Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 października 2024

POLSKA NA WOJNIE! - Cz. III

CZYLI JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?





Kolejna część wybranych przeze mnie fragmentów z książki Zbigniewa Parafianowicza: "Polska na wojnie. Nieznane fakty, kulisy rozmów. Wielkość i małość polskiej polityki".





INWAZJA 
Cz. III


Zbigniew Parafianowicz: Czy Kaczyński albo Duda zakładali, że Ukraina może upaść?

Minister X: Nie było takich rozważań. Jesteśmy na wojnie i nie zajmujemy się tym, czy wygramy, czy przegramy, tylko walczymy.

Zbigniew Parafianowicz: Kto podjął decyzję o otwarciu granic?

Minister X: Sama się podjęła. I nie pamiętam, żeby ta decyzja była przez kogokolwiek kwestionowana. Duda na parę dni przed wybuchem wojny rozmawiał z Justinem Trudeau i powiedział, że Polska granice otworzy. Obiecał to zresztą Zełenskiemu w Wiśle. Trudeau mówił, że dziękuje, bo to jest takie ważne dla nich. Drugiego czy trzeciego dnia wojny dostaliśmy informację, że jest problem, bo pociąg z czterystoma osobami utknął. Był siedem godzin sprawdzany przez ukraińskie służby. Ktoś poprosił, czy możemy to udrożnić. Zadzwoniliśmy do Ukraińców. I tak się zaczął wielki exodus. Dochodziło oczywiście do incydentów. Hindusi jacyś dostali po łbie, bo kobiety wywalali z kolejki. Nie miało to nic wspólnego z kwestiami rasowymi. Tylko jak ktoś drze japę i popycha kobiety, po prostu dostaje.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Przez pierwsze tygodnie wojny każdy dzień zaczynaliśmy naradą koło ósmej rano, potem były kolejne. Po jakimś czasie była już tylko jedna narada. Po półtora miesiąca chyba przyszedł dzień, w którym nie mieliśmy żadnego gabinetu wojennego. 

Minister X: Struktura nart była zawsze taka: najpierw występowały służby i sucho przedstawiały, jaki jest stan gry na frontach. Wywiad miał dobre informacje. Wychodziłem mądrzejszy z tych spotkań. Służby zajmujące się bezpieczeństwem wewnętrznym relacjonowały, czy jest zagrożenie infiltracją. Ich informacje były uspokajające. Po nich dochodziło do generacji, która się chwaliła. Oni tak mają. Mundury, lampasy, te sprawy. Nie wierzyli, że Ukraina przetrwa. My studziliśmy te ponure emocje. Mnie irytuje osobiście taka ekspertyza generalska. Nauczyłem się tego, żeby w to nie wierzyć. Oni siadają i zaczyna się jazda. "Proszę państwa, przewaga tutaj jest jednak tak duża, że proszę. Tutaj nie ulegajmy też złudzeniom". No i co z tego. Była przewaga, nie ma przewagi. Ukraina stoi. Nie doceniali tego, że od pierwszego dnia nie było żadnej zdrady w wojsku ukraińskim. Nie było powtórki z Krymu. Stawili opór. Nie poszli w rozsypkę. (...)

Minister Y: Nie rozumiałem podejścia generalicji. Wiedziałem, że trzeba prowadzić wojnę do zwycięstwa. Trzeba tak zakładać, bo jak się nie wierzy w zwycięstwo i cały czas prowadzi wojnę, kwestionując, czy ma to sens, przegrywa się. I tak jesteśmy w luksusowej sytuacji. Żaden Polak nie musi walczyć. Walczą z za nas. My tylko mamy robić zaplecze. 





 AWARIA PREZYDENCKIEGO SAMOLOTU
 

Wojskowy: Siedziałem blisko szefa sztabu generalnego generała Rajmunda Andrzejczaka. Na początku był wyluzowany. Ale tylko na początku. Zapytałem go, czy jest źle. Potwierdził. Nie był w dobrym nastroju. Wiedziałem, że jesteśmy w dupie. Ktoś wyszedł z kokpitu od pilotów. Był zielony i przerażony. Nic nie powiedział. Prezydencki boeing 737-800 NG 25 marca o godzinie 12:50 wystartował z warszawskiego Okęcia. Lot do Rzeszowa miał potrwać czterdzieści pięć minut. Na lotnisku w Jasionce Andrzej Duda miał witać Joe Bidena, który składał pierwszą wizytę w Polsce. Duda dotarł jednak spóźniony. Maszyna po kilkudziesięciu kilometrach zawróciła. Pilot zgłosił awarię. 

Minister X: Gdy wyłączono sygnalizację zapiąć pasy, wstałem z fotela. Szedłem do toalety, kiedy poczułem silne przeciążenie. Tak, jakby pilot walczył z maszyną. Próbował ją za wszelką cenę poderwać do góry, żeby nie spadła. Nogi miałem strasznie ciężkie. W zasadzie nie mogłem iść. Na miejsce wracałem, trzymając się foteli. 

Minister Y: To było strasznie dziwne. Na początku nie wiedziałem, o co chodzi. Załoga zaczęła ponaglać pasażerów, żeby ponownie zajęli swoje miejsca. Zrobiło się nerwowo, zanim znów włączyła się sygnalizacja, aby zapiąć pasy. Najpierw trzęsło. Później czuć było silne przeciążenie. Nikt nie wiedział, o co chodzi. 

Minister X: Stewardesa pogoniła mnie z powrotem na miejsce. Wiedziałem, że coś niedobrego się dzieje. Usiadłem. Zapiąłem pasy. Czekaliśmy, co dalej.




Wojskowy: Jeszcze na początku tego dziwnego wydarzenia ktoś sobie żartował. Takie klasyczne heheszki, gdy samolotem mocno trzęsie. Jak w locie czarterem do Egiptu. Ktoś rzucił, że jak to minie, nagrodzimy pilota oklaskami. Żołnierze śmiali się, że zrzucamy paliwo, choć chyba go nie zrzucaliśmy. Możliwe, że padły wtedy słowa nawiązujące do Smoleńska. Coś na wzór czarnego humoru. Szybko jednak te heheszki się skończyły. Było jasne, że dzieje się coś bardzo złego. Nie widziałem prezydenta. (...)

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Trzęsło jak cholera. Wszyscy patrzyli na wojskowych. Ich reakcje były papierkiem lakmusowym tego, co się dzieje. Zdawało nam się, że oni wiedzą najlepiej. (...) Maszyna należy do Pierwszej Bazy Lotnictwa Transportowego, która zajmuje się wożeniem VIP-ów. Wojskowi wiedzieli najlepiej, jak się sprawy mają. Ich koszarowy humor szybko jednak ustąpił miejsca powadze. To mogło oznaczać tylko jedno, będziemy lądować awaryjnie. (...)

Minister X: Wysłałem sms-a do żony, że jest problem z maszyną. Pożegnałem się. Całym samolotem telepało. 

Wojskowy: Zapadła decyzja, że wracamy do Warszawy. Po walce pilota o kontrolę nad maszyną, boeing zaczął obniżać lot. (...) Maszyna miała priorytet w awaryjnym lądowaniu w Warszawie.




Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Zawróciliśmy nad Warką i krążyliśmy w okolicach Warszawy. Pilot musiał podjąć decyzję, gdzie będzie lądował awaryjnie. Zdecydował, że optymalne będzie Okęcie. Załoga argumentowała, że to najlepiej wyposażone lotnisko. Tam też jest baza, z której pochodziła maszyna. Było jednak jasne od początku, że chodzi o potencjalną pomoc dla pasażerów. Przede wszystkim pasażera numer 1 - gdyby okazało się, że grozi nam katastrofa.

Wojskowy: Pilot ustalał, jaka jest kondycja maszyny. Stabilizował ją. Przestało trząść. Wydawało się, że wyjdziemy z tego cali. Na pokładzie panowała jednak grobowa cisza. Nie było rzucania kurwami. Nie było paniki. Była cisza. Pustka.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Każdy wiedział, że w przypadku lotów o statusie HEAD w Polsce nie ma tabu. 10 kwietnia 2010 spadł samolot z prezydentem. Skoro to się wydarzyło, dlaczego my mielibyśmy nie spaść. To rujnowało morale. Myślałem: "Jak to, powtórka z tego będzie? Przecież to niedorzeczne".

Minister X: Po wysłaniu wiadomości do rodziny po prostu się modliłem.

Wojskowy: To był najdłuższy lot w moim życiu. Nie chciałem dołączyć do grona kolejnych żołnierzy, którzy zginęli w katastrofach. Wolę na wojnie. Smoleńsk jest jednak pewną hańbą. Porażką państwa. Niezależnie od tego, czy jesteś w gronie zwolenników teorii o zamachu, czy tych, którzy są przekonani o zaniedbaniach rosyjskich i polskich. No nie może być tak, że drugi raz, po dwunastu latach, znów dochodzi do takiej kompromitacji. Po Smoleńsku transport VIP-ów przekazano LOT-owi. Niedawno znów wrócił do wojska. Wojsko zaczęło odzyskiwać autorytet w tej dziedzinie. Kupiono nowe maszyny za astronomiczne sumy. Po tupolewizmie w Londynie i próbie zapakowania do jednego samolotu dwóch, napisano nawet nową, zupełnie sensowną instrukcję HEAD. Katastrofa doprowadziłaby do utraty wiary w to, że państwo może takie rzeczy ogarniać.
Po Smoleńsku była zgoda co do tego, że to nie może się powtórzyć. (...)




Minister X: Lądowaliśmy w grobowej ciszy. Nikt nic nie mówił. To był zupełnie surrealistyczny obrazek. Gdy schodziliśmy do lądowania, nie było czuć już żadnych problemów technicznych. Samolot usiadł normalnie. Nic nadzwyczajnego się nie działo.

Człowiek z bliskiego otoczenia prezydenta: Po lądowaniu, gdy emocje opadły, byłem na najzwyczajniej wściekły. Boeing miał być nowoczesny. To nie Tupolew czy Jak, w którym były popielniczki z PKS-u i koce na fotelach. Tamte maszyny były postrzegane jako stary złom. Boeing zmieniał wszystko. Nie śmierdziało w nim paliwem. Nie było głośno. Siedzenia się same nie składały. Był wygodny. Dlaczego się zepsuł? Dlaczego znów mieliśmy przed oczami kompromitację? 

Wojskowy: Na Okęciu vis-a-vis terminala pasażerskiego jest budynek z poczekalnią dla VIP-ów i dziennikarzy. W salonce dla dziennikarzy kiedyś był alkohol. Miałem ochotę po prostu się napić.




CDN.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz