CZYLI JAK TO KRÓL
RZECZYPOSPOLITEJ WŁADYSŁAW IV
PLANOWAŁ ODBUDOWAĆ DAWNE
CHRZEŚCIJAŃSKIE PAŃSTWO
W KONSTANTYNOPOLU
1645-(48)
RZECZPOSPOLITA
Cz. VI
KRÓLOWA LUDWIKA MARIA GONZAGA
Nowa królowa Ludwika Maria przekroczyła granicę pomorsko-polską i z początkiem lutego 1646 r. wjechała do Gdańska. Królowa była wyczerpana długą podróżą, co odbiło się na jej urodzie. Nie mogła też patrzyć na siebie w lustrze i wciąż dopytywała się (jak zanotował w swych "Pamiętnikach", oczarowany jej osobą i eskortujący ją w podróży - Albrecht Radziwiłł): "czy spodoba się królowi". Pod Gdańskiem oczekiwał już na nią osobiście biskup wrocławski i płocki - Karol Ferdynand (młodszy brat króla Władysława IV), który jako pierwszy powitał Ludwikę Marię jako królową. Gdy korowód wjechał do miasta, cały lud i magistrat miejski wylegli, aby powitać swoją nową monarchinię. Urządzono wspaniałe "komedyje" (przedstawienia teatralne, opery), aż sama królowa miała rzec iż (jak twierdzi w "Pamiętnikach" Albrecht Radziwiłł): "Nic podziwienia godniejszego nie widziała". Królowa w Gdańsku odpoczęła i zrelaksowała się, popracowano też nad jej urodą. Dla jej przyjemności wystawiano sztuki warte kilkadziesiąt tysięcy talarów (jak choćby "Kupidyn z Psychą" Puccitelliego, za którą dwór królewski zapłacił aż 100 000 talarów). Królowej przygrywali najlepsi muzycy z samym mistrzem Sachim na czele. Po jednym z takich oper, królowa wręczyła pewnemu gdańskiemu rajcy, swój pierścień, jako podarek. Ten pierścień potem był przechowywany w rodzinie owego rajcy, aż do początku XX wieku. Gdy 10 lutego 1920 r. Wojsko Polskie ponownie oficjalnie przejęło Pomorze Gdańskie z zaboru prusko-niemieckiego, gen. Józef Haller (wywodzący się ze spolonizowanej odnogi rodu von Hallenburgów), ów pierścień miał wrzucić w fale morskie Bałtyku, jako symbol zaślubin Polski z morzem.
Zorganizowano również dla królowej balet, którego głównym motywem był taniec dwóch orłów - białego i czarnego (wyobrażających herby króla i królowej). Wreszcie zorganizowano zabawę dla ludu, polegającą na ustawieniu masztu wysokiego (wysmarowanego tłuszczem), na którego szczycie zawieszono nagrodę. Wielu Gdańszczan próbowało tedy swych sił, wspinając się po maszcie na szczyt dla radości królowej. Dodatkową atrakcją był jeszcze sztuczny gmach cały z ognia. W początkach marca 1646 r. na czele pochodu Ludwika Maria wyjechała z Gdańska w drodze do Warszawy. Zatrzymała się jeszcze w wiejskiej posiadłości króla w Falentach pod Warszawą, gdzie przyjął ją i przywitał pięcioletni syn króla Władysława - królewicz Zygmunt Kazimierz. Królowa po raz pierwszy ujrzała króla Władysława dopiero 10 marca, w dniu ślubu, ale... to jemu nie przypadła do gustu. Jego oczom bowiem miast pięknej Francuzki (której portret wcześniej widział), ukazała się zziębnięta, zmęczona niewygodną podróżą w karocy, 34-letnia (czyli już podstarzała) kobieta. Jej cera była zszarzała po długiej podróży, ale przecież król też nie był już młodzieniaszkiem. Miał 50 lat, był już otyły i niedawno przeszedł poważny atak podagry, który unieruchomił go w łożu na dwa miesiące (styczeń-marzec 1646 r.). Mimo tych niedogodności, monarcha podał Ludwice Marii dłoń i zaprowadził do kolegiaty św. Jana Chrzciciela, gdzie odbyły się zaślubiny. Król był jednak wyraźnie niezadowolony z urody swojej nowej małżonki, miał nawet rzec do swych doradców iż: "Nie taką w królowej Jej Mości gładkość widział, jaką mu obiecywano", a gdy podczas zaślubin, królowa upadła Władysławowi do stóp, ten nie raczył wykonać żadnego gestu. Ta oziębłość będzie zmorą pierwszych tygodni Ludwiki Marii jako królewskiej małżonki o czym bardzo szybko się przekona.
Gdy w 1637 r. król brał ślub po raz pierwszy z arcyksiężniczką austriacką Cecylią Renatą, na Zamku Królewskim w Warszawie miała swoje pokoje królewska kochanka, mieszczka lwowska - Jadwiga Łuszkowska. Cecylia Renata musiała toczyć o nią z królem istne awantury, nim ten zdecydował się umieścić ją z dala od Zamku, teraz sytuacja znów się powtarzała. Król miał drugą żonę, lecz na Zamku, w jego apartamentach królowała kolejna kochanka - Róża Małgorzata von Eckenberg. Teraz jednak król starał się być ostrożniejszy, tak że pana Eckenberg oficjalnie nie zamieszkała na Zamku, ale prawie każde noce spędzała u pokojach króla, natomiast królowa sypiała w samotności. Noc poślubna i kolejne noce przez pierwsze kilka tygodni małżeństwa, upłynęły więc w taki właśnie sposób i to pomimo starań madame Renee de Guebriant, która otrzymała polecenie od samego kardynała Mazarina, aby starała się doprowadzić królewską parę do wspólnego łoża. Nie udało jej się to i aby uniknąć oskarżeń, obwiniła o wszystko... Ludwikę Marię, która w listach do Mazarina musiała się tłumaczyć ze swej nieśmiałości (ale dodawała że król jest oziębły wobec wszelkich jej amorów). Tak oto w państwie, prócz królewskich planów wojny z Osmanami i Tatarami, pojawił się kolejny problem - jak przekonać króla do małżeńskich figli z żoną. Krzysztof Opaliński wpadł na pewien pomysł, a mianowicie poinformował francuskiego posła w Rzeczpospolitej - Nicolasa de Bergy, aby przekazał jej dwórkom informację iż królowa powinna być śmielszą w okazywaniu uczuć, gdyż: "król nasz pan miłościwy jest cokolwiek lubieżny w okazywaniu materii miłosnej" (król lubił spędzać czas w towarzystwie kobiet, na które trwonił fortunę i gdy wreszcie sejm nie chciał ofiarować królowi więcej pieniędzy, twierdząc że na niemoralne idą eskapady, Władysław w gniewie krzyknął: "Niech to tak będzie, żem ja te kilkakroć sto tysięcy kurwom moim rozdał").
Królowa spędzała więc wciąż samotne noce, otoczona jedynie swymi dwórkami i perskimi kobiercami i renesansowymi arrasami zawieszonymi na ścianach, które szczególnie jej się podobały. Bardzo też spodobała jej się komnata w której sypiała (jej łóżko specjalnie było ozdobione baldachimem) i cały wystrój wnętrz Zamku Królewskiego, czego dawała wyraz w swych listach do Mazarina: "Zdziwisz się Waszmość, gdy się dowiesz, że nigdy nie widziałam na dworze francuskim obić tak pięknych jak tutejsze, najmniejsze przejścia w moim gabinecie , jak i w pokojach pani de Guebriant są wyłożone złotogłowiem" (swoją drogą zastanawiające jest, że Ludwika Maria bardzo zdziwiła się, widząc zamkowe toalety, bowiem w liście do Mazarina pisze o "gabinecie, w którym się znajduje rezerwuar z wodą" i nazwała to miejsce: "pomieszczeniem czystości". Skoro ona się zdziwiła na widok toalety, co dopiero powiedzieć o samym królu Ludwiku XIV, który w Wersalu, nie przewidział ani jednej toalety). Jednak radość z miejsca zamieszkania, przysłaniał jej smutek królewskiej oziębłości w stosunku do jej osoby. Jej smutek trwał do 7 kwietnia 1646 r. bowiem tego dnia oficjalnie król zaprosił swą małżonkę na wspólne polowanie. Kto wpłynął w tej materii na króla - nie wiadomo, wiadomo jednak że była to też pierwsza noc, jaką król i królowa spędzili we wspólnym, małżeńskim łożu. Wkrótce takich nocy było więcej, a król oddalił swą kochankę, pannę von Eckenberg z Zamku.
Tymczasem przygotowania do wojny z Tatarami i Osmanami, trwały pełną parą. Król ściągnął z Niderlandów sławnego generała, Polaka który jakiś czas temu wyjechał na Zachód i tam uzyskał międzynarodową sławę walcząc najpierw w służbie holenderskiej od 1623 r. (tam będąc, jako prawdopodobnie pierwszy człowiek w historii w 1625 r., nurkował po dnie Morza Północnego), następnie od 1626 r. przeszedł na służbę francuską (i w 1629 r. zdobywał twierdzę hugenotów w La Rochelle). W 1629 r. zaciągnął się do służby w Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej, z którą dotarł do Brazylii. To on był również założycielem tamtejszych portów: Rio de Janeiro, Bahia i Pernambuco. Oczywiście chodzi o generała artylerii Krzysztofa Arciszewskiego. Arciszewski (po śmierci dotychczasowego dowódcy Pawła Grodzickiego), miał objąć dowodzenie nad całą artylerią. W lutym zjechali do Warszawy posłowie mołdawski i wołoski, a w marcu przybyło poselstwo od cara Rosji - Aleksego I (Strieszniew i Projestiew), które zostało przyjęte na audiencji 30 marca 1646 r. Przede wszystkim złożyli oficjalne gratulacje królowi z okazji zaślubin z Ludwiką Marią (taki był oficjalny cel ich wizyty), poza tym zaproponowali wspólny sojusz skierowany przeciwko Tatarom (w grudniu 1645 r. doszło do niezwykle niszczycielskiego ataku Tatarów na ziemie rosyjskie, podczas którego doszli oni i splądrowali Bilsk, Kursk i Putywl oraz zabrali ze sobą kilkanaście tysięcy jasyru. Car był wściekły i gotował się do wojny). Król był rad iż dojdzie do zawarcia tego przymierza, ale gdy okazało się że posłowie nie mają żadnych pełnomocnictw do zawarcia oficjalnego sojuszu, senat sprawę odroczył. Posłowie moskiewscy wyjechali jednak z Warszawy (27 kwietnia) w dość dobrych nastrojach, co mogło być spowodowane chociażby królewską obietnicą co do wsparcia armii moskiewskiej, jeśli ta zdecyduje się ruszyć na Krym. W równie dobrych nastrojach wyjechali posłowie mołdawski i wołoski.
Mołdawia i Wołoszczyzna były bowiem oficjalnymi lennami Porty Ottomańskiej, a władcy tych krain mieli tylko tyle wolności, ile zdołali sobie kupić oficjalnymi (i nieoficjalnymi) daninami dla sułtana, wielkiego wezyra i tych wszystkich, którzy coś znaczyli w państwie osmańskim. Ich los zależał od humoru sułtanów i wezyrów, którzy otaczali ich dwory swoimi szpiegami. Nic wiec dziwnego że władcy tych krain zamierzali zrzucić z siebie osmańską zależność. Słabą ich stroną była jednak wzajemna niechęć (przechodząca wręcz w nienawiść) Wasyla Lupula - hospodara mołdawskiego i Macieja Bessaraby - hospodara wołoskiego. Jeden i drugi wzajemnie na siebie donosili do sułtana i czyhali na swoją zgubę. Sułtan Ibrahim pozwolił im władać tylko dlatego, iż podwyższył im niewyobrażalnie daniny, które musieli płacić, przez co przymykał oczy na ich wzajemne waśnie. Dodatkowo jedna z córek Wasyla Lupula trafiła jeszcze w 1645 r. do sułtańskiego haremu (drugą, Marię - wydał za mąż za Janusza Radziwiłła). Teraz, ci dwaj władcy, wysławszy swoje poselstwa do króla Władysława doszli do przekonania że co prawda bardziej ograniczoną, ale pewniejszą i bezpieczniejszą mieliby władzę pod zwierzchnictwem Rzeczpospolitej, niż z pozoru niezależną, a tak naprawdę całkowicie kontrolowaną, niepewną i chwiejną władze, jaką posiadali pod zwierzchnictwem osmańskim. Z końcem marca 1646 r. do Warszawy przybyło również i inne poselstwo, złożone z dwóch zakonników bazyliańskich z Góry Athos, którzy przywieźli ze sobą listy od patriarchów Konstantynopola, Aleksandrii i Jerozolimy, w którym ci deklarowali zorganizowanie powstań antytureckich na sobie podległych terenach, jeśli dojdzie do wojny Rzeczpospolitej z Portą.
Bez wątpienia króla musiała miło łechtać taka wizja, wyzwolenia i zjednoczenia pod swoim berłem Chrześcijan Zachodu i Wschodu. Już wcześniej zorganizował debatę religijną katolików i protestantów pod nazwą Colloquium Charitativum, teraz marzył o zjednoczeniu katolików i prawosławnych w zdobytym Konstantynopolu. Zbierał więc Władysław wojsko (również zagraniczne zaciągi nad którymi dowództwo miał sprawować Francuz vice-hrabia d"Arpajon, który przywiózł królowi Order św. Ducha od króla Ludwika XIV). Król miał bardzo szerokie plany, śnił bowiem nie tylko o zdobyciu Konstantynopola, ale również o odbiciu Grobu Świętego w Jerozolimie, a nawet do Egiptu zamierzał pomaszerować, śladami Aleksandra Wielkiego. Król już miał wszystko przemyślane, co prawda śmierć hetmana wielkiego koronnego - Stanisława Koniecpolskiego, który w armii miał większe uznanie niż król, nieco pokrzyżowało królewskie plany, ale ich nie przekreśliło. To właśnie Koniecpolski opracował plan wojny z Tatarami, który teraz Władysław pragną zmodyfikować. Mianowicie zamyślał sobie tak - gdy zbierze armię, ruszy do Mołdawii i zasilony posiłkami mołdawskimi i wołoskimi przekroczy Dunaj, wkraczając do Bułgarii i prąc na Konstantynopol. W tym samym czasie Moskwa ruszy na Tatarów Krymskich, a Wenecja, Francja i Papiestwo udzieli wsparcia ze strony morza. Po zajęciu Konstantynopola, ruszy się dalej, do Jerozolimy i Aleksandrii. Prawda że ciekawy plan? Tylko problem był tego typu że nie wszystkie państwa tej koalicji garnęły się do walki z Portą, zresztą i w Rzeczpospolitej nie było na to zgody.
Ale zostawmy na razie te kwestie i wróćmy na królewski dwór do Warszawy. Oto bowiem przyszła wiosna, nastał maj a z nim powróciła ciepła pogoda. Królowa Ludwika Maria wybrała się teraz do pałacu Ogrodowego, który położony był wokół pięknego ogrodu. Nieopodal zaś, w pobliskim parku, król trzymał kilka zwierząt (jelenie, sarny, kaczki, żurawie, łabędzie). W samym ogrodzie stał też warzywnik, w którym pielęgnowano lecznicze rośliny, a także sad drzew pomarańczowych, cytrynowych i figowców. Ponadto Ludwikę Marię zachwyciły kwietne tarasy, wychodzące od strony Wisły. Bez wątpienia Zamek, pałac w Ujazdowie (gdzie nawet była kanalizacja), i pałac Ogrodowy, były najpiękniejszymi miejscami, w których przebywała królowa, ale było też coś, czego nie znosiła. Nie cierpiała polskich zim, a to dlatego że jako Francuzka nieprzyzwyczajona do chłodów, marzła w komnatach królewskich (oczywiście były tam pięknie zdobione kafelkowe piece, które ogrzewały całe pomieszczenia, na podłodze zaś rozkładano ciepłe skóry niedźwiedzi, rysi i fok - które grzały najlepiej, ale królowej to było za mało, jako że ponieważ wówczas nie używano jeszcze szyb, a okna wypełniano błoną papierową nasyconą olejem, lub używano krzemiennych szybek, oprawionych w ołów i cynę, co jakiś czas do komnaty wpadał mroźny powiew wiatru, wiejący od Wisły. Idąc do łoża zimą okrywano się kocami ze skóry niedźwiedzia podbitej wełnianą tkaniną, a stopy wkładano do aksamitnego worku, podszytego wilczymi ogonami. Zimy nie były więc ulubioną porą roku królowej Ludwiki Marii. przeszkadzał jej też tryb życia króla, który wstawał z łoża dość późno, po godzinie dwunastej lub pierwszej w południe. W łożu jadał i śniadanie i obiad, jedynie kolację spożywał przy stole, królowa zaś przyzwyczajona była do porannego wstawania.
Królowa przeniosła również nad Wisłę zwyczaj picia słodkiej czekolady, która to początkowo nie była popularna na dworze (Jan Andrzej Morsztyn pisał o czekoladzie w ten sposób: "szkaradny napój, tak brzydka trucizna i jady, co żadnej śliny nie puszcza za zęby, niech chrześcijańskiej nie plugawią gęby"). Był to jedyny zwyczaj kuchni francuskiej, przeniesiony do kuchni polskiej za czasów Ludwiki Marii, poza tym... Francuzi rozpływali się nad polskimi potrawami, nie mogąc się ich nachwalić (szczególnie do gustu przypadły im przyprawy i dekoracja potraw). Tak oto kultury, nie tylko higieny, kulinariów ale również mody, wzajemnie się przenikały. Francuzi bowiem przywieźli nad Wisłę modę na wydekoltowane suknie dam.Oczywiście takie suknie też były w Polsce używane wcześniej, z tym że polskie szlachcianki najpierw nakładały pod nie płócienne koszule, które osłaniały dekolt, Francuzki zaś nosiły odkryte dekolty (w 1635 r. dla swej kochanki Jadwigi Łuszkowskiej, król Władysław sprowadził z Francji specjalną suknię, która... zupełnie odsłaniała nie tylko piersi, ale również miała spore wycięcie z przodu i z tyłu co ukazywało zarówno pupę jak i clitoris). Poza tym, zapanowała na dworze francuska moda na "loczki", czyli fikuśne uczesanie dam. Królowa bardzo pilnowała moralności swych dziewcząt i jeśli wobec którejś potwierdziły się przypuszczenia o nieobyczajne prowadzenie się, natychmiast odsyłano ją do Francji. Jednocześnie Ludwika Maria dbała o przyszłość swego fraucymeru i starała się korzystnie wydać je za mąż.
ACT 447 IS NOT APPLICABLE AND NEVER
WILL APPLY TO POLAND
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz