Łączna liczba wyświetleń

piątek, 16 stycznia 2015

UMIERAMY I CO DALEJ? - czyli co się z nami dzieje po śmierci? - Cz. I




W dzisiejszej kulturze "zachodniego świata", zaczyna coraz częściej dominować nowa religia (i nie mam tu  na myśli niezwykle prężnie rozwijającego się w krajach Europy Zachodniej i USA - islamu). Tą religią jest ateizacja, wyrugowanie Boga ze wszystkiego w imię (i tutaj dowolnie albo laickości, albo też dbania o respektowanie uczuć wszelkich mniejszości religijnych). Coraz częściej także spotykamy się ze stwierdzeniem że to: "dusza jest więzieniem dla ciała". Panuje model konsumpcjonizmu, "chwytania życia pełnymi garściami" (jakkolwiek to fajnie brzmiące hasło, zostało postawione na głowie właśnie przez "ateistycznych proroków" naszych czasów). Kult młodości, szczęścia i piękna - kult ludzi szczęśliwych, najlepiej majętnych, którzy "chwytają życie pełnymi garściami". W tym wszystkim przewija się jednak strach. Strach przed starością, brzydotą i oczywiście strach przed śmiercią.

Śmierć jest wszechobecna, widzimy lub możemy jej doświadczyć właściwie w każdym momencie - nasze życie otoczone jest aurą nietrwałości i nieubłaganego końca. W takim razie, określenia "życie jest tylko tu i teraz", oraz "dusza jest więzieniem dla ciała" - brzmią jak marzenia nieśmiertelności. Oczywiście nieśmiertelności cielesnej, gdyż nic takiego jak dusza, nie zostało przecież naukowo potwierdzone - prawda? Jednocześnie są też pewnego rodzaju policzkiem, dla istot które osiągnęły nawet nasz, niewielki poziom rozwoju umysłowego, technologicznego i oczywiście duchowego. Są co prawda pewne sygnały (jak choćby ludzi którzy przeżyli śmierć kliniczną), które przeczą "materialistycznej religijności", ale są one od razu spychane na margines i dezawuowane. Natychmiast siada sztab profesorów z dużym naukowym doświadczeniem i "tłumaczy" maluczkim że tak naprawdę śmierć kliniczna jest niemożliwa - że to tylko ostatnie urojenia gasnącego umysłu, zaś przywrócenie człowieka do życia, to tylko i wyłącznie zasługa sztabu lekarskiego. Czy maja rację?

Zacznijmy od pewnej "herezji", która może zdziwić nawet najbardziej otwartych na sprawy duchowe osób. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie wierzący (głównie mam tu na myśli największe monoteistyczne religie na Ziemi), mocno wierzą w życie pozagrobowe i w nieśmiertelność duszy. Wprowadzają do tego pewne "urozmaicenia", jak "niebo lub piekło", lub pozostanie w "pamięci Boga/Jehowy", inni zaś twierdzą że istnieje proces reinkarnacji, któremu podlegają wszystkie istoty na Ziemi (i we Wszechświecie), i ich celem jest "powrócić do Boga". Zarówno jedni jak i drudzy - mają rację i jednocześnie...mylą się! Jak to możliwe? Zacznijmy od początku - od tego kim jesteśmy.


"Śmierć nie istnieje. Jak może istnieć, skoro wszystko jest częścią Boga? Dusza nigdy nie umiera, a ciało nigdy nie jest naprawdę żywe"



ISAAC. B. SINGER


NIE MA ZNACZENIA!


Nie ma bowiem żadnego znaczenia kim jesteś! Jesteś kobietą czy mężczyzną, człowiekiem majętnym i poważanym, czy zwykłym "szaraczkiem". Jesteś osobą wszechstronnie wykształconą, czy też twoja edukacja zatrzymała się na szkole podstawowej (a i to ledwie się udało), czy jesteś otwarty na wszelkie nowości intelektualne, czy też twój umysł wymaga ścisłych, kanonicznych zasad, dzięki którym (wedle twojego mniemania), twoje życia stanie się łatwiejsze. Wreszcie nie ma kompletnego znaczenia jaką religię wyznajemy - czy jesteśmy katolikami, protestantami, wyznajemy prawosławie, judaizm, jesteśmy muzułmanami, buddystami, shintoistami, animistami czy wierzymy w latającego potwora spaghetti. Wszyscy dostąpimy po śmierci tego samego.

Musimy też wiedzieć, że pewne rzeczy zostały nam wpojone, po to, był łatwiej było nami manipulować, by można było swobodnie sterować naszymi działaniami i oczywiście...uczuciami. Ten przekaz zaczyna się już w zasadzie od chwili narodzin, choć w pełni przybiera na sile, dopiero gdy osiągamy już taką dojrzałość fizyczną, że możemy reagować na to, co się do nas mówi. Wszystko więc zaczyna się od rodziców, którzy przekazują nam to, co wcześniej ktoś inny (np. ich rodzice), przekazał im. Uczą nas i chcą dla nas jak najlepiej, ale to właśnie oni najczęściej "zabijają" w nas" pamięć nie tylko poprzedniego życia, ale także czasu, który spędziliśmy pomiędzy wcieleniami. Swoją drogą pisząc o "czasie pomiędzy wcieleniami", pragnę wyjaśnić, że to właśnie on jest nam najbliższy i najbardziej prawdziwy, od życia które "przeżywamy" tu na Ziemi. Nie jest to jeszcze stan idealny - do którego wszyscy dążymy (na różnych etapach naszej świadomości i z różnym skutkiem). Takim stanem będzie ponowne zjednoczenie z...nami samymi, czyli z naszą Wyższą Jaźnią, która teraz, wciąż jest zjednoczona z Bogiem, (nazwijmy goNIESKOŃCZONOŚCIĄ) - z której powstało wszystko co widzimy, czego nie widzimy i czego nawet się nie domyślamy.


"Niebezpieczeństwo nie leży w śmierci ciała fizycznego - niebezpieczeństwo leży w sposobie w jaki człowiek żyje!"


Życie na Ziemi (czy w jakimkolwiek innym rejonie Wszechświata), jest jedynie szkołą, do której się udajemy by zdać egzaminy i zaliczyć semestr, na tyle dobrze i korzystnie dla nas - byśmy dostali promocję do "następnej klasy". Miejsce, do którego udajemy się po śmierci naszego ciała, jest rodzajem Akademika - miejsca odpoczynku, zabawy, ale...także przygotowań do kolejnej sesji. Jeśli zdamy wszystkie egzaminy i zakończymy cały proces nauki - wracamy do Domu, czyli do miejsca z którego pochodzimy i którego pamięć zachowaliśmy, choćby w postaci modlitwy. Modlitwa jest najlepszym (większość ludzi nie potrafi bowiem medytować), sposobem "skontaktowania się" z Bogiem. To właśnie poprzez modlitwę (która pełni rodzaj swoistego kabla telefonicznego), możemy w swym sercu i umyśle przedstawić Bogu nasze największe troski, zmartwienia i ciężary naszego losu. Powinniśmy jednak unikać w naszych modlitwach, jakichkolwiek "materialnych próśb", typu pieniądze i kariera. Dlaczego? Dlatego że po pierwsze "zaśmieca nam to kanał" komunikacji ze Stwórcą, a po drugie - to są drobiazgi, które nie mają NAJMNIEJSZEGO znaczenia dla naszego rozwoju. To do czego doszliśmy przez całe życie, majątek jaki zgromadziliśmy - który w chwili śmierci często jest naszą dumą, przykładem naszej zaradności życiowej - na "Tamtym Świecie" nic nie znaczy.

"Tam" liczą się właśnie "drobnostki", których w naszym wciąż zabieganym życiu - nawet nie dostrzegamy. Nie zdajecie sobie sprawy, ile znaczy bezinteresowne...ustąpienie miejsca starszej osobie w autobusie, przeprowadzenie chorej, lub starszej osoby przez jezdnię, a nawet zwykłe podtrzymanie kogoś na duchu, poprzez powiedzenie mu kilku miłych słów. Dla nas są to drobiazgi, bez żadnego znaczenia - dla nas bowiem, znaczenie ma tylko to, co da się spieniężyć - sprzedać, kupić, ale już broń Boże nie oddać. Myślimy jakby tu wyrolować, tych którzy sami chcieliby nas wyrolować, zapominając że sensem naszego istnienia jest kochać i to bez względu na nasze prywatne animozje, lub wtłaczane nam wcześniej przekazy. To właśnie nasz stosunek do innych osób, do innego człowieka (lub zwierzęcia), jest główną cenzurą, sensu naszego życia i zakończenia tego etapu nauki. Nie znaczy to jednak, że jeśli tego nie robimy, to spotka nas po śmierci jakaś kara, że np. trafimy do piekła, gdzie czorty będą nas tam piekły nad ogniskiem, a my sami będziemy przypominać "dobrze wypieczone szaszłyki". Po śmierci nie ma cierpienia - jest tylko Miłość, ale wszystko po kolei, zacznijmy więc od tego, czego doświadczamy w chwili "śmierci".


ŚMIERĆ NIE JEST CIEMNOŚCIĄ - JEST ŚWIATŁEM!


Zacząć należy od wyjaśnienia, że wszystkie nasze dotychczasowe wyobrażenia o śmierci, jako stanie w którym bezpowrotnie tracimy naszą energię witalną i popadamy w stan duchowej kontemplacji lub zupełnej nicości, są całkowicie błędne. Śmierć nie jest bowiem utratą naszych sił witalnych, śmiercią naszej pamięci i wspomnień - śmierć jest właśnie czymś zupełnie przeciwnym, jest napełnieniem nas ogromnymi pokładami życiowej energii, tak wielkiej, że bylibyśmy w stanie (mówiąc przykładowo), przenosić góry. Nie oznacza ona również wymazania wspomnień i całkowitej śmierci umysłu. W chwili śmierci naszego fizycznego ciała, napełnia nas taka wiedza (jest ona jednak stopniowana, napływa wolno, falami), że praktycznie już w chwili, w której nasza dusza opuszcza bezwładne ciało, jesteśmy bardziej niż pewni, naszej nieśmiertelności, oraz tego że zawsze będziemy mieli możliwość spotkać naszych żyjących bliskich. Problem polega na tym, że my nie potrafimy już wówczas o tym powiedzieć fizycznie, nie posługujemy się bowiem mową artykułowaną i to często przyprawia nas o stan pewnego rodzaju przygnębienia. Przygnębienie to spowodowane jest przede wszystkim myślą o naszych żyjących bliskich, których musimy pozostawić. Chcielibyśmy im wykrzyknąć: "Słuchajcie ja żyję, czuję się wspaniale. Nie płaczcie za mną, gdyż wkrótce ponownie się spotkamy", tego jednak już nie potrafimy.

Jak jednak po kolei wygląda stan opuszczenia ciała przez duszę? Ktoś kiedyś powiedział (choć już nie pamiętam kto): "Życie zaczyna się dopiero po śmierci", i to stwierdzenie jest jak najbardziej prawdziwe. Moim celem nie jest ani "słodzenie Wam" ani też "podnoszenie na duchu", opisuję dokładnie to co mówią channelingi, dodatkowo podpieram się wynikami badań, przeprowadzonych na zahipnotyzowanych osobach, które zostały cofnięte do chwili śmierci swego ciała. Opisuję więc to, co albo oni przeżywali, albo mówią nam istoty z owych przekazów. Jak więc wygląda proces opuszczania ciała przez duszę? Zawsze wygląda on tak samo - jakby coś, potężna siła nagle wypchnęła nas z naszego ciała. W chwili naszej śmierci, gdy jesteśmy bardzo chorzy, gdy umieramy w potwornym bólu, spowodowanym chorobą, lub wypadkiem (postrzałem, uderzeniem, pchnięciem ostrym narzędziem, etc.), nasza dusza...nie znosi bólu. W chwili więc, gdy ból staje się nie do wytrzymania, dusza opuszcza (wyskakuje, niczym odpalona torpeda), z ciała. Co ciekawe, dzieje się to...nim jeszcze naprawdę umrzemy. Dusza opuszcza ciało (które strasznie cierpi), nim jeszcze to ciało zdąży "naprawdę umrzeć". Jak to wygląda? Po opuszczeniu ciała przez duszę, ciało jeszcze żyje, oddycha, mruga, nadal jest ciepłe, choć już powoli stygnie.

Przytoczę przykład starszego mężczyzny, który poddany sesji hipnoterapeutycznej, cofnął się do czasu swej poprzedniej śmierci. Doszło do niej, w chwili, gdy ów mężczyzna jechał - jako młoda kobieta, ze swym mężem i przyjaciółmi, dyliżansem przez dzikie prerie Ameryki. Dyliżans został napadnięty przez miejscowych Indian (XIX wiek). Wypuścili oni serię strzał, jedna z nich, przebiła szyję tej młodej kobiety. To co pamiętał ów mężczyzna, to przeszywający ból, nie mógł oddychać, dusił się. Wszędzie była krew, na rękach, na sukni, wszędzie - jej mąż chwycił ją za głowę i próbował podtrzymać, ona/on jednak umierała. Wówczas nastąpiła...eksplozja, choć nic nie wybuchło. To po prostu jej dusza wystrzeliła z ciała, po to, by dłużej nie cierpieć tego przeraźliwego bólu. Nasza dusza ponoć, nie jest większa od główki szpilki, lecz z chwilą opuszczenia ciała - dusza rośnie. Jej ciało jeszcze żyło, jeszcze funkcjonowały podstawowe procesy życiowe, takie jak oddychanie (próbowała oddychać), czy mruganie, a jednak jej już nie było w ciele, nie czuła bólu, czuła - czuła się wspaniale. Chciała powiedzieć o tym swemu mężowi, ale on jej nie słyszał, płakał nad jej wiotkim, martwym ciałem. Ten widok sprawiał jej ogromną przykrość, a widok jej martwego ciała, powodował nastrój żalu, mówił: "Mój Boże, moje biedne ciało, co oni zrobili z moim ciałem?".

Stan, w jakim się znalazła, zaraz po opuszczeniu ciała, podobny był do stanu nieważkości, z tą wszakże różnicą, że nie miała tam żadnych przeszkód w poruszaniu się. Wszystkie materialne przedmioty, które w normalnych warunkach uniemożliwiłyby jej poruszanie się w owym stanie, teraz nie stanowiły przeszkody - dematerializowały się przed nią. Cokolwiek chciała dotknąć, złapać - dematerializowało się. Sprawiało jej to przykrość, gdyż ponownie chciała dotknąć twarzy swego męża, objąć go, powiedzieć mu jak bardzo go kocha i że wkrótce znów się spotkają. Co ciekawe (i co potwierdzają channelingi), zawsze po śmierci spotkamy naszych zmarłych wcześniej bliskich - ZAWSZE (jeśli tylko tego zapragniemy) i nie ma tu żadnego znaczenia, że osoba którą widzimy po naszej śmierci...wiedzie już kolejny żywot w innym ciele na Ziemi. Teraz jednak, tuż po wyjściu duszy z ciała, wszystko jest nastawione na to byśmy się uspokoili, odprężyli, byśmy już nie myśleli o tym co przed chwilą nas spotkało. Dlatego też, zaraz po wyjściu z ciała - słyszymy cichutkie, melodyjne dzwonienie, niczym dzwoneczki, które rytmicznie uderzają o siebie, powodując miły dla ucha dźwięk. Jednocześnie "coś", jakaś siła (ta sama, która "wyrzuciła" nas z ciała), lekko nas muska. Przypomina to delikatne poszturchiwanie łokciem, tak jakby chciała powiedzieć: "Spokojnie, nie bój się - pójdź za mną, wszyscy już czekają".

Rzadko kiedy decydujemy się od razu pójść za tą siłą, zresztą nie ma przymusu, możesz zdecydować, czy już chcesz odejść, czy pragniesz jeszcze poczekać - np. do dnia swego pogrzebu. Większość dusz odchodzi dopiero po swoim pogrzebie. Ale jeśli nadal nie chcesz odejść do świata, który na ciebie czeka, nie musisz, jak powiedziałem - nie ma przymusu. Niektóre dusze decydują się pozostać na Ziemi, sądząc że czegoś jeszcze nie dokończyły. Pragną też pomagać swym najbliższym, których tak nagle opuścili. Jakiś czas pozostają więc na Ziemi, jako tzw. "duchy", ale z duchami wykreowanymi w filmach Hollywoodu nie mają one wiele wspólnego. Wcześniej czy później muszą wrócić, odbywa się to jednak poprzez wysłanie do takiej "zabłąkanej" na Ziemi duszy jej osobistego Przewodnika, który przekona ją że dalszy pobyt w tym świecie nie ma sensu - że wszystko czym się tak zamartwia, ułoży się, rodzina poradzi sobie i choć pozostanie on w ich pamięci - zaczną nowe, dobre życie. "Pójdź zaprowadzę cię do Domu" - padnie stwierdzenie. Nasz Duchowy Przewodnik, czyli nasz Opiekun uspokaja nas i pomaga wrócić. Z reguły jednak dusze odchodzą "same" (teoretycznie same, w rzeczywistości przez cały czas, zarówno w ciągu naszego życia, jak i zaraz po śmierci - nigdy nie jesteśmy sami).

Czas dla duszy nie istnieje, to co dla innych jest dniami, czy tygodniami - dla nas po śmierci jest zaledwie chwilką, dlatego też czas od chwili śmierci do naszego pogrzebu - mija błyskawicznie, choć przecież normalnie musiały upłynąć dni, a niekiedy tygodnie. Dusze lubią bowiem brać udział w swoim pogrzebie (nie wszystkie - te "starsze", bardziej rozwinięte wracają natychmiast"), dzień pogrzebu jest jednak z reguły ostatnim, jaki spędzają na Ziemi, w otoczeniu swych żyjących bliskich. Gdy jesteśmy gotowi - możemy odejść. Wówczas widzimy nad sobą (lub w jakiejś odległości - nie ma to znaczenia), potężne światło (to światło pojawia się też zaraz po naszej śmierci, ale to my decydujemy czy jesteśmy już gotowi przez nie przejść). Wchodzimy (a raczej wpływamy), w to światło - zaczyna robić się ciemniej. Tam, gdzie dotąd było jasno, teraz jest trochę ciemniej, tak jakby bardziej szaro - ale wówczas już jesteśmy w tunelu. Na jego końcu znajduje się potężny krąg światła, coraz bardziej rozświetlający tunel (choć wydaje się nam, że jesteśmy sami w tej naszej drodze - cały czas nasze przejście śledzą "Anioły" - tak ich umownie nazwijmy, w tym nasz Duchowy Opiekun). Gdy wypływamy z tego tunelu, nasz umysł zapełnia wiedza, wiedza o której nie mieliśmy dotąd pojęcia, żyjąc na Ziemi. Prócz wiedzy, słyszymy myśli - setki, tysiące, miliardy myśli (a każdą i tak słyszymy indywidualnie), myśli pełne Braterstwa, Empatii, Troski, Miłości, a także...Zrozumienia nas samych, tego kim jesteśmy, kim byliśmy oraz jak tu trafiliśmy.

Następny widok, jaki nam się ukazuje, po wyjściu z tunelu - to są chmury (ale nie przypominają one naszych ziemskich chmur). Płyniemy przez nie dalej. Widzimy półprzezroczyste, warstwowe poziomy światła - wszystkie są odmianami białego (są jasnobiałe i ciemno białe). Muzyka, którą słyszeliśmy od momentu naszej śmierci, staje się lepiej słyszalna, jest relaksująca, przyjemna, uspokaja. Kolory wciąż jeszcze są takie same (różne odcienie bieli - jaśniejsze i ciemniejsze), dopiero gdy, przepłyniemy już przez te pieniste chmury, przed naszymi oczyma pojawia się...widok nieopisanego piękna, wspaniałości wszelkich kolorów i barw.


CDN.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz