RYS HISTORYCZNY
ANALIZY I SPOSTRZEŻENIA
KRÓL POLSKI PRZYJMUJE HOŁD PRUS (BERLINA)
1525 r.
KRÓL POLSKI PRZYJMUJE HOŁD MOSKWY
1611 r.
Pierwotnie zamierzałem napisać zupełnie o czym innym. A mianowicie o pewnym zwyczaju, który coraz częściej wkracza się do kultury społeczeństw Zachodu (głównie zaś mam tutaj na myśli Stany Zjednoczone), który uwidacznia się w ogromnej nadreprezentacji osób czarnoskórych zarówno w mediach jak i w kulturze powszechnej (począwszy od muzyki i filmów a skończywszy na uczelnianych przywilejach). Nie jestem, nigdy nie byłem i nie będę rasistą. Nigdy nie analizowałem swoich opinii o człowieku poprzez pryzmat jego koloru skóry, płci (czy nawet) wykształcenia, ale obecnie coraz intensywniej ten problem rzuca mi się w oczy, szczególnie gdy pragnę wypocząć i obejrzeć sobie jakiś "współczesny amerykański film akcji". I co rusz "odpalę" jakiś filmik, to albo jest czarnoskóry prezydent, albo generał albo jakiś polityk, albo biznesmen itd. itp. Przyzwyczaiłem się już nawet do tego i dziś po prostu gdy to widzę to łapię się na tym, że zaczynam mówić: "O, i znów murzynek". Wiecie, ja nie mam z tym żadnego problemu, więcej uważam że ludzie (bez względu na kolor skóry czy płeć), muszą mieć taką samą możliwość rozwoju własnej kariery i samorealizacji, ale nienawidzę gdy robi się ze mnie idiotę.
Dlaczego? Otóż dlatego że mamy nadreprezentację osób czarnoskórych w mediach popkulturze i w przepisach administracyjnych Stanów Zjednoczonych, natomiast nie przekłada się to na zwykłe, normalne życie w tym kraju. I pytam się - kto z nas próbuje zrobić idiotów? Inna kwestia (choć pośrednio związana z wyżej wymienionym tematem). Jakiś czas temu, dla przyjemności postanowiłem obejrzeć sobie popularny (teraz pewnie już trochę mniej), polski serial familijny: "Rodzinka.pl", z Karolakiem i Kożuchowską w rolach głównych. I nie wiem, czy ja mam takiego pecha, czy po prostu tak się dzieje, ale nie dałem razy obejrzeć tego serialu do końca, gdyż po (zdaje się) dziesięciu minutach musiałem to wyłączyć. Co stało się tego powodem? Indoktrynacja ideologiczna, jaka wprost wylewała się z tego (prawdopodobnie akurat jednego) odcinka. A poszło o to, że gdy Karolak (jako ojciec tej rodzinki), rozmawiał ze swymi najmłodszymi synami, wypytywał ich również o sprawy sercowe i padło tam wówczas znamienne zdanie: "Możecie przyprowadzić swoje sympatie do domu, dziewczynę czy (uwaga, uwaga) ... chłopaka". Ten najmłodszy zapytał się ze zdziwieniem: "Chłopaka?", na co "ojciec" kontynuował swe ideologiczną myśl: "No tak, przecież miłość nie wybiera".
Nie zamierzam teraz podejmować się głębszej analizy tego problemu, zważywszy że temat jest zupełnie inny, chodzi mi tylko o ukazanie tzw.: "soft power", czyli miękkiej siły ideologii lewackiej, która powszechnie wręcz promowana jest w mediach i popkulturze (pamiętacie piosenki z lat 90-tych, wykonawców takich jak chociażby Dr. Alban czy Mr. President, gdzie już wówczas był promowany model multi-kulturalnego społeczeństwa na zasadzie czarny mężczyzna i biała kobieta. Nikt jednak nie powiedział, ani nie napisał że autorami wszystkich wykonywanych przez nich piosenek, byli ... biali mężczyźni). Podobnie jest z rozbuchanym feminizmem, który wręcz wylewa się z mediów. Nie rozumiem natomiast, dlaczego nie promuje się ludzi autentycznych - czarnoskórych, kobiet - którzy własną ciężką pracą doszli do pozycji i znaczenia jakie pełnią. Jak już powiedziałem nie jestem rasistą (choć z całą pewnością antyfeministą - gdyż ta ideologia niszczy zarówno kobiety jak i mężczyzn), bardzo cenią sobie takich ludzi jak Ben Carson czy nawet Bill Cosby - bo to są ludzie prawdziwi, autentyczni. Ludzkie którzy swoją własną pracą doszli do tego kim są i co posiadają. Ludzie którzy nie uciekali ze szkół, nie myśleli jedynie o prochach, imprezach czy dziewczynach (albo ... chłopakach - wybaczcie że to napiszę, ale mam pewną wiedzę na ten temat od osoby która to środowisko zna - "spedalenie" na amerykańskich uczelniach jest ogromne), tylko, pragnąć coś w życiu osiągnąć - zdobywali wiedzę, poznawali świat - a mimo to o takich właśnie osobach (niewygodnych, bo przecież psują piękny obrazek lewackiego świata multi-kulturalnego "róbta co chceta"), jest cicho. Nie usłyszycie o nich w mediach (chyba że w jakichś niszowych programach).
Dr. BEN CARSON
Kolejna kwestia (ale się rozpisałem nie na temat, ale męczy mnie ten problem i nie będę już zakładał oddzielnego tematu). Dlaczego lewactwo tak bardzo promuje pokazywanie osób czarnoskórych (lub tzw.: "silnych kobiet", takich zaradnych feministek, co to jednego dnia zrobi sobie zapłodnienie in vitro, a drugiego dnia - bo się rozmyśli - dokona aborcji). Ja bym jeszcze mógł to w jakiś sposób zrozumieć (a nawet spróbować zaakceptować), gdyby stosowano pod tym względem równowagę. Bo czy nie zauważyliście przypadkiem, że w tych wszystkich zachodnich (amerykańskich) produkcjach, praktycznie nie występują (jeśli już to gdzieś tam sporadycznie) Azjaci? Nie mówiąc już o Indianach (skazanych bodajże już chyba na wymarcie), tylko cały czas są promowane osoby czarnoskóre. A ja Azjatów bardzo cenię (nie wszystkich oczywiście - bo tam gdzie pojawił się komunizm, tam wszelkie negatywne cechy zostały ubrane w garnitury postępu i moralności). Są to ludzie pracowici i cierpliwi, ale niestety również nazbyt posłuszni. Azjaci (choć jest ich ogromna większość), nie będą w stanie zniszczyć systemu (New World Order), w którym 1 % ludzkości kontroluje większe zasoby, niż cała reszta mieszkańców naszej planety. Oni się do tego nie nadają, oni nie są bowiem z natury buntownikami. Czarnoskórzy też tego nie uczynią bo są to ludzie (co prawda agresywni i łatwo wpadający w gniew), niepotrafiący głębiej analizować przyczyn i skutków, a poza tym pomimo (pozornej) ich jedności, są to ludzie bardzo wzajemnie podzieleni, i przede wszystkim nie przywykli do konsekwentnej pracy na rzecz współplemieńców (wystarczy zobaczyć co czarnoskórzy przywódcy afrykańscy, uczynili z własnymi państwami po upadku kolonializmu i odzyskaniu niepodległości - Bieda, jaka teraz panuje na kontynencie afrykańskim, nie była tam znana za czasów rządów białych ludzi, czyli w okresie znienawidzonego przez czarnoskórych kolonializmu. Dziś ten kontynent doświadcza wojen, potwornej nędzy i chorób, które się plenią, natomiast przywódcy afrykańscy nie robią nic, totalnie NIC, aby ulżyć swym ziomkom).
Jedynymi którzy mogą cokolwiek w tej materii uczynić - to są właśnie biali ludzie, którzy potrafią nie tylko się zjednoczyć, zmobilizować i zbuntować, ale umieją również myśleć analitycznie, wyciągać wnioski z pozornie niezwiązanych ze sobą przypadków. Zauważcie - były przecież w historii okresy gdy Europa była biedna i mniej liczna niż inne kontynenty (gdy np. Cortez w latach 1519-1521 podbijał aztecki Tenochtitlan, wówczas liczył on sobie ponad 500 tys. mieszkańców, a takiej liczby ludności nie posiadało w Europie żadne miasto, Sewilla, wówczas bodajże najludniejsze miasto naszego kontynentu - liczyło sobie ok. 36 tys. mieszkańców, nie mówiąc już o przestronności i czystości ulic azteckiej stolicy i innych indiańskich miast tego okresu, z systemami kanalizacji i publicznych i prywatnych toalet, oraz ... codziennym zamiataniem i sprzątaniem ulic miejskich, podczas gdy w Europie, w takiej Francji jeszcze za czasów Ludwika XIV, czyli XVII/XVIII wiek - wypróżniano się do kominków lub ciemnych, nieoświetlonych rogach korytarzy - co powodowało że zarówno Luwr jak i Wersal ... cuchnęły niemiłosiernie. A mimo to Cortez z tak nieliczną armią (nie miał nawet 200 ludzi) podbił to ogromne i ludne imperium. Inni europejscy zdobywcy również podbijali wielkie i często stojące na wyższej stopie rozwoju cywilizacyjnego mocarstwa). Czy ktoś zna odpowiedź na pytanie - dlaczego tak się stało? Otóż właśnie dlatego, że biali ludzie są konsekwentni i z uporem potrafią dążyć do raz obranego celu, są też niezwykle inteligentni i potrafią myśleć analitycznie. Umieją się też zjednoczyć i wzajemnie wspierać w wypadku zagrożenia. Tych plusów, które przemawiają nad intelektualną dominacją białych ludzi na Ziemi, jest tak dużo, że nie ma sensu ich wszystkich wymieniać (kiedyś może to uczynię w oddzielnym temacie).
MĘŻCZYŹNI KIEDYŚ i MĘŻCZYŹNI DZIŚ
CHYBA COŚ POSZŁO NIE TAK?!
I właśnie dlatego należy ich zniszczyć. Spedalić młodzież, zaaplikować komunistyczne robactwo w postaci ideologii multikulturalizmu, gender, promocji związków homoseksualnych (bo przecież "miłość nie wybiera" - prawda?), transwestytyzmu (zauważcie jak we wszystkich "postępowych" - choć z postępem nie ma to nic wspólnego - mediach na świecie, wspierano postać niejakiego Conchity Kiełbasy, który przebrał się w kobiecą kieckę i lansował jako "kobieta z brodą". Albo przypadek chociażby modela - Andreja Pejica, który mając bardzo kobiecą figurę, często - zresztą nie tylko on jeden wśród modeli - nosił na wybiegach kobiece kreacje. Efekt tego był taki, że ostatecznie w 2014 r. zmienił on operacyjnie płeć i stał się ... Andreją Pejic). Jeśli chodzi o transwestytów i to, że postrzegają oni siebie w kategoriach: "zamknięcia w cudzej płci", to wierzcie mi - operacja zmiany płci, jest jedną z najgłupszych rzeczy, jakie mogą podjąć. Kilka lat temu, czytałem książkę (już teraz nie pamiętam autora) pewnego Amerykanina, który czuł się "kobietą, zamkniętą w męskim ciele". Było mu z tym tak źle, że wreszcie postanowił przeprowadzić operację zmiany płci. No i się stało - pierwszy okres, jak się rozpisywał - wspaniały, wreszcie był sobą, mógł uzewnętrznić własne, skrywane dotąd ja. Ale gdy euforia opadła i zaczęło się normalne życie - przyszła konsternacja, która zmieniła się w depresję. Okazało się że on pragnął być kobietą, ale gdy to się stało faktem, to ... okazało się że chyba nie oto mu chodziło. On czegoś pragnął, jakiejś zmiany w sobie samym, ale nikt z psychologów i psychoterapeutów nie potrafił mu pomóc. Więcej, zarówno oni jak i lekarze namawiali go do operacyjnej zmiany płci. I tak się właśnie stało, co doprowadziło go do depresji. Po kilku bardzo ciężkich latach (łącznie z próbą samobójczą), postanowił on ... poddać się ponownej zmianie płci na męską, tylko że już mężczyzną nie był i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale mimo wszystko, jako mężczyzna odnalazł spokój.
Potem założył stowarzyszenie, które pomaga właśnie takim ludziom jak on - przekonując ich, że operacja zmiany płci niczemu nie służy, a może wręcz doprowadzić do osobowościowej i psychicznej katastrofy. Problem z transwestytyzmem jak i z homoseksualizmem nie leży bowiem w nieodpowiednim dopasowaniu "cielesnym", ale w uwarunkowaniach psychicznych i mentalnych. Ponoć jedno i drugie jest wyleczalne (są ludzie, którzy poprzez odpowiednie terapie, pozbyli się tych przypadłości, podobnie jak i są przypadki że ludzie - z ciekawości przeglądający najróżniejsze tego typu strony w internecie, sami uznali się za homoseksualistów czy transwestytów - co ciekawe, tacy ludzie boją się uzyskać jakąkolwiek pomoc psychoterapeutyczną - bo wszystko siedzi w głowie, a my wszyscy jesteśmy dziś wręcz bombardowani najróżniejszymi inicjatywami, ruchami i poglądami - które w nazwach mają szczytne cele - tak jak komuniści, którzy przecież też pragnęli powszechnego dobra i szczęścia ludzkości ... najpierw utopiwszy jej dużą część we krwi. Wiele osób, bez pomocy doświadczonych w takich sprawach lekarzy psychoterapeutów, nie jest w stanie sobie poradzić z własnymi problemami i wpada w coraz większy kanał, w którym nie widzi żadnego światełka w tunelu. A to często powoduje, że tacy ludzie targają się na własne życie). Niestety, presja międzynarodowego komunizmu (czyli dzisiejszego lewactwa), jest tak silna, że większość lekarzy po prostu boi się podejmować takich prób wyleczenia tych osób, ale nawet takich tematów. Jako "antidotum" na ich problemy zaproponują więc operacyjną zmianę płci.
CZY CI MODELE TO SĄ JESZCZE MĘŻCZYŹNI?
No dobrze, to się rozpisałem wybitnie nie na temat (choć pośrednio w jakimś sensie jest on związany z tym, o czym pragnę napisać), przechodzę więc do meritum. Ponowne umocarstwowienie Polski, jako niezbędny warunek odnowy i odbudowy Europy. O co właściwie chodzi? O zmianę! Zmianę nie tylko polityczną, gospodarczą i militarną, ale także światopoglądową , mentalną i kulturową. Stary świat się kończy, obecnie więc postępują próby tworzenia nowego ładu geopolitycznego, bez zaistnienia w tym układzie nowej, silnej Polski - nie ma mowy nie tylko na rozwiązanie problemów, trapiących dziś społeczeństwa Zachodu, ale także na pokój. Bez silnej Polski - nie będzie silnej Europy. Bez silnej Polski nie będzie Niemiec, nie będzie Francji, nie będzie nawet Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii. Ktoś powie - co ty za bzdury wypisujesz, co ma jedno z drugim wspólnego, jaki wpływ może mieć Polska na takie państwa jak chociażby Francja czy Hiszpania? Otóż kolosalny, i nie piszę tego z pozycji jakichś mesjanistycznych mrzonek, ale z pozycji realizmu politycznego. Zauważcie, gdy była Polska to zarówno Francja, Niemcy (państwa niemieckie), Niderlandy, nawet paradoksalnie Włochy czy Hiszpania - były bezpieczne. Owszem, toczono między sobą wojny, trwały konflikty, ale nie było poważnego zagrożenia najazdem ludów, które rodzącą się dopiero cywilizację europejską, utopiłyby we krwi jej mieszkańców.
Rozumieli to wielcy ludzie swych epok, tacy jak: Victor Hugo (1846 r.): "Dwa narody spośród wszystkich od czterech wieków odgrywały bezinteresowną rolę w kulturze europejskiej - te narody to Francja i Polska. Zapamiętajcie panowie! Francja rozpraszała ciemności, a Polska odpierała barbarzyńców. Francja rozpowszechniała idee, a Polska stała na straży obrony granic. Naród francuski był misjonarzem kultury w Europie, a naród polski był jej rycerzem". Jego krajan - Louis Michelet, tak zaś pisał o Polsce: "Polska umiejscowiła się na przyczółku Europy, uratowała ludzkość.
Podczas gdy próżniacza Europa gadała (…)
ci bohaterscy strażnicy chronili ją swymi lancami. Aby kobiety Francji
i Niemiec mogły spokojnie prząść swe fatałaszki (…) trzeba było,
by Polak, całe życie na posterunku, dwa kroki od barbarzyństwa, czuwał
z szablą w dłoni". A tak amerykański pisarz - Louis E. van Norman: "Polska była strażniczką wschodnich wrót Europy. (…) Za obronę Europy
przed zalewem pogańskim i barbarzyńców Wschodu Polska nie żądała ani
kontrybucji pod postacią wojsk ani pieniędzy. Nie pragnęła wdzięczności.
Postępowanie względem niej Europy jest wobec tego jedną ze zbrodni
historycznych. (…) Wzniosłą rycerskość i galanterię w czasie wojny,
nieznaną w świecie całym; idealizm i subtelne pojęcie podstaw ludzkiego
serca z jego wszystkimi czynami i pragnieniami (…), nie znającą granic
gościnność i uprzejmość (…) wszystko to Polacy zachowali do dziś dnia
i w takich rozmiarach jak za czasów bohaterów Sienkiewicza". Podobnie Cesarz Napoleon Bonaparte, który uważał że: "Bez wolnej Polski, nie będzie trwałego pokoju w Europie".
Jednocześnie Polska była przez wieki (o czym już wielokrotnie pisałem) miejscem schronienia dla najróżniejszych dysydentów i uciekinierów z innych państw. W 1597 r. angielski poseł, tak oto pisał z Warszawy do lorda Burghleya: "Jak spokojne jest królestwo Polski, gdzie nie gwałci się niczyjego sumienia". Natomiast angielski podróżnik z tego samego okresu - Frynes Moryson, pisał: "Żaden kraj na świecie nie jest do tego stopnia dotknięty różnorodnością poglądów religijnych (...) jak właśnie ma to miejsce w królestwie Polski (...) powstało powiedzenie, że jeśli ktoś stracił swoją wiarę, to powinien ją znaleźć w Polsce". W 1557 r. Katarzyna Willoughby (czwarta żona Karola Brandona, księcia Suffolk, serdecznego przyjaciela króla Henryka VIII), uciekła przed prześladowaniami religijnymi właśnie do Polski. Wraz z kolejnym (po śmierci Brandona w 1545 r.) Richardem Bertie, jako zwolennicy reformacji, musieli uciekać w 1554 r. z Anglii (rządzonej od 1553 r. przez córkę Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej - katolicką królową Marię I Tudor). Wyjechali najpierw do Niderlandów, a następnie do Niemiec, gdzie żyli w bardzo ciężkich warunkach materialnych. W owym 1557 r. król Rzeczpospolitej - Zygmunt II August, dowiedziawszy się o ich ciężkim położeniu, zaprosił ich do Polski, ofiarował im zamek w Krożach na Żmudzi, oraz włączył do ... swego dworu (w 1559 r. wrócili oni do Anglii, gdy tron objęła Elżbieta I). Opuszczając Polskę Katarzyna Willoughby napisała w liście do Williama Cecila, głównego doradcy królowej Elżbiety I (1 kwietnia 1559 r.): "Tutaj się mówi że pewni Niemcy mają zalecać nam konfesję augsburską, podobnie jak to czynili w Polsce, gdzie jednak usłyszeli, że ani Augsburg, ani Rzym nie są drogowskazem dla Polaków, lecz Chrystus, który pozostawił po sobie Ewangelię".
W XVI i XVII wieku, do Polski (Rzeczpospolitej Obojga Narodów), uciekali więc zarówno prześladowani za wiarę, poglądy, czy wolność słowa, jak również kupcy i żołnierze, którzy przywozili jednocześnie ze sobą informacje o egzekucjach i zbrodniach, popełnianych w ich własnych krajach. W Rzeczpospolitej mogli się cieszyć zupełną swobodą i wolnością, jak pisał o Rzeczpospolitej Obojga Narodów w 1919 r. amerykański historyk Robert Howard Lord: "Wielki zapał dla swobody w każdej gałęzi życia, zasada władztwa narodu, przyzywająca wszystkich obywateli do uczestniczenia w odpowiedzialności rządu, pojęcie państwa nie tylko rzeczy samej w sobie, ale jako narzędzia służącego dobru społecznemu, wstręt do monarchii absolutnej (...) niechęć do wszczynania wojen napastniczych, natomiast wybitna dążność do stwarzania dobrowolnych unii z ludami sąsiednimi - oto niektóre z uderzających cech dawnego państwa polskiego, co je stawia jako jednostkę arcy-wyjątkową między rabuśniczymi i żołdackimi monarchiami owych wieków (...) W szesnastym i siedemnastym wieku Rzeczpospolita Polska była najswobodniejszym państwem w Europie, państwem w którym przeważała wolność konstytucyjna, obywatelska i umysłowa".
Warto tutaj odnotować jeszcze słowa profesora Wieńczysława J. Wagnera, który stwierdził w wywiadzie z października 2003 r.: "Uważam, że żaden naród w Europie nie zapewnił sobie uznania godności człowieka i ukrócenia samowoli władcy, tak wcześnie, jak Polacy (...) Królewska obietnica z roku 1432 ("neminem captivabimus nisi jure victum" - "nikogo nie aresztujemy bez nakazu sądowego") jest obecnie uważana za elementarną w krajach praktykujących demokrację we właściwym zrozumieniu tego słowa. Identyczne prawo jak nasze polskie ("Habeas Corpus Act") zostało uprowadzone w Anglii dopiero dwa i pół wieku później (...) Z innych przykładów można by jeszcze wspomnieć, że "przywilej" czerwiński z r. 1422 gwarantował, że król nie będzie konfiskował prywatnego mienia bez zgody sądu. Podobny przepis znalazł się w poprawkach do Konstytucji Stanów Zjednoczonych z r. 1791, czyli trzy i pół wieku po przyjęciu tej zasady przez Polskę. Był potraktowany wówczas w USA jako wielka zdobycz demokratyczna (...) Polska była chlubnym przykładem dużej wolności. Można było wyrażać swoje poglądy, wyznawać różne religie, uczestniczyć w podejmowaniu szeregu decyzji dotyczących życia państwowego i jeżeli nie łamało się prawa nie było powodu bać się króla czy innych władz. Tymczasem w znacznej większości krajów ich mieszkańcy, niezależnie od klasy społecznej, do której należeli, byli w większym lub mniejszym stopniu niewolnikami w rękach władzy państwowej. Panujący mogli ich aresztować i zabijać bez żadnej instytucjonalnej kontroli i odpowiedzialności. Ich własność mogła być skonfiskowana bez uzasadnienia, a wszelkie rewizje przeprowadzane bez nakazu sądowego. Bywało, że dostojnicy państwowi (np. bojarowie) nie mogli nawet żenić się bez zgody panującego".
Należy też od razu tutaj dopowiedzieć, że "Neminem Captivabimus ..." dotyczył zarówno szlachty jak i mieszczan, gdyż często popełnia się błąd, sugerując że obejmował on prawną ochrona jedynie przedstawicieli stanu szlacheckiego. Oczywiście chłopi nie mieli żadnych praw politycznych (również i w Europie Zachodniej, nie mówiąc już o tej krwawej mordoriI, jaką była Rosja). Anglik Thomas Salomon, pisał w 1744 r. o polskich chłopach, porównując ich z tymi na Zachodzie: "Panowie pozostawiają wystarczająco środków do utrzymania siebie i swoich rodzin i (...) rzadko są doprowadzeni do takiej nędzy, do jakiej często doprowadzani są nasi pożałowania godni farmerzy i wieśniacy", natomiast XVII-wieczny francuski prawnik i pisarz, w taki oto sposób wypowiadał się na temat stanu chłopskiego we Francji króla Ludwika XIV: "Widuje się swego rodzaju dzikie zwierzęta, samców i samice pleniące się na wsi, sczerniałe, wynędzniałe, spalone od słońca, przywarte do ziemi, w której grzebią zajadle. Noc zapędza je do lepianek, gdzie żywią się czarnym chlebem, wodą i korzonkami". Natomiast jego irlandzki odpowiednik z tego okresu - Bernard O'Connor, pisał o polskich chłopach: "Pośród ludzi ich pokroju właśnie oni mają najbardziej sprzyjające warunki (...) przynajmniej ze stanu swego odnoszą korzyść, iż przez całe życie mają zapewnione utrzymanie".
Nim więc przejdziemy do współczesnych planów ponownego umocarstwowienia Polski, należy jeszcze przez moment omówić ten niesłychany w dziejach świata system polityczny, jakim był ustrój Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Oddajmy głos Jerzemu Surdykowskiemu (1997 r.): "Szlachecka Rzeczpospolita polsko-litewska miała już swoje pakty praw człowieka w drugiej połowie XV wieku, ukształtowany system parlamentarny i trójpodział władz na początku XVII wieku - dwa i pół stulecia przed Monteskiuszem (...) polska myśl demokratyczna - przez dwa stulecia udany i skuteczny - eksperyment szlacheckiej demokracji oddziałały na zachodnioeuropejską myśl polityczną (...). Frycz Modrzewski miał na pewno upływ na Hugo Grotiusa i tak dalej, i tak dalej, aż do wielkich postaci francuskiego Oświecenia. Przecież Artykuły Henrykowskie z 1573 roku, opisujące całokształt ustroju politycznego państwa, są w praktyce pierwszą polską konstytucją, o wiele wcześniejszą od amerykańskiej, choć wtedy nie używano jeszcze tego miana". Należy bowiem pamiętać, że stworzony w Polsce system polityczny, który z powodzeniem sprawdzał się przez prawie trzy stulecia (np. owa jednomyślność posłów na sejmach, jeszcze przed okresem rozbuchanego zrywania sejmów), był znacznie bardziej obywatelski i demokratyczny (a przecież należy pamiętać że wówczas mieliśmy króla - to jet też ciekawy paradoks, którego nie pojmowali zagraniczni podróżnicy i pisarze, pytając się bowiem o ustrój państwa, gdy słyszeli że jest ono Rzeczpospolitą, dziwili się zapytując: "Jak to możliwe, przecież macie króla?"), nie tylko od ówczesnych monarchii absolutnych, ale także od ... wielu dzisiejszych państw, które określają się tym przymiotnikiem (jak choćby Niemcy Angeli Merkel). Był również bardziej demokratycznym ustrojem, niż ten, który obecnie mamy w Polsce.
Również unia polsko-litewska była czymś niezwykłym w owym czasie, gdyż łączyła ona (trwale - zaznaczam trwale, gdyż nawet po rozbiorach Polski, pamięć o dawnym, potężnym państwie przetrwała wśród zamieszkujących te ziemie ludów), ze sobą wielkie organizmy państwowe (złożone z dziesiątek milinów mieszkańców), na zasadach obopólnej zgody i dobrowolności. Czyli nie na zasadzie zbrojnego podboju i wymuszenia na pokonanym pewnych ustępstw, tylko na wzajemnej zgodzie i chęci do stworzenia czegoś niezwykłego, prekursorskiego w dziejach świata. Joseph Conrad pisał (1916 r.): "Scalanie obszarów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, które uczyniło ją na czas pewien mocarstwem pierwszej rangi nie zostało dokonane siłą (...) czterdziestu trzech przedstawicieli krain litewskiej i ruskiej pod przewodem najznaczniejszego z książąt zawarło związek polityczny, jedyny w swoim rodzaju w historii świata, spontaniczną i całkowitą unię suwerennych państw, świadomie wybierając drogę pokoju. Żaden dokument polityczny nie wyraził nigdy ściślej prawdy niż wstępny ustęp pierwszego Traktatu Unijnego (1413). Zaczyna się on od słów: "Ten związek, będący wynikiem nie nienawiści, lecz miłości" - słów, których nie skierował do Polaków żaden naród w ciągu ostatnich lat stu pięćdziesięciu". Jerzy Kłoczowski zaś dodawał: "Była to najtrwalsza unia w dziejach Europy (...) Zjednoczenie narodów Europy Środkowowschodniej, które utworzyły to państwo, nie było wynikiem podboju, przymusu, ale woli bycia razem. Rzeczpospolita została wspólnie stworzona przez Polaków, Litwinów i Rusinów. To była ich wspólna racja stanu i historyczny interes".
Innym (niż polskie kwestie ustrojowe) paradoksem w dziejach świata był fakt, że Rzeczpospolita Obojga Narodów, pomimo (powszechnej wręcz wśród szlachty), niechęci do wielkich agresywnych wojen najezdniczych, pozostawała największa potęgą militarną przez ponad trzy stulecia, gdy oddziały polsko-litewskich hetmanów, podchodziły pod Moskwę (a polscy kozacy palili przedmieścia Stambułu - (1615 i dwukrotnie w 1624 r.), zmuszając nawet kobiety z sułtańskiego haremu do ucieczki, w obawie przed dostaniem się do niewoli), a car gotów był na każde ustępstwa (nawet na przejść z prawosławia na katolicyzm), byle tylko zakończyć wojnę i oddalić polskie niebezpieczeństwo, a o tym kto zostanie kolejnym carem, decydowali nie tylko polscy królowie, ale także ... zwykła szlachta. Ale o tym w kolejnej części z tej serii.
PS: POST UKAZAŁ SIĘ ANALOGICZNIE NA BLOGU:
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz