KU PAMIĘCI POTOMNYCH
W 154 ROCZNICĘ JEDNEGO
Z NAJWIĘKSZYCH
NIEPODLEGŁOŚCIOWYCH POLSKICH
ZRYWÓW WYZWOLEŃCZYCH,
ORAZ KU DALSZEJ DETERMINACJI
DONALDA TRUMPA BY
ZMIENIAŁ OBLICZE ZIEMI
ZIEMIE DAWNEJ RZECZPOSPOLITEJ, NA KTÓREJ TOCZYŁY SIĘ WALKI POWSTANIA STYCZNIOWEGO
(ZAZNACZONE
NA CZERWONO GRANICE SĄ Z ROKU 1772, KOLOR ZIELONY TO OCZYWIŚCIE TERENY
WŁĄCZONE DO CESARSTWA ROSYJSKIEGO, ZAŚ KOLOR JASNOZIELONY TO ZIEMIE
tzw.: "KRÓLESTWA KONGRESOWEGO", NA KTÓRYM WZOROWAŁ SIĘ W 1945 r. JÓZEF
STALIN, OKREŚLAJĄC WSCHODNIE GRANICE POLSKI NA LINII RZEKI BUG, PODCZAS GDY SERCE POLSKOŚCI OD DAWNA BIŁO DALEKO NA WSCHODZIE)
Co prawda rocznica wybuchu Powstania Styczniowego miała miejsce w dniu wczorajszym (22 stycznia), ale dopiero dziś postanowiłem coś więcej na ten temat napisać. Nie będzie to jednak ani wywód, ani geneza ani nawet przebieg działań zbrojnych, toczonych na ogromnym obszarze dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów (czyli dzisiejszych ziem Polski, Litwy, Białorusi i Ukrainy), przeciwko rosyjskiemu ciemiężcy, jedynie pokrótce naświetlę temat aby móc przejść dalej. Powstanie było wynikiem sprzeciwu ludności (Rzeczpospolitan) przeciwko despotycznym rządom cara i przeciwko polityce wynarodawiania Polaków oraz prób stworzenia z nich "polskojęzycznych Rosjan". Oczywiście na decyzję o wybuchu Powstania wpływ miały także wydarzenia zewnętrzne, jak choćby przegrana przez Rosję wojna krymska (1853-1856), klęski Austrii i zwycięstwa napoleońskiej Francji (cesarza Napoleona III - bratanka Napoleona wielkiego) w 1859 r., oraz zapoczątkowany przez Garibaldiego we Włoszech proces jednoczenia Italii (1860-1861). Pewien (choć znacznie mniejszy), wpływ na wydarzenia (będącej pod trzema zaborami) Polsce, miała również secesja południowych stanów Stanów Zjednoczonych i powstanie Konfederacji (1860-1861). Wszystko to wpłynęło na nastrój powstańczy na terenach dawnej Rzeczypospolitej.
Już w końcu lat 50-tych XIX wieku młodzież studencka i szkolna zaczęła się spotykać po kryjomu na towarzyskich wieczorkach w znanym sobie gronie przyjaciół (aby przypadkiem nie trafił się jakiś szpieg), by świętować rocznice wybuchu Powstania Listopadowego (1830-1831). Szczególnie często stało się to od roku 1859, a podnietą ku temu były właśnie wieści o francuskich zwycięstwach pod Magentą i Solferino w wojnie z cesarską Austrią, która również była jednym z naszych zaborców. Młodzież zaczęła nazywać te spotkania "wieczorkami czwartaków" (na pamiątkę pułku piechoty - 4 Pułk Piechoty Liniowej, zwany potocznie "Czwartakami", który wsławił się w walkach w czasie Powstania Listopadowego). Włodzimierz Daniłowski opisuje że te wieczorki były bardzo radosne: "Najbogatsze jednak magnackie reuniony pozazdrościły nam wesołości i zabawy. Po każdym takim wieczorku powracałem do siebie upojony wrażeniami i muzyką, odurzony marzeniami, budujący nie zamki, lecz szczęście kraju całego na skrzydłach młodzieńczej wyobraźni". Proces ten jedynie przyspieszył w latach następnych, tak oto w swych "Szkicach z powstania" pisze Struś o pierwszych miesiącach 1861 r.: "Wiosna była w pełnej sile. Lud widząc, iż życie staje się lepszym, pełniejszem nadziei, dążył do świątyń aby podziękować Bogu za tę radość, którą odczuwał, za tę wiarę, która napełniała jego duszę i obudzała chęć do czynu, do życia (...) gdy pierwszy czterowiersz skończył się i chór zaśpiewał: "Ojczyznę, wolność, racz nam wrócić Panie", wszyscy upadli na kolana, kobiety zaczęły szlochać, u starców łzy ciekły z oczu (...) za chwilę do głosów dzieci dołączyły się głosy mężczyzn i kobiet (...) Jedna ta chwila zmieniła wszystkich".
"NIECHAJ POLSKA ZNA - JAKICH SYNÓW MA"
(WETERANI POWSTANIA STYCZNIOWEGO 1863-1864, W LATACH 20-tych i 30-tych XX wieku JUŻ W NIEPODLEGŁEJ RZECZYPOSPOLITEJ, KTÓRA ODBUDOWALI WZORUJĄCY SIĘ NA NICH ZAPALEŃCY - LEGIONIŚCI PIŁSUDSKIEGO z 1914 r., POWSTAŃCY LWOWSCY - 1918 r., WIELKOPOLSCY - 1918-1919, ŚLĄSCY - 1919-1921, BOHATEROWIE ZWYCIĘSKIEJ WOJNY Z NADCIĄGAJĄCĄ BOLSZEWIĄ z 1920 r.)
Potem nastał dzień 27 lutego 1861 r. gdy ludzie, zgromadzeni w kościele Karmelitów w Warszawie, chcący pomodlić się za dusze pomordowanych przez Rosjan powstańcach w 1831 r. został zaatakowany przez Kozaków. Uczestnik tych wydarzeń Szymon Katyll tak to opisuje: "Kościół był po brzegi nabity pobożnymi i do środka nie można się było dostać - dużo więc ludzi stało na ulicy (...) Po skończeniu mszy, organy milkną, w kościele robi się cisza. Czas zacząć śpiewy. Zaczynam: "Boże coś Polskę" (...) Ruszyliśmy ulicą Przejazd, potem Długą. U wylotu ulicy Miodowej wstrzymał pochód na chwilę jakiś powóz, który stanął nam w poprzek, a z którego wychyliła się postać niewieścia, zapytując się: co to za procesya (...) Z objaśnienia danego jej przez nas wyrozumiała, że powinna i ona przyłączyć się do pochodu; bez namysłu wysiadła, a stangretowi kazała oddalić się z powozem (...) Na Starym Mieście zjawienie się nasze sprawiło nadzwyczaj dobre wrażenie: z pootwieranych okien panie powiewają chusteczkami, z bram zaś sypie się lud na Rynek jak mrowie (...) W chwili wyjścia z ulicy Świętojańskiej na plac Zamkowy wysypuje się z bramy zamkowej kompania piechoty w pełnem pogotowiu bojowem i formuje do nas "front" zasłaniając sobą bramę. Uzbrojeni w świętości nie zważamy na groźną postawę "kapuśniaków", lecz ze śpiewem na ustach, śmiało zbliżamy się ku szeregowi piechurów. Wtem daje się słyszeć tętent kopyt końskich, to z poza Zamku od strony Nowego Zjazdu pędzi w pełnym galopie sotnia Kubańców, znanych w Warszawie pod nazwą "Czerkiesów", którzy zamykają przejście na Krakowskie Przedmieście.
Mamy zatem już dwa "fronty", jeden przed sobą, a drugi z boku, ale posuwamy się dalej naprzód ku bramie zamkowej. Jesteśmy już o jakieś 20-25 kroków od piechurów, potrząsających karabinami i złośliwie uśmiechających się do nas (...) staramy się zebrać myśli dla powzięcia postanowienia, co czynić wypada dalej. Namiestnik naturalnie, nie raczy ukazać swego oblicza (...) Postanawiamy, gdy zbliżymy się do szeregu, rozszerzyć swój pochód i starać się pojedynczo przebić (...) Nadzieja przebicia ożywia nas (...) odzywa się na prawym skrzydle komenda: "w nagajki!" i rozpoczyna się młocka. Podnosimy do góry kołnierze (...) okrywamy niemi głowy i twarze i cofamy się (...) Po pewnym czasie (...) wysuwają się na ulicę Kapucyni, idący na czele konduktu. Kubańcy przypuszczają na nich szarżę (...) Wtem jedno ramię krzyża opada na dół, a równocześnie rozlega się przeraźliwy krzyk (...) "Zbóje krzyż porąbali!" Ze wszech stron posypuje się na kozaków grad pocisków z lodu i kamieni. Mnisi jeszcze raz cofają się do kościoła (...) rozlega się nagle echo salwy, brzęk szyb i przeraźliwy krzyk rannych (...) Hotel Europejski oblegają tłumy, ścisk niedający się opisać (...) Płacz i jęki napełniają korytarze (...) Opuszczam przejmujące grozą miejsce i wydostaję się na ulicę. Z rozmów zasłyszanych tu i owdzie dowiaduję się że strzały miał spowodować jenerał Zabołockoj". W czasie tej manifestacji śmierć z rąk rosyjskiej piechoty poniosło pięć osób, co jeszcze bardziej rozpaliło antyrosyjskie uczucia w Narodzie.
TYCH ZAŚ CHŁOPAKÓW CZEKAŁ JESZCZE WIĘKSZY I TRUDNIEJSZY SPRAWDZIAN - MUSIELI BOWIEM STANĄĆ DO BOJU W WALCE Z DWOMA, NAPASTNICZYMI, KRWAWYMI DESPOTIAMI - NIEMCAMI HITLEROWSKIMI I ROSJĄ SOWIECKĄ, KTÓRE UDERZENIEM NA NASZ KRAJ WE WRZEŚNIU 1939 r. ROZPOCZĘŁY (PRZY CAŁKOWICIE BIERNEJ POSTAWIE NASZYCH tzw.: "SOJUSZNIKÓW" Z ZACHODU - ANGLII I FRANCJI) NAJKRWAWSZĄ JAK DOTĄD WOJNĘ W DZIEJACH LUDZKOŚCI
"NIE DAMY MORZA ANI POMORZA
GDY NAM JE RĘKA WRÓCIŁA BOŻA
NIE DAMY ŚLĄSKA BO TO PIASTOWSKA
ZIEMIA OJCOWSKA
NIE DAMY WILNA, NIE DAMY LWOWA,
BO TO TEŻ NASZA SCHEDA OJCOWA
NIE CHCEM CUDZEGO - NIE DAMY SWEGO!"
Doszło do kolejnych masakr, jak ta z 8 kwietnia 1861 r. gdy Rosjanie otworzyli ogień do bezbronnego tłumu, zabijając 100 osób a kilkaset raniąc. 14 października (nazajutrz po pogrzebie arcybiskupa Fiałkowskiego), władze rosyjskie ogłosiły wprowadzenie w Warszawie stan wojenny. Wcześniej jednak odbyły się takie wydarzenia, jak obchody 292 rocznicy zawarcia Unii Lubelskiej (pierwszej unii która trwale łączyła nasze narody) 12 sierpnia 1861 r. które odbyły się w Kownie. Wróćmy więc ponownie do "Szkiców z powstania": "Opowiem o najświetniejszym dniu przed powstaniem dla Kowna - o obchodzie pamiątki Unii Lubelskiej (...) W dzień oznaczony tłumy ludu przybyły do Kowna. Kobiety ubrały się w białe suknie, bo na ten dzień zrzucono od dawna noszoną żałobę narodową (...) Tymczasem generał Burhard z pułkownikiem żandarmskim wyprowadzili wojsko z koszar (...) Na jednej ulicy, prowadzącej ku mostowi, postawiono sotnię kozaków w plutonowej kolumnie, a za nimi garnizonowy batalion, któremu nakazano broń nabić ostrymi ładunkami (...) Dzień był przecudny. Letnie słońce promieniami swymi zalewało całe miasto i dolinę. Żadnej chmurki na niebie, tylko łagodny wietrzyk odświeżał powietrze (...) wysunęła się procesya z kościoła. Na czele szedł wysoki i silny mężczyzna, niosąc krzyż wielki. Za nim postępowały dziewczęta w bieli, niosąc ołtarzyki - następnie księża i lud zebrany. Nikt nie dowodził procesyą, a jednak wszystko było w największym porządku (...) W chwili gdy czoło przynajmniej piętnastotysięcznej kolumny doszło do kozactwa, dowódca kazał zbliżyć konie do siebie, żeby nie przepuścić tej lawiny ludzkiej. Lecz niosący krzyż na przodzie przedarł się między końmi (...) Za nim poszły dziewczęta z ołtarzykami.
Widząc pierwszą linię złamaną (...) generał krzyknął: "nahajkami ich walcie!". Pierwsze uderzenie spadło na głowę niosącego krzyż z taką siłą, że powaliło go na ziemię. Ukląkł uderzony i zaczął śpiewać: "Święty Boże, Święty mocny". Dziewczęta okładane razami, klękały kornie, lecz wstecz się nie usuwały. Lud idący z tyłu (...) ukląkł i z piersi tylu tysięcy ludu wyrwała się modlitwa do nieba: "Święty Boże, święty!". Kozacy, słysząc tę pieśń nabożną, którą i oni śpiewają, zatrzymali się w spełnieniu rozkazu, zdjęli czapki i żegnać się zaczęli. I ich wzruszył ten jęk boleści bezbronnego ludu. Pułkownik Skwarcow (...) podbiegł do generała (...) "Generale! rzekł - zgubisz siebie, jeżeli się dowiedzą, żeś pozwolił w swojej obecności na podobną demonstrasyę i nie rozpędził ludu orężem". Ocknął się generał i posłał adiutanta (...) z rozkazem uderzenia na modlący się lud (...) wicegubernator Korecki, Rusin, człowiek zacny i uczciwy, który całe życie przepędził na Litwie i zrósł się z nią (...) Znając lud litewski, znając charakter jego, wiedział że przyjdzie do krwi rozlewu (...) prędko ubrał się w mundur, wsiadł do dorożki i (...) idących do ataku, powstrzymał ich. Następnie pojawiwszy się niespodziewanie na placu, rozkazał zebranemu wojsku wrócić do koszar i nie przeszkadzać procesyi (...) Po ukończeniu modlitwy, lud powstał i procesya ruszyła naprzód. Doszedłszy do Niemna, zebrani stanęli na wzniosłym brzegu rzeki (...) Żmudzini uklękli nad brzegiem Niemna i z ich ust wyrwała się nie pieśń, ale jęk żałosny: "Boże, coś Polskę" (...) Kobiety i starcy płakali (...) Ludzie nieznajomi rzucali się w objęcia, ściskano się i całowano z uniesieniem, łzy były w oczach a rozczulenie w sercu (...) tysiące ludzi wspólnie błagało Niebo o lepszą dolę dla siebie i dla kraju".
I tak się właśnie zaczęło, ale ja teraz chciałbym (w kolejnych częściach, ponieważ w jednej tego nie zmieszczę)zamieścić pamiętniki powstańców, którzy brali udział w tym anty-moskiewskim buncie, który wybuchł 22 stycznia 1863 r. Jednak jako pierwszą, pragnę zamieścić relację anonimowego Polaka (nie wymienia własnego imienia) wcielonego do armii carskiej, który opisuje swoje przygody (zebrane, spisane w jedną całość i wydane w Lipsku w 1865 r. czyli już po upadku Powstania Styczniowego). Oto jego relacja:
WALCZYŁEM DLA CARA
"(ROSJA) KRAJ TEN CAŁY BYŁ GROBOWCEM ... CHMURY ZA NIEM SZŁY, JAK SMUTKI ZA WĘDROWCEM"
Rok 1849. W przeciągu dni szesnastu przeleciałem w kibitce przeszło 3000 wiorst, kosztem cesarza Wszech Rosyi - przestrzeń dzielącą cytadelę warszawską do Orenburga. Lecz nie dość było tej podróży z musu; zachciało się gubernatorowi orenburskiemu, Obruczewowi, naznaczyć mię do 1-go liniowego batalionu swego korpusu. Upadający na siłach, pędziłem więc jeszcze czterysta wiorst dalej: do miasta Uralska, stolicy tamecznych kozaków, gdzie pierwszy batalion stał główną kwaterą. Kibitka toczyła się szybko po płaszczyźnie stepowej, kozak woźnica nucił tęskną piosenkę (...) a przydany mi w Orenburgu anioł-stróż, poczciwy weteran, mazur z urodzenia, biadał, przypominając sobie lepsze czasy, wioskę, w której się wychował (...) i skwapliwie dopytywał, co się święci w Polsce?
- Mój bracie - rzekłem - tęsknota zatruwa ostatnie dni życia twojego; służyłeś długo, raniono cię wiele razy, a za całą nagrodę naszyto na rękawie tasiemek, szewronów; toć byłby już czas poprosić o odstawkę i powrócić do chałupy!
- Oj! zda wam się, że to tak łatwo zrobić - odrzekł staruszek, potrząsając głową - I nas wojenno-plennych z 31-go roku uważają jako zesłanych za politykę (...) Moskale się bali, bo nie umieli tak karabinem robić jak my - to się od nas uczyli i byli cicho (...) Lecz po trosze jedni bracia wymarli, innych rozesłano po różnych fortecach, gdy zaś liczba się ich zmniejszyła, dopiero Moskale zaczęli nam czytać formularne spiski i pokazało się, że prawie wszyscy byliśmy sztrofowani za grubość (za hardość), a kto w Moskwie osztrofowany, niech nie myśli o odstawce.
Poczciwy Dziuba wyrażał się zepsutym, zmoskwiconym językiem, z uczuciem starego wiarusa.
- I dużo też naszych powróciło do domu z Orenburga? - zapytałem.
- Bardzo mało paniczu. Ja może bym teraz mógł powrócić, ale jaką bym tam miał minę pomiędzy swoimi? Starsi krewni już pewnie wymarli, młodsi by mię nie poznali, gadać się po polsku zapomniało, od radła odwykło, to by chyba żebrać u sąsiadów na starość trzeba, od czego niech Matka Boska uchroni człeka.
Jechałem dwa dni i dwie noce ponad brzegiem rzeki Uralu,
stanowiącej granicę europejsko-azyatycką, która na przemiany ukazywała
się i w oddaleniu nikła. Tam natura snem ujęta. Nic przy drodze nie
postrzegłem, oprócz stanic kozaczych, złożonych z drewnianych domów i
lepianek, gdzie przesiadałem z kibitki do kibitki, oprócz równin bez
końca, zarosłych chwastem, i piaszczystych ogrodów, zasadzonych
arbuzami, melonami, ogórkami i dyniami - są to jedyne owoce w tamtych
stronach, gdzie drzewa rzadko rosną. Gdzie nie gdzie dawały się
spostrzegać pikiety i słupy z zawieszonemi baryłkami smoły, które
zapalone służą na linii granicznej za telegrafy, na wypadek
zagrażającego niebezpieczeństwa za strony Kirgizów, koczujących z
przeciwnej strony Uralu.
Zaledwie co kilka mil można tam ujrzeć twarz człowieczą (...) Na kilkakrotny okrzyk woźnicy ukarze się wreszcie niewiasta w jaskrawym ubiorze szczególnego kroju, za nią kilkoro dzieci, z których najstarsze ujrzawszy wędrowców, bieży na pustynię i w przestrzeni ginie; za pół godziny dopiero powraca za swym dziadkiem. Dziadek prowadzi ze sobą szkapy stepowe, zaprzęga je w milczeniu, siada do kibitki i wiezie cię dalej, z taką szybkością, jak gdyby nie miał nadziei powrotu (...) Po długiej w ten sposób podróży, ukazały się kopuły, kąpiące się w obłokach, i miasto, cel mojej podróży, coraz wyraźniejszym się stawało. Nie jest otoczone przedmieściami i wioskami jak nasze miasta, lecz stoi jak samotny pień na pustyni. Jednym rzutem oka objąć go można. Patrząc na nie z oddalenia, zdaje się być dosyć wielkie, choć mieści tylko kilkanaście tysięcy mieszkańców. W ogóle grody w posiadłościach moskiewskich, które nie zostały zdobyte na obcych, ale były zakładane przez samych Moskali, łudzą pozornym ogromem; bowiem są w wielkich rozmiarach, z szerokiemi ulicami, licznemi placami. Brakuje im tylko dwóch rzeczy: osób do zaludnienia i kapitałów do porządnego zabudowania. Zdają się być założone dla jakichś następnych, ludnych, gdyby chińskich pokoleń. Zagadka przyszłości.
Pytałem pewnego chorążego, co on też myśli o planach wielkich miast na pustyni?
- Car dlatego każe je budować - rzecze z uśmiechem - aby miał gdzie pomieścić Polskę, jak się zbuntuje.
- Kto, jak się zbuntuje: Polska czy car?
- Rozumie się że Polska.
- Doskonale! Lecz przypuściwszy, że Moskwa zbuntuje się przeciw carowi, gdzie ją wówczas pomieści?
Wierny poddany zdawał się nie rozumieć ostatniego pytania. Kibitka, zbliżywszy się do Uralska, skręciła z drogi i stanęła przed wrotami parkanu, ponad którym wznosiły się dachy.
- Kto jedzie? - ozwał się żołnierz, stojący na warcie.
- Nieszczęśliwy! - odrzekł woźnica.
Na to znane hasło, obie połowy wrót obróciły się na hakach, i wjechałem na wielki, czworoboczny dziedziniec, otoczony drewnianemi, bezpiętrowemi domami, zbudowanemi z kloców ociosanych. Przewodnik Dziuba przywołał dyżurnego podoficera, polecił mię jego względności do dalszych rozkazów władz miejscowych, a sam udał się do kancelaryi batalionnej, aby wręczyć papiery.
Koszary były puste, bo wojsko w części wystąpiło na musztrę, w części zajmowało warty. Kilka przekupek ciekawie mi się przyglądały, zapraszając na świeże kołacze i śliwki (śmietankę). Wstąpiłem do najbliższej izby, dyżurny szepnął coś do stojącego w niej sołdata i wyszedł - domyśliłem się że zostałem pod nadzorem. Trzeba się pożegnać z nadzieją! Znużony długą bezsennością i uciążliwą podróżą, ległem na drewnianej pryczy. Dziwne widziadła niepokoiły mię we śnie, słyszałem brzęk łańcuchów i wycia szatańskie. Widać, że sen ten pochodził z wrażej rzeczywistości, bo gdy się przebudziłem, ujrzałem obraz, godzien wzbogacenia Dantoskiego piekła.
"LEĆ NASZ ORLE W GÓRNYM PĘDZIE, SŁAWIE, POLSCE, ŚWIATU SŁUŻ - KTO PRZEŻYJE WOLNYM BĘDZIE, KTO UMIERA WOLNYM JUŻ"
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz