Na jednym z blogów znalazłem taki oto komentarz autorki bloga. Przeczytajcie, bo pięknie uwypukla bzdury, z jakich składa się dzisiejszy agresywny feminizm:
No nie ucieknę za łatwo od gendera, dobrze chociaż że nie muszę uciekać przed nim.
Ale jak sądzę – to chyba będzie ostatni wpis na ten temat bo ileż można pisać o oczywistej głupocie?
Ale jak sądzę – to chyba będzie ostatni wpis na ten temat bo ileż można pisać o oczywistej głupocie?
Nie znaczy to rzecz jasna że jeśli feministy wymyślą coś szczególnie durnego to zdołam powstrzymać się od paszkwilanctwa
Wracałam z ostatniego wyjazdu samolotem na poły prywatnym (to skomplikowane) co niesie tę niedogodność, że jest słaba możliwość wykręcenia się od gadki. Nie dość że w ogóle nie lubię latać to jeszcze mam pecha i zwykle muszę wysłuchiwać w ogóle nie interesujących mnie opowieści. Tym razem spędziłam kilka godzin obok nawiedzonej feministki a nie mogłam okazać się nieuprzejma i zasnąć jak pewnie zrobiłabym gdyby to był normalny lot..
W każdym razie - miałam sporo siniaków co biorąc pod uwagę ostatnie dni było i tak niczym. W samolocie gorąco, siedziałam więc w bluzeczce bez rękawów świecąc tymi siniakami – ok, nie powinnam w ten sposób ale nieco “odbiegłam” od etykiety a poza tym to miał być wojskowy lot – tak mi się przynajmniej zdawało.
Dobrze się domyślacie - pani feministka nie mogła się powstrzymać przed wydobyciem ze mnie "bolesnej prawdy".
- Co za brutal.
- Rzeczywiście, jest dość brutalny – Dałabym im wszystkim do wiwatu jakby byli łagodni.
- Dlaczego godzisz się na takie traktowanie?
- To skomplikowane, nic nie mogę na to poradzić.
- Nieprawda, zawsze możesz odejść - Kiedy ja nie chcę odchodzić
- Mówiłam, to skomplikowane.
- Przeciwnie, to proste, wystarczy pamiętać o godności. - Raczej o gardzie i zejściu balansem z linii ewentualnego ciosu. I że odpryski skał nie są przyjazne.
- Wszystko już jest w porządku, załatwiliśmy to.
- Wszystkie tak gadacie, a te łobuzy są bezkarni - Nie no, wszyscy zostali za błędy ukarani.
- Odeszłaś chociaż od niego? - Mowy nie ma, za bardzo to lubię.
- Nie mogę. Zresztą to moja wina. - Bo trzeba się szybciej ruszać i przewidywać to i owo.
- To nigdy nie jest wina kobiety… - Taką gadkę toczyłam dobrych parę minut a kiedy zamilkłam pani rozpoczęła monolog.
O godności kobiet, o odwiecznej dominacji samców, o idiotycznej wobec nich uległości i o tym, że wreszcie “trzeba” z tym skończyć. Nasłuchałam się też o tym że gdyby zacząć wychowywać ludzi “jak należy”, bez nacisków na kierunkowanie płciowe, gdyby zarzucić prymitywny i brutalny maskulinizm…. ot, feministyczno-zgenderowany bełkot.
Ale w trakcie słowotoku pani wtrąciła, że jest nie tylko aż profesorzycą historii ale i archeolożką a oprócz pracy naukowej w tych dziedzinach mocno współpracuje z jakimś czymś co w nazwie ma “socjologię” (na szczęście zapomniałam pełnej nazwy).
To mnie nieco zaciekawiło i pociągnęłam ją za język podstępem wyciągając z niej naukawe uzasadnienia objawień. No i z całą odpowiedzialnością za słowa, otwarcie i oficjalnie stwierdzam że wyznawców femino-gendarianizmu można podzielić na dwie grupy:
a) motłoch złożony z tumanów powtarzających jak papugi zasłyszane frazy bez cienia refleksji i nie angażujących w tym celu rozumu. Reagują na bodźce przy czym nie jest bodźcem treść ani nawet forma wygłaszanych mądrości a osoba głosiciela.
Jeśli ów “autorytet” wygłosi jakąś głupotę - natychmiast staje się ona prawdą objawioną.
b) cynicznych manipulantów gotowych propagować dowolny idiotyzm i każdą zbrodnię o ile tylko dzięki temu zyskają możliwość zarobienia paru groszy albo zdobędą nieco wpływów.
Miernoty, często wysoko kształceni, często na eksponowanych stanowiskach o których co najwyżej można powiedzieć że są “cwani”.
Uzasadnienie tego dość kategorycznego twierdzenia później, najpierw niestety muszę przedstawić dość obszernie tło i tok rozumowania które doprowadziło mnie do tak przykrego wniosku..
No dobrze - maluję tło.
Wychowałam się w domu w którym niepodzielną władzę sprawował dziadek. Nikomu nawet do głowy by nie przyszło żeby kwestionować to co dziadek mówi. Dziadek lokuta causa finita est i koniec.
Z kolei to co powiedział ojciec było prawem dla matki a Ania miała obowiązek być posłuszna wszystkim. Do nikogo nie miałam pretensji - tak jest i tyle, nie ja ustalam reguły, mieszkam tu, jem, utrzymują mnie, poza tym należy się im wszystkim szacunek - pozostaje się podporządkować. I mimo że w jakiś sposób zazdrościłam koleżankom i kolegom cieszącym się nieco większą swobodą to bardziej podobało mi się w moim domu. Później zrozumiałam że chodziło o porządek.
W moim rodzinnym domu było wszystko jasne, wszystko uporządkowane, wszystko miało swój czas i miejsce a na niektóre rzeczy miejsca nie było. Niczego nie trzeba było ustalać bo wszystko dawno było ustalone a walka o coś była z góry skazana na przegraną. Dorastałam sobie, po drodze sporo pracując i ucząc się, również a może przede wszystkim odpowiedzialności za siebie i nie ukrywam że zasada wyniesiona z domu mówiąca że "w życiu ma być porządek" sporo mi w życiu ułatwiała.
Mówiła bowiem o tym, że cokolwiek by się działo - z najgorszych tarapatów łatwiej wyjść mając poukładane sprawy z samym sobą a jeśli w osobistej przestrzeni panuje burdel to o wyjściu z kłopotów mówić można tylko fartem.
Jedyna oprócz znajomości kilku języków pożyteczna rzecz jaką wyniosłam z domu - wpojony szacunek do porządku i zrozumienie jego istoty. I tego, że bardziej istotne od tego JAKI to jest porządek (choć oczywiste że im bardziej porządek rozumny tym lepiej) jest sam fakt jego istnienia.
Oczywiście jak na małolatkę przystało buntowałam się ale na szczęście dla mnie musiałam (i chciałam!) po ledwie kilku tygodniach do porządku powrócić - inaczej źle bym skończyła. Porządek pozwala posługiwać się schematami znakomicie ułatwiającymi życie ale też paradoksalnie pozwala docenić każde obejście schematu o ile przynosi skutek. Porządek pozwala na to nawet, by go zmienić - chaos z definicji wszelką zmianę wyklucza, sam bowiem jest zmianą a zmienianie zmian nawet brzmi beznadziejnie.
Powiem Wam jak widzę porządek cofając się aż do początku dziejów.
W jaskiniach (przyjmijmy ewolucyjny punkt widzenia za prawdziwy) ludzie nie mieli lekko, wszystko szło na przekór. Ze wszystkim wkoło trzeba było się użerać - jak nie pogoda to szablozębny tygrys, jak nie kocur to nieprzychylni sąsiedzi, zanim człowiek złapał coś do jedzenia to się musiał naganiać aż w płucach grało - no nie było lekko.
Z jakichś powodów mama ewolucja samiczki uczyniła słabszymi fizycznie a w dodatku obarczyła je nie dość że stosunkowo długą ciążą to jeszcze nim młode się odchowało to trzeba było chodzić koło tego parę lat - pilnować żeby gdzieś nie polazło, nakarmić, nauczyć że kupę to w krzakach a nie gdzie popadnie i takich tam…Siłą więc rzeczy kobiety były mniej mobilne, albo cały dzień w jaskini albo w pobliżu bo jak na złość niektórzy się starzeli i też domagali się uwagi a trudno też dobytek w postaci kości, skór i paru garści żarcia zostawić bez opieki.
Faceci zaś jako silniejsi kaprysem tej samej matki ewolucji jak nie uganiali się po łąkach za zmykającymi kozami to musieli wyrzynać sąsiadów żeby ci ich nie ubiegli. Ale na walorach fizycznych się nie kończyło - bo do różnych zajęć potrzebne są różne predyspozycje psychiczne. Wrodzone.
To dość oczywiste - kobieta zmuszona do opieki nad dziećmi i ich socjalizacji nie może być zbyt agresywna i nadmiernie ryzykować, musi natomiast wykazywać się empatią, współczuciem i cierpliwością, powinna również mieć zdolności mediacyjne. Facet miał prosto - złapać kozę, obciąć łeb wrogowi, znaleźć krótszą i wygodniejszą drogę - gdzie tu miejsce na rozterki: akcja, skuteczność a potem piwko i drzemka.
A kobieta nie dość że cały dzień użerała się z potomstwem, narobiła dla całej gromady pierogów a i pranie samo się nie zrobiło przecież - to jeszcze musiała tak wszystkim pokierować, żeby w jaskini był spokój i nikt na nikogo się nie darł.
Mężczyźnie zaś nic po takich cechach - może by i z trudem coś upolował ale dość chyba było mu trudno wjechać do obcej wioski żeby wyrżnąć jej mieszkańców. Dość trudno celnie wymierzyć cios maczugą kiedy się ma załzawione oczy a człowiekiem wstrząsa szloch. Musiał po prostu być brutalnym prostakiem i tyle. Ludzie wtedy nie mieszkali raczej pokoleniami w jednym miejscu - przeciwnie - ciągle nosiło ich po bliższej i dalszej okolicy.
Coraz dalej od "mieszkania" trzeba było chodzić po żarcie bo kozy którym udało się przeżyć też nabierały rozumu i się wynosiły, owocki też nie dojrzewają w trzy dni, różne zresztą ich gatunki dojrzewają w różnym czasie i w różnych miejscach, a kolo "mieszkania" w braku kanalizacji dość szybko robiło się nieprzyjemnie .
Sama przeprowadzka to pikuś ale skoro większość kobiet na plecach miała dzieciaki to ktoś nie tylko musiał nieść dobytek i w razie Niemca chwycić za maczugę ale i instalacja na nowym miejscu wymagała
pomysłowości żeby sobie życie ułatwić.
Tu trzeba zmajstrować mostek, tam dym nie chce w całości się ulatniać, sporo czasu oszczędzi wymyślenie jakiejś pułapki na kozy ale do jej zrobienia trzeba jakichś narzędzi. Które też trzeba było wymyślić i przetestować. Wszystko to robili mężczyźni bo kobiety musiały pilnować dzieci, miały pranie i ktoś przecież musiał obrać i ugotować ziemniaki na obiad. Czy w takim razie to męska inwencja popychała ludzkość naprzód a rola kobiet ograniczała się tylko do pilnowania domowego ogniska?
Yyyy… Nie do końca. Bez szans, żaden facet nie dałby sobie rady solo, dwóch samców zresztą też. Nawet dziecka nie zrobią. Bez porządnie zacerowanego i wyprasowanego futra z porządnie przyszytymi guzikami panu na polowaniu biegałoby się sporo wolniej, jakby musiał się zastanawiać czy dzieci nie są przypadkiem głodne to mógłby przeoczyć skradającego się lwa a gdyby musiał po powrocie z polowania sam gotować sobie zupę to łatwo by ją mógł przesolić rozmyślając nad strategią na jutrzejszą bitwę. Ani zupy ani porządnej strategii…
Nie wiem czy najpierw wymyślono klatkę żeby znalezione zwierzątko nie zbiegło czy najpierw wymyślono klatkę żeby to zwierzątko złapać - to nieistotne w gruncie rzeczy bo ważniejsze jest to, że różne, odległe "myślą" wynalazki są inspirowane nie tylko potrzebą ale i istniejącymi rozwiązaniami. A trudno przecież zakładać, że to facet wymyślił nosidełko dla niemowlaka - czyli kombinację jakiegoś materiału, dziurki w nim i sznurka. Na co mu to było? chyba raczej szukał sposobu jak szybciej naostrzyć krzemień...Współpraca i hierarchia nie tyle ułatwiały ile w ogóle umożliwiały przetrwanie, jej brak to prosta droga do zagłady.
W zupełnie naturalny sposób czubem tej hierarchii był facet. Niekoniecznie ze względu na siłę fizyczną - facet z natury rzeczy jako bywały w świecie (a co najmniej w kilku wioskach na rabunku) wiedział lepiej, widział więcej, przywykł do szybkiej reakcji i podejmowania decyzji.
No odrobinę wyobraźni - przychodzi do wsi jakiś obcy z wielgachną maczugą, za plecami stoi trzydziestu jego kuzynów a chce gadać z jakąś laską? O czym skoro "stosunki międzynarodowe" opierały się na przemocy? I skąd niby właściwie ta nieszczęsna kobieta miała wiedzieć o którą ścieżkę przy którym strumyku chodzi? Z mapy? Porządek - pamiętacie?
I tak to leciało - nikogo nie dziwiło że jeśli przeciętny pan robi setkę o dwie sekundy szybciej niż niewiasta to on goni kozę a ona pilnuje ognia, jeśli przeciętna kobieta po lewym sierpowym pana traci przytomność a jej hak nie robi na panu wrażenia to on idzie się lać z sąsiadem o dostęp do wodopoju a ona miesza w garze żeby się gulasz nie przypalił.
Czy to się komu podoba czy nie - najlepszy ojciec, nawet nie całkiem wykończony polowaniem, wojną czy pracą w biurze z trudem się budzi na płacz dziecka - a kobieta nawet wpół przytomna ze zmęczenia zrywa się na równe nogi kiedy maluch w kołysce tylko piśnie. To kto ma się dzieckiem zajmować? Nikt tego kobiet nie uczy, tego nie da się wykształcić w procesie wtłaczania "ról płciowych". Ani w żadnym innym procesie.
Tata lew poprawiwszy grzywę też idzie połazić (albo śpi cały dzień) zostawiając baby z dziećmi a cały ciężar wykarmienia lwiątek i nauczenia ich lwich obyczajów spada na lwice. Wszystkie inne stadne zwierzęta postępują identycznie, ojcowie co najwyżej się od czasu do czasu z małymi pobawią - też może odgrywają "role"? Nikt lwiątek nie uczy agresji i dominacji. Porządek.
Czterolatka kiedy dostanie samochodzik do zabawy zaraz mu zrobi z gałganka kocyk, nazwie go Glazynka, da mu herbatki i przytuli podśpiewując kołysankę. Czterolatek urwie głowę misiowi, wydłubie mu oko i będzie chciał sprawdzić co misio ma właściwie w środku - bo tak im każe natura. Nie żadne wzorce kulturowe - czterolatki nie mają o ich istnieniu pojęcia, nie popycha ich do tego konieczność odgrywania jakichś ról społecznych bo jeśli nawet dzieci zdają sobie sprawę z istnienia ról to skądś wiedzą, że rolą dzieci jest być… dziećmi. Porządek.
"Filozofia" gięder (tak! właśnie filozofia, bo tezy gender oderwane są od rzeczywistości i opierają się wyłącznie na wyobraźni, dość zresztą ubogiej) opowiada historię zaczynającą się tak:
Oto człowiek osiągający z trudem wiek trzydziestu lat, narażony na bezpośrednie zagrożenie życia ze wszystkich stron w każdej minucie życia, człowiek zmuszony jednocześnie poświęcać większość czasu swojego życia na zdobywanie żywności, człowiek którego przeżycie zależało niemal w zupełności od zwartości i współpracy całej grupy siadł sobie któregoś wieczoru przy ognisku i powiedział:
- Wiecie co o bracia w maczudze? Zniewólmy se kobiety! Będą nam służyć, będziemy je wykorzystywać, będziemy je gwałcić! Są słabsze więc nam nie podskoczą. Fajnie będzie - co Wy na to?
- Zajebiście! - zakrzyknęli troglodyci i każdy poszedł na początek skopać babę do której miał najbliżej. Niektórzy dopuścili się też gwałtów.
Potem, kiedy już się każdy nawyznęcał do woli nad nieszczęsnymi kobietami ten sam mędrzec zawołał:
- Od dzisiaj będziemy robić tak, że jak się urodzi takie z fiutkiem - to będzie chowany na pana, będzie się go uczyć zabijać, gmerać pluszowym misiom w brzuszkach i dyskryminować te takie bez fiutków które będą nam po wsze czasy służyć, prać, gotować, robić zakupy jak już wymyślimy supermarkety i będą musiały dawać nam dupy a my sobie będziemy wojować i oglądać mecze.
- Hail! - Odkrzyknęli troglodyci i obwołali mędrca mędrcem i rozesłali esemesy po wszystkich kontynentach za pomocą tam-tamów - i tak jest do dzisiaj.
A przecież inaczej nie da się wyjaśnić początków podziału na męskie i żeńskie role społeczne. Przez tysiąclecia przetrwanie gatunku ludzkiego zależało od ścisłej współpracy, owszem, współpracy poddanej hierarchii opartej w dużej mierze na sile ale jednocześnie w pełni dobrowolnej.
Przetrwanie zależało od wypełniania owszem, ról w społeczności ale nie na zasadzie "przydziału" a na zasadzie przydatności i nikomu nie przychodziło do głowy planowanie przejęcia i wykorzystania władzy bo sama władza również zależała od tego, jak bardzo kto jest społeczności potrzebny. Każdy członek tamtych społeczności mógł w dowolnej chwili powiedzieć ciemiężcy "Wiesz co… wal się misiu, mam Cię gdzieś" i bryknąć do sąsiedniej gromady gdzie powitany byłby z otwartymi ramionami, chlebem, solą i flaszką bo głównym kłopotem pierwotnych wspólnot była zbyt niska liczebność.
Kobieta nie miała szans na wojnie, na polowaniu też facet lepiej się spisywał, kowalem też na ogół facet bywał lepszym bo jednak tym młotem to trzeba się namachać. To facet trudzący się przy jakimś ustrojstwie chcąc ułatwić sobie życie kombinował jakby się tu mniej narobić aż wreszcie wymyślił kompa. Nie dlatego że "mądrzejszy" - zaledwie dlatego, że był nieco inaczej skonstruowany psychi…eee biologicznie.
Przy dzieciakach z kolei kombinować nie bardzo można (bo się szybko psują), więc tenże facet słabo sobie radzi z niemowlakami, nigdy w życiu nie posprząta jak należy łazienki i choć szefami kuchni bywają zwykle panowie to jednak szef kuchni głównie jest… szefem trzymającym wszystko w garści - a ziemniaczki i tak skrobią zwykle laski bo rozpacz ogarnia kiedy się widzi chłopa przy tym zajęciu. Szkoda pyrek.
Wniosek pierwszy.
To nie wydumane "kulturowe role przypisane płciom" ustawiły świat jakim jest (i "gorszą" pozycję w nim kobiet) ale uwarunkowania najzupełniej naturalne, wynikające wprost z biologi i warunków życia. Ok, faceci często wykorzystywali dominującą pozycję wynikającą z przewagi fizycznej (co też wynika z ludzkiej natury, dziewczyny nie są wcale lepsze kiedy tylko mają okazję) ale - nie te czasy już. Co było a nie jest nie pisze się w rejestr, nie znaczy to wcale że trzeba zapomnieć ale też żaden to tytuł do "odszkodowania".
No ale faktem jednak pozostaje to, że to nie kobiety bywały na ogół królami - liczył się męski potomek - że nieco wcześniej w Rzymie i Grecji status kobiety równy był statusowi krowy, że - hyc do czasów współczesnych - prawa wyborcze to kobiety "wywalczyły" (cholera właściwie wie po co…) całkiem niedawno, podobnie jak i cały szereg innych praw.
Prawda, wcale temu nie przeczę. Ale też dopiero od niedawna wymyślono supermarkety, od niedawna żarcia jest wystarczająco a laski nawet i dzisiaj służąc w armii raczej nie pchają się do obsługi saperki i karabinu. Wiem co mówię - w najbardziej pogiętej pod tym względem armii świata, w Izraelu gdzie służba wojskowa jest obowiązkowa dla wszystkich w jednostkach mogących znaleźć się w boju odsetek kobiet nie przekracza 5% a i to niemal połowa dziewczyn to łączniki i służby pomocnicze.
W każdym razie dopiero od niedawna kobiety cieszą się (a raczej mogą się cieszyć bo to nie to samo) pełnią praw politycznych, ekonomicznych i społecznych przy czym z realizacją tych praw jest co najmniej słabo. Co prawda to prawda, słabo jest i przyjmę zakład, że tak pozostanie na wieki wieków.
Wrócę teraz do przykładu najlepiej mi znanego - czyli mojej osoby.
Jako chuda nastolatka stanęłam przed… nie, nie koniecznością - przed możliwością zaledwie wyboru czy chcę żyć po swojemu, na własny rachunek czy też raczej żyć jak wszyscy wokół. Nikt mnie do niczego nie zmuszał, nie namawiał, nie było żadnej na mnie presji - "zrobisz jak zdecydujesz". Nie było nawet nieśmiertelnego "ale" - "Zrobisz jak zdecydujesz ale pamiętaj że jeśli coś tam to nie licz na… ble, ble, ble…"
Nic z tych rzeczy - wymyśliłam sobie, że będę żyć według mojego "autorskiego" pomysłu a ci, których mogło to jakoś obchodzić przyjęli to do wiadomości wspominając że "Nawet nie wiesz jak szybko Ci się odmieni…". Miałam piętnaście lat i postanowiłam żyć po swojemu, na własny rachunek, na własny koszt i na własną odpowiedzialność. Nigdy nie miałam kłopotu ze znalezieniem pracy - z zastrzeżeniem utrudnień stawianych przez faszyzujące państwo według którego piętnastolatka nie może zarabiać.
Owszem, były to byle jakie prace, byle jak płatne - ale ostatecznie raz, że na wpół nielegalne (ze względu ma mój wiek), dwa - nie miałam żadnego zawodu i trzy - mogłam na pracę poświęcić kilka godzin dziennie. Ale kiedy telewizor zanosił się łkaniem że "bezrobocie" - Ania pracę zawsze miała. Może dlatego że chciałam i musiałam pracować i nie uznaję żebrania za fajny sposób życia. Jeśli zarobiłam więcej - zjadłam lepiej, zarobiłam mniej - z równym smakiem i do syta najadałam się jabłkami, 2 zeta za kilogram.
Nigdy nie miałam żadnego kłopotu z dostępem do nauki - skończyłam publiczne liceum a potem studiowałam na państwowej uczelni na studiach stacjonarnych - ale tu też nie "dzięki" państwu bo w normalnych warunkach dostałabym ze względu na wyniki stypendium od bardzo dobrej uczelni z pocałowaniem w rękę a nawet wystarczający na ukończenie studiów kredyt w razie potrzeby. Mniejsza z tym - w każdym razie studia skończyłam bez żadnych kłopotów powodowanych tym, że jestem dziewczyną.
Działalność publiczna? Dość aktywnie od wielu lat działam w pewnej fundacji, sama założyłam drugą (ta pochłania nieco więcej czasu), założyłam również stowarzyszenie i jestem członkinią kilku innych. Nie tylko płacę regularnie składki ale inwestuję w to sporo swojego czasu, mam też więcej w nich do gadania niż bym chciała. Nikt mi nie mówi: "Eeee, kobieta…"
Polityka? Nie "używam" - ale nie dlatego, że nie mam czy nie miałam możliwości - przeciwnie, kilkakrotnie proponowano mi członkostwo w tej czy innej partii z zapewnieniem pozycji odrobinę wyższej niż zwykły członek. Nie chcę angażować się w politykę bo polityka w Polsce to farsa i otwarte kpiny a nadto zbyt się szanuję by pozwolić na to by polscy politycy mogli nazywać mnie koleżanką.
Gospodarczo? Stworzyłam i doprowadziłam do rozkwitu firmę z którą nikt nie miał szans konkurować. Dwie - o ile wiem - firmy o podobnym profilu robiły to co moja ale zlecenia realizowały co prawda dłużej i gorzej, za to znacznie drożej. Obie zresztą zbankrutowały.
Ani razu nie spotkałam się z jakąkolwiek trudnością motywowaną tym, że jestem kobietą (a nie pracował dla mnie żaden mężczyzna poza krótkim epizodem) a jeśli nawet zdarzyło się kilka razy lekceważące z tego powodu traktowanie to wykorzystywałam to bezwzględnie i następnym razem już się kontrahent bardzo pilnował. Robię i całe życie robiłam to co chciałam robić, to co lubiłam i moja płeć zwykle mi w tym pomagała (z czego dość niechętnie korzystałam).
Przemoc? Proszę Was...Ale zdarzyło się dwa razy, że skorzystałam z pomocy policji, kilka razy też występowałam w czyimś imieniu przed innymi instytucjami - prawdą jest, że dość często policja (ale nie tylko policja - dotyczy to każdego bez wyjątku urzędu i policja wcale nie wypada tu najgorzej) usiłowała mnie zbyć jak natrętną muchę. To raczej norma niż wyjątek w Polsce - człowiek jest intruzem bez względu na to czy sika na stojąco czy raczej w tym celu kuca.
Ale - człowiek, nie kobieta czy mężczyzna, po prostu człowiek. Z nikim się nie porównuję, daleko mi zresztą do wielkich kobiet, które nie tylko do czegoś w życiu doszły ale i potrafiły wstrząsnąć światem nie gorzej niż faceci.
Wniosek numer dwa:
Jesteś kobietą, mężczyzną czy niezdecydowanym uniseksem - posługuj się w życiu rozumem - genitalia służą do prokreacji i figli. Wbij sobie do głowy, że o wszystko musisz zabiegać bo nic z nieba nie spada, znaj swoje ograniczenia, pracuj nad uświadomieniem sobie swoich praw, i domagaj się ich respektowania. Jeśli będziesz mieć farta to może osiągniesz co Ci się marzy - ale na pewno nie ze względu na to, jak wyglądają Twoje genitalia. No chyba, że “dobrze” się chajtniesz.
No wreszcie dotarłam do końca - pora na uzasadnienie przykrej opinii jaką mam o dżendarianach.
Po pierwsze - to, co przypisują "kulturowemu imprintingowi" ma swoje źródło w biologii i zwykłym, zdrowym rozsądku co potwierdziły tysiące obserwacji i badań a świadomość tego jest elementarzem np. antropologii, etiologii i innych -logii. Nie ma natomiast ANI JEDNEJ przesłanki - o dowodzie nie wspominając - pozwalającej sądzić, że bzdety serwowane przez dżendarian są choćby prawdopodobne.
Po drugie - CAŁE dowodzenie przez dżendarian wygląda tak: Okrutny samiec zniewolił niegdyś niewiastę (nie mamy na to dowodów ale to przecież oczywiste, nie?) dlatego żądamy, by ustawowo zniwelować płynącą stąd ich przewagę - od nakazania "właściwego" nauczania w szkołach przez wprowadzenie gender mainstreamingu w każdej sferze życia publicznego i prywatnego obywateli aż po nakaz stosowania parytetów przy obsadzie co fajniejszych fuch. Na budowach i przy kopaniu rowów niech zostanie jak jest, przecież kobieta się do takich prac "nie nadaje".
Bezczelność wręcz niebywała - oto garść niedouczonych durni (albo łobuzów w pełni świadomych tego, że z kamienną twarzą twierdzą że 2+2=75) obdarzonych za to dyplomami i dzięki rozmaitym koneksjom eksponowanymi stanowiskami chcąc zagwarantować sobie wpływ na rzeczywistość, bez absolutnie żadnych ku temu podstaw przy pomocy oszustw narzuca idiotyczny światopogląd wszystkim.
Nie jest to żadna w dziejach nowość - historia jest wręcz naszpikowana różnymi oszustami którzy z powodzeniem mamili i mamią ludzkość ale tu mamy całkiem nową jakość: bo o ile niegdyś część przynajmniej watażków szukała usprawiedliwienia swoich majaczeń w pracach teoretycznych albo choć zadawali sobie trud fałszowania wyników własnych "badań" to dżendarianie najzwyczajniej wydobywają wprost z tyłka objawienia, rzucają je na stół i korzystając z politycznych wpływów każą w nie wierzyć.
Powiecie że przesadzam…
Intelektualne protoplastki dżenderstwa już przecież Wam wmówiły, że nie ma żadnych podstaw by kobieta zarabiała mniej niż mężczyzna o ile ma takie same kwalifikacje. To aksjomat, nikt już nawet na ten temat nie próbuje dyskutować, prawda? Odmowa zatrudnienia z powodu "Bo jesteś kobietą" to szowinizm, uprzedzenia i dyskryminacja, każda pani która takie coś usłyszy śmiało może iść do sądu i sprawę wygra a nawet zostanie obdarzona bonusem w postaci "zaległego" wynagrodzenia.
No to Was oświecę - kolejne "objawienie" czyli coś o czym wszyscy wiedzą ale czego niemal nikt nie zauważa a przynajmniej na skutek feministycznej tresury nie daje po sobie poznać że to widzi. Pomijając już kompletnie niezrozumiałą dla mnie ingerencję prawa i państwa w to, kogo mam we własnej firmie zatrudnić FAKTY są następujące:
Każda bez wyjątku kobieta - o ile tylko jest zdrowa albo nie jest w ciąży - ma co dwadzieścia osiem dni menstruację trwającą przeciętnie 4-5 dni. W tym czasie jej hormony wpływają zarówno na jej walory fizyczne jak i psychiczne w różnym stopniu je upośledzając. Bywa oczywiście że wpływ hormonów w tym czasie jest pomijalny ale na ogół jest tak, że kobieta po prostu źle się czuje w tym czasie. (Jeśli ktoś potrzebuje wyjaśnienia dlaczego ktoś, kto się źle czuje jest gorszym pracownikiem od tego, który czuje się normalnie to składam różne wyrazy, w tym wyrazy współczucia). Pominę PSM - a PSM dotyka którymś z 150 (!) przykrych objawów co drugą kobietę.
Jak wspomniałam - pracował dla mnie jeden pan. Bardzo wykształcony, umiał posługiwać się rozumem, miał na koncie spore osiągnięcia a mimo że pracował w “babińcu” - miał identyczne do pracy warunki i stawiane takie same wymagania jak dziewczyny. Popracował niecałe dwa miesiące i powiedział wprost:
- Nie mam żadnych szans osiągnąć takiej efektywności jak dziewczyny mimo że pracuję ciężej, dłużej i na pewno nie jestem głupszy.
- Spokojnie, daj sobie jeszcze czas.
- Nie potrzebuję czasu, nie ma nic, czego mógłbym się nauczyć, wiem co i jak. Ale jestem facetem a specyfika tej pracy wymaga kobiecego podejścia i myślenia. Zawsze będę na szarym końcu choćbym pękł i zdaję sobie z tego sprawę. A ja tak nie chcę.
Rozstaliśmy się w pełnej zgodzie. Radzi sobie rewelacyjnie, ma rozum, charakter, ambicję i jaja - nie był "gorszy", przeciwnie - w paru kwestiach był bardzo dobry, zdał sobie tylko sprawę z tego, że samo bycie samcem pozbawia go szans na bycie najlepszym. Nie stroił fochów i nie miał pretensji do garbatego że ma proste dzieci.
"Kupy się ten dżendarianizm nie trzyma, on w kupie pływa".
Bzdurą tego całego feminizmu (czy raczej genderyzmu), jest przeświadczenie, że płeć nie istnieje, że istnieją tylko społeczne normy, narzucone odgórnie i w ten oto sposób "tworzące" to, co nazywamy "płcią". Dla gendero-feministek płeć biologiczna jest czymś, co w ogóle nie powinno być brane pod uwagę, co nie powinno być w ogóle badane. Liczy się tylko "płeć społeczno-kulturowa", jak w sposób dość komiczny raczą ten "twór" nazywać. I ta cała walka z "potworem" patriarchatu - przypomina mi boje Don Kichota z wiatrakami o godność jego ukochanej Dulcynei.
Okazuje się (i nie jest to przypuszczenie a pewność), że dzisiejsze gendero-feministki same zapędziły się do "ślepej uliczki" i biedaczki nie wiedzą jak z niej wyjść. Na zewnątrz czyha "demon" patriarchatu więc one wolą siedzieć w swojej "ciasnej uliczce" i same przekonywać się że ich strach jest tak naprawdę ich odwagą, a one "schowane" w miejscu bez wyjścia - stanowią forpocztę "nowego, lepszego świata - świata bez patriarchatu". I tak te biedne kobieciny, walczą sobie, z wiatrakami, niczym Don Kichot, budząc u normalnych ludzi (kobiet i mężczyzn), jedynie uśmiech politowania. Ale to w końcu ich droga! Jeśli chcą siebie same przekonywać, że płeć biologiczna nie istnieje (lub że nie ma znaczenia - bo tutaj też wiele z gendero-feministek gubi się i raz mówi jedno, potem drugie), może więc na własnej skórze doświadczą tego "braku płci biologicznej", gdy jakiś, zaatakowany i okładany kolejnymi ciosami przez agresywną (i wierzącą w swą gendero-religię), feministkę - mężczyzna, nie wytrzyma i wyprowadzi jej jeden prosty prawy sierpowy, po którym owa niewiasta straci przytomność, lub (w najlepszym przypadku), zakrwawiona, będzie wołała - zadzwońcie po policję, patriarchat mnie zaatakował, a miało być tak pięknie, genderowo i co się stało - znów ten cholerny patriarchat.
PYTANIE DLA AMBITNYCH - KIEDY BARDZIEJ SZANOWANO KOBIETY?
KIEDY BYŁY ONE TRAKTOWANE JAK KRÓLOWE, A NIE "SZMATY", KTÓRE SAME SIĘ NIE SZANUJĄC, SĄ W TAKI SAM SPOSÓB TRAKTOWANE PRZEZ MĘŻCZYZN, W JAKI NAJWIDOCZNIEJ PRAGNĄ BYĆ UZNAWANE.
TYLKO CZY FEMI-GENDERYSTKOM WŁAŚNIE CHODZIŁO O TAKIE "WYZWOLENIE KOBIET Z OKOWÓW PATRIARCHATU?"
CHYBA SAME DO KOŃCA NIE WIEDZĄ O CO IM TAK NA PRAWDĘ CHODZI?
BO FACET OKŁADANY INTENSYWNIE CIOS ZA CIOSEM PRZEZ AGRESYWNĄ "BABĘ" W KOŃCU NIE WYTRZYMA I...ODDA.
WTEDY BĘDZIE MOŻNA SIĘ PRZEKONAĆ (NAMACALNIE I BOLEŚNIE),
CZY PŁEĆ BIOLOGICZNA NAPRAWDĘ NIE ISTNIEJE!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz