Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 15 czerwca 2020

TAK, BYLIŚMY IMPERIUM!

KU PAMIĘCI  I DUMIE Z

RZECZPOSPOLITEJ OBOJGA NARODÓW






W jednym ze skeczy Kabaretu Neo-Nówka jest takie stwierdzenie tłumaczące amerykańskiemu prezydentowi - Barackowi Obamie - gdzie leży Polska, otóż: "Jak tu jest Rosja, to jakby jej nie było, to Polska graniczyłaby z Afganistanem". Oczywiście jest to żart, ale dobitnie pokazuje on, że tradycja, pamięć, język a nawet moda dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów wcale nie zniknęła i że przetrwała w podświadomości oraz kodzie genetycznym wielu narodów, żyjących dziś nawet w takich krajach jak Mołdowa czy Gruzja. Jest to tradycja genetycznej więzi i pamięci Rzeczpospolitan - niesamowitego społeczno-kulturowego tworu, powstałego pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym. Niestety, lata zaborów, a szczególnie komunistycznego zniewolenia zrobiły swoje i dziś tamta pamięć strasznie się zamazała, poblakła i poczerniała. Dotyczy to również mentalności Polaków jak również (a może przede wszystkim) naszych elit - które w dużej mierze utraciły zdolność myślenia i analizowania polityki oraz geopolityki w taki sposób, który przede wszystkim służyłby Rzeczpospolitej. Orientacje, które istnieją w polskiej polityce, to efekt zarówno długiego okresu zaborów, jak i komunizmu - gdzie orientowano się na "Wschód" czy (rzadziej) na "Zachód" (jak na przykład czynili niektórzy politycy w II Rzeczpospolitej). Oczywiście rozumiem że w obecnej sytuacji geopolitycznej orientowanie się na sojusz z jakimś mocarstwem jest konieczne - gdyż sami jeszcze nie jesteśmy w stanie wybić się na pełną suwerenność - ale powinny, a wręcz muszą być jasno zdefiniowane pewne pryncypia, które ustalałby by relacje i jasno pokazywały kierunki naszych zainteresowań. Takie na przykład, jak choćby stwierdzenia: "Wschód jest nasz!". A to oznacza, że stosunki z Kijowem, Mińskiem, Wilnem, Rygą, Tallinem, Tbilisi czy Kiszyniowem nie mogą w żadnym razie toczyć się bez zgody i akceptacji Warszawy. To może dla niektórych brzmi nieco "dziwnie", ale tak właśnie postępować należy, gdyż jedynie Polska (ze wszystkich krajów regionu) w Europie Środkowo-Wschodniej, ma realną możliwość odrodzenia dawnej wspólnoty Środkowoeuropejskiej, zwanej Rzeczpospolitą Obojga (Trojga) Narodów.

Tak, bowiem dawna Rzeczpospolita była imperium (choć niektórzy twierdzą inaczej), była mocarstwem nie tylko militarnym, politycznym i gospodarczym, ale także społecznym, obyczajowym i... lingwistycznym, zaś obszar wpływów tamtej Polski sięgał daleko poza jej nieprzepastne granice, a pamięć o tamtym państwie przetrwała wśród elit II Rzeczpospolitej - wśród których panowała właśnie imperialna duma (te wszystkie zamorskie projekty kolonialne, te plany wojny ofensywnej przeciwko Związkowi Sowieckiemu, te deklaracje iż nie potrzebujemy ani Anglików ani Francuzów aby spuścić łomot Niemcom etc. etc.). Czym były hasła o mocarstwowości, jeśli nie pamięcią genetyczną elit II Rzeczpospolitej o dawnym imperium? To wszystko musimy na powrót odrodzić, powoli acz konsekwentnie (należy bowiem pamiętać o tym że nie wszystko to, co my uważamy za słuszne i oczywiste, jest takowym w oczach naszych sojuszników) odrodzić dawną pamięć o Rzeczpospolitej Obojga (Trojga) Narodów, pamięć o narodzie wolnych od wszelkiej tyranii obywateli - Rzeczpospolitan, o dawnej tradycji, którą wielu chciało wyplenić, a która i tak pomimo prześladowań, mordów i przesiedleń - przetrwała i choć jest ona nieco przyblakła - to jednak jest i to stanowi już ogromny kapitał na przyszłość. Dlatego też, mając na uwadze tamtą pamięć, chciałbym zaprezentować wywiad, jakiego (jeszcze w 2012 r.) udzielił dla tygodnika "Uważam Rze Historia" - prof. Andrzej Nowak (który kilka miesięcy temu, wydał IV tom "Dziejów Polski"). Przejdźmy zatem do owego wywiadu i jak mówi klasyk: "Bach, babkę w piach, a teściową w klatkę piersiową". Rozmowę z profesorem Nowakiem przeprowadził redaktor Maciej Rosalak, zaś tekst nosi tytuł:       

 

400 LAT ODDECHU






Maciej Rosalak: Rozszerzanie się Polski na wschód było elementem "Drang nach Osten" - szerszego zjawiska w średniowiecznej Europie, obejmującego poza nami i Niemcami również Francję. Mówi się, że obecność Polaków na Rusi Czerwonej, a później na Wołyniu, Ukrainie, Rusi Białej i Czarnej oraz na Litwie nie wynikała jednak z podboju. Czy więc była w pełni prawomocna?

Andrzej Nowak: Najbardziej błyskotliwe poszerzenie obszaru wspólnoty politycznej, która połączyła Polaków z mieszkańcami ziem litewsko-ruskich, nastąpiło w wyniku unii, a nie podboju. Kwestia Rusi Czerwonej jest już bardziej złożona. W trójkącie geopolitycznym, który stanowiły już podczas rozbicia dzielnicowego księstwa polskie , zachodnie księstwa ruskie i królestwo węgierskie, toczyły się jednak walki zbrojne. W XIV wieku do zmagań o Wołyń włączyła się jeszcze Litwa. Ważniejsze od militarnych aspektów wydaje się jednak pewnego rodzaju starcie cywilizacyjne. Mamy ślady jego świadomości już w roku 1147. W tym czasie rozpatrywano w Europie konieczność kolejnej wyprawy krzyżowej i wzmocnienia przyczółków chrześcijańskich uzyskanych wcześniej w Ziemi Świętej. Inicjator wyprawy Bernard z Clairvaux stał się wtedy adresatem listu biskupa krakowskiego Mateusza (jest on pierwszym Polakiem, którego tekst literacki dotrwał do naszych czasów). Tłumaczy on sytuację polskich książąt, którzy nie pójdą na wyprawę do Palestyny, ponieważ tuż za wschodnią granicą mają podobną misję do spełnienia. "Ruthenia est quasi alter orbis" - pisał Mateusz. Ruś jest jakby innym światem, z inną religią, i tam musimy dokonać podboju duchowego, aby otworzyć ów świat na wpływy łacińskie. Już wtedy - mimo licznych mariaży Piastów i Piastówien z Rurykowiczami i Rórykowiczównami - zaznaczyła się różnica cywilizacyjna związana z różnym wyborem źródeł chrześcijaństwa - na Rusi było to Bizancjum, w Polsce - Rzym.

Maciej Rosalak: Wszelako ponad 400 lat później mamy konfederację warszawską (1573 r.), która - w przeciwieństwie do pogrążonej w wojnach wyznaniowych Europy - wprowadza u nas tolerancję religijną.

Andrzej Nowak: Tak, oczywiście. Skoro przechodzimy do czasów jagiellońskich, spójrzmy na Litwę, z którą zawarliśmy układ w Krewie (1385 r.). Stworzyła ona rozległe państwo nie tyle dzięki podbojowi, ile dzięki chętnemu poddaniu się księstw dawnej Rusi Kijowskiej słabej władzy litewskiej na miejsce srogiego panowania Mongołów. Litwinów było dziesięć razy mniej w tym państwie niż ludności prawosławno-ruskiej. Byli też dużo słabsi kulturowo. Wnieśli jednak dużą energię i zdolności organizacyjne, ale w krótkiej perspektywie czasu byli skazani na przekształcenie litewskiego imperium w państwo w sensie kulturowym, językowym i religijnym rusko-prawosławne. Przez krakowski chrzest Jagiełły i jego drużyny w obrządku łacińskim Litwa ocaliła swoją odrębną od ruskiej tożsamość. Pogańską pozostać nie mogła, a przyjmując ostatecznie prawosławie, przypieczętowałaby swoją asymilację z kulturą ruską. Unia została potwierdzona w Horodle (1413 r.) pięknym aktem "miłości braterskiej", bez którego - jak napisano w jej wstępie - nie ma żadnego trwałego związku. Kilkadziesiąt rodów litewskich zostało przyjętych do rodów polskich. Przywileje szlachty miały obejmować z początku tylko katolików litewskich, ale już w 1432 r. Jagiełło rozszerzył je na prawosławnych. Tak więc okres dający większe prawa katolikom trwał bardzo krótko, po czym nastąpiło pełne równouprawnienie wyznań. I to jest rzeczywiście wyjątkowe w skali europejskiej. Nigdzie indziej przez następne wieki nie istniało takie państwo jak polsko-litewskie. Na przestrzeni niemal miliona kilometrów kwadratowych koegzystowały za Jagiellonów, a później w Rzeczpospolitej, tak różne wyznania: katolickie, prawosławne, od XVI wieku także protestanckie. Fakt, że nie doszło tu do żadnej wojny religijnej, jest fenomenem. Konflikty rozwiązywano pokojowo, za pomocą aktów prawnych, jak uczyniła to wspomniana przez pana konfederacja warszawska.

 



Maciej Rosalak: Od niemal tysiąca lat mówi się o Polsce jako przedmurzu chrześcijaństwa, broniącym Europy przed Tatarami, Turkami oraz tyranią moskiewską, zwłaszcza - w XX wieku - bolszewicką. Bardziej jednak zwraca się uwagę na aspekt militarny niż cywilizacyjny. Co Polska przyniosła Kresom w dziedzinie kultury i prawa?

Andrzej Nowak: W istocie od czasów Batorego Polska nie może się wykazać jakąś szczególnie błyskotliwą historią militarną. Mamy wprawdzie zwycięstwo nad Krzyżakami pod Grunwaldem (z walnym udziałem Litwinów i Rusinów) czy nad Moskwą  pod Orszą (1514 r.), ale częściej przegrywaliśmy z nacierającą od końca XV wieku Moskwą, która chciała zagarnąć wszystkie ziemie dawnej Rusi. Aż do wojen kozackich, moskiewskich i szwedzkich połowy XVII wieku ponad dwa stulecia od zawarcia unii z Litwą wypełniają nie wojny, lecz właśnie praca cywilizacyjna. Jej symbolem jest Uniwersytet Krakowski, który po to został odnowiony przez Jagiełłę i Jadwigę, żeby służyć związkowi z Litwą, żeby kształcić kadry zdolne ten związek polityczny spajać pracą administracyjną i kulturową. Już drugim rektorem odnowionego uniwersytetu został Litwin - książę drohiczyński Jan, krewniak Jagiełły. Praca cywilizacyjna dała efekty dostrzegalne gołym okiem i widoczne do dziś: kopuły cerkwi stykają się z wieżami gotyckich i barokowych kościołów na Ukrainie, Białorusi i Litwie. Sama architektura maluje więc na tych obszarach fascynujący obraz dyfuzji kulturowej wschodu i zachodu Europy. Symbolem mniej widocznym jest pomnik prawa magdeburskiego, na którym lokowano miasta. Niech pan zgadnie, gdzie stoi taki pomnik?

Maciej Rosalak: We Lwowie?

Andrzej Nowak: W Kijowie. Dowodzi on, że Polska stała się rodzajem pasa transmisyjnego dla kultury prawnej przecież nie własnej, nie w Polsce wymyślonej, ale zachodnioeuropejskiej. Polska przenosi ją na obszary wschodnie, które stopniowo wchodzą w jej granice od końca XIV wieku. Stopniowo wnosi jednak również własną specyfikę ustrojową - kulturę wolności republikańskiej, która kształtuje się we wspólnym państwie polsko-litewskim dzięki "oswajaniu" dynastii jagiellońskiej przez szlachtę. Owym wolnościowym ustrojem niejako "zaraża" całą społeczność rozległego kraju. To, że dziś istnieją odrębne państwa Ukrainy, Białorusi, Litwy, wynika z faktu, że kiedyś Wielkie Księstwo Litewskie otarło się o Koronę. Litwa, powtarzam, rozpuściłaby się w tyglu prawosławnym, a wspólnoty Ukrainy i Białorusi nie znalazłyby wystarczająco silnego impulsu, aby wyodrębnić się z ogarniającej je szerszej wspólnoty wschodniosłowiańskiej, gdyby nie wpływ zachodniej cywilizacji idącej z Krakowa, Poznania, Sandomierza - do Wilna, Grodna, Lwowa i Kijowa. Niektórzy historycy, zwłaszcza ci z tak zwanej szkoły krakowskiej, wielce ubolewali jednak nad unią z Litwą, twierdząc, że dużo straciliśmy, idąc na wschód. Że trzeba było wszystkie siły poświęcić dla tej mniejszej ojczyzny piastowskiej, a nie rozrzedzać ich na wschodzie. 

Maciej Rosalak: Tę opinię utrwalił w świadomości naszego społeczeństwa, poza propagandą komunistyczną, głównie Paweł Jasienica . Wielu Polaków szczerze upatruje w zwrocie na wschód przyczyny trwałej utraty przez nas na 600 lat Śląska i Pomorza, a także rozluźnienia związków z cywilizacją łacińską. Czy więc Polska zyskała, czy straciła na Kresach?

Andrzej Nowak: Przytoczę tu cytat z Józefa Szujskiego, mistrza szkoły krakowskiej i mistrza Jasienicy o Polsce: "Im więcej w imię wolności zagarnęła surowych żywiołów, tym bardziej rozrzedzać się musiała ta siła rdzenna, zwyciężać indywidualność, wracać bezradność, nieorganiczność pierwotnej kupy słowiańskiej". Przez unię, przez otwarcie na wschód - twierdzą pogrobowcy stańczyków - wróciliśmy do "pierwotnej kupy słowiańskiej", zamiast identyfikować nasz rozwój tak, jak zaczął to skutecznie robić ostatni silny Piast Kazimierz Wielki.Tego rodzaju ostry osąd nie bierze jednak po uwagę jednego czynnika: geopolitycznego. Historia to nie szachy, w których sąsiedzi czekają na nasz ruch. Nie, zanim zrobimy ten ruch, oni mogą zrobić 20. Gdybyśmy nie weszli na obszary wschodnie, one nie pozostałyby bezpańskie, ale nieuchronnie stałyby się częścią wielkiej potęgi wschodniosłowiańskiej. Moskwa miała program, wolę i siły, aby zjednoczyć ziemie dawnej Rusi i to czyniła. 

Maciej Rosalak: Unia polsko-litewska opóźniła ten proces?

Andrzej Nowak: O cztery wieki. I dziś jej konsekwencje cywilizacyjne stoją temu procesowi nadal na przeszkodzie. Teraz wyobraźmy sobie, że już w XV wieku za naszą wschodnią granicą na Bugu stoi potężne państwo wschodniosłowiańskie. Czy pomaga nam to odzyskać Śląsk? Przecież Luksemburgowie, a potem Habsburgowie nie patrzyliby z założonymi rękami, jak odbieramy im najbogatszy kraj korony czeskiej, tylko w każdej chwili mogliby zawrzeć sojusz przeciw Krakowowi z imperium wschodnioeuropejskim. I to imperium mogłoby uderzyć już w XV wieku znad Bugu, a nie znad górnej Wołgi.




Maciej Rosalak: Brzmi znajomo.

Andrzej Nowak: Polska leży między dwiema największymi, starszymi od niej i bez porównania potężniejszymi od niej - od samego początku naszych dziejów - wspólnotami etniczno-historycznymi w Europie: wschodniosłowiańską i germańską. Czy mała Polska wciśnięta między dwie potęgi - na wschodzie i na zachodzie - obroniłaby swoje miejsce na mapie, swoją odrębną ścieżkę w historii i kulturze europejskiej? Myślę, że dzięki unii z Litwą, dzięki wysiłkowi, jaki został włożony w próbę sprostania temu cywilizacyjnemu wyzwaniu, zyskaliśmy olbrzymią przestrzeń nie tylko politycznego, ale także kulturalnego oddechu. Kiedy kultura polska wydaje swoje najwspanialsze owoce? W czasach unii lubelskiej, w czasach Kochanowskiego, Reja, Sępa-Szarzyńskiego, Skargi, w potem w XIX wieku, w czasach Słowackiego, Mickiewicza, Moniuszki. Czy wydałaby je, gdyby już w XV wieku pogodziła się z miejscem ograniczonym do malutkiego aneksu zachodnich potęg Europy? Ten oddech pomógł Polsce przetrwać w najgorszym położeniu geopolitycznym na świecie. I nie tylko przetrwać. To, że między Rosją i Niemcami pojawiły się jeszcze Litwa, Białoruś i Ukraina, zawdzięczamy właśnie podjęciu owej próby dziejowej - unii z Litwą. Próba powiodła się w tym przynajmniej sensie, że przyniosła trwałe rezultaty cywilizacyjne, stworzony został odrębny wariant kultury europejskiej. W ciągu kilkuset lat od XIV do XVIII wieku rozwijał się ustrój specyficznej kultury politycznej, wspólnoty republikańskiej, wspólnoty wielu narodów. Pojawiło się coś odrębnego, coś, co daje nam autonomiczny charakter, co powoduje, że Polska nie jest małym krajem o małej historii i małej kulturze.

Maciej Rosalak: Wspominał pan profesor wcześniej o "oswajaniu Jagiellonów przez szlachtę". Wszelako to oswajanie polegało na zapewnianiu jagiellońskiej ciągłości dynastycznej kosztem osłabiania władzy centralnej i prowadziło do anarchii ustrojowej. Czy wiec unia z Litwą nie okazała się zabójcza dla Rzeczpospolitej?

Andrzej Nowak: Zdaniem Szujskiego i wszystkich jego następców znaczące powiększenie państwa musiało prowadzić do jego wewnętrznego osłabienia. Najbardziej przedsiębiorcze elementy, zamiast umacniać Polskę "właściwą", uciekały na wschód, robiąc tam łatwe, wielkie kariery. Jak pisał, nastąpiło dla Polski fatalne "rozwolnienie w przestrzeniach". Szujski zwrócił też uwagę, że impet szlacheckiego ruchu egzekucyjnego czasów ostatnich Jagiellonów zanika, kiedy w wyniku unii lubelskiej (1569 r.) szlachta polska zyskała szansę zagospodarowania ogromnych terenów na Ukrainie, włączonych wówczas decyzją Zygmunta Augusta do Korony. Z pewnością unia lubelska otwierała przed naszą szlachtą spore możliwości ekonomiczne. Ogromne fortuny, które wtedy powstawały, dały też niewątpliwie przewagę czynnikowi możnowładczemu. W czasach Władysława IV Wiśniowieccy byli na ziemiach ukrainnych właścicielami 200 tys. dusz (2 procent ludności całego państwa), Koniecpolscy blisko 150 tys. Rola wolnego głosu obywatela malała, bo stawał się on coraz bardziej klientem magnata. To prawda. Ale co było alternatywą dla objęcia tego obszaru? Zostawić go? Rządzić nim żelazną ręką z silnego centrum w Warszawie czy w Krakowie i w ten sposób bronić oraz zagospodarowywać Dzikie Pola? To byłby sposób jak na XVI-XVII wiek nowoczesny, ale wymagający zupełnie innego państwa niż Rzeczpospolita. To musiałoby być imperium. Polska mogła wygrać z Rosją, ale pod warunkiem, że stałaby się drugą Rosją, a może drugą Francją - w każdym razie scentralizowanym imperium, zdolnym do podboju sąsiadów i na to nastawionym. Ale obywatele nie chcieli imperium. Albo obrona obywatelskiej wolności, albo wzmacnianie państwa, konieczne do stawienia czoła sąsiednim, agresywnym imperiom (Moskwie, Turcji, Szwecji, Habsburgom) - ten dylemat stale towarzyszył Rzeczypospolitej. Nie była ona, jak Anglia, oddzielona bezpiecznym kanałem od potencjalnych wrogów, by móc bezpiecznie dochodzić przez wieki do "rządnej wolności". Doszła w rewolucji 3 maja, ale sąsiedzkie imperia były czujne i ten piękny eksperyment zdławiły natychmiast.

Maciej Rosalak: Czy powodem upadku Rzeczypospolitej nie był również fakt,że była państwem tylko Dwojga, nie zaś Trojga Narodów? Znamienne, że Polacy zmienili punkt widzenia po upadku swego państwa. Na sztandarach powstańców styczniowych przedstawiano zwykle - obok Orła Białego i Pogoni - również Archanioła Michała, symbol Rusi.

Andrzej Nowak: Z jakże różnych punktów widzenia patrzono na te symbole... Litwinom unia kojarzy się z aktem lubelskim z 1569 r., który odebrał im ogromne obszary na południe od Prypeci (przypomnijmy: to sam ich władca je odebrał). Ale to, co dla Litwinów było złe, z punktu widzenia ziem ruskich stanowić mogło dobro: przywrócono im jedność, której nie miały od XIV wieku, czyli od czasu zajęcia Rusi Czerwonej przez Kazimierza Wielkiego i Jadwigę. Ukraina, można powiedzieć, zyskała swój przyszły kształt terytorialny. Białoruś z kolei kształtowała się w ramach Wielkiego Księstwa. Różne nacje różnie dziś patrzą na unię i jej symbole. To, co je łączyło, to poczucie zniszczenia wszystkiego, co było dobre w naszym związku, przez ekspansję rosyjską. Zlikwidowane decyzją carską Zaporoże mogło zadawać sobie pytanie: a może z Rzecząpospolitą było nam lepiej? Na fali tych sentymentów odżyją w XIX wieku, już podczas walki "o wolność waszą i naszą", te nadzieje i koncepcje wspólnej walki: równych z równymi, wolnych z wolnymi, czyli właśnie Litwinów i Ukraińców razem z Polakami, współbraci w jednej Rzeczpospolitej, na przekór rozwijającym się równolegle z wielką siłą nacjonalizmom.

Maciej Rosalak: Czy stąd wywodzą się idee federacyjne Józefa Piłsudskiego, urodzonego trzy lata po upadku powstania styczniowego? Plan budowy związku równoprawnych państw, stanowiących od Bałtyku po Morze Czarne zaporę przed bolszewicką Rosją, został zaprzepaszczony w traktacie ryskim, mimo wygranej w 1920 r. wojny.

Andrzej Nowak: Piłsudski nie był federacjonistą, tylko realistą. Często - może za często - cytuje się jego list do Wasilewskiego, w którym pisał, że formułki federacyjne są aktualnie modne na Zachodzie, więc do nich nawiązuje, ale lubi rozmawiać o rzeczywistości z rewolwerem w kieszeni... Na pewno chciał postawić tamę imperializmowi rosyjskiemu i wiedział, że sama etniczna Polska tego nie dokona. Rozumiał konieczność współdziałania z państwami tworzącymi się na naszych dawnych rubieżach wschodnich. Jego wizję celnie określił litewski współpracownik (do 1919 r.) Piłsudskiego - Michał Romer. Określił on ideał polityczny Marszałka jako wschodnioeuropejskie Imperium Dominiów (Polski, Litwy, Białorusi, Ukrainy). Miały je tworzyć cztery narody, ale kluczowe było słowo "imperium": musiała w nim istnieć silna, jasno określona władza państwowa . Zdolna przeciwstawić się i wewnętrznym nacjonalizmom, i sąsiednim imperiom. Piłsudski chciał odnowić jagiellońską potęgę, ale nie w republikańskiej, tylko w imperialnej formie.

Maciej Rosalak: Niestety nie udało się.

Andrzej Nowak: Wbrew rozpowszechnionym przez piłsudczyków mitom endecja wcale nie zepsuła w Rydze idei federacyjnej. Nie było tak, że bolszewicy dawali nam Mińsk, a my go nie chcieliśmy... Idea Piłsudskiego przegrała nie w Rydze, ale w Kijowie w maju-czerwcu 1920 r. Właśnie opublikowana została fundamentalna praca Jerzego Borzęckiego, historyka kanadyjskiego, który jako pierwszy odtworzył dzień po dniu przebieg rokowań ryskich w oparciu o archiwa sowieckie. Nie było żadnego momentu, kiedy Sowieci godziliby się na oddanie Mińska. Ani przez sekundę nie chcieli oddać Białorusi. Ani Grabski ochoczo nie godził się na odstąpienie Mińska, ani Piłsudski na jego wzięcie wcale nie nalegał. W tym momencie pragnął ratować tyle, ile udało mu się "ugrać" w 1920 r.: bezpieczeństwo Polski. Koniecznie chciał oddzielić Rosję bolszewicką od Litwy, którą nie bez przyczyny musiał traktować jako wrogi korytarz mogący połączyć Sowiety z Niemcami. I to zostało wynegocjowane: granica Polski sięgnęła Łotwy i oddzieliła państwo sowieckie od Litwy (a przez nią i od Niemiec). Na tyle było stać Polskę w 1920 r. Niestety, tylko na tyle. 

Maciej Rosalak: Czy dziś coś zostało z Kresów?

Andrzej Nowak: Wielowiekowe przygody Rzeczypospolitej, państwa tylu nacji, kultur i wyznań, powstałego w wyniku unii zawartych w Krewie, Horodle i Lublinie, z pewnością mogą wiele wnieść do tej unii, w której jesteśmy obecnie. Ile jedności, ile różnorodności (także religijnej, cywilizacyjnej)? Ile wolności, ile potrzebnej centralizacji wysiłków? - to są zagadnienia współczesne, które doświadczenia państwa polsko-litewskiego oświetlają w pouczający sposób. Uderza jednak także oczywista różnica: unia polsko-litewska tworzyła się w samorządach, sejmikach, we wspaniałej kulturze obywatelskiej wolności; Unię Europejską tworzy natomiast przede wszystkim gigantyczna biurokracja, obywająca się coraz widoczniej bez obywateli. Unia polsko-litewska przetrwała 400 lat. Zastanawiam się: jak trwałe będzie dzieło biurokracji? 




       




           
To tyle. Chciałbym tylko dodać że co się tyczy meritum to oczywiście w ogromnej większości zgadzam się z panem profesorem Nowakiem, ale mam kilka istotnych zastrzeżeń co do pewnych fragmentów jego wypowiedzi - pozwolę sobie jednak już ich w tym temacie nie rozwijać. Na zakończenie chciałbym jeszcze zaprezentować fragment tekstu, jaki ukazał się na portalu "Racjonalista.pl", a który dotyczy kwestii przeze mnie już kilkukrotnie poruszanej. A mianowicie o kulturowej, a szczególnie językowej dominacji języka polskiego na obszarze pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem a Uralem. Oto wybrane fragmenty owego artykułu pt: "W XVII wieku język polski był językiem międzynarodowym", którego całość znajduje się tutaj:



"Wiele się mówi o sukcesach militarnych dawnej Rzeczypospolitej, niewiele natomiast o sukcesach kulturowych, zwłaszcza o sukcesach polszczyzny, która w XVII w. była językiem międzynarodowym z prawdziwego zdarzenia. 

Język polski był bardzo popularny do XVII wieku w środkowo-wschodniej Europie ze względu na szerokie kontakty handlowe z państwami ościennymi i panującą wolność wyznaniową i światopoglądową dla cudzoziemców. Przy pomocy "sarmackiej mowy" każdy kupiec może przebyć bez tłumacza "ogromne przestrzenie między Adriatykiem a Morzem Kaspijskim", obejmujące wiele narodów i królestw [Krzyżanowski 1980, 242-243]. 

W czasach nowożytnych Rzeczpospolita tworzyła duży i znaczący w Europie organizm państwowy, leżący na ważnych szlakach handlowych i pośredniczący w kontaktach zachodu ze wschodem. Do ery wojen XVII w. była też krajem bogatym, o stosunkowo wysokiej stopie życia, ze względu na panującą w niej wolność wyznaniową, etniczną i światopoglądową, chętnie zamieszkiwanym przez cudzoziemców.

W 1642 roku gdański drukarz, księgarz i wydawca, Andrzej Hünefeld, w przedmowie do słownika łacińsko-polsko-niemieckiego podkreślał, iż są to języki konieczne dla rozwoju stosunków międzynarodowych i prowadzenia handlu [Klemensiewicz 1974, 280]. 

Gdański profesor, Jan Schultz-Szulecki, pisał w 1694 r., iż język słowiański miał tu od czasów najdawniejszych aż po dnie dzisiejsze "wagę i znaczenie języka państwowego" (publica fuit autoritas). Przez słowiański ten nobilitowany "Prusak" rozumiał przede wszystkim polszczyznę.

Szlachta szczyciła się swym męstwem i wolnościami, wielkością terytorialną państwa i jego bogactwem, natomiast wzmianki na temat triumfów polszczyzny są stosunkowo nieliczne. Nadrzędny charakter polszczyzny uchodził w oczach przedstawicieli innych nacji, zamieszkujących ówczesną Rzeczpospolitą, za coś oczywistego. Przekonaniu temu dawali wyraz zwłaszcza mieszkańcy Prus Królewskich, przeciwstawiający ją niemczyźnie, w której widziano język regionalny, czy też "krajowy". W 1668 r. Zygmunt Kontzewitz Kotzer pisał, że język polski stanowi: "eine von den vornemsten und Hauptsprachen" ("jeden z najważniejszych i głównych języków").

Znaczenie handlowe i polityczne sprawiło że język polski stał się międzynarodową mową we wschodniej części kontynentu. Posługiwało się nim wiele narodów zamieszkujących tereny Rzeczypospolitej, oraz był popularny w krajach ościennych. Języka polskiego często używali kupcy niemieccy i czescy. Od połowy XVI wieku do początku wieku XVIII polszczyzna była językiem dworskim w Rosji, i tą drogą przeniknął do języka rosyjskiego szereg wyrazów pochodzenia zachodnioeuropejskiego, przyswojonych wcześniej przez język polski, oraz wyrazów rdzennie polskich. Pod koniec XVII w. język polski był popularny i modny także wśród wyższych warstw Moskwy, a jego znajomość była miernikiem wykształcenia i kultury. Posługiwała się nim również kancelaria Chanatu Krymskiego w celu sporządzania dokumentów.

Język polski wywarł znaczny wpływ na takie języki jak: ukraiński, białoruski, litewski, rosyjski, jidysz, hebrajski, czeski, rumuński, węgierski. Wpływ Polski na inne kraje europejskie nie sięgał jedynie języka. Polska wywierała znaczny wpływ tak na modę jak i na sztukę wojenną. Wielką popularnością cieszyły się także traktaty polityczne i teologiczne polskich autorów. Chwalono także polski ustrój demokratyczny, choć zmiany w systemach politycznych państw europejskich, oparte się na ideach Machiavellego, zdążały w przeciwnym kierunku. 

U schyłku Rzeczypospolitej śląski poeta, Chrystian Rohrman, tak pisał o sile kultury polskiej: "A choćby wolność polska zaginęła Sława języka jej będzie słynęła". 

Na okres rozbiorów przypada druga szczytowa fala ekspansji polskiej kultury. Jej najgorliwszych propagatorów spotykamy właśnie wśród potomków obcych imigrantów, dzieci austriackich urzędników czy oficerów nie wyłączając. "Pochodniami polskości" stają się twórcy patriotycznego malarstwa: Michał Elwiro Andriolli, Artur Grottger i Jan Matejko, literatury: Władysław Ludwik Anczyc (von Anschűtz), Adam Asnyk (Aasnick) i Wincenty Pol (Pohl, Pol von Pollenburg). W nauce zabłyśli ludzie, którzy bądź to spolonizowali częściowo swe nazwiska, jak Estreicherowie (Ősterreicher) i Joachim Lelewel (Loelheffel), bądź też pozostali przy ich dawnym brzmieniu (J.W. i S. J. Bandtkie, B.S. Linde, L. Finkel, O. Balzer). Przywódcami ruchów niepodległościowych byli ludzie wywodzący się z rodzin niemieckich, a do tego często i gęsto i protestanckich (E. Jurgens, K. Ruprecht, B. Szwarc). W ten sposób spłacali niejako dług wdzięczności za schronienie udzielone ich dziadom i pradziadom na gościnnej ziemi polskiej".    






 
 
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz