POST KU CZCI WŁADYSŁAWA
BELINY-PRAŻMOWSKIEGO
I JEGO SZEŚCIU UŁANÓW:
JANUSZA GŁUCHOWSKIEGO,
ANTONIEGO JABŁOŃSKIEGO,
ZYGMUNTA KARWACKIEGO,
STEFANA KULESZY,
STANISŁAWA GRZMOTA-SKOTNICKIEGO
I LUDWIKA SKRZYŃSKIEGO
WŁADYSŁAW BELINA-PRAŻMOWSKI BYŁ TWÓRCĄ KAWALERII II RZECZYPOSPOLITEJ, A JEGO LUDZIE PRZESZLI DO HISTORII POD NAZWĄ:
"SIÓDEMKI BELINY"
WŁADYSŁAW BELINA-PRAŻMOWSKI
Owa Siódemka Beliny, czyli pierwsi ułani II Rzeczypospolitej,
przekroczyli granicę zaboru rosyjskiego, dnia 3 sierpnia 1914 r. jako
pierwsi żołnierze odradzającego się u boku Komendanta Józefa
Piłsudskiego Wojska Polskiego (wówczas jeszcze w postaci Pierwszej
Kompanii Kadrowej). Granicę zaboru przekroczyli jadąc na furmankach, a
potem pieszo (konie mieli zdobyć dopiero na wrogu). Pierwsi
kawalerzyści odradzającej się Polski, których zwycięstwa w walkach z
bolszewikami (jak choćby pod Komarowem - 31 sierpnia
1920 r. gdzie jedna polska dywizja jazdy, rozgromiła wszechpotężną i
walczącą dotąd z powodzeniem przeciwko armiom "białych" rosyjskich
generałów - Armię Konną Siemiona Budionnego. Przewaga w tej bitwie była
po stronie Rosjan i wynosiła aż ... 12:1. Bitwa ta była
największą i ostatnią o takim zasięgu w XX wieku, bitwą kawaleryjską w
Europie), a także z Niemcami w 1939 r. (zwycięstwo Wołyńskiej Brygady
Kawalerii w bitwie z 4 Dywizją Pancerną - pod Mokrą - 1 września 1939 r.).
Nie mówiąc już o sukcesach odnoszonych w walkach z Sowietami w tymże
roku.
KOMENDANT JÓZEF PIŁSUDSKI W TOWARZYSTWIE (POD)PUŁKOWNIKA BELINY-RAŻMOWSKIEGO I PORUCZNIKA CZESŁAWA ŚWIRSKIEGO
ZDJĘCIE WYKONANE PO ZDOBYCIU WILNA
19 kwietnia 1919 r.
"SIÓDEMKA BELINY"
PUŁKOWNIK BELINA-PRAŻMOWSKI
TRZECI OD LEWEJ
(BRAK POLEGŁEGO POD KOSTIUCHNÓWKĄ - ZYGMUNTA KARWACKIEGO)
3 SIERPNIA 1924 r.
10-ta ROCZNICA PIERWSZEGO PRZEKROCZENIA GRANICY PRZEZ "SIÓDEMKĘ BELINY"
DWOREK W GOSZYCACH, W KTÓRYM PRZEBYWALI "BELINIACY" PO WKROCZENIU DO KONGRESÓWKI. W 1924 r. NA UROCZYSTOŚCI 10-tej ROCZNICY "AKCJI BELINY", DWOREK ODWIEDZIŁ RÓWNIEŻ MARSZAŁEK JÓZEF PIŁSUDSKI, OTOCZONY "BELINIAKAMI" I ICH RODZINAMI
(Płk. BELINA, PIERWSZY OD PRAWEJ STRONY W GÓRNYM RZĘDZIE)
KRAKÓW - 6 PAŹDZIERNIKA 1933 r.
250 ROCZNICA ODSIECZY WIEDEŃSKIEJ
KRÓLA JANA III SOBIESKIEGO
(WŁADYSŁAW BELINA-PRAŻMOWSKI PO CYWILNEMU - JAKO PREZYDENT KRAKOWA, PO LEWEJ STRONIE OBOK MARSZAŁKA PIŁSUDSKIEGO)
(PS: TO WŁAŚNIE PODCZAS TYCH UROCZYSTOŚCI, PRZESUNIĘTO CZĘŚĆ SIŁ NAD GRANICĘ Z NIEMCAMI, PRZYGOTOWUJĄC SIĘ DO WOJNY PREWENCYJNEJ Z HITLEREM)
Tak oto z siedmiu kawalerzystów (bez koni), zrodziła się siła, licząca aż 11 brygad
Można by zapytać, po co właściwie było tworzyć tak duże składy kawaleryjskie, w sytuacji gdy coraz więcej armii państw europejskich albo rezygnowało z posiadania kawalerii, albo też przesuwało ją do działań pomocniczych. Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw powiedzieć, jaka właściwie była przedwojenna armia II Rzeczypospolitej. Co prawda na to pytanie próbowałem już pokrótce odpowiedzieć w poprzednich moich postach, w których (w sposób co prawda szczątkowy i wybitnie niewystarczający), zdemitologizowałem głupie, wytworzone w późniejszych latach komunistycznego zniewolenia, przekonanie o słabości Wojska Polskiego w przededniu Września
1939 r. Po pierwsze, Wojsko Polskie - największa i
najsilniejsza siła zbrojna począwszy od Skandynawii, poprzez rejon
państw bałtyckich, Europę Środkową, Bałkany, aż po Grecję i Morze
Egejskie - jako jedyne ze wszystkich państw, leżących na owym "Pasie
Międzymorza" - operowało taktyką ofensywną. Począwszy od wojny w obronie
Lwowa w listopadzie 1918 r. i wojny w Galicji Wschodniej (1918-1919), poprzez wojnę z
bolszewikami (1919-1920), Armia Polska zawsze szkoliła się w taktyce ofensywnej.
Przez cały okres dwudziestolecia, jedyną taktyką Wojska Polskiego był
atak, ofensywa - zaś nigdy ... obrona. Tak więc (paradoksalnie), "Wojna Obronna"
1939 r. także miała być wojną ofensywną (o czym notabene pisałem już w jednym z poniższych tematów).
Dowodem na to że wojna 1939 r. miała być wojną szybką, manewrową -
świadczą plany rozesłane ze sztabu Naczelnego Wodza do dowództw
poszczególnych armii i dywizji. Pięknie to opisał podpity oficer jednej z
dywizji Armii Łódź, który na kilka dni przed 1 września, stwierdził do
swego kompana od kieliszka, że przyszły nowe plany wojenne i za kilka dni
ruszamy na Wrocław, a potem prosto na Berlin. Dziś te słowa mogą
śmieszyć, ale wówczas brane były całkiem serio i nie dlatego że ówczesne
kierownictwo buńczucznie "wymachiwało szabelką", tylko dlatego że po
prostu żołnierz polski w całym okresie dwudziestolecia międzywojennego
nigdy nie był przygotowywany do działań obronnych (jedyną
ewentualnością, zbliżoną do zadań defensywnych, było szybkie
powstrzymanie pierwszego uderzenia wroga, a następnie błyskawiczny
kontratak i marsz wgłąb jego terytorium. Cóż ponoć najlepszą obroną jest
atak).
Drugim (i bez wątpienia głównym) powodem utrzymywania tak dużych sił kawaleryjskich, był kierunek, na którym te siły miały zostać użyte. Wojsko Polskie (w tym oczywiście kawaleria), lotnictwo i Polska Marynarka Wojenna, z całą tą taktyką ofensywną, od samego początku istnienia II
Rzeczypospolitej - szkolone było na przyszłą wojnę z
Sowietami. Tam w rejonie Kronsztadu i Leningradu, nasza Flota
Wojenna siałaby postrach i zniszczenie nad sowiecką Flotą Bałtycką (gdyż
właśnie do tego była przygotowywana). Tam też, na ogromnych
przestrzeniach Wschodu, nasza mobilna kawaleria byłaby niezastąpiona
(Niemcy też zdali sobie z tego sprawę atakując w 1941 r. Związek Sowiecki, dysponowali bowiem wówczas jedynie 1 brygadą kawalerii, a to było
stosunkowo za mało na tak ogromne przestrzenie Wschodu, gdzie nie zawsze i
nie o każdej porze roku można było dojechać czołgami. Dlatego
pośpiesznie zaczęto formować kawaleryjskie formacje Kozackie). Tam
ofensywny plan Wojska Polskiego wypadłby znakomicie. A gdyby do wojny z
ZSRS weszła jeszcze Japonia?
Zresztą nasze kontakty wywiadowcze i
wojskowe (o czym też już wcześniej pisałem) z Krajem Kwitnącej Wiśni, były w całym dwudziestoleciu
wyśmienite, a japońscy kryptolodzy, przyjeżdżali na szkolenie do
Warszawy ... najlepszego według nich, ośrodka wywiadowczego w całej
Europie. Kontakty te nie ustały nawet po rozpoczęciu wojny. Polska była
bodajże jedynym aliantem, który utrzymywał w czasie II Wojny Światowej
kontakty wywiadowcze (i bardzo długo dyplomatyczne), z Tokio. Wywiad Armii Krajowej i Kempetai, współpracowały ze sobą na wielu
płaszczyznach, wymieniając się informacjami. My przekazywaliśmy im
wiadomości na temat Sowietów, oni nam na temat ich ówczesnych
sojuszników - hitlerowskich Niemiec. Poza tym japońscy lekarze i pielęgniarki uratowali życie setkom wycieńczonych i na wpółmartwych polskich dzieci, które przeszył przez piekło sowieckich domów dziecka i sierocińców po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r. i późniejszych wielkich wywózkach (w bydlęcych wagonach, bez jedzenia i picia) ludności polskiej na Syberię, by ich tam wysadzić w szczerym polu i niejednokrotnie w ... śniegu po kolana (dzieci z reguły w chwili śmierci rodziców, zabierano do domów dziecka - tylko że nie wiadomo co było gorsze, codzienna walka o przeżycie na syberyjskim pustkowiu, bez narzędzi, bez ciepłych ubrań, w zasadzie bez niczego - pozwalano zabrać tylko jedną walizkę - czy też trafienie do sowieckiego sierocińca - o tym co się tam wyprawiało napiszę w jednym z kolejnych tematów).
Dlatego też uważam że Japończykom należy się dozgonna wdzięczność, za to że odratowali te wykończone, na wpółmartwe już dzieci, które trafiły do nich po niemieckim ataku na Związek Sowiecki i podpisaniu układu polsko-sowieckiego 30 lipca 1941 r. gwarantującego uwolnienie wszystkich obywateli polskich, będących w Związku Sowieckim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz