też dziwić, skoro zasypiając znajdowałem się w środku jakiegoś dużego, ciemnego lasu, przez który biegłem. Uciekałem przed ścigającymi mnie trzema... czarownicami, które chciały mnie złapać. Mogłoby się wydawać, że ów sen pojawił się u mnie pod wpływem jakichś filmów czy książek, ale nawet jeśli by tak było, nie mógłby on trwać aż tak długo i pojawiać się każdej kolejnej nocy (zresztą nie przypominam sobie, abym wówczas oglądał jakieś straszne filmy czy bajki). Sen ten zniknął samoczynnie (podobnie jak się pojawił) po kilku tygodniach, a ja o nim zupełnie zapomniałem.
Wszystko się odnowiło, jakiś czas po śmierci mojego ojca, który zginął (na moich oczach), zgnieciony przez dwa autobusy (straszna śmierć). Przez długi czas nie potrafiłem się pozbierać i zrozumieć dlaczego to się stało, ale potem... przyszedł spokój. Totalny spokój, tak jakby ktoś chciał mi coś przekazać - coś, czyli fakt iż życie nie kończy się wraz ze śmiercią naszego ciała i że to właśnie dopiero po fizycznej śmierci tak naprawdę odżywamy. Nie wiem jak to się stało, ale zapełniony zostałem totalnym spokojem, takim, który mówił iż w zasadzie... nic się nie stało. Nie ma się czym smucić i przejmować, bo śmierć nie jest tego warta. Jest naturalnym procesem który musimy przejść od chwili naszych narodzin na tym świecie, a życie nasze (oczywiście w dużym uproszczeniu) porównać możemy np. do ulubionych spodni, które po jakimś czasie blakną i drą się lub po prostu z nich wyrastamy. Zniszczone spodnie (choćby nawet nasze ulubione), nie są jednak warte naszego smutku, bowiem my już posiadamy całkiem nowe spodnie (bo przecież nago nie będziemy chodzić po ulicach 😋). Ciała nasze są takimi znoszonymi spodniami, które wcześniej czy później musimy porzucić. Ale to wcale nie znaczy że bez spodni nie funkcjonujemy i że przestajemy istnieć. Po prostu musimy się zaopatrzyć w nowe spodnie, aby ponownie funkcjonować w społeczeństwie. Tak to mniej więcej wygląda i ja właśnie w taki sposób to odebrałem (ale bez tych odzieżowych porównań). Ale co dziwniejsze, wraz z owym odprężeniem i uspokojeniem się, zacząłem sobie "przypominać" pewne fakty, o których nie miałem pojęcia, w tym (m.in.) ów sen z dzieciństwa, którego tak się wówczas bałem.
Nie wiem kiedy, ale "nagle" (jeśli można użyć takiego sformułowania) uświadomiłem sobie, że ów sen był jedynie... zapisem ostatnich chwil życia, ostatnich chwil mojego poprzedniego życia. Życia, które wiodłem jako syn chłopa w jakiejś wiosce, i gdzie też zostałem zamordowany przez atakujących i palących wszystko żołdaków (próbując ratować się ucieczką do lasu). Trzech z nich (w świadomości dziecka stali się oni "czarownicami") pobiegło za mną i zabiło mnie, gdy potknąłem się i upadłem na ziemię (w owym śnie, zawsze się potykałem o jakąś gałąź czy kamień i upadałem, a gdy czarownice były już tuż obok mnie, budziłem się - zawsze w tym samym momencie). Potem mnie zabili. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się czy trauma, jaką musiałem wówczas przeżyć, spowodowała właśnie to, iż pamięć owej śmierci poprzedniego życia, przeszła do pamięci dziecka, którym byłem w moim obecnym żywocie? Zapewne tak właśnie to było, bowiem nie znajduję innego ku temu wytłumaczenia. Śmierć mojego ojca i smutek, jaki odczuwałem, spowodowała uświadomienie sobie zarówno aspektu naszego istnienia tutaj na tym świecie, jak i tego czy naprawdę jesteśmy. I tutaj przejdę już do kolejnej historii, której również doświadczyłem (choć może już nie bezpośrednio). W każdym razie, po śmierci mojej mamy (swoją drogą czasem się zastanawiam, czy to nie dziwne że byłem pierwszą osobą zarówno przy śmierci ojca jak i matki) musiałem zaopiekować się moją babcią - 85-letnią osobą. Może nie tyle "musiałem" co nie mogłem inaczej postąpić, dlatego też zabrałem ją ze szpitala, w którym leżała na Pomorzu i przewiozłem do siebie (co centrum). Od razu pragnę zaznaczyć, że opieka nad schorowaną i coraz bardziej słabnącą osobą, nie należy ani do łatwych, ani do przyjemnych, tym bardziej jeśli ma się własną rodzinę. Ale właśnie po przewiezieniu babci do siebie, miała miejsce dość ciekawa sytuacja.
Babcia zawsze była kobietą dbającą o własne zdrowie i odkąd pamiętam, biegała po lekarzach z najbłahszym przeziębieniem (ja nie znoszę chodzić po lekarzach, wręcz nienawidzę tego). Gdy opadła z sił i nie była w stanie nawet samemu wstać do ubikacji, a ja postanowiłem się nią zająć - wiadomo, nie było łatwo. Potrafiła budzić nas w środku nocy z najróżniejszymi sprawami (co oczywiście naturalne, zważywszy że ostatnie tygodnie już tylko leżała w łóżku i nie wstawała). Pewnego razu, w środku nocy zawołała mnie abym jej coś podał i wówczas zaczyna się cała dość niesamowita historia. A mianowicie, gdy babcia ze mną rozmawiała, w pewnym momencie, ni stąd nie zowąd, stwierdziła: "Zobacz, ta dziewczynka siedzi tutaj przy moim łóżku już tyle godzin. Daj jej coś do jedzenia i picia, bo dziecko już tyle godzin przy mnie siedzi". Początkowo nie zrozumiałem o co jej chodzi, tym bardziej że w pokoju byliśmy tylko my dwaj. Spytałem się więc, o jaką dziewczynkę chodzi, bo nie rozumiem co babcia ma na myśli, a ona odparła: "No przecież widzisz, siedzi mi przy łóżku już tyle godzin, bez jedzenia i picia, biedne dziecko - poczęstuj ją czymś". Zmroziło mnie i nie wiedziałem co odpowiedzieć, bo ja tam nikogo nie widziałem. Co ciekawe, gdy jej o tym mówiłem, patrzyła na mnie jak na kogoś niepoważnego, który sobie nieprzyjemnie żartuje. Kolejnej nocy, dziewczynka pojawiła się po raz drugi, ale... nie sama. Przyszedł jakiś człowiek z psem, kobieta, która stała w rogu pokoju i... moja mama. Oczywiście ja nikogo tam nie widziałem, ale babcia wciąż podkreślała że on są przy niej (łącznie z tym psem, to też ciekawe), przy czym, mówiła to w taki sposób, jakby to było coś zupełnie naturalnego, mało tego, oni byli dla niej tak naturalni, że wcale nie zajmowała się ich obecnością, przechodząc do innych tematów (od czasu do czasu jedynie napomknęła, że może są głodni, bo siedzą już tyle godzin). Po kilku dniach zmarła w szpitalu (hospicjum), w dniu, w którym ją tam przewiozłem i zapisywałem - również byłem obecny przy jej śmierci - odeszła zupełnie spokojnie (pomimo prób reanimacji). Ale jej słowa też zapadły mi w pamięć, tym bardziej że gdy jeszcze odwiedziłem ją w szpitalu na Pomorzu w którym leżała, opowiedziała mi że śnił jej się piękny dom w środku przepięknego lasu, wspaniale oświetlony promieniami słońca, w którym... przebywała wraz z moją mamą (to było znów na kilkanaście dni przed śmiercią mamy) i który to domek był przeznaczony... dla mnie. Ciekawy i trochę dziwny sen.
Te dwa przypadki były dość szczególne i dotyczyły mnie samego, dlatego też postanowiłem o nich na początku opowiedzieć. Ale teraz przejdźmy już do głównego tematu, także związanego ze snem. Mianowicie Witold Gadowski, ostatnio przyznał, że miał dziwny sen. Sen ten ukazywał wielką pielgrzymkę, wychodzącą z Częstochowy do Santiago de Compostella, która szła przez całą Europę z Polski, niczym ozdrowieńcze światło, które oświetla cały Kontynent. Sen ten jest o tyle ciekawy, iż można by go zrealizować w praktyce i uczynić coś w wymiarze "różańca do granic", tylko na znacznie większą skalę. Jest to o tyle dobry pomysł, że obecnie Europa i tzw.: "świat zachodu" znajduje się w stanie moralnego i duchowego rozkładu. Junker urządza kazania w katedrze w Trewirze, ku czci jednego z największych apostołów zbrodni, jacy kiedykolwiek narodzili się w dziejach Ludzkości - Karola Marksa, a nikt nie protestuje, ba, w szkołach i na uniwersytetach uczą że był on filozofem, prekursorem nowych idei. Jakich idei - mordów, grabieży, podpaleń, zdziczenia i deprawacji setek tysięcy ludzi? Europa ściąga do siebie brodatych najeźdźców spod znaku Allaha i jednocześnie morduje własnych obywateli (eutanazja, aborcja, eugenika). Wolność słowa jest w dużej mierze dziś fikcją i opiera się jedynie na niszowych telewizjach lub portalach w internecie, a ludzie i tak żyją dalej w matrixie głupoty i beznadziei (pracuj - kupuj - spółkuj). Promowana jest patologia, gdyż przyciąga ona na wpółdzikie i (wcześniej już dostatecznie ) spatologizowane społeczeństwa, które dzięki temu łatwiej kontrolować. Europa gnije i roztacza nad sobą smród, który przeszkadza już nawet napływowym muzułmanom (oni mają w głębokiej pogardzie tzw.: "wartości europejskie" na których opiera się współczesny zachodni establishment, a jedyna wartość, jakiej się obawiają to siła). Problem polega jednak na tym, że Europa została już mentalnie wykastrowana i zamieniona w jakieś niezidentyfikowane trans-dziwactwo, ni to mężczyzna ni kobieta, ale nie oznacza to że ludzie, którzy chcą zmieniać ten zdegenerowany stan rzeczy, całkowicie wyginęli.
Ja sądzę że takich ludzi jest nawet sporo, tylko że oni się jeszcze nie policzyli, a ponieważ media są w rękach lewicowego mainstreamu, nie wiedzą nawet często o swoim istnieniu (podobnie jak to było w Polsce w czasach komuny, gdzie ludzi myślących zdroworozsądkowo była ogromna większość, ale ponieważ władza nad wszystkim panowała, w tym nad przekazem medialnym, każdy sądził że tylko on sam myśli inaczej niż inni. Ale gdy do Polski po raz pierwszy przyjechał w 1979 r. papież Jan Paweł II, na jego homiliach gromadziły się setki tysięcy i Polacy po raz pierwszy ujrzeli że są w większości - choć władza w oficjalnych przekazach starała się nie pokazywać tłumów, kierując kamery "na klechę".
Ta wizyta odmieniła nie tylko Polskę, ale zmieniła dzieje Europy, bowiem już w następnym roku powstała "Solidarność" i rozpoczęły się robotnicze strajki na Wybrzeżu. Władza komunistyczna z rosyjsko-sowieckiego nadania zaczęła się sypać. I wtedy postanowiono uciec do przodu i przeprowadzić "operację transformację", czyli zmianę komunistycznego kraju w quasi-kapitalistyczny, jednak przy zachowaniu kontroli najważniejszych instytucji - wojsko, polityka zagraniczna, przemysł, przedsiębiorstwa, fabryki itd. Tak powstała ta Polska, którą mamy obecnie, czyli słaby, skarłowaciały twór, pozbawiony własnej armii, przemysłu, floty morskiej a nawet... prasy. Oczywiście, z biegiem lat powoli zaczęło się to zmieniać, Polacy zaczęli sobie uświadamiać grozę patologicznych struktur postkomunistycznej agentury wpływu i ją zwalczać, choć działo się sto bardzo wolno i bardzo wybiórczo). Tak więc uważam że również zachodni Europejczycy, którzy nie godzą się ani na islamizację Kontynentu, ani na jego spatologizowanie (gender, feminizm, promocja homo i transseksualizmu itd.), muszą się po prostu policzyć, zobaczyć że ich również są miliony, dlatego też taka pielgrzymka do Compostelli, która wyjdzie z Polski, byłaby doskonałym pomysłem, a wielu lewaków dostało by rozwolnienia na samą myśl, że setki tysięcy, a może nawet miliony ludzi idzie przez cały Kontynent aż do hiszpańskiej Galicji. Warto jeszcze powrócić do tego tematu, bowiem sny naprawdę mogą przypominać nie tylko przeszłość, ale także przepowiadać ozdrowieńczą przyszłość. I tego życzę sobie, Polsce i całej zdroworozsądkowo myślącej Europie.
A OTO KOMENTARZ WITOLDA GADOWSKIEGO, KTÓRY NALEŻY BEZ WĄTPIENIA DO JEDNYCH Z NAJLEPSZYCH KORESPONDENTÓW
I DZIENNIKARZY ŚLEDCZYCH, pt.:
"SPOKOJNIE, POLSKA SIŁA ISTNIEJE!"
FRAGMENT, KIEDY PRZYPOMINA SWÓJ SEN O KRUCJACIE Z POLSKI PRZEZ EUROPĘ DO COMPOSTELLI OD 20:00 MINUTY
Nim przejdę do zaprezentowania głównego snu (dzięki któremu w ogóle podjąłem się napisania owego tematu), przedstawię kilka dziwnych sytuacji, których byłem świadkiem osobiście. Jeśli więc idzie o sny, to (o czym już pisałem), przez długi czas, gdy byłem jeszcze małym dzieckiem i miałem ok. 4 lat - trapił mnie koszmar, którego nie rozumiałem i nie potrafiłem wytłumaczyć. Koszmar ten pojawiał się każdej nocy (przez ok. miesiąc lub nawet dwa miesiące), zawsze ten sam i zawsze zaczynał się i kończył tak samo. Nienormalne - prawda? Człowiek z reguły nie śni po kilka razy tego samego snu (a przynajmniej dzieje się to niezwykle rzadko), a już sen, który powraca każdej nocy i zawsze w taki sam sposób musi budzić zdziwienie (a nawet przerażenie, zważywszy że mówimy tutaj o małym dziecku, którym wówczas byłem). Nie potrafiłem wyjaśnić czy nawet spróbować pojąć, dlaczego co noc śni mi się to samo, dlatego też bałem się zasypiać (często leżałem do rana przy zapalonej lampce, bojąc się zasnąć, a gdy już to czyniłem, zawsze budziłem się z płaczem). Trudno się też dziwić, skoro zasypiając znajdowałem się w środku jakiegoś dużego, ciemnego lasu, przez który biegłem. Uciekałem przed ścigającymi mnie trzema... czarownicami, które chciały mnie złapać. Mogłoby się wydawać, że ów sen pojawił się u mnie pod wpływem jakichś filmów czy książek, ale nawet jeśli by tak było, nie mógłby on trwać aż tak długo i pojawiać się każdej kolejnej nocy (zresztą nie przypominam sobie, abym wówczas oglądał jakieś straszne filmy czy bajki). Sen ten zniknął samoczynnie (podobnie jak się pojawił) po kilku tygodniach, a ja o nim zupełnie zapomniałem.
Wszystko się odnowiło, jakiś czas po śmierci mojego ojca, który zginął (na moich oczach), zgnieciony przez dwa autobusy (straszna śmierć). Przez długi czas nie potrafiłem się pozbierać i zrozumieć dlaczego to się stało, ale potem... przyszedł spokój. Totalny spokój, tak jakby ktoś chciał mi coś przekazać - coś, czyli fakt iż życie nie kończy się wraz ze śmiercią naszego ciała i że to właśnie dopiero po fizycznej śmierci tak naprawdę odżywamy. Nie wiem jak to się stało, ale zapełniony zostałem totalnym spokojem, takim, który mówił iż w zasadzie... nic się nie stało. Nie ma się czym smucić i przejmować, bo śmierć nie jest tego warta. Jest naturalnym procesem który musimy przejść od chwili naszych narodzin na tym świecie, a życie nasze (oczywiście w dużym uproszczeniu) porównać możemy np. do ulubionych spodni, które po jakimś czasie blakną i drą się lub po prostu z nich wyrastamy. Zniszczone spodnie (choćby nawet nasze ulubione), nie są jednak warte naszego smutku, bowiem my już posiadamy całkiem nowe spodnie (bo przecież nago nie będziemy chodzić po ulicach 😋). Ciała nasze są takimi znoszonymi spodniami, które wcześniej czy później musimy porzucić. Ale to wcale nie znaczy że bez spodni nie funkcjonujemy i że przestajemy istnieć. Po prostu musimy się zaopatrzyć w nowe spodnie, aby ponownie funkcjonować w społeczeństwie. Tak to mniej więcej wygląda i ja właśnie w taki sposób to odebrałem (ale bez tych odzieżowych porównań). Ale co dziwniejsze, wraz z owym odprężeniem i uspokojeniem się, zacząłem sobie "przypominać" pewne fakty, o których nie miałem pojęcia, w tym (m.in.) ów sen z dzieciństwa, którego tak się wówczas bałem.
Nie wiem kiedy, ale "nagle" (jeśli można użyć takiego sformułowania) uświadomiłem sobie, że ów sen był jedynie... zapisem ostatnich chwil życia, ostatnich chwil mojego poprzedniego życia. Życia, które wiodłem jako syn chłopa w jakiejś wiosce, i gdzie też zostałem zamordowany przez atakujących i palących wszystko żołdaków (próbując ratować się ucieczką do lasu). Trzech z nich (w świadomości dziecka stali się oni "czarownicami") pobiegło za mną i zabiło mnie, gdy potknąłem się i upadłem na ziemię (w owym śnie, zawsze się potykałem o jakąś gałąź czy kamień i upadałem, a gdy czarownice były już tuż obok mnie, budziłem się - zawsze w tym samym momencie). Potem mnie zabili. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się czy trauma, jaką musiałem wówczas przeżyć, spowodowała właśnie to, iż pamięć owej śmierci poprzedniego życia, przeszła do pamięci dziecka, którym byłem w moim obecnym żywocie? Zapewne tak właśnie to było, bowiem nie znajduję innego ku temu wytłumaczenia. Śmierć mojego ojca i smutek, jaki odczuwałem, spowodowała uświadomienie sobie zarówno aspektu naszego istnienia tutaj na tym świecie, jak i tego czy naprawdę jesteśmy. I tutaj przejdę już do kolejnej historii, której również doświadczyłem (choć może już nie bezpośrednio). W każdym razie, po śmierci mojej mamy (swoją drogą czasem się zastanawiam, czy to nie dziwne że byłem pierwszą osobą zarówno przy śmierci ojca jak i matki) musiałem zaopiekować się moją babcią - 85-letnią osobą. Może nie tyle "musiałem" co nie mogłem inaczej postąpić, dlatego też zabrałem ją ze szpitala, w którym leżała na Pomorzu i przewiozłem do siebie (co centrum). Od razu pragnę zaznaczyć, że opieka nad schorowaną i coraz bardziej słabnącą osobą, nie należy ani do łatwych, ani do przyjemnych, tym bardziej jeśli ma się własną rodzinę. Ale właśnie po przewiezieniu babci do siebie, miała miejsce dość ciekawa sytuacja.
Babcia zawsze była kobietą dbającą o własne zdrowie i odkąd pamiętam, biegała po lekarzach z najbłahszym przeziębieniem (ja nie znoszę chodzić po lekarzach, wręcz nienawidzę tego). Gdy opadła z sił i nie była w stanie nawet samemu wstać do ubikacji, a ja postanowiłem się nią zająć - wiadomo, nie było łatwo. Potrafiła budzić nas w środku nocy z najróżniejszymi sprawami (co oczywiście naturalne, zważywszy że ostatnie tygodnie już tylko leżała w łóżku i nie wstawała). Pewnego razu, w środku nocy zawołała mnie abym jej coś podał i wówczas zaczyna się cała dość niesamowita historia. A mianowicie, gdy babcia ze mną rozmawiała, w pewnym momencie, ni stąd nie zowąd, stwierdziła: "Zobacz, ta dziewczynka siedzi tutaj przy moim łóżku już tyle godzin. Daj jej coś do jedzenia i picia, bo dziecko już tyle godzin przy mnie siedzi". Początkowo nie zrozumiałem o co jej chodzi, tym bardziej że w pokoju byliśmy tylko my dwaj. Spytałem się więc, o jaką dziewczynkę chodzi, bo nie rozumiem co babcia ma na myśli, a ona odparła: "No przecież widzisz, siedzi mi przy łóżku już tyle godzin, bez jedzenia i picia, biedne dziecko - poczęstuj ją czymś". Zmroziło mnie i nie wiedziałem co odpowiedzieć, bo ja tam nikogo nie widziałem. Co ciekawe, gdy jej o tym mówiłem, patrzyła na mnie jak na kogoś niepoważnego, który sobie nieprzyjemnie żartuje. Kolejnej nocy, dziewczynka pojawiła się po raz drugi, ale... nie sama. Przyszedł jakiś człowiek z psem, kobieta, która stała w rogu pokoju i... moja mama. Oczywiście ja nikogo tam nie widziałem, ale babcia wciąż podkreślała że on są przy niej (łącznie z tym psem, to też ciekawe), przy czym, mówiła to w taki sposób, jakby to było coś zupełnie naturalnego, mało tego, oni byli dla niej tak naturalni, że wcale nie zajmowała się ich obecnością, przechodząc do innych tematów (od czasu do czasu jedynie napomknęła, że może są głodni, bo siedzą już tyle godzin). Po kilku dniach zmarła w szpitalu (hospicjum), w dniu, w którym ją tam przewiozłem i zapisywałem - również byłem obecny przy jej śmierci - odeszła zupełnie spokojnie (pomimo prób reanimacji). Ale jej słowa też zapadły mi w pamięć, tym bardziej że gdy jeszcze odwiedziłem ją w szpitalu na Pomorzu w którym leżała, opowiedziała mi że śnił jej się piękny dom w środku przepięknego lasu, wspaniale oświetlony promieniami słońca, w którym... przebywała wraz z moją mamą (to było znów na kilkanaście dni przed śmiercią mamy) i który to domek był przeznaczony... dla mnie. Ciekawy i trochę dziwny sen.
Te dwa przypadki były dość szczególne i dotyczyły mnie samego, dlatego też postanowiłem o nich na początku opowiedzieć. Ale teraz przejdźmy już do głównego tematu, także związanego ze snem. Mianowicie Witold Gadowski, ostatnio przyznał, że miał dziwny sen. Sen ten ukazywał wielką pielgrzymkę, wychodzącą z Częstochowy do Santiago de Compostella, która szła przez całą Europę z Polski, niczym ozdrowieńcze światło, które oświetla cały Kontynent. Sen ten jest o tyle ciekawy, iż można by go zrealizować w praktyce i uczynić coś w wymiarze "różańca do granic", tylko na znacznie większą skalę. Jest to o tyle dobry pomysł, że obecnie Europa i tzw.: "świat zachodu" znajduje się w stanie moralnego i duchowego rozkładu. Junker urządza kazania w katedrze w Trewirze, ku czci jednego z największych apostołów zbrodni, jacy kiedykolwiek narodzili się w dziejach Ludzkości - Karola Marksa, a nikt nie protestuje, ba, w szkołach i na uniwersytetach uczą że był on filozofem, prekursorem nowych idei. Jakich idei - mordów, grabieży, podpaleń, zdziczenia i deprawacji setek tysięcy ludzi? Europa ściąga do siebie brodatych najeźdźców spod znaku Allaha i jednocześnie morduje własnych obywateli (eutanazja, aborcja, eugenika). Wolność słowa jest w dużej mierze dziś fikcją i opiera się jedynie na niszowych telewizjach lub portalach w internecie, a ludzie i tak żyją dalej w matrixie głupoty i beznadziei (pracuj - kupuj - spółkuj). Promowana jest patologia, gdyż przyciąga ona na wpółdzikie i (wcześniej już dostatecznie ) spatologizowane społeczeństwa, które dzięki temu łatwiej kontrolować. Europa gnije i roztacza nad sobą smród, który przeszkadza już nawet napływowym muzułmanom (oni mają w głębokiej pogardzie tzw.: "wartości europejskie" na których opiera się współczesny zachodni establishment, a jedyna wartość, jakiej się obawiają to siła). Problem polega jednak na tym, że Europa została już mentalnie wykastrowana i zamieniona w jakieś niezidentyfikowane trans-dziwactwo, ni to mężczyzna ni kobieta, ale nie oznacza to że ludzie, którzy chcą zmieniać ten zdegenerowany stan rzeczy, całkowicie wyginęli.
Ja sądzę że takich ludzi jest nawet sporo, tylko że oni się jeszcze nie policzyli, a ponieważ media są w rękach lewicowego mainstreamu, nie wiedzą nawet często o swoim istnieniu (podobnie jak to było w Polsce w czasach komuny, gdzie ludzi myślących zdroworozsądkowo była ogromna większość, ale ponieważ władza nad wszystkim panowała, w tym nad przekazem medialnym, każdy sądził że tylko on sam myśli inaczej niż inni. Ale gdy do Polski po raz pierwszy przyjechał w 1979 r. papież Jan Paweł II, na jego homiliach gromadziły się setki tysięcy i Polacy po raz pierwszy ujrzeli że są w większości - choć władza w oficjalnych przekazach starała się nie pokazywać tłumów, kierując kamery "na klechę".
"WOŁAM, JA SYN POLSKIEJ ZIEMI, A ZARAZEM JA, JAN PAWEŁ II, PAPIEŻ. WOŁAM Z CAŁEJ GŁĘBI TEGO TYSIĄCLECIA, WOŁAM W PRZEDDZIEŃ ŚWIĘTA ZESŁANIA, WOŁAM WRAZ Z WAMI WSZYSTKIMI:
NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ!
NIECH ZSTĄPI DUCH TWÓJ
I ODNOWI OBLICZE ZIEMI. TEJ ZIEMI!"
Ta wizyta odmieniła nie tylko Polskę, ale zmieniła dzieje Europy, bowiem już w następnym roku powstała "Solidarność" i rozpoczęły się robotnicze strajki na Wybrzeżu. Władza komunistyczna z rosyjsko-sowieckiego nadania zaczęła się sypać. I wtedy postanowiono uciec do przodu i przeprowadzić "operację transformację", czyli zmianę komunistycznego kraju w quasi-kapitalistyczny, jednak przy zachowaniu kontroli najważniejszych instytucji - wojsko, polityka zagraniczna, przemysł, przedsiębiorstwa, fabryki itd. Tak powstała ta Polska, którą mamy obecnie, czyli słaby, skarłowaciały twór, pozbawiony własnej armii, przemysłu, floty morskiej a nawet... prasy. Oczywiście, z biegiem lat powoli zaczęło się to zmieniać, Polacy zaczęli sobie uświadamiać grozę patologicznych struktur postkomunistycznej agentury wpływu i ją zwalczać, choć działo się sto bardzo wolno i bardzo wybiórczo). Tak więc uważam że również zachodni Europejczycy, którzy nie godzą się ani na islamizację Kontynentu, ani na jego spatologizowanie (gender, feminizm, promocja homo i transseksualizmu itd.), muszą się po prostu policzyć, zobaczyć że ich również są miliony, dlatego też taka pielgrzymka do Compostelli, która wyjdzie z Polski, byłaby doskonałym pomysłem, a wielu lewaków dostało by rozwolnienia na samą myśl, że setki tysięcy, a może nawet miliony ludzi idzie przez cały Kontynent aż do hiszpańskiej Galicji. Warto jeszcze powrócić do tego tematu, bowiem sny naprawdę mogą przypominać nie tylko przeszłość, ale także przepowiadać ozdrowieńczą przyszłość. I tego życzę sobie, Polsce i całej zdroworozsądkowo myślącej Europie.
A OTO KOMENTARZ WITOLDA GADOWSKIEGO, KTÓRY NALEŻY BEZ WĄTPIENIA DO JEDNYCH Z NAJLEPSZYCH KORESPONDENTÓW
I DZIENNIKARZY ŚLEDCZYCH, pt.:
"SPOKOJNIE, POLSKA SIŁA ISTNIEJE!"
FRAGMENT, KIEDY PRZYPOMINA SWÓJ SEN O KRUCJACIE Z POLSKI PRZEZ EUROPĘ DO COMPOSTELLI OD 20:00 MINUTY
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz